Uwaga
Serwis Wedateka jest portalem tematycznym prowadzonym przez Grupę Wedamedia. Aby zostać wedapedystą, czyli Użytkownikiem z prawem do tworzenia i edycji artykułów, wystarczy zarejestrować się na tej witrynie poprzez złożenie wniosku o utworzenie konta, co można zrobić tutaj. Liczymy na Waszą pomoc oraz wsparcie merytoryczne przy rozwoju także naszych innych serwisów tematycznych.

Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Tom III/Część ósma/XI

Z Wedateka, archiwa
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Anna Karenina
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wydania 1898-1900
Druk Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz J. Wołowski
Tytuł orygin. Анна Каренина
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: Pobierz Cały tom III jako ePub Pobierz Cały tom III jako PDF Pobierz Cały tom III jako MOBI
Cały tekst
Pobierz jako: Pobierz Cały tekst jako ePub Pobierz Cały tekst jako PDF Pobierz Cały tekst jako MOBI
Indeks stron


{{#lst:Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/337|X811|}} piechotą na folwark, aby być obecnym przy puszczaniu w ruch nowej wialni.
Przez cały ten dzień Lewin, rozmawiając w polu z ekonomem i chłopami, a w domu z żoną, z Dolly, z jej dziećmi, z teściem, myślał wciąż o jednem i temsamem, co, pomimo nieustannych kłopotów gospodarskich, zajmowało go wciąż, i szukał we wszystkiem prześladujących go zagadnień: „cóż ja jestem takiego? gdzie się znajduję? po co tutaj jestem?“
Stojąc w nowej stodole, Lewin wyglądał przez otwarte wrota, w których kłębił się suchy i gorzki pył, wychodzący z młocarni na oświeconą gorącem słońcem trawę, rosnącą na podwórzu i na świeżą słomę, wyniesioną przed chwilą ze stodoły; chwilami spoglądał na jaskółki, wylatujące ze swych gniazd z pod okapu; na ludzi, uwijających się po ciemnej i pełnej kurzu stodole i dziwne myśli przychodziły mu do głowy:
„Poco robi się to wszystko?“ — myślał. — Poco ja tu stoję i każę im pracować? Z jakiej racyi oni wszyscy tak pracują i usiłują okazać mi swą gorliwość? Dlaczego wysila się tak ta stara Matrena, moja znajoma?“ (leczyłem ją, gdy podczas pożaru spadła na nią krokiew z dachu) — myślał, spoglądając na szczupłą babę, która, zgarniając grabiami ziarno, z trudnością przestawiała po klepisku czarne, ogorzałe nogi. — „Wtedy wyzdrowiała, lecz nie dzisiaj to jutro, nie jutro to za lat dziesięć zakopią ją i śladu po niej nie pozostanie... ani po niej, ani po tej elegantce w czerwonej spódnicy, co tak zręcznie przerzuca snopki. I ją również zakopią, i gniadego wałacha... tego zapewne prędko“ — myślał, spoglądając na spasionego konia, ciężko oddychającego z rozdętemi nozdrzami, zaprzężonego do kieratu. — „I jego zakopią... i Fedora, co podaje, z jego kędzierzawą, pełną plew brodą i koszulą rozerwaną na plecach, również zakopią. A on tymczasem rozwiązuje snopy, komenderuje i krzyczy na baby i wprawną ręką poprawia rzemień na kole rozpędowem. Nietylko ich zakopią, ale i mnie, i nic po mnie nie zostanie. I po co to wszystko?“
Myślał o tem i jednocześnie spoglądał na zegarek, chcąc obliczyć, ile zmłócą w ciągu godziny. Musiał to wiedzieć, aby wyznaczyć jaka ilość zboża powinna być dzisiaj zmłóconą.
„Zaraz upłynie godzina, a dopiero zaczęli trzecią kopę“ — pomyślał, podchodząc do parobka, który podawał i, usiłując przekrzyczeć huk maszyny, kazał mu podawać mniej naraz.
— Za dużo podajesz odrazu, Fedorze! Widzisz przecież, że wszystko zatyka się w maszynie. Podawaj wolniej...
Fedor cały czarny od lepiącego się do spoconej twarzy pyłu, krzyknął coś w odpowiedzi, lecz w dalszym ciągu nie podawał tak, jak Lewin sobie życzył.
Lewin zbliżył się do młocarni, odsunął robotnika i sam wziął się do podawania. Pracując w ten sposób do samego południa, wyszedł razem z Fedorem ze stodoły i wdał się z nim w rozmowę.
Parobek pochodził z dalszej wioski, z tej samej, w której Lewin dawniej wydzierżawiał ziemię związkowi robotników; ziemię tę teraz dzierżawił stróż. O tej ziemi właśnie Lewin zaczął rozmawiać z Fedorem i zapytał, czy Płaton, bogaty i porządny chłop z tej samej wioski, nie zgodziłby się wziąć jej.
— Za drogo dla niego, Płaton nie wyjdzie na swojem — odparł chłop.
— A Kiryłow wychodzi przecież?...
— Mitiucha[1] nie może nie wychodzić! Ten skórę zedrze z człowieka, ale musi mieć swoje; on nie ulituje się nad chrześcijańską duszą. A stryj Fokanycz[2] czy będzie dusił człowieka? Często pożycza, choć wie, że nie będzie mógł odebrać... czasami nie chce nawet odbierać...
{{#lst:Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/340||X811}}

Przypisy

  1. W ten pogardliwy sposób chłop nazywał stróża.
  2. Tak nazywał starego Płatona.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: J. Wołowski.