Uwaga
Serwis Wedateka jest portalem tematycznym prowadzonym przez Grupę Wedamedia. Aby zostać wedapedystą, czyli Użytkownikiem z prawem do tworzenia i edycji artykułów, wystarczy zarejestrować się na tej witrynie poprzez złożenie wniosku o utworzenie konta, co można zrobić tutaj. Liczymy na Waszą pomoc oraz wsparcie merytoryczne przy rozwoju także naszych innych serwisów tematycznych.

Bezimienna/Tom I/LX

Z Wedateka, archiwa
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bezimienna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wydania 1912
Druk Drukiem Piotra Laskauera
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: Pobierz Cały tekst jako ePub Pobierz Cały tekst jako PDF Pobierz Cały tekst jako MOBI
Indeks stron


LX.

W małym szyneczku na rogu Bielańskiej ulicy i Tłomackiego, pod wieczór, siedziało dwóch niepoczesnych ludzi przy butelce miodu, który zdawał się niewiele więcej być wart od nich. Obaj jakoś pili smętnie i wzdychali.
Byli sami. Łojowa świeczka, zwieszona na bok, pryskała w lichtarzu, jakby drzemiąc i budząc się zaspana. W drugiej izbie chłopak posługujący, ręce w tył założywszy, kiwał się na ławie pod piecem. Obraz był flamandzki, ale niedobrego pendzla i oświetlony nie osobliwie.
— Mój Dyzmo — rzekł pierwszy, który miał nos okryty ogromnemi brodawkami, łysą zupełnie głowę i wąsy twarde, rosnące do góry nakształt szczeciny. — Mój kochany Dyzmo, już się to tam w życiu różne praktykowały różności — ale takiego głupiego interesu to nigdy.
Towarzysz, niepozorne człecze, żółte, ze śpiczastym nosem, jakby cudzym, bo czerwono-fioletowym, gdy reszta twarzy była cytrynowej barwy, lecz z oczyma nader bystremi, nadpił miodu, splunął i rzekł:
— Ale to, mospanie tego, choć ty Cyprusiu... interes głupi nie jest, wcale nie jest.
— Źle idzie, do dyabła.
— Co źle idzie! Albo to my temu choćby winni? Trudno znowu szturm do kamienicy przypuścić.
— No — a ten się niecierpliwi i gniewa.
— To co? kiedy płaci... Rzecz jest, mospanie choćby tego — cała w tem, iż płaci. Nad siły znowu nie pociągnie nikt, choćby tego.
— No — ale co będzie dalej?
— A dalej? Jeżeli wyjdzie w takiej godzinie, że będzie można, i w miejscu, że się udać może... to się pochwyci, gębę zatka... delikatnie i w powóz...
— A ten powóz już tyle czasu stoi...
— To cóż? Cóż, panie tego, choćby i stał, kiedy nie można... to nie można...
— Powiedz-że — odezwał się Cypruś brodawkowaty — jak się wam zdaje, czy ten stary się w niej kocha... czy co?...
— A no, musi się kochać, bo na cóżby mu się przydała? Toć z nią pacierzy pewnie odmawiać nie będzie. Ale nam co do tego!
— Taki stary!
— Stary... to nic nie szkodzi, u nich ta waryacya całe życie trwa. Waćpan widzisz, to widocznie wielki pan, a oni mają bestye takie sposoby, że gdy strupieszeje już, naleje sobie w gardło leku i odmłodzi się. Oni żyją po sto lat, to my tylko chude pachołki umierać musimy bez czasu...
Pomilczeli trochę.
— Jak się WPanu zdaje — spytał Cypruś Brodawka — kiedy się też to skończy, bo to grunt jest, aby pieniądze schować do kieszeni... a teraz, że daje nam strawne... co to znaczy! człek zje, wypije, kupi tabaki i goły...
— Mospanie, choćby tego — odpowiedział Dyzma z powagą — ty nie jesteś kalkulator..... Co tobie z pieniędzy grubszych, choćbyś je wziął? Ja tobie powiem zaraz, co choćby będzie. Weźmiesz na swoją część czy kilka, czy kilkanaście talarów, choćby tego... i naprzód się upijesz...
— A ty?
— A! i ja się upiję, choćby tego... ale inaczej. Ty jak się upijesz, masz zaraz impet do kart... No — choćbyś siadł, to albo ja, albo kto z brzegu cię orżnie i jutro będziesz goły znowu.
— E! e! — westchnął Cypruś — gdybyście nie byli takie szelmy...
— A znajdziesz mi ty jednego z tych, co w karty grają, żeby szelmą nie był? — spytał Dyzma. — Ty masz taką żyłkę, a nawet żyłę, że nie wytrzymasz.
— No! ja ci się klnę, zobaczysz, że was teraz wszystkich ogram... do koszuli... Byleśmy tę panienkę pochwycili... a pieniądze... zobaczycie...
Ale ja taki wracam do tego, że interes głupi! Ona gotowa tam siedzieć rok i my jej nie wypłoszymy... Żeby tak zacna jaka kobiecina, coby ją pod jakim pozorem wyprosiła?
— Prawda — gdzie dyabeł nie może, babę posyła... ale znowu!
— Trzeba to jemu powiedzieć, bo tak znowu czekaj, czekaj na strawnem...
{{#lst:Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/184||X160}}


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.