Uwaga
Serwis Wedateka jest portalem tematycznym prowadzonym przez Grupę Wedamedia. Aby zostać wedapedystą, czyli Użytkownikiem z prawem do tworzenia i edycji artykułów, wystarczy zarejestrować się na tej witrynie poprzez złożenie wniosku o utworzenie konta, co można zrobić tutaj. Liczymy na Waszą pomoc oraz wsparcie merytoryczne przy rozwoju także naszych innych serwisów tematycznych.

Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Tom III/Część szósta/XII

Z Wedateka, archiwa
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Anna Karenina
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wydania 1898-1900
Druk Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz J. Wołowski
Tytuł orygin. Анна Каренина
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: Pobierz Cały tom III jako ePub Pobierz Cały tom III jako PDF Pobierz Cały tom III jako MOBI
Cały tekst
Pobierz jako: Pobierz Cały tekst jako ePub Pobierz Cały tekst jako PDF Pobierz Cały tekst jako MOBI
Indeks stron


{{#lst:Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/64|X612|}} — Trafisz odrazu na błota; nasze chłopaki pobiegły tam już wczoraj.
Łaska biegła wesoło naprzód ścieżką; Lewin szedł za nią bystrym, lekkim krokiem, spoglądając bezustannie na niebo; chciał dojść do błota zanim słońce zejdzie. Słońce jednak nie traciło czasu; księżyc, który świecił jeszcze, gdy Lewin wychodził, teraz lśnił się już tylko jak kawałek żywego srebra; gwiazdy porannej, której przed chwilą nie można było niezauważyć, trzeba było teraz szukać na niebie; niewyraźne plamy na odległem polu były już zupełnie widoczne; były to żytnie kopy. Rosa, osiadła na pachnących wysokich konopiach, której nie widać było jeszcze bez słonecznego światła, przemoczyła Lewinowi nogi i bluzę wyżej pasa. W przeźroczystej ciszy poranku słychać było najsłabsze dźwięki. Pszczoła, gwiżdżąc jak kula, przeleciała nad uchem Lewina. Lewin, przyjrzawszy się, dostrzegł jeszcze drugą i trzecią, wszystkie one wylatywały z po za ogrodzenia pasieki i nikły nad konopiami, spiesząc się w stronę błota, Ścieżka wywiodła Lewina wprost na błoto. Błoto dawało się odróżniać po oparach, kłębiących się w jednych miejscach gęściej, w innych rzadziej, a osiki i krzaki wierzbiny, kołysząc się w nich, wyglądały jak małe wysepki. Na skraju koło drogi, leżeli chłopi i wyrostki pilnujący koni, i wszyscy pozasypiali przed wschodem słońca, otuliwszy się ciepło kaftanami. Niedaleko od nich chodziły trzy spętane konie, jeden z nich zadzwonił żelaznym łańcuchem. Łaska szła koło swego pana, wyrywając się od czasu do czasu naprzód i oglądając się za siebie. Minąwszy śpiących chłopów i zrównawszy się z pierwszą kępką, Lewin obejrzał kurki i puścił psa. Jeden koń, dobrze wykarmiony gniady trzylatek, ujrzawszy psa, rzucił się w bok i, podniósłszy ogon do góry, zarżał. Reszta koni przestraszyła się również i powyskakiwała z błota, człapiąc po wodzie spętanemi nogami; kopyta, wyciągane z gęstej gliny, wydawały dźwięk podobny do klaskania. Łaska zatrzymała się, spoglądając ironicznie na konie a pytająco na Lewina. Lewin pogłaskał psa i gwizdnął na znak, że można już zaczynać.
Łaska pobiegła wesoło przez uginające się pod nią trzęsawisko, i dostawszy się w błoto, natychmiast poczuła pomiędzy znajomymi jej zapachami korzonków, traw błotnych, rdzy i pomiotu końskiego, rozprószony po całej miejscowości zapach ptaków, tych samych ptaków, które teraz zajmowały ją najbardziej. W niektórych miejscach na mchu i błotnistych kępkach zapach ten był nadzwyczaj silnym, nie można jednak było określić, w jakim kierunku wzrastał i słabł; aby odnaleźć właściwy kierunek, trzeba było odejść dalej pod wiatr. Nie czując ruchów swych nóg, Łaska pobiegła wytężonym galopem, takim, aby na każdym skoku mogła się zatrzymać, jeżeli zajdzie potrzeba tego, i skierowała się na prawo od wiejącego, jak zwykle o świcie, ze wschodu wiatru. Wciągnąwszy rozszerzonemi nozdrzami powietrze, doszła do przekonania, że nietylko ślady, ale i one same są tutaj i to nie jeden, ale wiele. Suka zwolniła szybkość biegu. Ptaki były tutaj, ale gdzie mianowicie, nie można jeszcze określić. Chcąc odnaleźć to miejsce, Łaska zaczęła już zataczać koło, ale nagle przeszkodził jej głos pana: „Łaska! tutaj!“ — rzekł Lewin, wskazując jej na drugą stronę. Pies zatrzymał się, pytając pana, czy nie lepiej tak dalej robić, pan jednak powtórzył rozkaz gniewnym głosem i wskazał kępkę, oblaną dookoła wodą, gdzie nie mogło być ani jednego ptaka. Łaska, aby zrobić mu przyjemność, posłuchała go, udając, że szuka, obeszła całą kępkę i powróciła na poprzednie miejsce, gdzie natychmiast poczuła je znowu. Teraz gdy nie przeszkadzał jej, wiedziała już co ma czynić i nie patrząc pod łapy, potykając się i brodząc w wrodzie, pewnemi, silnemi, sprężystemi nogami swemi, zaczęła zataczać koło, które winne było wyjaśnić jej rzecz całą. Zapach ich coraz bardziej i bardziej, coraz pewniej i pewniej uderzał ją i odrazu doszła do przekonania, że jeden z nich jest tutaj, nie dalej jak za tą kępką, o jakie pięć kroków zaledwie; zatrzymała się więc jak skamieniała. Stojąc na swych niskich nogach, nie mogła nic widzieć przed sobą; powonienie jej jednak mówiło, że on siedzi nie dalej jak o pięć kroków od niej; stała, coraz bardziej i bardziej czując go, i napawała się zachwytem, jaki wywoływało w niej oczekiwanie. Naprężony, wyciągnięty ogon poruszał się tylko na samym końcu. Pysk był nawpół otwarty, uszy nastawione. Jedno ucho odwinęło się jeszcze podczas biegu, i suka z trudnością i ostrożnie oddychając, jeszcze ostrożniej obejrzała się w stronę swego pana i to bardziej oczyma niż całym łbem. On ze znaną jej dobrze twarzą, lecz zawsze ze strasznem spojrzeniem, szedł potykając się i, jak jej się zdawało, nadzwyczaj wolno. Łasce zdawało się, że Lewin szedł powoli, a tymczasem on biegł.
Zauważywszy ten szczególny sposób poszukiwań, czynionych przez Łaskę, podczas których naginała się cała do ziemi i zdawała się zagrzebywać coś w ziemi tylnemi łapami, Lewin domyślił się, że tropiła dubelty, podbiegł więc do niej, westchnąwszy w głębi duszy do Boga, aby mu się udało szczególnie z pierwszym ptakiem.
Zatrzymawszy się koło psa, spojrzał przed siebie i dojrzał oczyma to, co ona poczuła nosem; w jamce, między kępkami, w odległości jednego sążnia, widać było dubelta. Ptak odwrócił głowę i zaczął przysłuchiwać się; potem, rozpiąwszy i znowu złożywszy skrzydła, machnął niezgrabnie ogonem i schował się.
— Pil, Pil! — zawołał Lewin, trącając Łaskę.
„Ależ ja nie mogę iść — myślała Łaska — dokąd ja pójdę? Stąd węszę ich, a jeżeli poruszę się naprzód, to ani nie będę wiedziała, gdzie on jest, ani co on za jeden.“ Lecz Lewin znowu trącił ją kolanem i szeptem, w którym słychać było wzruszenie, prosił:
— Pil, Łaseczko, pil!
„No, jeśli on chce tego, to ja już zrobię, ale nie ręczę za siebie“ — pomyślała i rzuciła się pędem miedzy kępki; {{#lst:Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/68||X612}}


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: J. Wołowski.