Uwaga
Serwis Wedateka jest portalem tematycznym prowadzonym przez Grupę Wedamedia. Aby zostać wedapedystą, czyli Użytkownikiem z prawem do tworzenia i edycji artykułów, wystarczy zarejestrować się na tej witrynie poprzez złożenie wniosku o utworzenie konta, co można zrobić tutaj. Liczymy na Waszą pomoc oraz wsparcie merytoryczne przy rozwoju także naszych innych serwisów tematycznych.

Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Tom I/Część pierwsza/IV

Z Wedateka, archiwa
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Anna Karenina
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wydania 1898-1900
Druk Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz J. Wołowski
Tytuł orygin. Анна Каренина
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: Pobierz Cały tom I jako ePub Pobierz Cały tom I jako PDF Pobierz Cały tom I jako MOBI
Cały tekst
Pobierz jako: Pobierz Cały tekst jako ePub Pobierz Cały tekst jako PDF Pobierz Cały tekst jako MOBI
Indeks stron


{{#lst:Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom I.djvu/22|X104|}} pośród porozrzucanych po pokoju rzeczy, koło otwartej komody, w której czegoś przed chwilą szukała; Posłyszawszy kroki męża, odwróciła głowę patrząc na drzwi, i napróżno starając się nadać twarzy surowy i pogardliwy wyraz, czuła mimowoli, że boi się i jego i mającego nastąpić spotkania. Przed chwilą chciała zrobić to, co chciała i już robić dziesięć razy wciągu tych trzech dni: odłożyć rzeczy swoje i dzieci, które chciała zabrać ze sobą do matki, i znów nie mogła zdecydować się na to; lecz i teraz, tak jak poprzednio, mówiła sobie, że stan taki dłużej trwać nie może, że p winna cobądż przedsięwziąć, ukarać, zawstydzić go, odemścić mu się choć małą cząstką tego bolu, który oni jej i zadał. Wciąż jeszcze mówiła, że odjedzie od niego, lecz czuła, że to jest niemożebnem, gdyż nie mogła odwyknąć od i uważania go za i swego męża i od kochania go: prócz tego czuła, że jeśli tutaj, w swoim własnym, domu, zaledwie dawała sobie rady z pięciorgiem dzieci, to i jej i dzieciom będzie jeszcze gorzej wszędzie, dokąd ona razem z niemi wszystkiemi przeniesie się: i tak już w ciągu tych trzech i dni i najmłodszy zachorowały, gdyż nakarmiono go złym rosołem, a reszta: wczoraj prawie że nie jadła obiadu. Dolly uznawała, że porzucać domu mężowskiego w żaden sposób nie można, lecz wciąż oszukiwała samą siebie, układając rzeczy i i udając, że odjeżdża.
Ujrzawszy męża, Dolly zapuściła znów ręce w komodę, udając że czegoś szuka i obejrzała się na niego dopiero wtedy, gdy Stepan Arkadjewicz już zupełnie podszedł ku niej; lecz twarz jej, której chciała nadać stanowczy i surowy wyraz, zdradzała przestrach i cierpienie.
— Dolly! — odezwał się mąż cichymi i bojaźliwym głosem, wsunąwszy głowę między ramiona i starając się nadać sobie wzbudzający politowanie i pokorny wygląd, lecz mimo to twarz jego jaśniała świeżością i zdrowiem. Dolly jednym rzutem oka obrzuciła od głowy do nóg jaśniejącą zdrowiem i świeżością postać męża. „Tak, on jest szczęśliwym i zadowolonym!“ — pomyślała — „a ja?... i ta wstrętna dobroć, za którą wszyscy go tak lubią i chwalą, ja nienawidzę go za tę właśnie dobroć“ — pomyślała i zacięła usta, przyczem muskuły prawego policzka zaczęły jej drgać.
— Co panu potrzeba? — odezwała się prędkim, nie swoim, piersiowym głosem.
— Dolly! — powtórzył Stepan Arkadjewicz drżącym głosem. — Anna przyjedzie dzisiaj.
— Cóż mnie to obchodzi? Ja jej nie mogę przyjmować — zawołała.
— Lecz przecież trzeba Dolly...
— Proszę ztąd odejść — nie patrząc na męża krzyknęła, i zdawało się, że krzyk ten spowodowanym jest przez fizyczny ból.
Stepan Arkadjewicz mógł być spokojnym, gdy myślał o żonie, mogło mu się zdawać, że „jakoś to będzie“, jak się wyrażał Mateusz i mógł spokojnie czytać gazetę i pić kawę; lecz gdy zobaczył jej zmęczoną, zbolałą twarz, gdy usłyszał jej głos, w którym słyszeć się dawało poddanie się losowi i rozpacz, coś go ścisnęło w gardle i w oczach stanęły łzy.
— Mój Boże! co ja narobiłem! Dolly! Na miłość Boga!... Przecież... Nie mógł mówić więcej, łkanie ścisnęło mu gardło.
Dolly zamknęła szufladę i spojrzała na męża.
— Dolly, cóż ja mogę powiedzieć?... Chyba to tylko, abyś mi przebaczyła... Zważ tylko sama, czy dziewięć lat pożycia nie może okupić chwili, chwili...
Ona spuściła oczy i słuchała, co on jej powie, i zdawała się błagać go, aby ją w jakibądź sposób przekonał.
— Chwili zapomnienia... — wymówił Stepan Arkadjewicz i chciał mówić dalej, lecz usłyszawszy ten wyraz Dolly znów zacisnęła wargi jakby z bolu fizycznego i muskuł prawego policzka znów jej drgać począł.
— Proszę wyjść, proszę wyjść stąd!... krzyknęła jeszcze przeraźliwiej — i proszę mi nie mówić nic więcej o swych chwilach zapomnienia i o swych...
Chciała wyjść, lecz potknęła się i musiała uchwycić za poręcz krzesła, żeby nie upaść. Twarz jej rozszerzyła się, wargi nadęły, a oczy napełniły się łzami.
— Dolly — odezwał się znowu mąż, który już płakał — na miłość Boską pomyśl o dzieciach, one przecież nic nie zawiniły! Jam winien, mnie ukarz, każ mi odkupić moją winę, gotów jestem uczynić wszystko, co tylko będę mógł. Winien jestem, wiem o tem, i wyrazić nawet nie mogę, w jakim stopniu! No Dolly, przebacz mi!
Dolly usiadła. Stepan Arkadjewicz słyszał jej głośny i ciężki oddech i żal mu jej było niewypowiedzianie; parę razy chciała zacząć mówić, lecz nie mogła; on czekał.
— Ty pamiętasz o dzieciach, żeby bawić się z niemi, a ja pamiętam naprawdę i wiem, że one zmarnują się teraz — odrzekła i widocznem było, że powtórzyła jedno z tych zdań, które w ciągu tych trzech dni nieraz musiała mówić sama do siebie.
Powiedziała mu „ty“, i on z wdzięcznością spojrzawszy na nią, chciał się zbliżyć i ująć ją za rękę, lecz ona ze wstrętem odsunęła się od niego.
— Ja pamiętam o dzieciach i dlatego wszystko, co tylko będę mogła uczynić, uczynię, żeby je ratować; lecz sama jeszcze nie wiem, jak postąpię, gdyż niewiem w jakim razie mam je uważać za uratowane: czy wtedy, gdy wywiozę je od ojca, czy też wtedy, gdy zostawię je z przewrotnym, tak, z przewrotnym ojcem... Powiedz pan sam, czy po tem, co zaszło, możemy żyć razem? Czy to byłoby możebnem? Sam pan powiedz, czy to byłoby możebnem? — powtarzała podnosząc głos, — po tem, jak mój mąż, ojciec mych dzieci, zawiązuje stosunek miłosny z guwernantką swych dzieci...
— Więc cóż robić? cóż robić? — powtarzał smutnie, sam nie wiedząc co mówi, i coraz niżej i niżej pochylając głowę.
— Wzbudzasz pan we mnie wstręt i obrzydzenie — zawołała, gorączkując coraz bardziej. — Pańskie łzy, to woda! Nigdyś mnie pan nie kochał; niema w panu ani serca ani szlachetności! Jesteś pan wstrętnym dla mnie i obcym, tak obcym zupełnie! — głosem, pełnym bolu i uporu, powtórzyła ten bolesny dla siebie wyraz „obcym“.
On patrzał na nią i upór, który odbijał się na jej twarzy, przeraził i zadziwił go. Nie rozumiał tego, że współczucie, jakie okazywał, drażni ją, gdyż widziała w niem tylko litość nad sobą, a nie miłość. „Ona nienawidzi mnie i nie przebaczy mi“ — pomyślał sobie.
Nagle w drugim pokoju zapłakało dziecko; Darja Aleksandrówna zaczęła się przysłuchiwać i twarz jej złagodniała.
Przez parę sekund zdawała się namyślać, jakby nie zdając sobie na razie sprawy, gdzie się znajduje i co ma robić, wreszcie wstała i skierowała się ku drzwiom.
— Kocha przecież moje dziecko... — pomyślał Stepan Arkadjewicz, zauważywszy zmianę, jaką krzyk dziecka wywołał na jej obliczu... — moje dziecko, więc jakże może mnie nienawidzić?
— Dolly, jeszcze jedno słowo — odezwał się, idąc za nią.
— Jeśli pan pójdziesz za mną, zawołam na służbę i na dzieci! Niech wszyscy wiedzą, żeś pan podły! Ja wyprowadzam się dzisiaj, a pan zostań tutaj razem ze swoją kochanką!
Powiedziawszy to, Darja Aleksandrówna wyszła i zatrzasnęła drzwi za sobą.
Stepan Arkadjewicz westchnął, obtarł twarz i powoli wyszedł z pokoju. „Mateusz powiada, że jakoś to będzie, ale jak? mnie nie zdaje się to możebnem. Ach, jak to wszystko jest przykre i jak ona ordynarnie wykrzykiwała“ — mówił sam do siebie, przypominając sobie krzyk żony i wyrazy: podły i kochanka. „Dziewczynki zapewne słyszały! Strasznie ordynarnie!“ Stepan Arkadjewicz postał parę chwil, obtarł oczy i wyprostowawszy się, wyszedł z pokoju.
Był piątek i w jadalni stary zegarmistrz Niemiec nakręcał zegar. Stepan Arkadjewicz przypomniał sobie swój żart o łysym zegarmistrzu „że Niemiec sam był nakręconym na całe życie, aby nakręcać zegary“, i uśmiechnął się. Stepan Arkadjewicz lubiał dobry żart. „A może być, że jakoś to będzie! Niezłe powiedzenie: jakoś to będzie!“ — pomyślał. — Trzeba to będzie opowiedzieć komu.
— Mateuszu! — zawołał. — Przygotujcie z Maryą w gościnnym pokoju wszystko dla Anny Arkadjewny! — wydał polecenie Mateuszowi.
— Słucham.
Stepan Arkadjewicz włożył futro i wyszedł na ganek.
— Czy pan będzie na obiedzie w domu? — zapytał Mateusz, wyprowadzając go.
— Nie wiem jeszcze. Weź na wydatki domowe — rzekł, wyjmując dziesięć rubli z pugilaresu. Czy wystarczy?
— Musi wystarczyć — odpowiedział Mateusz zatrzaskując drzwiczki od karety i cofając się ku gankowi.
Tymczasem Darja Aleksandrowna, uspokoiwszy dziecko i domyśliwszy się po turkocie karety, że mąż już odjechał, powróciła do sypialnego pokoju. Było to jedyne miejsce, w którem mogła zapomnieć o domowych kłopotach, a miała ich zawsze tyle na głowie, gdy tylko na chwilę wyszła. Już i teraz, w ciągu tych paru chwil, spędzonych w dziecinnym pokoju, Angielka i Matrena Filimonowna zdążyły zadać jej parę pytań, na które z odpowiedzią nie można było zwlekać i na które tylko ona mogła dać odpowiedź. „Co włożyć dzieciom na spacer? Czy dać im mleka? Czy trzeba posłać po drugiego kucharza?“
— Ach! dajcie mi święty spokój — odpowiedziała i wróciła do sypialni, gdzie siadła na tem samem miejscu, na którem siedziała podczas rozmowy z mężem; załamała wychudzone ręce, z kościstych palców których opadały pierścionki i zaczęła przypominać sobie niedawną rozmowę, jaką miała z mężem.
— Wyjechał, lecz co z nią zrobił? — myślała — Czyżby ciągle jeszcze z nią się widywał? Nie, nie, {{#lst:Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom I.djvu/28||X104}}



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: J. Wołowski.