[88]{{#lst:Strona:Piołuny.pdf/88|s88d|}}
[89]
Dziś wojewodzie sprawia przenosiny —
Zjechał z swą lubą, pełną wdzięku, czaru,
Ale coś chmurne oblicze rodziny,
A wojewodzie, chociaż pełen żaru,
Z puharu leje ogień w młode łono,
I czasem tylko wpół wykrzyknie: żono!
Wojewodzina jak konwalia biała
Co niepoznana gdzieś na łąkach schodzi,
Stoi z uśmiechem drżąca i nieśmiała —
W koło szaleją towarzysze młodzi, —
Wojewodzina młoda była czczona,
Nieszczęściem tylko — ze zdrajcy zrodzona![1]
W staréj komnacie, w adamaszków cieniu
Spoczęła młoda para po znużeniu,
Komnata niknie, w półcieniach miesiąca
Co złoty promień przez arkady wtrąca;
Śpi panna młoda — lecz czuwa pan młody,
Choć w nim strudzenia więcej niż swobody...
I pojrzał w górę — źrenicom nie wierzy,
Serce mu młotem o piersi uderzy,
Od górnych sklepień, makatą nad łożem
Kapie kroplami krew... o biada! biada!
Z firanek śnieżnych na marmur upada
I tętni głucho, jakby słowem Bożém!...
[90]
Zrywa się sępem wojewodzic młody —
Przebóg!... o żono! Patrz — ta krew u góry!
Ach jękła żona w głos drżący, ponury:
To krew co spada na wiek méj swobody!...
Przysięgam!... jam niewinna —! winowajcą
Był dziad mój… biada, mężu! On był zdrajcą!...
Zakryła oczy w śnieżne połamane
Dłonie, a na jéj głowę kropla krwawa
Spadła jak ogień, i skarga wezbrana
W rozdzierający płacz, buchnęła łzawa…
Pan młody ryknął jako pomsta boża:
O wnuko zdrajcy! precz od mego łoża!...
I z swéj komnaty z pochodnią wyleciał,
A drzwiami oddźwięk kapeli przeleciał, —
I panna młoda dziko się zaśmiała,
Wojewodziński kindżał w pięść porwała
I niem dziewicze piersi przeorała —
Gdy cichy księżyc po nad nią przyświecał. —
I wstaje słońce rumiane, jaskrawe,
Goście uciekli — sławne gody krwawe.
I słońce świeci nad łożem dziewczyny.
Ona śpi cicho — w koło niéj maliny
Krwawią się tylko rozsypane mnogo,
Krew już nie kapie — i nie ma nikogo. —
[91]{{#lst:Strona:Piołuny.pdf/91||s91g}}