Uwaga
Serwis Wedateka jest portalem tematycznym prowadzonym przez Grupę Wedamedia. Aby zostać wedapedystą, czyli Użytkownikiem z prawem do tworzenia i edycji artykułów, wystarczy zarejestrować się na tej witrynie poprzez złożenie wniosku o utworzenie konta, co można zrobić tutaj. Liczymy na Waszą pomoc oraz wsparcie merytoryczne przy rozwoju także naszych innych serwisów tematycznych.

Zaklęty Dwór/I/XVI

Z Wedateka, archiwa
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania

Idąc niewolniczo z tokiem wypadków, musimy znowu zajrzeć do hrabiowskiego pałacu w Orkizowie.

Hrabia zamknął się w swej kancelarii i jakąś ważną i tajemną konferencję wytoczył z Żachlewiczem, którego mieliśmy sposobność poznać nieco bliżej za pierwszym razem.

Hrabina otrzymała świeżą przesyłkę książek i nut i od kilku godzin już zaczytała się zawzięcie w najnowszym podówczas dziele Eugeniusza Sue: Martin l'enfant trouvé. Nagle szybki krok dał się słyszeć w przyległym pokoju, a do przepysznie urządzonego buduaru wpadła jak strzała Eugenia.

Hrabina podniosła książkę w ręku i wpatrzyła się w córkę z niemym zapytaniem.

Eugenia wracała właśnie z przechadzki po ogrodzie. Miała na sobie lekką suknię muślinową i biały przystający pikowy kaftanik po wierzchu, a w ręku trzymała okrągły ryżowy kapelusz z szerokimi kresami. Na twarzy jej malowała się zwyczajna wesołość i swoboda, granicząca o dziecięce roztrzepanie.

— Niech mnie mama łaje, jak chce — zawołała zaraz na wstępie — ale znowu nasłuchałam się bez liku nowin od Sołczaniowej!

Rozdrażniona cokolwiek swą zajmującą „lektiurą” hrabina skrzywiła się niechętnie.

— Ma chere, zaczynasz, jak widzę, znajdować coraz większe upodobanie w rozmowach z Solczaniową!

— Ależ bo, kochana mamo, to jedyna, nieoceniona, nieoszacowana kobieta. Wobec niej traci wszelki pozór nadzwyczajności najświetniejszy wynalazek naszych czasów...

— Le télégraphe électrique! — dokończyła hrabina z przymuszonym uśmiechem.

— O, niezawodnie! Wyobraź sobie, kochana mameczko, mamy teraz dopiero piątą po południu, a ona wie już z największą dokładnością, co się dziś stało w całej okolicy, i już z swej kroniki dzisiejszej dwa osobliwsze opowiedziała mi zdarzenia.

Hrabina zrobiła gest, jakby nie bardzo była ciekawa tego wszystkiego.

Eugenia nie zważała na to i prędko ciągnęła dalej:

— Nie uwierzyłaby mamcia, jak dziwne rzeczy dzieją się w naszym najbliższym sąsiedztwie.

— Zapewne nowa bajeczka o Zaklętym Dworze.

— Bynajmniej.

Hrabina wzruszyła ramionami i przysunęła książkę bliżej ku oczom, jakby żałowała czasu na próżną rozmowę.

Eugenia poskoczyła zręcznie ku matce i w pośpiechu ucałowała jej drobną, arystokratyczną rękę.

— Musisz i ty posłuchać, kochana mamo, bo obadwa wypadki to jakby żywe epizody najciekawszego romansu.

— Enfant!... — szepnęła hrabina z pobłażliwym uśmiechem,

— Imaginez-vous, wszystko to stało się u naszego sąsiada czy kuzyna...

— Chez qui?

— U pana Juliusza.

Hrabina wydęła spodnią wargę.

— Przed dwoma czy trzema dniami — prawiła dalej Eugenia — przybył do niego jakiś dawny znajomy, kolega szkolny, przyjaciel...

— Mówił mi wczoraj o tym Żachlewicz — przerwała hrabina.

— A wymienił ci jego nazwisko?

— Ah, c'est un nom bizarre, singulier!

— Damazy Czorgut czy Czorgat.

Hrabina wstrzęsła się, jakby samo to brzmienie działało nieprzyjemnie na jej nerwy.

— Mais que veux-tu donc de ce bonhomme? — ozwała się wreszcie od niechcenia.

— Wyobraź sobie, kochana mameczko, jak tylko pojawił się w Oparkach, owładnął wszystko i wszystkich do tego stopnia, że on, a nie Juliusz, zdawał się oficjalistom panem w domu.

Hrabina znowu niezadowoloną zrobiła minę.

— W czymże mię to może interesować? — przerwała.

— Ależ bo nie dasz mi dokończyć. Chwilkę tylko cierpliwości! Człowiek ten, zabawiwszy zaledwie dwa czy trzy dni w Oparkach, kazał sobie tej nocy osiodłać konia i nie mówiąc nic nikomu, wyjechał uzbrojony od stóp do głowy. Służący, co mu przyprowadził konia, domyślał się, że na jakąś szczególną gotował się wyprawę, bo pistolety podwójnymi zaopatrzył nabojami i wsiadając na siodło mruknął półgłosem: „Niech się dzieje, co chce, odważam się na wszystko”.

Hrabina uśmiechnęła się z wzgardliwą ironią.

— I cóż dalej? — zapytała.

— Otóż popędził gdzieś i nie powrócił więcej.

— Zapewne zaraz pokaże się jakiś deces we dworze — wtrąciła hrabina.

— Broń Boże! był to przecież ścisły przyjaciel pana Juliusza!

— Więc może wrócić jeszcze.

— Około południa wrócił jego koń, sam, bez jeźdźca, i co szczególna, przybiegł z przerwaną uzdą i raniony w boku, jakby go ktoś pchnął szablą lub dzidą.

Na zimnej, dumnej twarzy hrabiny wybił się wyraz lekkiego zdziwienia.

— I cóż dalej?

— Pan Juliusz myślał, że w przejażdżce spotkał go jakiś przypadek, i wysłał go szukać na wszystkie strony. Ale dotąd nie przydybał nikt ani śladu po nim.

— Szczególna!

— Równocześnie osobliwy wypadek zdarzył się w Buczałach.

— W Buczałach?

— Strażnicy finansowi przytrzymali gdzieś w drodze jakiegoś maziarza, którego twarz i cała powierzchowność wydała im się wielce podejrzaną. Chcieli przetrząsnąć jego wózek, ale on stawił zawzięty opór i gdyby nie dwóch przejeżdżających przypadkowo huzarów, byłby obronił się przeciw wszelkim natarciom. Przestraszywszy się zaś huzarów, dał się zaprowadzić do mandatariusza. Tu...

— Tu?

— Chciano koniecznie przetrząść jego wózek, ale ujrzawszy, że obadwaj huzarzy odjechali na powrót, odzyskał całą zuchwałą odwagę i energię i dobywając parę pistoletów z zanadrza, przemocą utorował sobie drogę.

— Est-il possible? — krzyknęła hrabina.

— Mandatariusz sam i jego policjant o włosek tylko uszli śmierci, u strażników skończyło się wszystko na przestrachu.

— I to dziś się stało?

— Dziś rano. Nie wiem skąd, ale wszyscy domniemywają się pewnego związku między jednym, i drugim wypadkiem...

— Pewnego związku! — powtórzyła hrabina, nadspodziewanie zaintrygowana całym opowiadaniem.

— Mówią — kontynuowała Eugenia — że w wózku tym zamiast mazi znajdował się trup tego Czorguta, ale to zapewne dodatek z fantazji naszej poczciwej Solczaniowej.

— Kto wie — mruknęła hrabina pod wpływem świeżo odczytanych rozdziałów Marcina podrzutka.

Eugenia parsknęła wesołym śmiechem.

— Mamcia zapomina — poderwała — że poczciwa nasza Solczaniowa wie i opowiada nie tylko wszystko, co się stało, ale i co się stać mogło. Otóż przypuśćmy, że pół z tego wszystkiego stało się rzeczywiście, a drugie pół stać się tylko mogło, a zamiast tragedii otrzymamy komedię.

Hrabina chciała coś odpowiedzieć, ale zatrzymała się nagle i pilnie nadstawiła uszu.

Na dziedzińcu rozległ się turkot powozu.

Eugenia poskoczyła do okna i klasnęła w ręce z radości.

— Pan Juliusz! — krzyknęła. — Otóż o wszystkim dowiemy się najlepiej.

— Pan Juliusz! — powtórzyła hrabina przeciągle, jakby zdziwiona tak prędkim powtórzeniem wczorajszej wizyty.

Juliusz tymczasem wysiadł z powozu i szybko wbiegł na marmurowe schody ganku. Wstępując do sieni dworu spotkał się oko w oko z Żachlewiczem, który po dłuższej konferencji wychodził z kancelarii hrabiego. Skulony i skrzywiony jak zawsze, przesuwał się milczkiem popod ścianę, a kłaniając się nisko Juliuszowi z swym zwyczajnym fałszywym, obleśnym uśmiechem, rzucił nań z ukosa jakieś szczególniejsze, zagadkowe spojrzenie.

Juliusz wzdrygnął się z lekka. Sam, nie wiedząc czego, doznał w tej chwili jakiegoś nieprzyjemnego, przykrego uczucia, jak człowiek, co niespodziewanie potrąci nogą ukrytą w gęstwinie gadzinę lub inny jaki płaz obrzydliwy. Prawie mimowolnie obejrzał się za nieznajomym sobie jegomościa, a choć nie obaczył już więcej jego fizjonomii, jakąś dziwną, niepojętą uczuł do niego odrazę. Przytłumiając w sobie jednak to nieprzyjemne wrażenie, starał się ile możności przybrać wyraz spokojny i swobodny, zwłaszcza że ważną założył sobie misję dyplomatyczną. Miał bowiem z wszelką delikatnością dać poznać hrabiance, jak groźna nad jej tajemnicą zawisła chmura i jak usilnej potrzeba przezorności, aby uniknąć wiszącego niebezpieczeństwa.

Za kilka chwil znalazł się już w gronie rodziny hrabiowskiej, ale dziwne jakieś pomieszanie i zakłopotanie wybiło się na jego twarzy. Hrabina i córka, rozciekawione nowinami swej klucznicy, przyjęły go wprawdzie z zwykłą uprzejmością, ale hrabia wydawał się zupełnie zmienionym.

Jeśli już wczoraj uderzały w nim większy chłód i większa niż zawsze duma, to dzisiaj tym wyraźniej nasuwało się jeszcze to spostrzeżenie.

Hrabia wyglądał widocznie jak nie w swoim humorze, a odpowiadając obowiązkom gościnności nagradzał lodowatą grzecznością niezwyczajnie rażący wyraz dumy, jaki się wybił na jego twarzy. Ale oprócz tego wyrazu twarz ta w tej chwili inne jeszcze nosiła cechy. Hrabia jakby się o kilka lat postarzał nagle, usta miał spalone, czoło licznymi okryte zmarszczkami. Przebijało się na pierwszy rzut oka w tych pięknych, szlachetnych rysach, że hrabia z jakimś ważnym pasował się postanowieniem i jakąś ciężką wewnętrzną staczał walkę. Ten szczególny stan hrabiego, a nade wszystko niezachwiana wesołość, spokój i swoboda hrabianki pomieszały zupełnie szyki biednemu młodzieńcowi, który, podobnie jak po swym widzeniu w pustym ogrodzie, wszystko spodziewał się zastać inaczej.

Po dzisiejszym spotkaniu w buczalskim wygonie przygotował się na kłopot i pomieszanie hrabianki, a tym samym na kłopot i pomieszanie rodziców, którzy nie mogli przecie nie wiedzieć o nocnych tajemniczych wycieczkach córki jedynej. Zamiast tego wszystkiego zastał rodziców oziębłych, obojętnych, zdziwionych widocznie jego przybyciem, a córkę jeszcze weselszą i swobodniejszą niż zazwyczaj. Na próżno bił się zawzięcie z myślami, jak pojąć i rozwiązać tę zagadkę i od czego wreszcie najstosowniej rozpocząć kampanię.

„Umiałażby do tego stopnia panować nad sobą?” — pomyślał w duchu, wlepiając bystry wzrok w piękną, jasną i pogodną twarz młodej dziewczyny.

Przypuszczenie to wydało mu się dziecinnym, niedorzecznym. Taka moc nad sobą i zręczność w udaniu nie godziła się ani z wiekiem, ani z wesołym usposobieniem hrabianki. Tym niepodobniej wydawało się jeszcze, aby tajemnicę swoją umiała zachować i wobec rodziców, aby w przebraniu uciekała się pod opiekę prostego kozaka, bez wiedzy i woli matki. Goniąc w myślach za nicią Ariadny do tej szczególniejszej zagadki, w coraz większą wikłał się gmatwaninę i tym głębiej brnął w ciemność.

Eugenia spostrzegła przykre usposobienie młodzieńca i jak gdyby chcąc naprowadzić go na tor żywszej rozmowy, zagadnęła żywo:

— Ależ nie opowiadasz nam pan nic o tych szczególniejszych wypadkach, jakie miały zajść u jego mandatariusza.

Juliusz drgnął z lekka.

Już wie o tym — pomyślał.

— Czy już doszły do wiadomości pani? — zapytał z udanym zdziwieniem.

— Nasza klucznica przez swoje rozliczne korelacje Oficynowe otrzymuje bardzo prędko podobne nowiny.

— Słyszałem także o tym wszystkim od Żachlewicza, ale wątpiłem, aby to była prawda — wtrącił hrabia.

— Żyjemy w ważnym okresie czasu — przemówił Juliusz ze znaczeniem.

— Comment?... — poderwała hrabina nie pojmując znaczenia odpowiedzi.

Juliusz z boku bystro i uważnie śledził każdy ruch Eugenii.

— Dwóch strażników finansowych omal nie dostało w ręce człowieka, który, przebrany za maziarza, miał podobno więcej na celu rozwój i postęp myśli ludu niż bieg kół u wozu.

— Ach! — zawołał hrabia i gwałtownie ruszył się wraz z fotelem.

— Que dites-vous! — wykrzyknęła jednocześnie hrabina.

Eugenia nic nie powiedziała, ale oko jej łysnęło, a Juliuszowi zdało się, że i pierś podniosła się cokolwiek.

— Ale umknął szczęśliwie? — zapytał spiesznie hrabia.

— Ocalał jakby cudem, ale na nieszczęście...

— Na nieszczęście — podchwycił hrabia skwapliwie.

Juliusz uważał, że Eugenia jakby w przestrachu z lekka rozwarła usta i zdawała się oddech zatrzymywać w sobie.

— Przy tej i innej sposobności pozostały pewne ślady i skazówki — ciągnął młodzieniec powoli dalej i bystre w hrabiance utkwił spojrzenie — które mogą łatwo naprowadzić do wykrycia, jeśli już nie jego samego, to przynajmniej skojarzonych z nim osób.

Hrabia coś niezrozumiale mruknął przez zęby.

— I tym to wielkie zagraża niebezpieczeństwo — kontynuował Juliusz — bo cyrkuł zwrócił już i tak uwagę na ich zwyczajne miejsce zebrania.

— Jak to, miejsce to już znane? — zapytał hrabia z nie tajonym niespokojem.

— Ach, to byłoby okropnym! — wykrzyknęła Eugenia, a Juliuszowi się przywidziało, że lekki dreszcz przeszedł ją od stóp do głowy.

Juliusz po krótkiej pauzie, jakby umyślnie wymierzonej na podniecenie efektu słów następnych, odezwał się z pewnym uroczystym smutkiem:

— Niestety, miejsce to jest już dziś zwierzchności podejrzane, a po lada śledztwie pana komisarza Schnoferl może być zupełnie zbadane.

— I miejsce to jest?... — zapytał z silnym zajęciem.

— Zaklęty Dwór!

Hrabia o krok w tył posunął się z fotelem, a hrabianka klasnęła w dłonie, a potem jeden paluszek przyłożyła do marmurowego czoła i powtórzyła przeciągle, jakby jakąś długo ukrytą odgadując tajemnicę:

— Dwór Zaklęty!

Te nagłe gęsta, ten niespodziewany ton mowy obaliły jednym zamachem wszystkie dotychczasowe wywody i podejrzenia.

Żywy jej udział mógł być tylko interesem dla sprawy samej, jej trwogę i obawę zdawało się obce tylko wzniecać niebezpieczeństwo.

Zachwiany w swoich badaniach Juliusz miał już zrzucić przybraną maskę dyplomatyczną i wypowiedzieć wręcz swe przestrogi, ale powstrzymał się nagle, zrażony chłodem i obojętnością hrabiego.

— Ile mnie dotychczas wiadomo — zabrał głos wracając do przyjętej roli — znajduje się pomiędzy zagrożonymi uczestnikami schadzek w Zaklętym Dworze jakaś młoda, zda się, z wyższego stanu dziewczyna!

— Owa sylfida ogrodowa, niezawodnie! — wykrzyknęła Eugenia.

— I mnie się tak zdaje — powtórzył Juliusz z silnym naciskiem...

— A na czymże opiera się pańskie przypuszczenie?

— Jeden z moich poddanych zeznawał do protokołu, że dniem naprzód widział owego maziarza jadącego ku Zaklętemu Dworowi, gdzie pod bramą oczekiwał go Kost' Bulij z jakąś młodą panną...

— Której opis zgadza się z pańskimi spostrzeżeniami — kończyła domyślnie hrabianka.

— Jota w jotę, pani — przyznawał młodzieniec z szczególniejszym spojrzeniem.

Eugenia podrzuciła główkę, jakby sobie coś przypomniała.

— W takim razie pozostaje mi tylko przeprosić pana — odezwała się z uśmiechem.

— Mnie? — wyjąknął Juliusz zdziwiony.

— Pokazuje się, że sylfida pańska była rzeczywistą istotą.

— O, tego byłem pewny od samego początku!

Młoda dziewczyna z ironicznym uśmiechem wzruszyła ramionami.

— U mnie zaś niestety dotąd pozostają jeszcze niejakie wątpliwości — poszepnęła z lekkim skinieniem ręki.

Hrabia siedział dotychczas zatopiony w myślach, nagle podniósł głowę i spozierając uważnie w twarz młodzieńca zapytał:

— Czy mandatariusz pański zrobił użytek z wszystkich tych zeznań?

— Broń Boże! Lecz i tak już zwrócona uwaga zwierzchności; toteż lada dzień może zjechać na śledztwo komisarz, urzędnik wielce gorliwy...

Hrabia pochylił nieco głowę, a Juliuszowi zdawało się, że lekki rumieniec wybiegł na jego lica.

— To przynajmniej z Kostiem nie omieszkasz się pan rozmówić.

— Byłbym to już dziś uczynił, gdyby mię nie zaprzątał inny szczególny wypadek w moim domu.

— Ach! — zawołała hrabina przypominając sobie posłyszaną świeżo historię o Czorgucie.

Juliusz ciągnął dalej:

— Przed dwoma dniami przybył do mnie mój dawny kolega szkolny i miał dłuższy czas przepędzie u mnie, ale wczoraj wyjechał gdzieś konno w nocy, uzbrojony w moje pistolety, i dotąd nie wrócił. Koń jego przybiegł z przerwaną uzdą i ranny ciężko w bok.

— Więc to prawda! — krzyknęła jednocześnie matka i córka.

— Szczególna... — mruknął hrabia.

Juliusz potarł czoło i mówił dalej:

— Nie wiem wcale, co sądzić o tym zdarzeniu. Mój przyjaciel jest to człowiek zapamiętałej odwagi, posuniętej aż do szalonej zuchwałości, ale nie mogę dociec, gdzie by mógł popaść w takie niebezpieczeństwo.

— Może spadł po prostu, a koń przebił się o kół od płotu.

— To zdawałoby się wcale prawdopodobnym, gdyby nie przerwana uzda!

— Na jakiż pan tedy wpadasz domysł?

— Lękam się, czy nie zagnawszy się przypadkowo pod Zaklęty Dwór, nie popadł tam jakiemu przypadkowi.

— Ależ, dlaboga — poderwała Eugenia — z Zaklętego Dworu robi się naprawdę coś zaklętego.

Hrabia wzruszył ramionami, a hrabina coś niezrozumiale szepnęła po francusku.

W tej chwili wszedł galonowany lokaj do salonu i na srebrnej tacy przyniósł list opieczętowany.

— Do jasnej pani — rzekł z ukłonem.

— Z poczty?

— Przez umyślnego ze Szwydki.

— Od Adamowej — wykrzyknęła hrabina i skwapliwie pochwyciła za list.

— Vous permettez, monsieur — zwróciła się do Juliusza i otworzyła list z pośpiechem.

Chwilkę przebiegała szybko oczyma po różowej karcie listowej, a naraz oderwała się od czytania.

— August powrócił!

— Powrócił! — wykrzyknęła Eugenia i z taką jakąś radością poskoczyła w krześle, że Juliusz, sam nie wiedząc czego, zadrżał na całym ciele i uczuł, że mu się jakoś gwałtownie ścisnęło serce.

Eugenia, jakby czuła potrzebę wytłumaczyć się z swego nagłego wybuchu radości, zwróciła się do Juliusza i rzekła:

— August... to mój kuzyn, jakiś brat ciotecznowujeczny, spólnik i towarzysz zabaw i igraszek dziecinnych. Wraca obecnie z zagranicy, gdzie przepędził całe trzy lata.

Tłumaczenie to, zamiast pomniejszyć, powiększyło w Juliuszu tylko nieprzyjemne wrażenie pierwszej chwili.

Odtąd zupełnie już stracił humor, a wmawiając w siebie, że dopełnił już swego obowiązku, zbył jak najkrócej swą wizytę i pożegnał się z hrabstwem. Hrabia nie próbował go zatrzymywać i ani jednym słówkiem nie ponowił dawnych zwyczajnych zaprosin, a do właściwego wyrazu jego fizjonomii przymieszało się widocznie przy pożegnaniu jakieś mimowolne pomieszanie i zakłopotanie.

Nie uszło to uwagi Juliusza, a oczywiście nowe stąd wysnuwały się uwagi i wątpliwości.

Przekonany silnie, że tajemniczą nimfą ogrodową i spólniczką śmiałych zamiarów pseudomaziarza nie był nikt inny, jak tylko młoda nadobna hrabianka, wykładał sobie młodzieniec po swojemu owe szczególniejsze zakłopotanie hrabiego. Wszakże z tym wszystkim niepodobna było uwierzyć, aby sama szesnastoletnia dziewczyna do tego stopnia posunęła udanie i tak ogromną posiadała władzę sama nad sobą, żeby potrafiła, niewzruszona i niezachwiana, wytrzymać śledztwo wzroku, które by mogło przynieść zaszczyt najprzenikliwszemu instygatorowi policyjnemu.

Wyjeżdżając za bramę dworu popadł w walkę tych samych domysłów i wątpliwości, z jakimi bił się w powrocie z swej ostatniej wizyty w Orkizowie.

Własny wzrok, szczególny zbieg wypadków i te i owe spostrzeżenia następne zdawały się najdobitniej stwierdzać powzięte podejrzenia, kiedy tuż zaraz nowa jakaś okoliczność najsmutniejszy wszystkim zadawała kłam. Do tych myśli i rozpamiętywań mieszało się i wspomnienie owego Augusta, którego powrót z zagranicy w tak wielką radość wprowadził Eugenię. Przypomniał sobie teraz, że o tym Auguście częste poprzednio słyszał wzmianki. Był to młody hrabia, August Wyklicki, kuzyn hrabiny i bliski sąsiad majątku hrabstwa. Juliusz nie widział go nigdy, słyszał o nim bardzo mało, a jakąś dziwną instynktowną czuł już ku niemu zazdrość i odrazę.

Pochylił głowę na piersi i zamarzył głęboko, a czasami tylko jakieś z piersi wyrwało się westchnienie i jakieś słówko cichym szmerem wymykało się z zaciśniętych ust.

Powóz tymczasem skręcił w bok wzdłuż szerokiego łanu żyta, który jednolitym obszarem ciągnął się aż po jedną stronę żywopłotu przy ogrodzie pałacowym.

Podjeżdżając pod mały pagórek powóz zwolnił cokolwiek w biegu, a w tej samej chwili pędem błyskawicy jakaś postać wyskoczyła z żyta i jednym susem dopadła stopni powozu. Wyrwany niespodziewanie z swego głębokiego zamyślenia, nie mógł Juliusz lekkiego przytłumić wykrzyku. Wykrzyk ten wzmógł się jeszcze, kiedy w tej jakby z nieba spadłej postaci poznał Katylinę in propria persona.

Niepoprawny awanturnik, któregośmy w tak nieprzyjemnej pozycji zostawili w czerwonym pokoju Zaklętego Dworu, wyglądał dziwnie zmieniony na twarzy. Zatarł się ów zuchwały, wyzywający wyraz oczu, znikł ów drwiący, rubaszny uśmiech lekceważenia z ust zaciśniętych.

W tym momencie pan Damazy Czorgut wyglądał prawie na przyzwoitego, jakąś ważną sprawą zaprzątniętego człowieka, a w ruchach jego jakiś febryczny przebijał pośpiech.

— Ty!! tu!!! — wykrzyknął Juliusz zdziwiony.

— Pst!... sza... Nie mam czasu teraz... Nie susz sobie głowę o mnie... Wkrótce się obaczymy... Mam ci wiele powiedzieć... — szepnął urywanym głosem i ścisnąwszy w przelocie rękę osłupiałego z zdziwienia przyjaciela, skoczył z stopnia i w jednym mgnieniu oka znikł na powrót w gęstwinie żyta.

Wszystko to stało się tak nagle, prędko i niespodziewanie, że Juliusz musiał aż przetrzeć oczy, aby całe to spotkanie nie wziąć za senne złudzenie, a biedny furman, posłyszawszy jakiś głos za sobą i obejrzawszy się co żywo, mało lejce nie wypuścił z przestrachu, tak szybko mignął i zniknął mu przed oczyma cień jakiejś nie rozeznanej bliżej postaci.

Ochłonąwszy z pierwszego wrażenia Juliusz wychylił głowę z powozu, a nie widząc już ani śladu po swym szczególnym przyjacielu, wzruszył ramionami i mruknął półgłosem:

— Nowa zagadka! Kiedyż nareszcie wyjaśni się wszystko!