Uwaga
Serwis Wedateka jest portalem tematycznym prowadzonym przez Grupę Wedamedia. Aby zostać wedapedystą, czyli Użytkownikiem z prawem do tworzenia i edycji artykułów, wystarczy zarejestrować się na tej witrynie poprzez złożenie wniosku o utworzenie konta, co można zrobić tutaj. Liczymy na Waszą pomoc oraz wsparcie merytoryczne przy rozwoju także naszych innych serwisów tematycznych.

Nędznicy/Część druga/Księga szósta/IV

Z Wedateka, archiwa
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania
<<< Dane tekstu >>>
Autor Victor Hugo
Tytuł Nędznicy
Data wydania 1900
Wydawnictwo Księgarnia S. Bukowieckiego
Drukarz W. Dunin
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Misérables
Źródło Skany na Commons
Inne Cała księga szósta
Pobierz jako: Pobierz Cała księga szósta jako ePub Pobierz Cała księga szósta jako PDF Pobierz Cała księga szósta jako MOBI
Cała część druga
Pobierz jako: Pobierz Cała część druga jako ePub Pobierz Cała część druga jako PDF Pobierz Cała część druga jako MOBI
Indeks stron
IV.
Wesele.

Niemniej jednak młode dziewczęta zasiały rozkosznemi wspomnieniami ten dom poważny.
W pewnych godzinach dziecięca radość jaśniała na tle posępnego klasztoru. Wybiła godzina rekreacji, drzwi obróciły się na zawiasach. Ptaszki zawołały: brawo, przybywają dzieci! Powódź młodości zalewała ogród wycięty w krzyż, niby całun. Promieniejące twarze, jasne czoła, naiwne oczy pełne wesołego światła, różnego rodzaju jutrzenki promieniły się w ciemnościach. Po psalmach, śpiewach, sygnaturkach, grobowych biciach we dzwony, po różnych nabożeństwach, nagle rozlegał się szmer małych dziewczynek, milszy od szmeru pszczół około ula. Otwierał się ul wesołości, do którego każda swój miód przynosiła. Bawiły się, wołały na siebie, gromadziły się, biegały: piękne białe ząbki szczebiotały w kątach; zasłony zdala czuwały nad tym śmiechem, cienie szpiegowały te promienie, co to szkodzi! dziewczynki śmiały się i promieniały radością. Cztery posępne mury miały swe chwile jasne. Zlekka pobielone odblaskiem tyla radości, patrzyły na ten słodki gwar rojów wiosennych. Był to jakby deszcz z róz, przerywający żałobę. Dziewczynki swywoliły pod okiem zakonnic; spojrzenie bezgrzeszne nie kłopoce niewinności. Dzięki tym dzieciom, pośród tylu godzin surowych była godzina naiwna. Małe skakały, starsze tańczyły. Zabawa w klasztorze mieszała się z czemś niebiańskiem. Nic bardziej zachwycającego i dostojniejszego nad te świeże dusze, rozkwitłe radością. Homer byłby tu przyszedł śmiać się z Perraultem; w tym czarnym ogrodzie była młodość, wrzawa, krzyki, pustota, rozkosz i szczęście, mogące rozpogodzić zmarszczone czoła wszystkich prababek, z epopei czy baśni, czy siedziały na tronie, czy pod słomianą strzechą, od Hekuby do Matki Wielkiego.
W tym domu więcej może niż gdzieindziej wypowiedziano tych słówek dziecinnych, tak wdzięcznych, budzących śmiech pełen zadumy. Między temi posępnemi murami pięcioletnie dziecię zawołało pewnego razu: — Moja matko! ta duża powiada, że już mam tylko dziewięć lat i dziesięć miesięcy siedzieć tutaj! Co za szczęście!
Tu także miała miejsce ta pamiętna rozmowa:
Matka glosująca: — Czego płaczesz, moje dziecko?
Dziecko (sześcioletnie) łkając: — Mówiłam Alicji, że umiem historję francuzką. Powiedziała mi, że nie umiem, a ja umiem.
Alicja duża, (dziewięć lat). — Nie. Nie umie.
Matka. Dlaczego, moje dziecko?
Alicja. — Powiedziała, żebym otworzyła książkę gdziekolwiek i zadała jej pytanie, jakie natrafię, a ona odpowie.
— I cóż?
— Nie odpowiedziała.
— A o cóżeś ją pytała?
— Otworzyłam książkę, jak żądała, i zadałam jej pierwsze, na jakiem trafiła pytanie.
— Cóż to było za pytanie?
— Było takie: co dalej następuje?
Tu także uczyniono to głębokie spostrzeżenie o papudze trochę łakomej, która należała do pewnej damy pensjonarki.
— Doskonała sobie! ogryza mi z wierzchu grzankę jak słuszna osoba!
Na kamiennych taflach tego klasztoru znaleziono spowiedź, którą siedmioletnia grzesznica spisała na kartce, żeby nie zapomnieć:
„ — Mój ojcze, oskarżam się, że byłam łakomstwem.
„ — Mój ojcze, oskarżam się, że byłam cudzołóztwem.
„ — Mój ojcze, oskarżam się, że rzucałam oczyma na panów“.
Na murawie tego ogrodu różane usta sześcioletnie zaimprowizowały tę powieść, której słuchały niebieskie oczy cztero i pięcioletnie.
„Były sobie raz cztery koguciki i mieli sobie kraj pełen kwiatów. Zrywali kwiaty i chowali do kieszeni. Później oskubywali listki i kładli je do swych cacek. Był w kraju wilk, a było tam dużo lasów; wilk był w lesie, i zjadł koguciki“.
I ten drugi poemat.
„ — Trafiło się uderzenie od kija.
„To poliszynel wybił kota.
„Nie wyszło mu to na dobre, wyszło na złe.
„Wtedy dama zamknęła Poliszynela do więzienia“.
Tu także opuszczone dziecię, podrzutek, z miłosierdzia wychowywany w klasztorze, powiedział miłe i bolesne słówko. Słysząc inne mówiące o swych matkach, dziecię szepnęło w kąciku: — Ja, gdym się rodziła, nie było tam wtedy mojej matki.
Była gruba furtjanka, imieniem siostra Agata, która zawsze się uwijała po korytarzu z pękiem kluczy. Wielkie, duże — nad dziesięć lat — nazywały ją Agatoklesem.
Refektarz, duża sala w kształcie podłużnego prostokąta, oświecona jednemi drzwiami szklanemi, okratowanemi z archiwoltą, wychodzącemi na ogród, był ciemny i wilgotny, a jak mówiły dzieci — pełen zwierząt. Wszystkie sąsiednie miejsca dostarczały tu potrosze robactwa. Każdy z czterech kątów otrzymał w języku pensjonarek osobną wyrazistą nazwę. Był kąt Pająków, kąt Gąsiennic, kąt Stonogów i kąt Świerszczów. Kąt Świerszczów dotykał kuchni i był wielce ceniony. Nie był tak zimny, jak inne. Nazwy przeszły z refektarza na pensje i wyróżniały, jak w dawnem kolegjum Mazarina, cztery narody. Każda wychowanica należała do jednego z czterech narodów, stosownie do kąta refektarza, w którym siadała do obiadu. Pewnego dnia ksiądz arcybiskup, odbywając wizytę pasterską, zobaczył wchodzącą do klasy, przez którą przechodził, dziewczynkę rumianą z prześlicznemi jasnemi włosami, i zapytał drugiej pensjonarki pięknej brunetki o świeżych jagodach, przy nim stojącej:
— Co to za jedna ta mała?
— To pająk, proszę Waszej Ekscelencji.
— Ba, a ta druga?
— To świerszcz.
— A tamta?
— To gąsiennica.
— Doprawdy, a któż panna jesteś?
— Ja jestem stonóg, proszę Waszej Ekscelencji.
Każdy dom tego rodzaju ma swoje właściwości. Na początku bieżącego stulecia Ecouen było jednem z tych miejsc miłych i surowych, gdzie w cieniu prawie szczęśliwym, rosły sobie małe dziewczynki. W Ecouen podczas procesji z Najświętszym Sakramentem, panienki dzieliły się na dwa rzędy, na dziewice i kwieciarki. Były także „baldachimy“ i „kadzielnice“, bo jedne podtrzymywały końce baldachimu, a drugie okadzały Najświętszy Sakrament. Kwiaty z prawa dostawały się kwieciarkom. Cztery „dziewice“ szły na czele. Rano w tym dniu uroczystym często słyszano to zapytanie w sypialni:
— Która z was jest dziewicą?
Pani Campan przytacza te słówko „małej“ siedmioletniej, powiedziane do dużej szesnastoletniej, która szła na przodzie procesji, gdy ona, mała, zostawała w tyle: — Ty bo jesteś dziewicą, a ja nią nie jestem.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.