Uwaga
Serwis Wedateka jest portalem tematycznym prowadzonym przez Grupę Wedamedia. Aby zostać wedapedystą, czyli Użytkownikiem z prawem do tworzenia i edycji artykułów, wystarczy zarejestrować się na tej witrynie poprzez złożenie wniosku o utworzenie konta, co można zrobić tutaj. Liczymy na Waszą pomoc oraz wsparcie merytoryczne przy rozwoju także naszych innych serwisów tematycznych.

Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Tom II/Część trzecia/XVII

Z Wedateka, archiwa
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Anna Karenina
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wydania 1898-1900
Druk Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz J. Wołowski
Tytuł orygin. Анна Каренина
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: Pobierz Cały tom II jako ePub Pobierz Cały tom II jako PDF Pobierz Cały tom II jako MOBI
Cały tekst
Pobierz jako: Pobierz Cały tekst jako ePub Pobierz Cały tekst jako PDF Pobierz Cały tekst jako MOBI
Indeks stron


{{#lst:Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/88|X317|}} Wrońskiego, aby przyjechał do niej, chciała też sama jechać do niego, ale nie można już było nic zrobić: po całem mieszkaniu dały się słyszeć dzwonki elektryczne, zawiadamiające o jej przyjeździe i lokaj księżnej Twerskiej stał już koło otwartych na roścież drzwi, wskazując jej drogę do dalszych pokoi.
— Księżna jest w ogrodzie, zamelduję jaśnie panią w tej chwili... może jaśnie pani pozwoli do ogrodu?... — rzekł w następnym pokoju drugi lokaj.
Annie było również niezręcznie tutaj, jak i we własnym domu, a nawet jeszcze niezręczniej, gdyż nie można było nic przedsięwziąć i zobaczyć się z Wrońskim, a trzeba było pozostawać tutaj w obcem towarzystwie, którego usposobienie nie licowało bynajmniej z jej położeniem; była jednak w toalecie, o której wiedziała, że jej jest do twarzy, nie była sama, koło niej było zwykłe zbytkowne otoczenie, w którem znać było komfort i dobrobyt, Annie więc było lżej niż w domu, musiała jednak koniecznie namyślić się co dalej robić.
Wszystko jednak stało się samo przez się. Spotkawszy idącą ku niej Betsy w białej, nadzwyczaj wytwornej sukni, Anna uśmiechnęła się do niej. Księżna Twerska szła z Tuszkiewiczem i z młodą panienką, swą krewną, która ku wielkiej radości swych rodziców, mieszkańców głębokiej prowincyi, spędzała lato u znanej powszechnie księżnej.
W Annie było zapewne coś niezwykłego, co zwróciło odrazu na siebie uwagę Betsy.
— Nie mogłam spać dzisiaj w nocy — odparła Anna, wpatrując się w lokaja, który szedł ku nim i który, jak się domyślała Anna, niósł list od Wrońskiego.
— Rada jestem bardzo, że pani przyjechała — rzekła Betsy. — Czuję się zmęczoną i chciałabym wypić filiżankę herbaty, zanim przyjedzie reszta gości. A państwo poszlibyście — zwróciła się do Tuszkiewicza — wypróbować razem z Maszą plac do krokieta, na którym dzisiaj wycięto trawę. A my z panią porozmawiamy sobie przy herbacie ue’ll have a cosy chat, nieprawdaż? — zwróciła się ku Annie z uśmiechem, ściskając ją za rękę, w której Anna trzymała parasolkę.
— Tembardziej, że nie mogę korzystać zbyt długo z towarzystwa pani, gdyż muszę być u starej Wrede; obiecałam się jej już od stu lat — rzekła Anna, dla której kłamstwo, przeciwne jej naturze, stało się od jakiegoś czasu w stosunkach towarzyskich rzeczą nietylko zwykłą i łatwą, lecz nawet przyjemną, i Anna nie mogłaby w żaden sposób powiedzieć, dlaczego mianowicie powiedziała to, o czem przed chwilą nie myślała zupełnie: powiedziała to tylko dlatego, że chciała zabezpieczyć swą swobodę i postarać się w jakibądż sposób zobaczyć się z Wrońskim, gdyż wiedziała, że go tutaj nie ujrzy. Ale dlaczego właśnie powiedziała o starej frejlinie Wrede, do której mogła pojechać, również dobrze, jak i do wielu innych swych znajomych, tego nie potrafiłaby objaśnić; swoją drogą pokazało się potem, że Anna obmyślając jaknajsprytniej, w jaki sposób zobaczyć się z Wrońskim, nie mogła wpaść na lepszą myśl.
— Nie puszczę pani za nic w świecie — odparła Betsy, wpatrując się bacznie w Annę. — Doprawdy, gdybym tak pani nie kochała, jak kocham, obraziłabym się: wygląda na to, że pani obawia się, aby moje towarzystwo nie skompromitowało jej. Podaj nam herbatę do małego salonu — odezwała się do lokaja, mrużąc jak zwykle oczy.
Wziąwszy list, Betsy przeczytała go.
— Aleksiej uczynił nam un faux bond, nie dotrzymał nam słowa — rzekła po francusku — pisze, że nie może przyjechać — dodała w najnaturalniejszy sposób, jak gdyby jej nigdy nie mogło przyjść do głowy, że Wroński ma dla Anny jakiebądź inne znaczenie prócz krokietu. Anna wiedziała, że Betsy wie o wszystkiem, słysząc ją jednak, jak mówiła przy niej o Wrońskim, była przez chwilę pewną, że Betsy nie wie o niczem.
— A! — obojętnie rzekła Anna, jak gdyby ją to nie obchodziło wcale i mówiła dalej uśmiechając się — w jaki sposób towarzystwo pani może kogobądź kompromitować?
To igranie słowami, to ukrywanie tajemnicy, miało dla Anny, również jak i dla wszystkich kobiet, ogromny urok. I nie konieczność ukrywania, nie cel, dla którego musiała ukrywać, lecz sam proces ukrywania pociągał i bawił ją.
— Nie mogę być bardziej katolicką od papieża — rzekła — Strzemow i Liza Merkałowa, to śmietanka śmietanki towarzystwa. Przyjmują ich wszędzie, a ja, Anna położyła nacisk na ja, nie byłam nigdy surową i niewyrozumiałą: nie mam na to doprawdy czasu.
— Ale parti niechce może spotykać się ze Stremowym?... niech oni sobie z Aleksiejem Aleksandrowiczem kruszą kopie w komitecie, nas to nic nie obchodzi. W towarzystwie jednak jest to najprzyjemniejszy człowiek, jakiego znam i namiętny zwolennik krokieta: zaraz się pani przekona o tem... i pomimo tego, że stary śmiesznym jest ze swą miłością ku Lizie, zobaczy pani, jak umie wyplątywać się z tego śmiesznego położenia! Nadzwyczaj miły człowiek! Safo Sztolc pani zna?... to jest nowy, zupełnie nowy rodzaj...
Betsy rozmawiając, śmiała się nieustannie, a pomimo to z jej wesołego, rozumnego spojrzenia Anna przekonywała się, że Betsy domyśla się wszystkiego i że ułożyła już jakiś projekt. Przyjaciółki siedziały w małym gabinecie.
— W każdym razie jednak trzeba napisać do Aleksieja — i Betsy usiadła przy biurku, nakreśliła parę wierszy i włożyła do koperty.
— Piszę do niego, aby przyjechał na obiad, gdyż w przeciwnym razie jedna z pań musiałaby siąść do obiadu bez mężczyzny. Niech pani zobaczy, czy dobrze mu napisałam?... przepraszam bardzo, ale muszę na chwilę zostawić panią samą. Niech pani z łaski swojej zapieczętuje list i odeszle — rzekła już we drzwiach — a ja tymczasem zajmę się gospodarstwem.
Anna nie namyślała się ani chwili i nie czytając listu Betsy, dopisała na dole: „Muszę koniecznie zobaczyć się z panem; niech pan przyjedzie do ogrodu Wrede. Będę tam o godzinie szóstej“ — poczem zapieczętowała list i oddała Betsy, gdy ta powróciła.
Pijąc herbatę, którą przyniósł im lokaj i ustawił na małym stoliku w gabinecie, obie kobiety zawiązały pomiędzy sobą a cosy chat, jaki księżna Twerska obiecywała przed przyjazdem gości: rozmawiały o tych, kogo spodziewały się 1 rozmowa zatrzymała się na Lizie Merkałowej.
— Nadzwyczaj ujmująca kobieta, zawsze lubiłam ją bardzo — rzekła Anna.
— Powinna pani ją lubić. Ona poprostu zwarjowała na punkcie pani. Wczoraj podeszła ku mnie po wyścigach i była w rozpaczy, że nie mogła już zobaczyć się z panią. Powiada, że pani jest prawdziwą bohaterką romansu, i że gdyby była mężczyzną, narobiłaby z powodu pani tysiące głupstw. Stremow zaś dowodzi jej, że i bez tego je robi.
— Ale niech pani będzie łaskawą powiedzieć mi, gdyż nigdy nie mogłam pojąć tego — rzekła Anna, pomilczawszy chwilę, takim tonem, który wyraźnie dowodził, że pytała nie przez ciekawość, lecz, że to, o co zapytywała, miało dla niej więcej znaczenia, niż powinno było mieć — niech mi pani będzie łaskawą powiedzieć, jak należy rozumieć jej stosunek z księciem Kałużskim, t. zw. Miszką? Co to ma być takiego?
W oczach Betsy, spoglądającej bacznie na Annę, zaigrał uśmiech.
— To jest nowy sposób postępowania — rzekła — one wszystkie obrały go sobie. One, widzi pani, zrobiły to, co się nazywa jeter ses bonnets par despes les moulins. Lecz są sposoby i sposoby przerzucania swych czepków.
— Dobrze, ale jakim jest jej stosunek z Kałużskim.
Betsy niespodzianie roześmiała się do tego stopnia, że nie mogła długo wstrzymać się od śmiechu, co nadzwyczaj rzadko zdarzało się u niej.
— Tu już pani wkracza w dziedzinę księżnej Miahkiej: Zadaje pani pytania d’un enfant terrible, strasznego dziecka — i widać było, że Betsy chce, lecz nie może zapanować nad swym śmiechem, który był zaraźliwym, jak w ogóle śmiech ludzi śmiejących się rzadko — trzebaby zapytać ich — dodała przez łzy, wywołane śmiechem.
— Nie, pani się śmieje — rzekła Anna, która pomimowoli zaraziła się od Betsy i śmiała się — lecz ja nigdy nie mogłam pojąć tego; nie pojmuję, jaką rolę w takich razach odgrywa mąż.
— Mąż? Mąż Lizy Merkałowej nosi za nią pled i oczekuje na skinienie, aby jej służyć. A co się tam dalej dzieje, to nikt nie chce o tem wiedzieć: w porządnem towarzystwie, jak pani wiadomo, nie mówi się i nie myśli o pewnych toaletowych szczegółach, tak samo rzecz ma się i z tem.
— Będzie pani na wieczorze u Rolandakich? — zapytała Anna, chcąc zmienić przedmiot rozmowy.
— Nie zdaje mi się — odparła Betsy i nie patrząc na swą przyjaciółkę, zaczęła nalewać ostrożnie herbatę w maleńkie przeźroczyste filiżaneczki. Przysunąwszy Annie filiżankę, wyjęła kręconego papierosa, włożyła go do srebrnej papierośnicy i zapaliła.
— Widzi pani, ja jestem w szczęśliwem położeniu — przestawszy się już śmiać, odezwała się Betsy, biorąc w rękę filiżankę — ja pojmuję panią i Lizę. Liza, to jedna z tych naiwnych natur, które zupełnie jak dzieci, nie rozumieją różnicy między dobrem a złem, nie rozumiała przynajmniej, dopóki była bardzo młodą; a teraz wie, że z tem udawaniem jest jej do twarzy, teraz zaś zapewne naumyślnie nie rozumie — mówiła Betsy ze sprytnym uśmiechem — w każdym razie jest jej z tem ładnie. Na jedną i na tę samą rzecz można zapatrywać się tragicznie i zrobić z niej narzędzie męczarni dla siebie, można również patrzyć się obojętnie, a nawet wesoło. Być może, że pani jest skłonną do zbyt tragicznych zapatrywań się...
{{#lst:Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/94||X317}}


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: J. Wołowski.