Uwaga
Serwis Wedateka jest portalem tematycznym prowadzonym przez Grupę Wedamedia. Aby zostać wedapedystą, czyli Użytkownikiem z prawem do tworzenia i edycji artykułów, wystarczy zarejestrować się na tej witrynie poprzez złożenie wniosku o utworzenie konta, co można zrobić tutaj. Liczymy na Waszą pomoc oraz wsparcie merytoryczne przy rozwoju także naszych innych serwisów tematycznych.

Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Tom I/Część druga/XXVII

Z Wedateka, archiwa
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Anna Karenina
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wydania 1898-1900
Druk Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz J. Wołowski
Tytuł orygin. Анна Каренина
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: Pobierz Cały tom I jako ePub Pobierz Cały tom I jako PDF Pobierz Cały tom I jako MOBI
Cały tekst
Pobierz jako: Pobierz Cały tekst jako ePub Pobierz Cały tekst jako PDF Pobierz Cały tekst jako MOBI
Indeks stron


{{#lst:Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom I.djvu/289|X227|}} — Jak to dobrze — odezwała się Anna, podając rękę mężowi i uśmiechem witając Sliudina — żeście panowie przyjechali! Spodziewam się, że przenocujesz?... — były to pierwsze słowa, jakie powiedział jej duch kłamstwa — a teraz pojedziemy za chwilę razem. Wielka tylko szkoda, żem obiecała już Betsy, która ma zajechać po mnie.
Aleksiej Aleksandrowicz, usłyszawszy imię Betsy, skrzywił się.
— Nie ośmielę się rozłączać tych, co nie rozłączają się nigdy — rzekł swym zwykłym żartobliwym tonem. — Pojedziemy sobie we dwóch z Michałem Wasiljewiczem. Doktorzy każą mi nawet chodzić piechotą: przejdę się trochę i będzie mi się zdawało, że jestem na wodach.
— Nie mamy potrzeby spieszyć się — zauważyła Anna. — Napijecie się panowie herbaty?
Anna zadzwoniła.
— Podaj herbatę i powiedz Sieroży, że Aleksiej Aleksandrowicz przyjechał. Jak twe zdrowie obecnie? Michale Wasiljewiczu, pan jeszcze nie był u mnie, niech się pan patrzy, jaką mam ładną werandę — mówiła Anna, zwracając się to do męża, to do Michała Wasiljewicza.
Anna mówiła naturalnym zupełnie głosem, lecz zanadto dużo i zaprędko, co sama miarkowała, gdyż zauważyła, że Michał Wasiljewicz bacznie na nią spogląda.
Michał Wasiljewicz wyszedł po chwili na werandę.
Anna usiadła koło męża.
— Wyglądasz mi jakoś mizernie.
— Tak — odparł Aleksiej Aleksandrowicz — dzisiaj był u mnie doktór i zajął mi całą godzinę czasu. Pewien jestem, że musiał go przysłać do mnie ktoś z moich przyjaciół; moje zdrowie jest przecież do tego stopnia drogocennem...
— Daj spokój żartom, ale co ci doktór powiedział?...
Anna wypytywała męża o zdrowie, była ciekawą nad czem obecnie pracuje, namawiała go, aby odpoczął i zamieszkał u niej.
Anna mówiła to wszystko wesoło, prędko i ze szczególnym blaskiem w oczach, lecz Aleksiej Aleksandrowicz nie przypisywał obecnie sposobowi jej mówienia żadnego znaczenia: słyszał tylko jej wyrazy i przypisywał im tylko dosłowne znaczenie. Aleksiej Aleksandrowicz odpowiadał żonie swobodnie, choć jak zwykle żartobliwie. W całej tej ich rozmowie nie było nic nadzwyczajnego, lecz Anna nigdy nie mogła wspominać tej krótkiej sceny bez bolesnego uczucia wstydu.
Nadszedł Sieroża w towarzystwie guwernantki. Gdyby Aleksiej Aleksandrowicz pozwolił sobie przypatrzyć mu się bacznie, zauważyłby nieśmiałe roztargnione spojrzenie, jakie Sieroża zwrócił na niego, a potem na matkę. Lecz Aleksiej Aleksandrowicz nie chciał nic widzieć i nic nie widział.
— A młody człowiek! Jak on rośnie! Doprawdy, staje się już mężczyzną. Jak się masz, młody człowieku! — i Aleksiej Aleksandrowicz podał rękę wystraszonemu Sieroży.
Sieroża, który i przedtem był nieśmiały względem ojca, obecnie, odkąd Aleksiej Aleksandrowicz zaczął go tytułować młodym człowiekiem i odkąd on, Sieroża, usiłował rozwiązać pytanie, czy Wroński jest jego przyjacielem, czy też wrogiem, odtąd Sieroża począł lękać się ojca. Sieroża spojrzał na matkę, jak gdyby uciekając się pod jej obronę: było mu dobrze tylko z matką. Tymczasem Aleksiej Aleksandrowicz, wszcząwszy rozmowę z guwernantką, trzymał syna za ramię, na którem położył swą dłoń. Sieroża miał do tego stopnia wystraszoną minę, że Annie zdawało się, iż syn lada chwila rozpłacze się.
W chwili gdy syn wszedł, Anna zarumieniła się; zauważywszy przykre położenie Sieroży, matka podeszła prędko ku niemu, zdjęła z ramienia jego rękę Aleksieja Aleksandrowicza i pocałowawszy jedynaka, wyprowadziła go do ogrodu, skąd powróciła zaraz.
— Jednak czas już... — rzekła, spoglądając na zegarek — Betsy powinnaby już przyjechać!...
{{#lst:Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom I.djvu/292||X227}}


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: J. Wołowski.