[81]
ANIOŁOWIE
[82]Strona:PL Bolesław Leśmian-Sad rozstajny.djvu/082 [83]Strona:PL Bolesław Leśmian-Sad rozstajny.djvu/083 [84]
* * *
Bywają ognie — podobne do ciszy,
Co na przechodnia w zaroślach czatuje...
Takich się ogniów nie widzi, lecz słyszy, —
Nawet nie słyszy, lecz raczej zgaduje.
Serca im w piersi wonieją, jak róże, —
Lecz im nie wolno korzystać z róż mocy,
Ni czarów własnych nadużyć po nocy,
Ni łkać, ni wątpić, ni konać w lazurze!
Nie wolno modlitw gałązki jedynej,
Niesionej Bogu ku czoła ozdobie,
Przyłamać stopą, — lub przyśnić się tobie
W postaci nagiej, zuchwałej dziewczyny!...
Więc próżno patrzą w słoneczność dokolną,
Bo im ni kochać, ni szaleć nie wolno.
[85]
* * *
A oni właśnie najtrwalej, najdzielniej
Mogliby kochać — od nocy do świtu, —
Podobni mewom w zatokach błękitu,
Tem od nich różni, że tak nieśmiertelni.
Oni to właśnie zmyśliliby krocie
Pieszczot zawiłych, nieznanych na ziemi,
I niestrudzeni byliby w pieszczocie,
I niestrudzeni — i wielcy — i niemi!
Bo dla nich tylko, zaprawdę, że dla nich
Przyjdzie ta miłość, co światy ogarnie!
Jam śledził w niebie poloty ich sarnie
I lęk błękitny w ich źrenicach łanich!
Jam słyszał nieraz, że szemrzą, jak płomień,
Skrzydłem, utkanem z tęcz i oszołomień!
[86]Strona:PL Bolesław Leśmian-Sad rozstajny.djvu/086 [87]Strona:PL Bolesław Leśmian-Sad rozstajny.djvu/087 [88]
* * *
A lubią jeszcze powikłaną zgrają
Spłoszyć się nagle o samej północy,
Albo udawać, że tylko udają
Uległość niebu i hołd swej niemocy...
I lubią szukać wskroś nieba opary
I nie znajdować błękitnej przyczyny
Narodzin, którym słoneczne zegary
Nie dały jednej, śmiertelnej godziny.
Lubią się jeszcze nie skarżyć, nie żalić
Na kwiatów wonność, na słońca uduszność,
I na ten ogień, co nie chce ich spalić,
I na istnienia całego niesłuszność!
A potem na wznak kłaść się na niebiosy,
Splatać ramiona i rozplatać włosy.
[89]Strona:PL Bolesław Leśmian-Sad rozstajny.djvu/089 [90]Strona:PL Bolesław Leśmian-Sad rozstajny.djvu/090 [91]Strona:PL Bolesław Leśmian-Sad rozstajny.djvu/091 [92]Strona:PL Bolesław Leśmian-Sad rozstajny.djvu/092
|