Uwaga
Serwis Wedateka jest portalem tematycznym prowadzonym przez Grupę Wedamedia. Aby zostać wedapedystą, czyli Użytkownikiem z prawem do tworzenia i edycji artykułów, wystarczy zarejestrować się na tej witrynie poprzez złożenie wniosku o utworzenie konta, co można zrobić tutaj. Liczymy na Waszą pomoc oraz wsparcie merytoryczne przy rozwoju także naszych innych serwisów tematycznych.

U bram wieku (Orkan, 1968)

Z Wedateka, archiwa
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania
<<< Dane tekstu >>>
Autor Władysław Orkan
Tytuł U bram wieku
Pochodzenie Poezje Zebrane tom II
Redaktor Stanisław Pigoń
Data wydania 1968
Wydawnictwo Wydawnictwo Literackie
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Indeks stron
PIEŚNI CZASU
U BRAM WIEKU
I

Otwórzcie się, zawierze! Pęknijcie, wrzeciądze!
Bo oto idzie zastęp harny
Zwycięskich bojowników.

Czoła ich znojne, ściekające potem,
Odkryte na wiatr,        5
Są jako wieże, które — zda się — runą,
Są jako wierchy ponadchmurne Tatr,
Gdy je wschodzące słońce skrwawi złotem
I oświetli podniebną zórz rozkwitłych łuną.

Idą poszumem, jak rozchwiane smreki,        10
A cienie od nich, niby cienie skał
Kładą się w długie po ziemi straszydła,
Padają smugą na poległe wieki.

Zbroje nie kryją ich skrwawionych ciał,
Ale ich dusze, zapałami zbrojne,        15
Mają u ramion łyskające skrzydła —
Zda się: usarski zastęp z mogił wstał
I powietrzną z duchami rozpoczyna wojnę.


Idą, a serca ich ogniami gorą,
Hartując dusze na okrutny ból,        20
Aby się śmierci — żelazem oparły,
Bowiem, kto z sobą wiezie duszę chorą,
Nie żałowany ostaje wśród pól
I jest drużynie jakoby umarły.

Zwycięstwem idą, a oczy ich biegną        25
Za bramy wieku, wyprzedzając chód,
I nie odpoczną ani się nie zegną,
Ani ich żadna nie powstrzyma moc,
Póki ich złoty nie spromieni wschód,
Póki nie zejdzie krwawa noc        30
Z błękitu,
Póki w młodzieńczych białych snach widziana,
Nie wejdzie oczom spoza granic świtu
Jasna polana...

II

Otwórzcie się, zawierze! Opadnijcie, bramy!        35
Bo oto idzie pieśń,
Podobna zwiastunowi burz.

Idzie jak płomień po uschniętym lesie
I gna jak błyskawica —
Stepowy rumak — powicher ją niesie,        40
Z ogni czerwonych jej lica,
Z płomieni wężowych włosy,
A oczy piorunami ciskają dokoła,
Biją w wieże — wpadają do otwartych sieni —

Wnet ciche pobudzi sioła,        45
Zapali ziemię, niebiosy,
Cały świat w okrąg spłomieni!

Słyszycie? Grzmi!
Póki czas, zamknijcie drzwi,
Zawieście krzyż na bramie,        50
A kogo podły strach nie złamie,
Niech stanie sam
Na straży.

Ale na świecie nie ma bram,
Których pieśń skrzydłem nie wyważy        55
I krzyża się nie lęka.
Bowiem zrodzona z wiecznej męki,
Z ducha polskiego na Golgocie,
Który pod krzyżem swoim stęka
I dźwiga trumnę swoją w pocie,        60
Przejęła głośne jego jęki
I nad grzmot wszelki wołania wytęża,
Przez moc,
Przez zolbrzymiały krzyk bólu
Zwycięża!        65

Godny posłuchu Boga napowietrzny chór,
Kiedy się ziemia rozjęczy zbolała,
Kiedy żałobny rozszumi się bór,
Orkiestra cała.

Oto płyną Smutki ciche i płaczą,        70
Oto idą Nędze z skargą żebraczą,

A za nimi obłąkane Niedole
Snują się jak mgły-błędnice przez pole.
A wszystkie na Świt tęskne obracają oczy...

Na strunach wiatru Płacz wieczny zawodzi,        75
To cichnie, to wybucha —
Ból za nim, wielki w martwocie swej, chodzi,
Przystaje — patrzy — słucha —
Nie widzi nic wokoło
I nic wokoło nie słyszy.        80
Przestronność głucha...
Czas, idąc w górę po stromej uboczy,
Jak schorzały człek wiekiem obumarłym
Dyszy...

A z dołu wicher dmie,        85
Na wichrze Rozpacz usiadła i pędzi,
I włosy rozczochrane rwie,
I gna — —
Stanęła w pędzie u skalnej krawędzi...
Nim runie w przepaść otchłanną bez dna,        90
Na Świt obraca beznadziejne oczy.

Z doliny łez, zrodzona w obłędzie na wietrze,
Pieśń górna wstała...
Płomienną żagwią pędzi przez powietrze —
Łachmany już nie kryją jej boskiego ciała,        95
I nie zawodzi, nie płacze, nie jęczy,
Nie gra żałosnych dum na lutni,
Ale w surm bojowy dźwięczy:
„Powstańcie, smutni!”


Przeszła przez ogień męki, naga,        100
Przez hartujące ducha znicze,
I w dłoniach jej wzniesionych stygmaty, jak bicze,
Którymi smaga!

Na głos jej wszystko, co żywe, powstanie,
A co zbutwiałe, rozsypie się w gruz.        105
Bo to już nie baśń, nie miłosne granie,
Ani śpiew słodki rozbawionych Muz —
Ale grzmot straszny walących się lasów,
Pomruk ziem — burza rozwichrzonych czasów —
Przemocne ducha z piekieł zmartwychwstanie!        110

Na dźwięk grających jej rogów
Ludzie poczują na ramionach pióra
I staną się z serc swoich podobni do bogów —
Wywyższy się dolina, poniży się góra —
I kiedy wzejdzie nowy świt ludzkości,        115
Niejedną krągłej ziemi opromieni stronę —
Na dźwięk grających jej rogów
Miasto wszelakiej nieprawości,
Jerycho, padnie, zburzone.

III

Otwórzcie się, zawierze! Otwórzcie się na oścież!        120
Bo oto idzie lud szumiącym lasem,
Idzie przypływem spienionego morza.

I z miast, i siół, ze wszystkich ziem,
Pędzony wiecznym głodem,

Za pieśni wstałej wielką mocą,        125
Za bojowników swych przewodem,
I dniem,
I jasną od błyskawic nocą
Pospiesza —

Z okrzykiem światu ginącemu: gorze!        130
Dochodzi do bram —
Wyrasta nieprzejrzany las, bezmierna rzesza,
Bezbrzeżne, okiem nie objęte morze,
Któremu góry, idące do słońca,
Najwyższym czołem nie położą tam!        135
Zda się, że granic nie ma, brzegu ani końca...

Przez długie wieki ciskał czas
Nasiona w ziemię urodzaju,
A wiater siał, roznosił po szerokim świecie —
Ostatni z wieków starych doczekał się przecie        140
Zagęstwionego gaju,
A syn jego obaczy rozszumiały las.

Przez długie wieki fale wód
Rosły ku niebu niepojętą mocą,
Ale szły w górę księżycową nocą,        145
A w dzień padały na spód,
Na dno, pod ciche uśpione powierzchnie.

Aż nastał ony wiek piorunnych burz.
Fale, zbudzone, zrywają się we dnie —
Księżyc nie budzi ich, lecz błyskawice!        150
Idą ku niebu — słońce białe mierzchnie
I kryje się za czarne skrzydła chmur,
I blednie,

I spoza krwawych zórz
Wychyla przerażone lice.        155

Żywy, idący bór...
Gdy wicher weń uderzy,
Rozchwieruta, rozchwieje,
Rozegra w dziki chór,
Jakim wołają knieje —        160
Gdy to wołanie wokół się rozszerzy —
Biada ginącym! Biada!
Słyszcie! Tak jeno woła Mór,
Tak jeno woła Zagłada.

Rozchwiane fale mórz...        165
Gdy burza na nie spadnie,
Gdy sto przyleci burz,
Rozhuczą —
Fale oderwą na dnie,
Wichrem pochwycą za włosy        170
I porwą w górę, w niebiosy,
Gdzie słońce śćmi się zawieruchą kruczą!

Cały świat powali trwoga
Do stóp burzami idącego Boga.
A już ginących nie wybawi cud        175
I odjęta im będzie wszelka litość boża,
Bo padli, pobici strachem,
I umarli w trwodze przed czasem.
Nikt nie przeczeka burzy pod zbutwiałym dachem!

A oto idzie lud szumiącym lasem,        180
Idzie przypływem spienionego morza...

I przez wichry ostrzega: Przeoślepli starzy!
Którzy, leżący w poprzek, tamujecie ruch,
Podnieścież swoje karki! Ciała swoje wyprośćcież!
By nie było cmentarzy        185
U bram nowego wieku,
Bo przyjdzie po was śmiercią wojujący Duch.

Porażon prawdą zginie duchowi przeniewierca.
Przeto lud woła ninie: Dusze swoje wyprośćcież!
Giń u bram życia wszelki upadający człeku,        190
A serca, żywe serca,
Otwórzcie się na oścież!




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Orkan.