Uwaga
Serwis Wedateka jest portalem tematycznym prowadzonym przez Grupę Wedamedia. Aby zostać wedapedystą, czyli Użytkownikiem z prawem do tworzenia i edycji artykułów, wystarczy zarejestrować się na tej witrynie poprzez złożenie wniosku o utworzenie konta, co można zrobić tutaj. Liczymy na Waszą pomoc oraz wsparcie merytoryczne przy rozwoju także naszych innych serwisów tematycznych.

Targowisko próżności/całość

Z Wedateka, archiwa
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Makepeace Thackeray
Tytuł Targowisko próżności
Data wydania 1914
Wydawnictwo J. Czaiński
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek Jagielloński
Tłumacz Brunon Dobrowolski
Tytuł orygin. Vanity Fair: A Novel without a Hero
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: Pobierz jako ePub Pobierz jako PDF Pobierz jako MOBI
Plik:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu
Indeks stron

{{#lst:Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/5|tyt1}}

{{#lst:Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/5|tyt2}}


TOM I

Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/7 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/8 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/9 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/10 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/11 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/12 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/13 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/14 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/15 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/16 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/17 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/18 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/19 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/20 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/21 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/22 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/23 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/24 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/25 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/26 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/27 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/28 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/29 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/30 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/31 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/32 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/33 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/34 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/35 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/36 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/37 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/38 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/39 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/40 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/41 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/42 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/43 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/44 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/45 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/46 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/47 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/48 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/49 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/50 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/51 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/52 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/53 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/54 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/55 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/56 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/57 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/58 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/59 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/60 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/61 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/62 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/63 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/64 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/65 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/66 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/67 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/68 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/69 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/70 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/71 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/72 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/73 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/74 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/75 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/76 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/77 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/78 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/79 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/80 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/81 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/82 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/83 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/84 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/85 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/86 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/87 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/88 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/89 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/90 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/91 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/92 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/93 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/94 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/95 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/96 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/97 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/98 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/99 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/100 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/101 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/102 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/103 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/104 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/105 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/106 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/107 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/108 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/109 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/110 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/111 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/112 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/113 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/114 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/115 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/116 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/117 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/118 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/119 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/120 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/121 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/122 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/123 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/124 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/125 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/126 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/127 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/128 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/129 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/130 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/131 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/132 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/133 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/134 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/135 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/136 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/137 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/138 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/139 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/140 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/141 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/142 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/143 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/144 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/145 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/146 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/147 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/148 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/149 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/150 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/151 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/152 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/153 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/154 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/155 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/156 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/157 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/158 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/159 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/160 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/161 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/162 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/163 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/164 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/165 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/166 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/167 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/168 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/169 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/170 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/171 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/172 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/173 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/174 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/175 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/176 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/177 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/178 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/179 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/180 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/181 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/182 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/183 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/184 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/185 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/186 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/187 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/188 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/189 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/190 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/191 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/192 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/193 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/194 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/195 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/196 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/197 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/198 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/199 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/200 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/201 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/202 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/203 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/204 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/205 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/206 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/207 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/208 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/209 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/210 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/211 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/212 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/213 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/214 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/215 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/216 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/217 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/218 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/219 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/220 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/221 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/222 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/223 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/224 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/225 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/226 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/227 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/228 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/229 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/230 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/231 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/232 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/233 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/234 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/235 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/236 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/237 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/238 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/239 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/240 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/241 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/242 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/243 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/244 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/245 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/246 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/247 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/248 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/249 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/250 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/251 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/252 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/253 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/254 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/255 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/256 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/257 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/258 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/259 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/260 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/261 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/262 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/263 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/264 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/265 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/266 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/267 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/268 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/269 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/270 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/271 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/272 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/273 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/274 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/275 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/276 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/277 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/278 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/279 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/280 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/281 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/282 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/283 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/284 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/285 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/286 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/287 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/288 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/289 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/290 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/291 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/292 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/293 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/294 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/295 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/296 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/297 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/298 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/299 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/300 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/301 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/302 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/303 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/304 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/305 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/306 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/307 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/308 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/309 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/310 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/311 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/312 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/313 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/314 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/315 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/316 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/317 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/318 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/319 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/320 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/321 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/322 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/323 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/324 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/325 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/326 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/327 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/328 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/329 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/330 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/331 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/332 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/333 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/334 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/335 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/336 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/337 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/338 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/339 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/340 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/341 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/342 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/343


TOM II

Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/7 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/8 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/9 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/10 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/11 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/12 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/13 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/14 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/15 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/16 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/17 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/18 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/19 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/20 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/21 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/22 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/23 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/24 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/25 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/26 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/27 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/28 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/29 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/30 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/31 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/32 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/33 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/34 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/35 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/36 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/37 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/38 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/39 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/40 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/41 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/42 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/43 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/44 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/45 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/46 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/47 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/48 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/49 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/50 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/51 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/52 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/53 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/54 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/55 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/56 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/57 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/58 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/59 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/60 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/61 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/62 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/63 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/64 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/65 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/66 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/67 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/68 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/69 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/70 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/71 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/72 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/73 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/74 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/75 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/76 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/77 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/78 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/79 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/80 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/81 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/82 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/83 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/84 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/85 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/86 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/87 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/88 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/89 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/90 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/91 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/92 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/93 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/94 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/95 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/96 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/97 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/98 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/99 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/100 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/101 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/102 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/103 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/104 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/105 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/106 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/107 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/108 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/109 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/110 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/111 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/112 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/113 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/114 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/115 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/116 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/117 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/118 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/119 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/120 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/121 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/122 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/123 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/124 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/125 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/126 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/127 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/128 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/129 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/130 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/131 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/132 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/133 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/134 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/135 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/136 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/137 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/138 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/139 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/140 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/141 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/142 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/143 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/144 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/145 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/146 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/147 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/148 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/149 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/150 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/151 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/152 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/153 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/154 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/155 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/156 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/157 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/158 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/159 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/160 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/161 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/162 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/163 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/164 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/165 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/166 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/167 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/168 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/169 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/170 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/171 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/172 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/173 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/174 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/175 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/176 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/177 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/178 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/179 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/180 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/181 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/182 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/183 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/184 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/185 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/186 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/187 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/188 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/189 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/190 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/191 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/192 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/193 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/194 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/195 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/196 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/197 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/198 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/199 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/200 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/201 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/202 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/203 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/204 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/205 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/206 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/207 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/208 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/209 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/210 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/211 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/212 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/213 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/214 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/215 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/216 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/217 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/218 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/219 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/220 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/221 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/222 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/223 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/224 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/225 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/226 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/227 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/228 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/229 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/230 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/231 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/232 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/233 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/234 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/235 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/236 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/237 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/238 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/239 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/240 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/241 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/242 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/243 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/244 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/245 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/246 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/247 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/248 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/249 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/250 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/251 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/252 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/253 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/254 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/255 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/256 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/257 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/258 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/259 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/260 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/261 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/262 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/263 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/264 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/265 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/266 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/267 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/268 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/269 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/270 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/271 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/272 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/273 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/274 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/275 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/276 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/277 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/278 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/279 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/280 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/281 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/282 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/283 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/284 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/285 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/286 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/287 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/288 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/289 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/290 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/291 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/292 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/293 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/294 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/295 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/296 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/297 Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/298

Bardzo być może — i chcemy temu wierzyć — że tylko usilnem szamotaniem się i bez narażenia cnoty na szwank; Rebeka zdobyła sobie jakieś stanowisko w świecie; ale i to jest pewnem że słudzy wydali na nią wyrok potępienia i że silne pozory usprawiedliwiały niejako wszelkie podejrzenia. Tak jedno poruszenie miotły niszczy arcydzieło pająka, tę ministerną tkaninę, dla osiągnięcia pewnych celów pracowicie usnutą.
Na parę dni przed świętami Bożego Narodzenia, Becky w towarzystwie męża i syna pojechała do Crawley, tej dawnej przodków siedziby. Mały Rawdon byłby niewątpliwie został w domu gdyby nie usilne nalegania lady Joanny i gdyby nie wymówki ojca który wyrzucał żonie jej lodowatą dla syna obojętność.
— W całej Anglji nikt mi takiego dziecka nie pokaże — mówił Rawdon do żony — a ty pudla swego o wiele więcej kochasz aniżeli tego chłopca. Nie wiem zresztą w czem to dziecko mogłoby tobie zawadzać; w Crawley bony pilnować go będą, a w drodze może siedzieć przy mnie na koźle obok poczyljona.
— Gdzie sam zasiądziesz z przyjemnością, żeby módz palić swoje bezecne cygara — rzekła mistress Rawdon.
— Był czas, o ile sobie przypominam, że i ty nie pogardzałaś niemi — odpowiedział Rawdon.
Becky była tego dnia w dobrem usposobieniu.
— Bo wtenczas byłam całkiem co innego, rozumiesz moje gapiątko? A teraz noszę tutył i byle co nie jestem. No to przyprowadź Rawdusia, jeżeli już tak koniecznie sobie tego życzysz; możesz go nawet poczęstować cy-[1] pochłania. Miałem panią zawsze za bardzo zacną kobietę i — na honor — byłoby mi niezmiernie przykro gdyby tu panią jakie nieszczęście spotkało. Chciałem tylko ostrzedz panią w jej własnym interesie, żebyś pani co prędzej wyjechała z Rzymu, jeżeli życie nie jest pani ciężarem.
Becky zmuszała się do śmiechu, ale nie posiadała się ze złości i gniewu.
— Pan sobie żartujesz — panie Fenouil... Któżby miał czyhać na życie bezbronnej i niewinnej kobiety; to już wygląda na jakiś dramatyczny romans... doprawdy... Czy lord Steyne ma już najętych sztyletników? Otóż powiadam panu że nie wyjadę i zostaję! Rozumiesz pan? Chociażby dla tego tylko żeby go do szalonego przyprowadzić gniewu. Zresztą, mam ja nie jednego obrońcę.
Pan Fenouil zaśmiał się.
— Obrońcę! powtórzył — A kogoż to? Czy nie majora, albo kapitana? Wszyscy ci rycerze zielonego pola, którzy orszak pani składają, podjęliby się chętnie za sto napoleonów wyzwolić panią z więzów tego świata. Wiemy my dobrze kto jest major Loder; mówiąc między nami jest on takim majorem jak ja markizem; znamy go tak dobrze że moglibyśmy w razie potrzeby ułatwić mu drogę na galery nawet. Wszędzie mamy przyjaciół, więc o wszystkiem dokładnie jesteśmy poinformowani. Ha! pani myślisz że my nie wiemy co pani robiłaś w Paryżu, i kogo tam z swoich krewnych spotkałaś? Panią to dziwi, nieprawdaż? A jednakże to wszystko jest czystą prawdą. Dla czegoż żaden z ambasadorów nie chciał nigdzie pani przyjąć? Bo pani obraziłaś kogoś, a ten ktoś nigdy pani nie przebaczy, i na sam widok pani w gniew szalony wpada. Wczoraj naprzykład, wróciwszy do siebie milord był w takim stanie, że tracił przytomność; pani de Belladonna zrobiła mu taką scenę z powodu pani, że nigdy jeszcze nie widziano go w przystępie takiego szaleństwa.
— To więc w interesie pani de Belladonna przedsięwziąłeś pan tę rolę — powiedziała Becky odzyskując pomału zimną krew i opanowując pierwotne wzruszenie.
— Bynajmniej; pani de Belladonna nic na to nie wpływa. Zazdrość jest to jej stan normalny wprawdzie, ale — jeżeli mam pani wyznać otwarcie — jestem do tego kroku upoważniony przez samego lorda. Wielkibyś pani błąd popełniła starając się go spotkać; a wierz mi pani że zostając tu mogłabyś bardzo tego żałować. Pamiętaj pani że ci to szczerze radzę; żeby potem nie było za późno, jedź pani jak możesz najprędzej. Ale otoż i powóz milorda...
Jednocześnie Fenouil uchwycił silnie rękę Rebeki i pociągnął ją w przeciwną stronę, podczas kiedy świetny powóz, pysznemi końmi ciągniony i okryty herbami Steynów, przeleciał jak uragan przez ulicę. Pani Belladonna z pochmurnem wejrzeniem trzymała na kolanach małego pieska z gatunku King Charles’ów i zakrywała się białym jak śnieg parasolikiem. Obok niej leżał prawie wyciągnięty lord Steyne; cerę miał oliwkową, a oczy martwe, bez życia. Nienawiść, gniew, żądza mogły im jeszcze trochę blasku przywrócić, ale inaczej zagasły już one na zawsze dla świata, z którego stary ten rozpustnik wyczerpał wszystkie źródła uciech i roskoszy.
— Jego Ekscelencja jeszcze nie przyszedł do siebie po paroksyzmie nerwowym zeszłej nocy — szepnął Fenouil do ucha Rebece w chwili kiedy powóz znikał im z oczu w kłębach wzniesionej kurzawy.
— Tem lepiej — pomyślała sobie Becky wychodząc dopiero z za krzaków, które ją zakrywały przed oczyma szlachetnego lorda.
Czy milord rzeczywiście żywił zamiary mordercze przeciw Rebece, czy też chciał ją przestrachem zmusić do wyjazdu z Rzymu, gdzie myślał całą zimę zabawić i spotykać jej nie miał ochoty — to nigdy wyjaśnione nie zostało. Dowiedzieliśmy się tylko później że zaufany jego powiernik, pan Fenouil, po śmierci swego protektora wrócił do rodzinnego kraju, gdzie znany pod nazwiskiem barona Finelli (kupił bowiem tytuł od swego monarchy) był do końca żywota swego otoczony powszechnym szacunkiem. Jeżeli lordowi Steyne chodziło tylko o pozbycie się tej awanturnicy, to pogróżki jego pomyślnym zostały uwieńczone skutkiem. Co zaś do Jego Ekscelencji, to każdemu wiadomy jest smutny koniec tego męża, zgasłego w Neapolu we dwa miesiące po rewolucji 1830 roku. Oto wzmianka o jego śmierci, którą z dzienników wyjmujemy: „Jego Ekscelencja Jerzy Gustaw, margrabia de Steyne, hrabia de Gaunt Castle, par Irlandji, wicehrabia Hellborough, baron Pitobley i Grilleby, kawaler orderów: angielskiego, podwiązki, hiszpańskiego złotego runa, rossyjskiego św. Mikołaja pierwszej klasy, tureckiego księżyca; pierwszy lord gabinetu prochu, zwyczajny kamerdyner Jego Królewskiej Mości, dowódca pułku Gaut, konserwator brytańskiego muzeum, administrator kolegjum Trójcy św., gubernator Grey-Friars, zakończył żywot z boleści jaką mu sprawił tryumf orleanistowskiego stronnictwa.“
Po tak wymownem wyliczeniu tytułów, przez wszystkie dzienniki powtórzonem, nastąpiły w długim szeregu pochwały wzniosłych cnót, wysokich zdolności, oraz talentów i niezliczonych dobrych uczynków, świadczących o szlachetnym charakterze zmarłego. Ciało jego zostało pogrzebane w Neapolu, a serce, które tylko dla pięknych i szczytnych idei biło, bo nic nad nie nie ukochało, złożone w srebrnej urnie, po Castle Gaunt przeniesione zostało.
— Sztuki piękne i nieszczęśliwi, pisał p. Wagg, tracą w nim światłego opiekuna, społeczeństwo traci najpiękniejszą chlubę, Anglja — największego z swoich obywateli!
Testament nieboszczyka podał powód do licznych zawikłań. Pani Belladonna miała do zniesienia wiele szykan i przykrości; chciano ją zmusić do oddania prześlicznego djamentowego pierścienia, który ś. p. lord nosił zawsze na małym palcu, oskarżano bowiem panią Belladonnę, o przywłaszczenie sobie tej pamiątki po nieodżałowanej śmierci lorda Steyne. Ale powiernik zmarłego, pan Fenouil, dowiódł że ten pierścień, również jak i inne klejnoty, bilety bankowe, papiery publiczne francuskie i neapolitańskie były przez lorda ofiarowane pani Belladonnie, na dwa dni przed zgonem dawcy. Tym sposobem okazało się że zarzuty czynione <section begin="r7"/>pani Belladonnie, jakoby zaraz po śmierci Jego Ekscelencji powyjmowała wyżej wymienione przedmioty z jego biórka, były tak niesłuszne jak uwłaczające zacnej i szlachetnej damie, którą sukcesorowie lorda Steyne nie wstydzili się pozywać o zwrot zabranych kosztowności.



<section end="r17"/><section begin="r18"/>

XVIII.
Uciechy i gorycze.

Nazajutrz po spotkaniu się Józefa Sedley’a z Rebeką — o czem wspominaliśmy — ubrał się rano z wyszukaną elegancją, i uprzedzając reszty towarzystwa tak o spotkaniu wczorajszem jak i o projektach dzisiejszych, wyszedł na ulicę. W kilka chwil potem widziano go w hotelu pod słoniem, jak się odźwiernego coś rozpy tywał.|rozpytywał.}} Uroczystości dworskie ściągnęły mnóstwo przyjezdnych: zewnątrz restauracji i piwiarni amatorowie piwa siedzą przy stołach, palą i zwilżają gardła wypróżniając kufle jeden po drugim; wewnątrz zaś nic widzieć nie można, wszystko zdaje się ginąć w dymie. Józef Sedley ukazał się ze zwykłą sobie uroczystą miną, powziął wiadomości o osobie, której szukał, i udał się w najwyższe strefy budynku sięgające poddasza. Tu, w jednym z małych pokoików zaludnionych przez koczujące plemiona studentów, komisantów handlowych, kupców i ludzi różnych stanów, przebywała obecnie Rebeka, a można powiedzieć że była tu w swoim żywiole. Ta atmosfera skoczków, graczy, awanturników i studentów najlepiej odpowiadała cygańskiemu usposobieniu, jakie Becky po rodzicach odziedziczyła. Podobne<section end="r18"/> odpowiedne swoim wysokim zdolnościom stanowisko tak w hrabstwie jak i na obszerniejszym polu — w hierarchji państwowej.
Lady Joanna, posłuszna woli męża, zawiązała ścisłe stosunki z rodzinami Fuddleston’ów, Wapshot’ów i wielu innych baronetów w sąsiedztwie, odwidzającyeh często Crawley i zasiadających chętnie do ich stołu, bo kuchnia — mówiąc nawiasem — była bardzo dobra.
Pitt jeździł także z żoną na objady proszone w sąsiedztwo, stawiąc mężnie czoło złym drogom i słotom. Sir Pitt nie był wcale tem, co Francuzi nazywają „bon vivant“; temperamentu chłodnego i słabej budowy ciała, baronet nie był do ekscesów skłonny; ale zdawało mu się że stanowisko jakie zajmował zobowiązywało go do tego żeby być dla wszystkich grzecznym i uprzejmym. Jeżeli więc zbyt długi obiad sprowadzał migrenę, sir Pitt uważał się za męczennika i ofiarę idei obowiązku. Z drobną szlachtą na prowincji rozmawiał często o ustawach rolnych lub o polityce. W kwestji polowania na cudzym gruncie sir Pitt miał dawniej pojęcia niezmiernie liberalne, ale te uległy dziś zupełnej przemianie — tak, że mało kto mógł mu dorównać w tej mierze niezachwianą surowością. Nie pochodziło to bynajmniej z zamiłowania do łowów; przeciwnie, spokojne usposobienie baroneta rozwinęło w nim upodobanie do studjów poważnych i pracy myślącej; ale w jego przekonaniu należało silnie pracować nad polepszeniem rasy koni, a tem samem czuwać nad zachowaniem lisów. Co nie przeszkadzało że z największą przyjemnością pozwalał swemu przyjacielowi sir Huddlestone Fuddelstone robić obławę na swoich gruntach i widzieć całą psiarnię z sąsiedztwa zgromadzoną w Crawley.
Ku wielkiemu utrapieniu lady Southdown religijne pojęcia Pitt’a przybierały z dniem każdym coraz więcej charakteru anglikańskiego. Nie występował on już z kazaniami publicznie, nie pokazywał się na zgromadzeniach dyssydentów, ale uczęszczał do kościoła mającego powszechne uznanie. Odwidział zresztą wszystkich członków duchowieństwa w Winchester, składał hołd biskupowi, i nie odmawiał nawet partji whist’a z arcydjakonem Trumper. Co za boleść dla lady Southdown widzieć go na drodze przeciwnej prawdziwemu duchowi bożemu! A cóż dopiero kiedy wróciwszy raz z jakiejś religijnej uroczystości z Winchester, baronet oznajmił siostrom że na rok przyszły poprowadzi je na bale, przez komitet miejscowy urządzane. Panienki o mało nie rzuciły się z radości na brata żeby go uściskać. Lady Joanna jak zawsze tak i teraz wierną była swym obowiązkom uległości i posłuszeństwa mężowi, błogosławiąc w duchu bierną rolę żony. Ale wdowa Southdown wysłała niezwłocznie obszerny list do autora Praczki z Finchlej-Common“ zamieszkałego na przylądku Dobrej Nadziei. List ten zawierał lamentacje nad ślepotą młodszej córki, rzucając się w objęcia szatana i pełen był wstrząsających obrazów. Mając wolne mieszkanie w Brighton, lady Southdown wyniosła się do tego ustronia a wyjazd jej nie sprawił dzieciom żadnej boleści.
Wiemy z pewnych źródeł że Rebeka pisała także do milady list pełen poważania, w którym pozwalała sobie przypomnieć się pokornie jej pamięci; mówiła o niezatartem nigdy wrażeniu, jakie na jej umyśle i serca wywarło świątobliwe i nauczające rozmowy lady Southdown; rozczulała się pisząc o dowodach łaskawej życzliwości, doznanych od milady w czasie krótkiej swojej choroby i upewniała ją nakoniec że w Crawley wszystko przypominało jej miłą przyjaciółkę, której brak boleśnie uczuć się dawał.
Zmianę w postępowaniu Pitta, tak pomocną do zjednania mu popularności, przypisać należy radom przebiegłej maleńkiej niewiasty z Curzon-Street.
— Nie, sir Pitt — mawiała mu często w czasie jego bytności w Londynie — nie wolno ci zamykać się w ciasnej roli wiejskiego szlachcica. Pamiętaj pan co ja ci mówię; oto, sir Pitt, ja mówię że panu wznioślejsza rola przystoi. A ja to mówić mogę, bo lepiej od pana znam i oceniam jego zdolności. Napróżno pan je ukrywasz i hermetycznie w sobie zamykasz; zdolności genjalne mają w sobie coś co bije w oczy i przed nikim a tem samem i przedemną ukryć się nie da. Pokazywałam lordowi Steyne broszurę pańską o produkcji rolnej; ten nie tylko powiedział mi że ją zna doskonale, ale że Rada ministrów uważa tę pracę za najpoważniejszą i najkompletniejszą z wszystkiego co dotąd w tym przedmiocie napisano. Minister ma oczy na pana zwrócone, i wiem dobrze że radby niezmiernie wciągnąć pana do spraw publicznych; zresztą krzesło w parlamencie czeka na pana, bo wszyscy pamiętają dobrze mowy, jakie pan miewałeś w Oxfordzie i każdy wie że w całej Anglji niema wymowniejszego jak pan człowieka. Tak, tak, sir Pitt: w parlamencie i tylko w parlamencie miejsce twoje obecnie; tam idź bronić interesów prowincji, której jesteś panem, bo pełne zaufanie jej posiadasz, bo głos opinji publicznej masz za sobą. Ja przeniknęłam serce twoje do głębi, odgadłam, starannie ukrywane szlachetne pragnienia, a gdyby mój mąż miał twój rozum głęboki jak ma piękne imię, to jestem przekonana że potrafiłabym stać się jego godną. Ale jakby nie było — dodała z uśmiechem — jestem twoją bratową, a tem samem, pomimo nierówności naszych stanowisk, jestem dla pana prawdziwie życzliwą i obojętną być nie mogę. A kto wie jeszcze, ażali mysz nie znajdzie kiedy sposobności oddać lwu przysługi?
Te słowa wprawiły baroneta w zachwyt i podziwienie.
— Oto kobieta — myślał sobie Pitt — która przynajmniej zrozumieć cię potrafi. Joanna nie otworzyłaby nawet broszury o produkcji; ta już pewno nie odgaduje ani moich widoków, ani moich zdolności. A! pamiętają przecież moje mowy w Oxfordzie. O! tak, moi panowie, zaczynacie myśleć o mnie, bo dziś mam większość głosów w miasteczku za sobą i dziś mogę zasiąść w parlamencie. Ten sam lord Steyne, który w przeszłym roku nie raczył podnieść na mnie oczu kiedy mnie spotkał na pokojach dworskich, dziś się przecież dopatrzył że Pitt Crawley wart coś przecie. A z tem wszystkiem, moi panowie, to jest tenże sam człowiek, na któregoście pierwej nie zwracali uwagi; ten sam, tylko nie miał się na czem oprzeć. Teraz się przekonacie że kto umie dobrze pisać, potrafi tak samo mówić i działać. Achilles dał się poznać wtenczas dopiero gdy mu broń podano; tej broni właśnie brakło mi dotąd, ale mam ją teraz, i świat dowie się bardzo prędko kim jest Pitt Crawley.
Czytelnik łatwo się teraz domyśli dla czego nasz dyplomata tak się zmienił nagle, dla czego dziś był łatwy i uprzejmy, regularnie uczęszczał na nabożeństwo i na zgromadzenia dobroczynności, nadskakiwał kanonikom i dziekanom, był skłonny do dania lub do przyjęcia objadu, ugrzeczniony dla dzierżawców, których na jarmarku spotykał, dla czego gorliwie zajmował się sprawami prowincji, dla czego nakoniec podczas świąt Bożego Narodzenia dwór w Crawley był ożywiony i pełen gości, czego już od dawnych nie pamiętano czasów.
W porę rozesłane zaproszenia ściągnęły wszystkich członków na to uroczyste święto. Rebeka była tak szczerze naturalną z mistress Butt, jak gdyby nigdy żadnej chmurki między temi paniami nie było. Trzeba było widzieć z jaką gorliwością Becky zajmowała się temi kochanemi panienkami, jak była zachwyconą ich postępem w muzyce, jak je prosiła o kilkakrotne powtarzanie wielkich duetów. Mistress Butte czuła się również obowiązaną do okazywania grzeczności małej awanturnicy, ale kiedy była sama z córkami krytykowała surowo te śmieszne podług niej względy i to uszanowanie jakiemi Pitt otaczał swoją bratowę. Zim, którego posadzono u stołu obok Rebeki powiedział że to jest pełna uroku i czarująca istota, a cała rodzina pastora zgodziła się jednomyślnie na to, że mały Rawdon jest ślicznem i bardzo miłem dzieckiem. Patrzono na niego jako na przyszłego baroneta; bo jedyną przegrodą która mistress Becky jęczała i zanosiła się od płaczu. Józef z wzruszeniem i z przestrachem patrzył na stan dziwnej egzaltacji, w jakiej się przedmiot dawnych jego afektów znajdował. Rebeka zatem postanowiła skorzystać ze współczucia sztucznie wywołanego w jej gościu i zaczęła mu opowiadać wszystkie swoje przejścia z prostotą i naiwnością, wdzierającą się przebojem do serca. Jakże po tak szczerem wyznaniu nie widzieć w niej anioła, który zstąpił z nieba na padół płaczu, żeby tu paść niewinną ofiarą piekielnych sideł, zastawianych przez szatanów, którymi świat ten jest przepełniony? O! tak, niezawodnie, ta kobieta, którą Józef widział siedzącą na łóżku obok butelki z wódką, była istotą czystą, bez skazy, niewinnie prześladowaną męczennicą.
Rozmowa ich długo się jeszcze ciągnęła z wyrazem wzrastającej czułości i wzajemnego zaufania. W tych tkliwych wyznaniach, robionych z całą delikatnością, żeby nie urazić wrodzonej Józefowi skromności — dowiedział się dopiero że jego czarująca osoba roznieciła w sercu młodej Rebeki pierwszą iskrę miłości. On to pierwszy odkrył przed nią nieznany jej dotąd świat roskosznych ułud i rozdzierających katuszy. Daremnie Jerzy Osborne ubiegał się o jej względy, budząc zazdrość Amelji i psując ich stosunek — czego mu Becky nigdy darować nie mogła — daremnie nieszczęśliwy oficer szukał śmierci, nie mogąc żyć bez tej, którą ukochał. Becky nigdy go nie ośmieliła do żywienia choćby najsłabszej nadziei, bo jej serce biło tylko dla Józefa od chwili kiedy go po raz pierwszy ujrzała. Prawda że nieraz obowiązki żony ciężyły jej niezmiernie, nigdy się jednak ani na chwilę nie zachwiała na tej trudnej drodze, i chciałaby wiernie obowiązki swoje wypełnić aż do chwili, kiedy zgubny klimat, pod wpływem którego kapitan Crawley żyje, uwolni ją od srogiego jarzma i od ciężkich a nieznośnych jej kajdan.
Józef wyszedł przekonany głęboko że na świecie niema milszej i cnotliwszej kobiety jak mistress Crawley, W drodze przychodziło mu do głowy mnóstwo myśli natchnionych czułą życzliwością i szlachetną chęcią wynagrodzenia — o ile to od niego zależało — niesprawiedliwości, jakiemi los dotknął tę kobietę. Dosyć już niesłusznie cierpiała — myślał sobie Józef — czas już żeby jej męczarnie się nareszcie skończyły i żeby znów zajęła należne sobie stanowisko w świecie, którego przez tak długi czas była prawdziwą ozdobą. Józef wiedział już co mu należało zrobić. Najpierwej potrzeba było wyrwać Rebekę z tego nędznego poddasza i znaleść dla niej stosowniejsze pomieszkanie. W tym celu miał prosić Amelję, żeby się podjęła tej drażliwej negocjacji i żeby odwidziła dawną swoją przyjaciółkę z tem samem sercem, jakie miała kiedyś dla niej; oprócz tego miał natychmiast porozumieć się z majorem w tymże przedmiocie. Rebeka rozczulona nie mogła powstrzymać łez wdzięczności i mocno ściskała rękę Józefa kiedy ten na jej rączce gorący pocałunek składał. Ostatni ukłon Rebeki był tak wdzięczny, tak pełen elegancji, jak gdyby przyjmowała gościa w świetnym pałacu a nie na poddaszu.
Kiedy nasz gruby jegomość znikł z wyżyn hotelu dostał się na dół schodów, Hans i Fritz, z fajeczkami w ustach przyszli do pokoju sąsiadki, która ich zabawiła doskonale przedstawieniem karykatury Józefa. Chwilowe wzruszenie i łzy wylane przez Rebekę nie odjęły jej apetytu, bo z widocznem zadowoleniem wyjęła z kryjówki pasztet i butelkę.
Józef tymczasem poszedł wprost do pokoju Dobbin’a i uroczyście, z powagą opowiedział mu tkliwą historję Rebeki, zamilczając wszakże przygodę zeszłego wieczora i awanturnicze spotkanie tej interesującej osoby przy rulecie. Podczas kiedy dwaj przyjaciele walną mieli naradę nad tem co należało zrobić dla ratowania nieszczęśliwej, Becky kończyła spokojnie swoje śniadanie a la fourchette, przerwane nagle wizytą Józefa.
Jak sobie wytłómaczyć obecność Rebeki w tem mieście, jej włóczenie się po świecie i to osamotnienie, w jakiem się dziś znajdowała, jeżeli nie wierszem poety: Facilis descensus Averni. Rzućmy lepiej zasłonę na tę część życia naszej heroiny, która jeżeli teraz więcej zepsutą była jak w czasach swego wyniesienia, to może właśnie dla tego że los ją zepchnął za nisko.
Znamy już Amelję z tej strony że dobroć jej staje się niemal słabością. Dosyć jej było dowiedzieć się że ktoś jest nieszczęśliwy, a już się tak jego położeniem przejmowała, że całem sercem chciałaby nieba przychylić by rany zagoić. Myśl sama o nieszczęściu drugich była dla niej ciężką do zniesienia: Według jej pragnień należałoby znieść kodeks karny, więzienia, kajdany, kary cielesne, choroby, głód i nędzę. W tem sercu były tak nieprzebrane zasoby dobroci, że łatwo jej przychodziło zapomnieć najcięższą krzywdę, śmiertelną urazę.
Co zaś do majora, to możemy powiedzieć że sentymentalna przygoda Józefa niemiłe na jego umyśle sprawiła wrażenie, a nawet wywołała w nim wcale różne usposobienie od tego, jakiego doznał eksdygnitarz Bengalu dla swojej protegowanej.
— Znowu ta awanturnica na wierzch wypływa, powiedział Dobbin gdy Józef skończył opowiadania.
Major nie miał nigdy najmniejszej sympatji dla Rebeki: przeciwnie, spojrzenia umiejętnie przez tę intrygantkę do niego wymierzane obudziły w nim wielką do tej kobiety nieufność.
— To przeklęte stworzenie wszędzie nieszczęście z sobą przynosi — powiedział major — kto może wiedzieć co ona robiła od czasu kiedy nam znikła z oczu? Zkąd się tu znalazła, sama jedna, w kraju zupełnie obcym? Te wszystkie zmyślone historje męczarni i prześladowań dobre są dla ludzi bardzo naiwnych. Uczciwa kobieta znajdzie wszędzie współczucie, i nigdy swojej rodziny nie opuści. Dla czegoż porzuciła męża? Ja wiem że to człowiek nie wielkiej wartości i że zasługuje na taką opinję jakiej używa; pamiętam dobrze na jakie puszczał się wybiegi żeby podejść i oszukać biednego Jerzego. A zresztą, coś mi się zdaje że słyszałem o jakichś skandalach, które miały być powodem że się to małżeństwo rozeszło? Już nie pamiętam dobrze, ale wiem że wiele o tem mówiono.
Przypominając sobie postępowanie i intrygi Rebeki, major coraz więcej przeciw niej się zapalał, gdy tymczasem Józef usiłował dowieść że Becky jest tylko nieszczęśliwą ofiarą, ale najcnotliwszą z kobiet i najgodniejszą szacunku.
— A zresztą, może być że masz słuszność — powiedział dyplomatycznie major — poradzimy się jeszcze mistress Amelji. Przyznasz sam że nie można wybrać lepszego sędziego; chodźmy.
Ba! Emmy! wybąknął Józef nie objawiając w tej chwili wielkiego entuzjazmu dla siostry.
— No i cóż? odparł żywo major, któż zaprzeczy że ta kobieta ma więcej zdrowego rozsądku aniżeli wszystkie damy, któreśmy obadwa kiedykolwiek znali? Idźmy powiadam ci, natychmiast do twojej siostry, zapytajmy ją co ona myśli o zbliżeniu się do tej kobiety, a ja przyrzekam ci z góry że się bezwarunkowo na jej sąd zgadzam.
Dobbin był przekonany że mu się ten podstęp uda. Pamiętał on doskonale że Emmy miała dawniej słuszne powody do zazdrości, że nigdy bez zgrozy nie mogła wymówić imienia Becky, i liczył nakoniec na to że kobieta zazdrośna nie przebacza nigdy. W różnem więc usposobieniu przyszli oba do mistress Osborne w chwili kiedy ta próbowała siły swego głosu pod światłym pani Strumpff kierunkiem. Po wyjściu nauczycielki śpiewu Jóżef zabrał głos z właściwą sobie powagą i tak przemówił:
— Kochana Ameljo, na honor, nie możesz sobie wyobrazić co za dziwny, tak, dziwny... nadzwyczajny traf dozwolił mi spotkać jedną z twoich dawnych i skwapliwie brał się do dzieła i zadawalniał się polowaniem na kaczki dzikie, słomki i bekasy, albo też używał swoich ferji świątecznych na prowadzenie wojny ze szczurami. Z tego już widzieć można, że sir Pitt umiał wywiązywać się ze swoich obowiązków względem rodziny w sposób bardzo niekosztowny.
Na nowy rok baronet hojnie obdarował brata, bo mu dał na jednego ze swoich bankierów weksel na sto funtów sterlingów. Możnaby tę ofiarę nazwać bohaterską, zważywszy że sir Pitt nie jedną walkę z sobą stoczyć musiał nim się ostatecznie na to zdecydował. Po dokonanym już czynie kontent był z siebie i nie żałował swojej wspaniałomyślności, bo cieszył się na samą myśl że został zapewne zaliczony do rzędu najhojniejszych i najliberalniejszych ludzi, Rawdon z synem opuszczali z żalem Crawley. Panie zaś rade były wewnętrznie że się pożegnały. Becky oddała się znowu zajęciom, które opisaliśmy w początku poprzedzającego rozdziału. Dzięki jej czynnemu dozorowi hotel Crawley przy Great Gaunt Street został odświeżony i można powiedzieć — odmłodniał, kiedy baronet zjechał z całą rodziną do stolicy, dokąd go powoływały obowiązki obywatelskie, gdzie miał zająć wysokie w parlamencie stanowisko, odpowiednie jego genjalnym zdolnościom.
Jako biegły dyplomata sir Pitt w ciągu pierwszej parlamentarnej kadencji nosił wszystkie projekta głęboko w sobie ukryte. Jeżeli otwierał czasem usta, to tylko dla poparcia petycji mieszkańców miasteczka Mudbury; ale za to uczęszczał regularnie na posiedzenia, jak człowiek chcący się obeznać z rutyną parlamentarną i z biegiem spraw publicznych. W domu cały niemal czas przepędzał na czytaniu nowych politycznych broszur, traktujących sprawy bieżące. Biedna lady Joanna niepokoiła się niesłychanie o męża, który — jak mówiła — zabijał się pracą i nocnem czuwaniem. Baronet tymczasem wszedł w bliższe stosunki z ministrami i z wybitniejszymi osobistościami w parlamencie, przekonany że w krótkim czasie niezawodnie sam luminarzem zostanie.
Łagodny i nieśmiały charakter lady Joanny budził w Rebece uczucie pogardy, którego prawie ukryć nie mogła. Ta naturalna prostota i otwartość w obcowaniu z wszystkimi — którą się odznaczała lady Joanna — ciężyły niezmiernie Rebece, co nawet przy talencie udawania nie mogło nie wpłynąć na ich stosunki. Nie można się więc dziwić że obecność Rebeki stała się dla jej bratowej ciężarem i krępowała ją nieznanym jej dotąd przymusem. Lady Joanna widziała że mąż jej ciągle tylko z Rebeką rozmawiał, zdawało się jej nawet że się niememi czasem znakami ci państwo porozumieć umieli, gdy tymczasem sir Pitt nigdy prawie nie miał nic do powiedzenia żonie, nigdy z nią ważnych nie poruszał kwestji. Wprawdzie lady Joanna nic z tego zgoła nie rozumiała, ale niemniej przeto czuła się upokorzoną widząc że nie ma nic lepszego do zrobienia ponadto jak milczeć, wówczas kiedy pierwsza lepsza intrygantka jak mistress Rawdon o wszystkiem sądzić umie i na wszystko ma gotową odpowiedź, której nie brak ani trafności, ani złośliwego dowcipu. Każda żona w takich warunkach czuje się osamotnioną, tem więcej że widzi swoją rywalkę gronem pochlebców otoczoną.
Na wsi, kiedy lady Joanna opowiadała bajeczki dzieciom wspartym na jej kolanach, nie wyłączając małego Rawdona, który ją bardzo lubił, samo wejście Rebeki z jej szatańskim uśmiechem i pogardliwem spojrzeniem plątało język wymownej przed chwilą matki. Wszystkie poetyczne obrazy, proste i naiwne myśli pierzchały jak owe powietrzne sylfidy i wróżki za zbliżeniem się złych i nieprzyjaznych genjuszków. Pomimo szyderczych trochę zachęcań Rebeki żeby tych ślicznych nie przerywała historyjek, lady Joanna nie umiała już ust otworzyć. Jakże wstrętnemi wydawały się Rebece te myśli tchnące spokojem i prostotą, jakże godnymi politowania ludzie, którzy w tem przyjemność znajdować mogli! Becky obdarzała tem samem uczuciem pogardy dzieci, jak również tych którzy dzieci lubili i w ich towarzystwie gustować mogli.
— To dobre jest dla tych, którzy się bawią w opowiadania bajeczek dzieciom — mówiła Becky do lorda Steyne, naśladując postawę lady Joanny otoczonej dzieciakami — nie znoszę tego popisywania się macierzyńską czułoskowością.
— Nie mniej jak djabeł nie znosi święconej wody, przerwał lord wykrzywiając usta, co zwykle u niego śmiech wyrażać miało.
Tak więc te panie nie szukały siebie chyba wtenczas tylko kiedy Becky potrzebowała czego od swojej bratowej. Przy każdem ich spotkaniu można było usłyszeć: „Moje życie, moja kochaneczko, moja droga“ i t. p. ale obie unikały siebie jak mogły. Sir Pitt przeciwnie obarczony licznemi zajęciami, znajdował codzień kilka chwil wolnych żeby je w towarzystwie bratowej przepędzić. Przed samym nawet objadem dyplomatycznym, na który się pierwszy raz wybierał, tak się potrafił urządzić, że przedstawił się bratowej w uniformie i z dekoracjami, które nosił w legacji Pupernikiel. Becky utrzymywała że kostjum ten przypadał niezmiernie baronetowi do twarzy i nie mniej była nim zachwyconą jak żona i dzieci, którym sir Pitt raczył się także pokazać. Dodała przytem że nigdy lepiej aniżeli teraz nie mogła się przekonać jak pochodzenie, albo raczej rasa niezbędnie jest potrzebną żeby umieć jak należy kostjum dworski nosić. Tym razem nie łatwo było baronetowi ukryć swe zadowolenie; spuścił oczy, zatrzymał wzrok na pończochach i z rozkoszą przypatrywał się swoim nogom, które, mówiąc nawiasem, były tak cienkie, jak szpada wisząca mu u boku: ale sir Pitt widział w nich zapewne jakiś wdzięk nieopisany, bo uczuł w tej chwili w sobie niezachwiane przeświadczenie że nie ma serca, któreby mu się oprzeć mogło.
Zaledwie baronet odszedł, mistress Rawdon odrysowała go w karykaturze i pokazała lordowi Steyne, a a ten zachwycony uderzającem podobieństwem kopji do oryginału, zabrał portret z sobą. Szlachetny lord raczył się zbliżyć do nowego baroneta w salonie Rebeki i nadzwyczaj uprzejmie członka parlamentu traktował. Pitt był uderzony wpływem, jaki mistress Rawdon wybierała na szlachetnego para Anglji, łatwością i trafnością jej spostrzeżeń, kiedy się zręcznie do rozmowy wmieszała, i powszechnem zajęciem, z jakiem zawsze słuchaną była.
Lord Steyne powiedział baronetowi że wróży mu świetną przyszłość w zawodzie publicznym, i że wszyscy z wielką niecierpliwością oczekują jego pierwszej mowy w parlamencie, bo wszędzie mówią o wysokich zdolnościach sir Pitta Crawley’a jako mowcy.
Pałac lorda Steyne, znajdujący się przy Gaunt-Square, nadał od dawna nazwisko ulicy Great-Gaunt-Street. To bliskie sąsiedztwo budziło w baronecie miłą nadzieję że pomiędzy lady Steyne i jego żoną zawiążą się wkrótce przyjazne stosunki. Jakoż po upływie dwóch dni rzucił sąsiadowi swoją kartę wizytową, chociaż od wieku przeszło obie rodziny żyły w takiem od siebie oddaleniu pomimo sąsiedztwa, że jedna o drugą nie troszczyły się wcale.
Wpośród tych intryg, wśród tego towarzystwa błyszczącego świetnością form lub dowcipem, Rawdon czuł się osamotnionym. Wprawdzie swobody jego nie krępowano bynajmniej; mógł iść gdzie chciał i kiedy mu się podobało, bez zbadania sprawy ze swoich wycieczek, do których go nawet zachęcano wyprawiając bądź do klubu, bądź na objady i kolacje z dawnymi kolegami z czasów kawalerskich. Często więc pułkownik zabierał syna i szedł na Great-Gaunt-Street, gdzie długie przesiadywał godziny w towarzystwie lady Joanny i jej dzieci, podczas kiedy sir Pitt zostawał w parlamencie. Czy się tu dobrze bawił? Trudno to przypuścić, bo mówił mało, nie ruszał się wcale, a jeszcze mniej myślał. Nie można było mu zrobić większej <section begin="r45"/>przyjemności jak dać mu jakieś zlecenie, posłać po informacje o koniu lub o służącym, albo dać do pokrajania pieczyste na obiad dla dzieci. Wilczysko uszy opuściło; Dalila ucięła włosy Samsonowi i okuła go w okowy. Burzliwy szaleniec przemienił się w ciężkiego, siwiejącego szlachcica.
Biedna lady Jane wiedziała dobrze że Rebeka zaprzęgła jej męża do swego rydwanu, ale przy każdem spotkaniu się te panie nie mówiły do siebie inaczej jak „moja droga“ albo „moje życie.“



<section end="r45"/><section begin="r46"/>

XLVI.
Życie udręczeń i niedostatku.

Nasi znajomi z Brompton obchodzili także święta Bożego Narodzenia, ale nie gwarnie i nie wesoło.
Ze stu funtów rocznego dochodu Amelja oddawała trzy czwarte części rodzicom, reszta zaś musiała wystarczyć na potrzeby jej samej i syna. Te skromne środki, zwiększone stu dwudziestu funtami przysłanemi przez Josa, pozwoliły zaledwie przeżyć jakkolwiek i poczęstować kogo z przyjaciół — a tych nie było wiele — filiżanką herbaty. Cała rodzina złożona, jak wiemy z czterech osób, nie miała innej sługi jak Irlandkę, która służyła także małżonkom Clapp. Jedyną w tych ciężkich próbach dla rodziny pociechą było to, że mogli każdemu śmiało spojrzeć w oczy. Pan Sedley ze stratą fortuny nie stracił poważania, jakie dla niego zachowała rodzina pana Clapp, dawnego komisanta, który przypominał zawsze te czasy, kiedy w sali jadalnej wychylał szklaneczkę piwa za zdrowie pani Sedley, miss Emmy i pana <section end="r46"/> Józefa przebywającego w Indjach. Urok tych wspomnień zwiększał się z latami; ile więc razy Clapp przychodził z kuchni, zaproszony przez pana Sedleya na szklankę groku lub herbaty, zawsze powtarzał wzdychając:
— Dobre to, proszę pana, były czasy, kiedyśmy tak przy Russel-Square zapijali.
Po tych słowach podnosił się z uszanowaniem i pił zdrowie pań, tak jak dawniej, w dniach błogiego o jutro spokoju. Według pana Clapp nikt nie dorównywał pani Melji ani pięknością, ani talentem do muzyki. Clapp nie chciał nigdy siadać w obecności dawnego swego patrona, nawet w klubie wstawał przed nim. A broń Boże żeby kto jedno słowo przeciwko panu Sedley powiedział, nigdyby tego nie ścierpał.
— Widziałem — mówił — najznakomitszych ludzi w Londynie ściskających rękę pana Sedley; a ileż to razy sam Rotszyld z nim na giełdzie, wziąwszy go pod rękę. Zresztą, co do mnie, wiem że wszystko winieniem panu Sedley.
Po upadku pryncypała Clapp — dzięki swemu kaligraficznemu pismu — znalazł w biurze jakiemś zajęcie.
— Mała rybka jak ja — mawiał — znajdzie zawsze dosyć wody na swój użytek.
Dawny wspólnik pana Sedley’a ofiarował panu Clapp miejsce u siebie, hojnie wynagradzając jego usługi. Wszyscy bogaci przyjaciele Sedley’a odsunęli się od niego; jeden tylko Clapp, dawny sługa i przyjaciel, został mu zawsze wiernym.
Jakże skrzętnie musiała się biedna wdowa rachować żeby czwarta część szczupłych dochodów mogła wystarczyć na ubranie przyzwoite małego Żorża i na opłacenie szkółki, do której — zwyciężywszy swoje obawy — Amelja zdecydowała się posyłać swoje ukochane dziecko. Ileż to razy do późnej nocy czuwać musiała ucząc się i przypominając sobie gramatykę, jeografję, żeby potem uczyć małego Żorża. Brała się nawet do łaciny, w tej nadziei że się sama tyle nauczy ile potrzeba do jasnego wykładu i ułatwienia nauki synowi.
Przepędzać dnie całe bez małego, oddać go pod surową dyscyplinę nauczyciela, nie módz go obronić od figlów dokuczliwych, szorstkich czasem towarzyszów; wszystko to dla czułej matki było bardzo ciężką próbą — możnaby powiedzieć — drugiem odłączeniem.
Żorż był uszczęśliwiony chodzeniem do szkoły; była to nowość dla niego, a to już jest dostatecznem żeby się dziecku podobać musiało.. To jeszcze więcej bolało matkę; zdawało się jej czasem że lżej byłoby dla niej przenieść rozłączenie się gdyby i dziecko że smutkiem ją żegnało; potem znowu wyrzucała sobie te egoistyczne uczucie i wolała go widzieć swobodnym i wesołym aniżeli smutnym.
Szkółka była pod kierownictwem wielebnego Binney’a, przyjaciela Amelji, będącego dla niej z wielkiem uwielbieniem. Żorż w krótkim czasie znaczne zrobił postępy, i ciągle przynosił matce nagrody swojej pilności. Wieczorem mnóstwo miał rzeczy do opowiedzenia mamie, jak naprzykład: że Lyons był dobry chłopiec; że ojciec Steel’a dostarczał mięso dla zakładu szkolnego; że matka Golding’a przyjeżdżała po niego co sobotę powozem; że Neat nosi spodnie ze strzemiączkami, i że on chciałby mieć takie same; że starszy Butte bardzo jest silny, a chociaż dopiero w początkowej jest klasie, wszyscy uczniowie utrzymują że Butte mógłby łatwo zbić pana Ward, szkolnego dozorcę. Amelja znała tym sposobem cały skład nauczycieli i urzędników szkoły tak dobrze jak każdy uczeń. Wieczorem zawsze pomagała synowi porobić ćwiczenia i tak się nieraz nad lekcjami umęczyła jak gdyby miała sama stanąć nazajutrz przed katedrą gderliwego nauczyciela.
Pewnego razu Żorż wrócił z podbitem okiem i z zapałem opowiadał matce i dziadkowi o odwadze okazanej przez niego w walce ze Smitem; mówiąc prawdę heroizm jego w tym wypadku nie miał w sobie nic nadzwyczajnego, a chłopiec nawet odniósł podobno dotkliwą porażkę. Amelja nie mogła darować tego Smithowi wówczas nawet kiedy był już spokojnym aptekarzem przy Leicester-Square.
Wśród takich to zajęć i zabiegów niewinnych upływało życie Amelji. Parę białych włosów na głowie i lekki rys na czole zawsze pogodnem i szlachetnem, oto jedyne ślady jakie czas zostawił. Widok ten ani żalu ani złego humuru w Amelji nie budził.
— Cóż to szkodzi starej jak ja kobiecie — mawiała z uśmiechem.
Całem jej marzeniem było doczekać się pociechy z syna, i dosyć tej chwili kiedy będzie otoczony czcią i uwielbieniem, jak każdy znakomity człowiek co — według matki — musiało niewątpliwie nastąpić. Amelja starannie zachowywała rysunki zeszyty z ćwiczeniami i opracowaniami, które pokazywała bliższym znajomym, jak gdyby te prace nosiły już na sobie piętno genjuszu. Kilka wybranych opracowań Amelja dała pannom Dobbin, dla pokazania tych arcydzieł ciotce i dziadkowi Żorża, w myśli że może tym sposobem uda się jej złagodzić choć w części ojca, który nieubłaganą surowością chciał — zdawało się — w grobie jeszcze syna dosięgnąć.
Dla Amelji wszystkie przewinienia i słabości jej męża były pogrzebane wraz z nim ze wspomnień zostały jej tylko ofiary, czułego kochanka, poniesione żeby się z nią połączyć, i ostatnie pożegnanie szlachetnego rycerza kiedy spieszył na pole bitwy żeby umrzeć w obronie króla. Takie wspomnienia musiały złożyć w jej sercu uśmiechnięty obraz bohatera spoglądającego z wysoka na dziecko, które jej zostawił, żeby biednej matce nie zabrakło odwagi i pociechy w życiu.
Opowiedzieliśmy już czytelnikowi jak dziadek Zorża, pan Osborne, stawał się z dniem każdym coraz więcej gwałtownym i kapryśnym; jak córka jego opływająca w dostatki, mająca na rozkazy konie, powóz i pieniądze, była pomimo to opuszczoną i najnieszczęśliwszą istotą. Wszystkie jej myśli zwracały się dziś do jednego tylko przedmiotu, a tym było dziecko jej brata. Udając się codzień pięknym swoim powozem na samotną przechadzkę, próżno szukała w cienistych parku alejach czy nie ujrzy dziecka, które jak sen lub widzenie zostało jej niewyraźnie w pamięci.
Siostra panny Osborne, pani bankierowa, raczyła ją kiedy niekiedy w Russell-Square odwidzać. Przywoziła wówczas z sobą dwoje chorowitych i wybladłych dzieci, powierzonych bonie, która przybierała manjery wielkiej pani. W rozmowie z siostrą Mistress Bullock wysypywała jak z rękawa świetne imiona swoich znajomych, okraszając ten suchy katalog znakomitości ploteczkami, które obiegały salony wielkiego świata. Jej Frydryczek był żywym obrazem lorda Klaudjusza Dolypood, we wszystkiem do niego podobny; Marylka zwróciła na siebie uwagę pani baronowej N. na przechadzce w Rochamton. Według pani Bullock siostra jej miała święty obowiązek wpłynąć na ojca żeby coś dla tych aniołów zapewnił i o ich przyszłości pomyślał, Fryderyczek mógłby i powinnienby wejść do gwardji, ale potrzebaby majorat dla niego wyrobić, pan Bullock krwawo się pocił żeby kupić posiadłość ziemską, ale należało przytem zebrać posag dla córki.
— Ja liczę na ciebie, moja droga — mówiła przyjaźnie mistress Bullock do siostry — bo to, co na mnie z fortuny ojca przypadnie, powinno według zwyczaju zostać przy imieniu mego syna. Nie uwierzysz co to za poczciwa i zacna ta Rhoda Macmull, o której ci już wspomniałam: wyobraź sobie że ma zamiar zaraz po śmierci swego ojczyma, lorda Casteltody — który już długo przy napadach epileptycznych nie pociągnie — ma, jak ci powiadam, projekt oczyścić z długów dobra rodziny Casteltody i utworzyć majorat dla małego Macduff Macmul.... nasz Fryderyczek mógłby mieć także ordynację. Namów więc ojca żeby u nas umieszczał swoje kapitały, lepiej to, niż na Lombard Street; przecież to nawet nie wypada żeby ojciec do zupełnie obcych sobie jak Stumpy i Rowd miał się udawać.
Po tego rodzaju rozmowach, których główną tręścią była próżność, połączana z nikczemnością, mistres Bullock obdarzyła siostrę całusem, bez silnego natężęnia strun sercowych, zabierała swoją niedołężną dziatwę i odjeżdżała do siebie.
Te odwiedziny królowej mody w domu Russel-Square jeszcze więcej psuły jej interesa. Jej ton protekcyjny nie zachwycał ani siostry, ani ojca, który za każdym razem coraz to nowe kapitały do domu spółkowego Stumpy i Rowdy odnosił.
Nasza biedna wdowa z Brompton czuwała jak zawsze nad swojem dzieckiem, nie przeczuwając nawet że ten drogi skarb był przedmiotem tylu gorących życzeń i myśli. Owego wieczora kiedy Jane Osborne opowiedziała ojcu swoje spotkanie z bratankiem, starzec nie wyrzekł na to ani słowa, ale się nie rozgniewał wcale, a przed udaniem się na spoczynek powiedział córce „dobra noc“ głosem nieco łagodniejszym, prawie czulszym niż zwykle. Może rozmyśla nad tem, co usłyszał od córki, ale to pewna że się o szczegółach jej wizyty u panien Dobbin dowiadywał, a w parę tygodni potem zapytał córkę co zrobiła z małym zegarkiem i z łańcuszkiem złotym, który miała zwyczaj nosić na szyi?
— Ale mój ojcze — odpowiedziała z przestrachem — to był mój własny zegarek... Sama go za moje pieniądze kupiłam.
— Wybierz sobie drugi zegarek, najpiękniejszy jaki znajdziesz — powiedział starzec; poczem nastąpiło głuche milczenie.
Panny Dobbin nalegały ciągle żeby Amelja pozwoliła im częściej zabierać małego; przedstawiały jej że ciotka okazywała silne przywiązanie do dziecka, że może i dziadek zmieni dotychczasowe usposobienie dla wnuka, któremu matka nie powinnaby psuć przyszłości swoim uporem. Amelja słuchała tych przypuszczeń z niedowierzaniem a chociaż dzień spędzony bez dziecka wydawał się jej bardzo długi, nie opierała się wymaganiom panien Dobbin i zewsze witała syna jak gdyby ten uszedł przed groźnem niebezpieczeństwem. Jeżeli chłopiec przywoził z sobą zabawki lub pieniądze, matka żywo była zaniepokojoną i wypytywała go o osoby, które tam widział.
— Widziałem — mówiło dziecko — starego woźnicę, co mnie wiózł powozem i czterema końmi i pana Dobbin’a w zielonem ubraniu, z czerwoną krawatką i z piękną szpicrutą na karym koniu... Szpicruta ze złotą gałką... bardzo ładna... Pan Dobbin obiecał mnie zawieść kiedy na polowanie do Surrey i powiedział że mi wieżę londyńską pokaże.
Pewnego dnia Żorż wróciwszy od panien Dobbin powiedział matce że widział tam jakiegoś starego pana, z gęstemi brwiami, w szerokim kapeluszu, z grubym złotym łańcuszkiem i brelokami. Ten pan przyjechał wtenczas kiedy Żorż siedział na szpakowatym kucyku, prowadzonym przez stangreta za uzdeczkę na około gazonu. Po objedzie stary pan kazał Żorżowi opowiadać sobie różne rzeczy, a ciotka płakać zaczęła.
— Bo ciocia płacze zawsze — dodał malec skończywszy swoje opowiadanie.
Amelja nie mogła już wątpić że dziecko widziało swego dziadka. Odtąd oczekiwała w ciągłym niepokoju jakiejś propozycji i przekonała się wkrótce że to przeczucie nie było mylnem. Pan Osborne chciał zabrać dziecko do siebie, obiecywał zapisać mu cały swój majątek, nadto zapewniał matce roczny dochód stały, który jej płacić zabowiązywał się nawet w razie gdyby mistress Osborne wyszła za mąż powtórnie, jak to powszechnie głoszono. Dziecko miało zostawać zawsze z dziadkiem w Russel.Square, lub gdziekolwiekby się temu ostatniemu zamieszkać podobało; pan Osborne przyrzekał przysyłać czasem syna do matki, żeby go mogła widywać. Amelja odebrała ten list w chwili kiedy była samą: matka jej wyszła z domu, a ojciec był, jak zwykle o tej porze, w City dla swoich interesów.
W całem życiu Amelji były może dwa lub trzy wypadki które ją do gniewu pobudziły. Tym razem plenipotent i oddawca listu starego Osborn’a, pan Poe, miał zręczność poznać czem była ta dobra i łagodna kobieta w chwili silnego oburzenia. Po przeczytaniu listu Amelja zerwała się z miejsca w gorączkowym stanie, podarła na drobne kawałki list pana Osborn’a i rzucając je na ziemię zawołała w najwyższem uniesieniu:
— Ja mam wychodzić za mąż!... Sprzedać moje dziecko!... Możnaż się do tego stopnia ośmielić, żeby mnie tak znieważać! Proszę powiedzieć panu Osborne że list jego jest niegodziwością, rozumiesz pan, nikczemną niegodziwością,.. Oto jedyna odpowiedź jaką dać panu mogę, możesz pan ją zanieść temu przez kogo jesteś tu przysłany.
Po tych słowach Amelja ukłoniła się i wyszła z pokoju, zostawiając plenipotenta w prawdziwem osłupieniu.
Państwo Sedley wróciwszy do domu nie zauważyli wzruszenia Amelji, która im nigdy ani słowa o tym wypadku nie wspomniała. Każde z nich miało czem zająć swoją uwagę: Pan Sedley zawsze był swoim spekulacjom oddany, i pomimo doznanych niepowodzeń z równą zawsze gorliwością wycieczki swoje do City odbywał codziennie. Zawsze nosił w głowie plan nowego jakiegoś przedsiębiorstwa, mającego przynieść najświetniejsze zyski w przyszłości; żadne też uwagi pana Clapp nie mogły go odprowadzić od niepewnych interesów, o których wadze i doniosłości wierny exkomisant dowiadywał się już po czasie, kiedy było za późno żeby złemu zapobiedz i znacznych strat uniknąć. Że zaś pan Sedley wierny był swojej zasadzie żeby przy kobietach nie mówić nigdy o interesach, ztąd naturalnie wyniknąć musiało że tak żona jak i córka nie domyślały się nawet jak dalece ich byt materjaluy był zachwiany, aż do chwili kiedy biedny starzec widział się zmuszony zrobić im smutne wyznanie.
Wszystkie wypłaty rozchodów tego skromnego domowego gospodarstwa, uiszczane dawniej tygodniowo, urosły dziś do przerażających rozmiarów, a cyfra ta z każdym dniem się zwiększała. Jednego dnia pan Sedley przyszedł do żony z twarzą zmienioną i oznajmił jej że pieniądze, których oczekiwał z Indji, nie przyszły wcale. Wierzyciele regularnie dotąd opłacani przez panią Sedley, proszeni dziś o cierpliwość, okazywali się mniej łatwymi w interesie z nią, aniżeli z klijentami, od których trudno im było wydobyć pieniądze. Amelja — jak mówiliśmy — z najlepszem sercem robiła ofiarę z większej części szczupłych swoich dochodów, co pozwoliło zaspokoić zaledwie konieczne domowe potrzeby w ciągu sześciu miesięcy. Ale po upływie tego czasu, pieniądze oczekiwane z Indji nie nadeszły, a interesa pana Sedley’a coraz więcej wikłać się zaczęły. Mistress Sedley niedołężniała z wiekiem, upadała na duchu i nie wychodziła prawie z kuchni, gdzie siedziała milcząc obok mistress Clapp, albo cicho płakała. Rzeźnik nie chciał już dawać mięsa; piekarz i właściciel korzennego sklepu zuchwale i szorstko przemawiać zaczęli; mały Żorż uskarżał się że objady niedobre. Amelja chętnie przestałaby na kawałku chleba dla siebie, ale nie była w stanie przenieść żeby dziecku jej na czemkolwiek zbywało; robiła więc co mogła i odmawiała sobie wszystkiego, byleby tylko dogodzić małemu.
Z każdym dniem kłopoty się powiększały. Oddając rodzicom trzy części dopiero odebranej pensji, Amelja uprosiła ich żeby pozwolili z tych pieniędzy zapłacić nowe ubranie dla małego Żorża. Odpowiedziano jej na to że pieniądze przysyłane rocznie przez Jos’a dotąd nie nadeszły, że w domu od dawna już wielki czuć się daje niedostatek, co zresztą — dodała sucho matka — Amelja powinnaby już nie od dziś dostrzedz, gdyby cała jej uwaga nie była zwróconą wyłącznie na pana Żorża. Amelja nic nie odpowiedziała na tę wymówkę, oddała wszystkie pieniądze matce i poszła do swego pokoju gdzie już łez wstrzymać nie mogła. Któż potrafi opisać smutek matki kiedy po wielu naradach ze szwaczką nad krojem zamówionego ubrania, musiała uprzedzić że już robota niepotrzebna.
Ale najboleśniej było dla niej powiedzieć to małemu, który zanosił się od płaczu. Wszyscy jego rówieśnicy mieli nowe ubranie na święta Bożego Narodzenia, i zapewne będą się z niego wyśmiewać. Malec robił gorżkie wyrzuty matce że mu obiecała sprawić nowe suknie i nie dotrzymuje słowa. Za całą odpowiedź Amelja uściskała dziecko i wzięła się do naprawiania starych i znoszonych rzeczy, skraplając je obficie łzami. Wtem przyszło jej na myśl że jeżeli sprzeda cokolwiek ze swojej skromnej garderoby to może będzie mogła ubrać swego małego. Miała jeszcze ten sam szal który Dobbin jej z Indji przysłał, a pamiętała magazyn gdzie za lepszych czasów nieraz z matką robiła sprawunki i gdzie podobne towary się znajdowały. Ta myśl okryła jej twarz rumieńcem a oczy zajaśniały radością. Kiedy Żorż wychodził do szkoły, uciskała go serdecznie i patrzyła nań z rozpromienioną twarzą, a malec odgadł w spojrzeniu matki że się czegoś pomyślnego spodziewać może.
Amelja zawinęła szal w chustkę, ukryła pakiecik pod futrem i wyszła do miasta, idąc z takim pośpiechem, że zwracała na siebie powszechną uwagę. Już sobie rozliczała że jeżeli będzie miała dosyć pieniędzy, to kupi małemu książki, które mieć pragnął, opłaci szkołę i sprawi płaszcz ojcu, żeby zastąpić dawne znoszone okrycie. Tym razem rachuby jej nie zawiodły; szal ofiarowany przez majora był w tak dobrym gatunku, że kupiec z wielką ochotą dał właścicielce dwadzieścia gwinei i zacierał ręce z ukontentowania że tak korzystny zrobił interes.
Upojona radością i szczęściem Amelja wbiegła z swoim skarbem do księgarni, zaopatrzyła się w książki tak gorąco ugragnione, wróciła do domu, i napisawszy na wstępnej karcie pierwszego tomu: „Zorzowi Osborne, w dzień Bożego Narodzenia, upominek od kochającej go matki“, chciała położyć książki na stoliku, żeby je zastał jak ze szkoły powróci. Ale zaledwie wyszła ze swego pokoju, spotkała w korytarzu matkę, która patrząc z zadziwieniem na złocone i bogato oprawne książki, zapytała:
— Cóż to niesiesz?
— Książki dla Żorża, odpowiedziała, rumieniąc się Amelja; ja... mu je obiecałam... na święta.
— Książki? zawołała z oburzeniem staruszka. — Książki, kiedy my chleba nie mamy! Książki, kiedy ja wszystko już z kosztowniejszych rzeczy spieniężyłam, kiedy srebro stołowe sprzedałam, kiedy nawet szal zdjęłam z siebie żeby starego ojca od więzienia ocalić, żeby nas i twoje dziecko wyżywić! Wszystko poświęciłam byleby żaden z wierzycieli nie mógł nas znieważać, trzebaż było zapłacić za mieszkanie temu poczciwemu panu Clapp, bo i jego interesa dosyć są ciężkie, i on ma wypłaty! Ach Ameljo! ty mnie zabijasz twojemi książkami i twojem dzieckiem, dla którego nędzę gotujesz, byleby go zatrzymać przy sobie, nie chcesz go oddać... Dałby Bóg, Ameljo, żebyś była szczęśliwszą matką odemnie! Ot, Jos opuszcza ojca w nieszczęściu i w starości; a twój Żorż, któryby mógł być kiedyś w dostatkach i mieć przysłość zapewnioną... chodzi do szkoły przy zegarku i łańcuszku złotym, kiedy twój biedny ojciec nie ma grosza w kieszeni!
Płacz i łkania przerwały mowę staruszki, ale słowa te rozeszły się po całym tym małym domku, i doszły do uszu innych kobiet, które ani jednego nie straciły wyrazu.
— O! moja matko! zawołała Ameija, czemużeś mi pierwej tego nie powiedziała... Obiecałam mu te książki... i dziś rano szal sprzedałam... oto pieniądze; niech matka je weźmie!...
To mówiąc wyjęła drżącą ręką pieniądze z kieszeni, włożyła je w ręce matki, upuszczając kilka sztuk złota, które się potoczyły po schodach.
Po tej bolesnej scenie Almelja poszła do swego pokoiku, i przerażona ogromem grożącej nędzy, oddała się najgłępszej rozpaczy. Zrozumiała ona teraz że przez macierzyński egoizm psuła los swego syna, który mógł by mieć wychowanie, majątek i pozycję w świecie odpowiednią jego urodzeniu. Teraz dopiero biedna kobieta poczuła że ojciec jej poświęcił wszystko przez przywiązanie dla niej; godziłoż się teraz zamykać los dziecku swoim uporem, i gotować nędzę starym rodzicom wówczas, kiedy jednem słowem wszystko zmienić mogła? Złamane serce córki i matki odgadło i odczuło tę bolesną rzeczywistość w całej nagości.

Koniec tomu drugiego.



TOM III
I.
Gaunt-House.

Czytelnik przypomina sobie zapewne że hotel lorda Steyne w Londynie wznosi się przy Graunt-Square, w miejscu do którego dochodzi ulica tejże nazwy, dokąd odprowadziliśmy niegdyś Rebekę, kiedy jako nauczycielka weszła po raz pierwszy do domu nieboszczyka baroneta. Ogród cienisty zajmuje cały prawie plac zwany Gaunt-Square, a w środku ogrodu otoczonego żelaznemi sztachetami — przez które zawsze widać nieszczęśliwe guwernantki z blademi dziećmi — wznosi się bronzowy posąg lorda Gaunt, w rzymskim stroju, bohatera poległego w bitwie pod Minden. Z trzech stron placu piętrzą się ciemne domy; patrząc na nie zdawałoby się że światło do tych smutnych pomieszkań niechętnie zagląda. Nie widać tu już, jak dawniej, służby galonowanej; znikła razem z dawną gościnnością i dawnymi mieszkańcami. Mosiężne blachy z nazwiskami bankierów, dentystów, lekarzy, przymysłowców itp. pokrywają dziś drzwi tych starych siedzib. Widok to tak mało powabny jak i hotel lorda Steyne, zajmujący całą długość czwartego boku prostokąta, i zamykający plac, o którym dopiero mówiliśmy.
Pałac lorda Steyne swoją zewnętrzną budową nie wiele zająć może; zresztą z całego gmachu znamy tylko fasadę, wielką bramę żelazną i uszkodzone już zębem czasu kolumny. Kiedy niekiedy czerwona i pełna postać ogromnego odźwiernego ukazuje się na progu. Po nad murem, okalającym tę siedzibę, widać dachy i kominy z których rzadko kiedy dym wychodzący zobaczyć można, bo pan domu przepędza większą część czasu w Neapolu i przekłada widok Wezuwjusza nad posępne mury siedziby swoich przodków.
O dwadzieścia kroków z boku, od ulicy New-Graunt-Street, znajduje się mała brama, prowadząca do stajni. Wejście to nie różni się niczem prawie od innych wejść stajennych, a z tem wszystkiem nie jeden tajemniczy powóz zatrzymał się przy tej bramie, jeżeli słowom małego Tom Eaves, prawdziwej kroniki ploteczek miejskich, wierzyć można.
— Jużto by i nie zliczyć, proszę pana — mawiał mi często — ile razy książę Walji i Perdita przeszli tą bramą, albo książę *** i Marjanna Clarke. Tędy wchodzi się prosto do sławnych apartamentów lorda Steyne. Jeden pokój jest cały wyłożony i pokryty kością słoniową i atłasem białym, drugi hebanem i aksamitem czarnym. Sala jadalna, malowana przez Cosway’a, jest urządzona na wzór sali Sallustjusza w Pompei; w kuchni zaś wszystkie naczynia srebrne a rożny złote. Filip-Egalité, wygrawszy u jakiegoś bogacza sto tysięcy funtów sterlingów, bawił się w tej kuchni przez całą noc pieczeniem kuropatw. Połowa tych pieniędzy poszła na podżeganie rewolucji, a druga połowa na kupienie dla lorda Gaunt tytułu markiza i orderu podwiązki; reszta zaś...
Ale nie mamy zamiaru wchodzić w drobne szczegóły tych wydatków, chociaż mały Tom Eaves, który się wszędzie wkręci, mógłby wykazać najdrobniejsze rachunkowe pozycje, zacząwszy od funtów aż do ostatniego pensa.
Oprócz tego pałacu w Londynie, markiz posiadał zamki i domy w rozmaitych okolicach trzech połączonych królestw: „Przewodnik dla podróżującego po Anglji“ wymienia je z dołączeniem opisów; wyjmujemy ztamtąd główniejsze: Zamek Strongbow z lasami w Shanon-Shore; Gaunt Castle w hrabstwie Cammarthewshire, gdzie Ryszard II. był jako więzień trzymany; zamek Gauntley w hrabstwie Yorku, gdzie — jak powiadają — jest 100 filiżanek do herbaty z czystego srebra do śniadania dla domowników; Stillbrook, w Hampshire, skromna ferma z przepysznem umeblowaniem, podziwianem przez wszystkich turystów; folwark ten kupiony został drogą licytacji.
Margrabina de Steyne pochodziła ze starożytnej i głośnej rodziny Caerlyon’ów, margrabiów Camelot, wiernych wyznawców religji od czasu nawrócenia się ich protoplasty druidzkiego, który — według tablicy genealogicznej — żył w epoce kiedy król Bruce na naszą wyspę przybył. Potomkowie druida w męskiej linji noszą od niepamiętnych czasów imiona: Artur, Uthers i Caradocs. Wielu z nich zginęło śmiercią konspiratorów; ostatni skazany na ścięcie przez królowę Elżbietę, był także Artur, szambelan Marji Stuart, posyłany przez nią do Guizów w misji politycznej. Przez czas uwięzienia nieszczęśliwej Marji członkowie tej rodziny, nie wyłączając żadnego, do wszystkich spisków należeli. Znaczny ich majątek rodowy wiele ucierpiał pierwej z powodu ogromnych kosztów poniesionych na uzbrojenie przeciwko Hiszpanom za czasów „niezwyciężonej Armady“, a później jeszcze konfiskaty i kary pieniężne za wierność Rzymowi, i za udzielanie schronienia księżom, z pod prawa wyjętym, uszczupliły dawną zamożność tego domu. Pod panowaniem Karola I. jeden z Caerlyon’ów, głowa rodziny, zachwiał się w swoich teologicznych zasadach i pogodził z dążnościami nawracającego monarchy, przez co wzmocnił nieco pozycję finansową i dom na stopie dawnej świetności postawił; ale za Karola II. hrabia de Camelot powrócił do wiary przodków, i odtąd już wszyscy członkowie tej rodziny nieśli w ofierze krew swoją i majątek dla dobra świętej sprawy i na usługi pretendentów, dopokąd nie zabrakło Stuarta, któryby mógł stanąć na czele tych szlachetnych dworaków, nieodłączonych towarzyszów niedoli.
Lady Marja Caerlyon, wychowana w jednym z klasztorów paryskich, była przez Marję Antoninę do chrztu trzymaną. Udarowana od natury niepospolitą pięknością, została wcześnie poślubioną — a raczej sprzedaną lordowi Gaunt, który przyjechał bawić się w Paryżu i wygrał ogromne sumy w pałacu Filipa Egalité na owych orgjach, które tam się odbywały. Sławny pojedynek lorda Gaunt z hrabią de La Marche, byłym paziem, a później faworytem królowej, wynikł — jak powszechnie mniemano — z powodu że ten ostatni aspirował do ręki pięknej lady Marji Caerlyon, która wyszła za hrabiego Gaunt, natychmiast po zagojeniu pojedynkowej rany. Hrabina zamieszkała po ślubie w Gaunt House i jaśniała wdziękami na dworze księcia Walji. Fox był w niej zakochany; Morris i Sheridan składali dla niej rymy; Malmesbury obsypywał ją grzecznościami; Walpole nazwał ją uroczą, a księżna Devonshire zachorowała z zazdrości. Nie długo jednak hrabina była w tym wirze światowym, który ją porwał; po wydaniu na świat drugiego syna, usunęła się od świata, wyrzekła jego rozkoszy i pędziła życie bogobojne, oddana surowemu spełnianiu obowiązków religijnych. To nam wyjaśnia dlaczego lord Steyne, lubiący nad wszystko zabawy i wszystkie możliwe uciechy światowe, starał się być daleko od żony, pogrążonej w smutku we łzach i modlitwie.
Tom Eaves, o którym już wspominaliśmy, a który znał tajemnice wielu znakomitości londyńskich, udzielił nam następujących szczegółów o lady Steyne, które tu dosłownie podajemy:
— Włosy powstają na głowie (tak mówi Tom) kiedy człowiek pomyśli o upokorzeniach, jakie ta kobieta znosić musiała w domu. Jabym się prędzej dał porąbać na kawałki, a nigdybym nie pozwolił zbliżyć się do mojej żony takim kobietom jak te, co siadały do stołu lorda Steyne.
Tom Eaves kłamał, bo za ukłon lub za obiad z temi damami zrobiłby chętnie ofiarę z swojej godności, a nawet ze swojej żony.
— Otóż musiało coś być w tem — ciągnął dalej Tom — kiedy kobieta dumna jak królowa, znosiła cierpliwie jarzmo mężowskie i ulegała takiemu lordowi Steyne, wiedząc że rodzina Steynów jest niczem w porównaniu z świetnym rodem Caerlyonów. Chcecie to ja wam tę tajemnicę wyjaśnię. Oto ksiądz jeden, de la Marche, był tu na emigracji i wziął udział w wyprawie na Quiberon, razem z Tinteniakiem i Putsay’em, był właśnie tym samym oficerem, co się pojedynkował w 1866 roku z Markizem Steyne; margrabina widziała się z nim po owym pojedynku, a dowiedziawszy się że zginął wylądowując w Quiberon, oddała się całkiem modlitwie i nabożeństwu i żyje z daleka od świata. Cała ta historja jest bardzo wzruszająca, ale ja mówię to zawsze — dodał Tom kiwając głową — ja zawsze mówię że Pan Bóg nie nawiedza nigdy tylu nieszczęściami tego, co nie ma sobie nic a nic do wyrzucenia.
Jeżeli więc pan Eaves był tak dobrze poinformowany jak sam utrzymywał, to mamy przed sobą zjawisko psychologiczne bardzo interesujące: kobieta piękna i młoda, zmuszona pokrywać przed światem pogodą swego oblicza moralne tortury i boleści, które jej serce krwawiły! Za prawdę, jeżeli imiona nasze nie są zapisane w złotej księdze szlachty, czyż nie powinniśmy składać dzięki Opatrzności za to, że umieszczając nas na skromnem stanowisku, nie zawiesiła nad naszemi głowami miecza Damoklesowego, który nam grozi pod postaciami dziedzicznej choroby, pozwów sądowych lub strasznych tajemnic w rodzinie. O! jakże drogo opłacać potrzeba złote serwisy i jedwabne wezgłowia!
Według Toma Eaves, najnieszczęśliwszy z ludzi powinien składać niebu dziekczynne hołdy porównywując swój los z losem wysoko urodzonej lady Caerlyon margrabiny Gaunt. A czy to będzie ojciec czy syn, jakże łatwy stosunek jego z rodziną będzie, jeżeli żadnego spadku nie zostawia, ani się dla siebie spodziewa wtenczas, kiedy spadkobierca wielkiego imienia jak Steyn’ów, naprzykład, musi być, naturalnym biegiem rzeczy, miotany uczuciami żalu i nienawiści względem tych, którzy za długo zatrzymują dobra gorąco przez niego pożądane.
Te uwagi skoniły Toma Eaves do rozrządzenia za życia całem swoim mieniem; tym sposobem usunął on od swoich synowców i synowiec wszelkie pokusy i złe względem siebie myśli, a nie mając powodów do nieufności i podejrzeń, starał się objadować u nich jak najczęściej.
Różnica wyznań w tej rodzinie osłabiała niejako węzeł naturalny łączący matkę z dziećmi, i będący zwykle źródłem najczystszych uniesień i rozkoszy. Macierzyńska miłość lady Gaunt dla synów podwajała jej obawy i niepokoje o nich. Pomiędzy nimi i matką była nieprzebyta przepaść. Nie wolno jej było wyciągnąć do dzieci rękę i ukazać im światło prawdy w kościele po za obrębem którego nie ma, według niej, zbawienia. Biedna matka łudziła się nadzieją, że młodszy z synów przynajmniej, nad wszystko przez nią ukochany, pogodzi się z kościołem katolickim; ale niestety! wszędzie boleśne zawody czekały tę nieszczęśliwą kobietę, która je przyjmowała jako zasłużoną karę za związek małżeński z protestantem.
Milord Gaunt pojął za małżonkę — jak to wiadomo tym co w spisie alfabetycznym parów szperają — lady Blanche Thistlewood, pochodzącą ze szlachetnego rodu Bereakrów, o których już wzmiankowaliśmy w ciągu naszego ściśle prawdziwego opowiadania. Jedno skrzydło Gaunt House było oddane młodej parze, bo głowie rodziny chodziło o zachowanie powagi i należnej mu władzy. Przyszły spadkobierca fortuny i tytułów nie najlepiej żył z żoną, mało przesiadywał w domu, podpisywał wszystkie weksle które mu podawano, a najmniej się troszczył o to, że odłuży przyszłe swoje mienie, byleby mógł na dziś wyciągnąć ile można najwięcej, bo skromny dochód przeznaczony mu przez ojca nigdy mu nie wystarczał.
Ku wielkiemu utrapieniu lorda Gaunt, a na pociechę nieprzyjaciela danego mu przez naturę — mówimy tu o ojcu — lady Gaunt nie miała dzieci. Pomyślano wówczas o sprowadzeniu lorda Jerzego Gaunt, który walcował w Wiedniu, bawiąc się dyplomacją — ożeniono go z Joanną, jedyną, córką John’a Jones, barona Vide Gousset, dyrektora domu bankowego pod firmą Jones, Brown i Robinson. Z tego związku urodziło się kilku synów i kilka córek, ale ci z naszem opowiadaniem nie mają nic wspólnego.
Pierwsze chwile pożycia tej pary były bardzo szczęśliwe. Milord Jerzy Gaunt nie tylko czytał płynnie, ale i pisał wcale nie źle; po francusku mówił z zadziwiającą łatwością, a tańczył walca jak nikt w Europie. Osobiste zatem jego zalety i udział w bankierskich interesach teścia powinneby — jak się zdawało — otworzyć mu drogę do najwyższych godności i zaszczytów. Życie wśród dworskiego przepychu, balów i świetnych recepcyj od zawodu dyplomatycznego nieodłącznych, bardzo przypadało do smaku lady Gaunt, której majątek pozwalał zwracać na siebie uwagę w każdej ze stolic europejskich, gdziekolwiek mąż jej zajmował dyplomatyczne stanowisko. Głoszono już, że lord Gaunt ma być mianowany ministrem pełnomocnym a wkrótce potem posłem rzeczywistym — co dało nawet powód do zakładów w Cafédes Etrangers — gdy nagle najdziwniejsze pogłoski o sekretarzu ambasady a przyszłym ambasadorze krążyć zaczęły. Podczas wielkiego dyplomatycznego obiadu u swego posła, lord Gaunt podniósł się z krzesła i zaczął wołać, że pasztet zatruty. Na innym zaś balu u bawarskiego ministra, hrabiego Springbook Hohenlaufen, wszedł do salonu z głową ogoloną, i w habicie kapucyńskim, chociaż to nie był bal maskowy, jak niektóre osoby chciały później utrzymywać.
— Rzecz dziwna — szeptano sobie, do ucha — to musi być we krwi tej rodziny; bo dziad jego objawiał zupełnie podobne symptomata.
Żona lorda Jerzego wróciła do Anglji i zamieszkała w Gaunt House, on zaś opuścił swoją posadę na kontynencie a udał się do Brazylji, wskutek niby świeżej nominacji przez jakiś dziennik ogłoszonej. Osoby zaś dobrze poinformowane twierdziły, że już ztamtąd nie wróci, a to dla tej tylko przyczyny, że nigdy tam nie wyjeżdżał. Jedno tylko było pewnem, że znikł zupełnie z widowni politycznej, a złe języki głosiły, że lord Jerzy Gaunt, osadzony w domu obłąkanych w Rio-Janeiro, nową dekoracją — koszulą warjatów — ozdobiony został.
Matka, dla odkupienia swoich przewinień, odwiedzała trzy razy na tydzień biednego idjotę. Niekiedy na widok matki wybuchał dzikim śmiechem, o wiele przykrzejszym, aniżeli zwykłe jego krzyki. Czasem zaś były dyplomata bawił się zabawkami dziecinnemi i nosił na ręku lalkę córeczki dozorcy, jakby kołysząc ją do snu. Wówczas poznawał matkę, ale to były chwile prędko przemijające; najczęściej patrzył na matkę wzrokiem nieokreślonym, błędnym; zdawało się, że wszelkie ślady wspomnień matki, żony, dzieci, aż do marzeń o sławie, dostojeństwach i próżnych zaszczytach — wszystko to zatarło się na zawsze w jego pamięci.
Ani korona, ani tarcza herbowa rzeźbiona na bramie i na przedniej stronie pałacu, nie były w stanie zasłonić ów ród starożytny od tajemniczej spuścizny, która na wielu członkach tej rodziny piętno swoje wyryła.
Dzieci wychowywały się zawsze daleko od ojca, którego nigdy już widzieć nie miały, nie domyślając się nawet o strasznym spadku ciężącym nad ich nieszczęśliwemi głowami. W pierwszych latach dzieciństwa, można było nieraz między niemi usłyszeć rozmowę o spodziewanym powrocie ojca; ale z czasem imię to coraz rzadziej było u nich na ustach, aż w końcu opanowywały serce tej starej i nieszczęśliwej kobiety, ilekroć sobie pomyślała, że ojciec mógł ze swemi dostatkami i zaszczytami przekazać dzieciom tak okropną spuściznę we krwi zaszczepioną. Ciężkie to było życie; bo każda niemal chwila zatrutą była niepokojem, w ciągiem oczekiwaniu objawów choroby spadającej na dzieci jakby straszna kara za przewinienia przodków.
Lord Steyne nie był także wolny od złowrogich przywidzeń, a starał się utopić je w winie, i zagłuszyć hałaśliwą wrzawą orgji. W szale rozkoszy i zabaw nie raz zapominał o tem co go niepokoiło; pierwsza chwila samotności znowu przed nim to straszne wywoływała widmo, wzmagające się niemal z latami.
— Palec mój dotknął twego syna — myślał on często — czemużby ręka moja ciebie dosięgnąć nie mogła? Na moje skinienie drzwi izby więziennej mogą się jutro dla ciebie otworzyć, jak się dla twego syna Jerzego już otworzyły. Niech tylko dotknę twego czoła a wnet pożegnasz przyjaciół i towarzyszów rozpusty, tłumy pochlebców, zaszczyty i głośne zabawy z całym przepychem który cię otacza. I wszystko to zamienisz na to co twój syn obecnie posiada: cztery ściany, dozorca więzienny i garść słomy.
Milord rzucał się zapamiętale w szał zabaw światowych, żeby przytłumić głos niewidzialnego wroga, żeby zasłonić widok żelaznej ręki która go wszędzie ścigała. Dom jego urządzony z przepychem lśnił się od złota, rzeźb i tarczy herbowych, ale napróżno szukałbyś tam szczęścia. W tym domu a nie gdzieindziej odbywały się bale najwytworniejsze w całym Londynie ale tu właśnie najmniej było prawdziwej wesołości, chyba pomiędzy tłumami gości którzy się ochoczo gromadzili około stołu milorda. Ba! a kto wie. — Czyby nawet i od niego nie uciekano, gdyby to nie był możny człowiek na tak wysokiem stanowisku, ale na targu próżności, cennik wykroczeń zmienia się stosownie do zajmowanej przez winnego pozycji. Każdy sobie dobrze rozważy i kilka razy będzie się namyślać zanim wyda wyrok potępiający tak potężnego jak lord Steyne człowieka. Najsurowsi i najmoralniejsi sędziowie byli może w duchu zgrozą przejęci na widok gorszącego żywota jaki pędził lord Steyne; ale ciż sami przyjmowali z największą gotowością zaproszenia jakiemi tenże raczył ich zaszczycać.
— Zapewne, brzydki to człowiek ten lord Steyne — mówiła lady Slingstone — ale cóż robić? cały świat tam bywa; będę musiała tylko pilniej czuwać nad memi córkami.
— Ja wszystko winienem jaśnie wielmożnemu lordowi — mawiał wielebny doktor Trail, który jakkolwiek był już biskupem, miał jednak nadzieję pójść jeszcze wyżej.
Mistress Trail i jej córeczki nie poszłyby prędzej do kościoła aniżeliby wieczór u jaśnie wielmożnego lorda opuścić miały.
— Nie jest to człowiek nieposzlakowanej moralności to prawda — mówił młody Southdown do siostry, która nasłuchawszy się od matki strasznych rzeczy o milordzie, zapytywała nieśmiało brata o Gaunt-House — ma on swoje wady, ani słowa, ale cóż chcesz? w całej Europie nie ma tak wybornego szampana jak w jego piwnicy.
Co się zaś tyczy opinji baroneta sir Pitt’a Crawley, tego surowego przestrzegacza przyzwoitości, prezesa <section begin="r01"/>zebrań i stowarzyszeń arcy-aposstolskich, to aniby mu na myśl przyszło żeby nie bywać u lorda Steyne.
— Wierz mi, Jane — mówił baronet do żony — że w domach, gdzie bywają takie osoby jak biskup Ealing’u lub hrabina Slingstone, i my bez obawy pokazać się możemy. Przytem, moja kochana, lord jest człowiekiem zasługującym ze wszech miar na konsyderację. Zresztą, Jerzy Gaunt był moim towarzyszem od dziecinnych naszych lat, a potem kolegowaliśmy razem w ambasadzie Poupernikle.
Tak więc wszyscy, a przynajmniej wszyscy ci, którzy byli wzywani, składali hołdy i kłaniali się temu wysokiemu i potężnemu dygnitarzowi. Eh, kochany czytelniku, niech się nam to dziwnem nie wydaje i mybyśmy poszli obadwa niewątpliwie, gdybyśmy tylko kartę zapraszającą odebrali.



<section end="r01"/><section begin="r02"/>

II.
Czytelnik wprowadzony w najlepsze towarzystwo.

Względy jakie Rebeka okazywała głowie rodziny Crawley’ów miały nakoniec otrzymać zasłużoną nagrodę. Nie mówimy tu o tej nagrodzie, która się wymierza pieniędzmi, albo też korzyścią, mającą wartość pieniędzy, ale o tej która w oczach Becky nawet miała cenę wyższą nad wszystkie dobra ziemskie, ba! może i niebieskie. Rebece nie wiele zależało na pędzeniu uczciwego i nieposzlakowanego żywota, ale chodziło jej niezmiernie o to, co się takiem życiem zdobywa, a mianowicie o szacunek i poważanie u ludzi. Każdemu zaś wiadomo że tego zdobyć nie można bez przedstawienia<section end="r02"/> się u dworu w sukni z długim ogonem i brylantową koroną na głowie. Kobieta, której cnota otrzymała podobny stempel z rąk lorda szambelana, może być pewną że jak długo zostawać będzie w obiegu, zawsze i wszędzie dobre znajdzie przyjęcie. Podobnie jak towarów, odbywających kwaratannę, nie wydają pierwej aż po skropieniu octem aromatycznym, toż samo się dzieje i z kobietami często zagadkowego prowadzenia się; dosyć żeby atmosferą królewskiego dworu były owiane, a wnet zostają oczyszczone!
Niech sobie wszystkie te panie krzyczą i powstają jak milady Bereacres, milady Tufto, mistress Butte Crawley i tyle innych, które z panią Rawdon Crawley miały jakiekolwiek stosunki: napróżno oburzać się będą na samą myśl żeby mała awanturnica przypuszczoną była do takiego zaszczytu jak oddanie ukłonu panującemu; napróżno wołać będą na wszystkie tony że za życia śp. królowej Karoliny nic podobnego zdarzyć by się nie mogło: jak tylko mistress Rawdon otrzymała z rąk monarszych patent dobrych obyczajów i uczciwego życia, byłoby rzeczą niestosowną — a może nawet potępienia godną — podać jej cnotę w najmniejszą choćby wątpliwość.
Bez zaprzeczenia chwila w której raj królewski otworzył swe podwoje dla mistress Rawdon Crawley, kiedy ta pod protekcją bratowej weszła nakoniec do celu swych marzeń, chwila ta — powiadamy — była dniem, najpiękniejszego tryumfu dla Rebeki, bo uznaniem, apoteozą jej cnót anielskich. W dzień balu i o godzinie oznaczonej odświeżony powóz galowy baroneta zatrzymał się przed małym domkiem przy Curzon Street. Raggles miał z okna swego magazynu wspaniały widok, od którego oczu oderwać nie mógł; wszystkiemu się się też przypatrzył, zacząwszy od sutych piór, których folowanie przez szkła przejrzyste karety dostrzedz można było, aż do olbrzymich bukietów, zakrywających prawie lokajów, w nową liberję ubranych.
Sir Pitt w świetnym uniformnie ze szpadą w którą mu się nogi plątały, wysiadł poważnie z powozu. Mały Rawdon, z główką do okna przyklejoną, uśmiechał się do ciotki, która została w powozie i przesyłał jej całusy w powietrzu. Pitt wyszedł wkrótce z domu prowadząc pod rękę wyfjołkowaną damę, na wpół białą gazą osłoniętą i podnoszącą z wdziękiem długi ogon sukni z pięknej jedwabnej materji, złotem, czy srebnem przetykanej. Dama obdarzyła miłym uśmiechem baroneta, trzymającego drzwiczki powozu i wsiadła z książęcą niemal swobodą, jak osoba dla której powozy i bale dworskie nie są wcale nowością.
Sir Pitt wsiadł także do powozu kiedy ukazał się Rawdon w starym, wytartym uniformie, który się już nie zapinał, bo zokrąglonych form pułkownika w żaden sposób objąć nie mógł. Rawdon był już zdecydowany zawołać dorożkarza, któryby go zawiózł do pałacu monarchy, ale dzięki uprzejmym naleganiom bratowej został do powozu wpuszczony. Konie ruszyły i powóz unoszący dwie pary braterskie, zmieszał się z mnóstwem innych cugów, zaledwie postępujących w kierunku starego gmachu, dokąd szlachta Wielkiej Bretanji spieszyła by złożyć uczucia wierności u podnóża tronu, na którym świeciła jedna z gwiazd konstelacji bruświckiej, rozlewając w około siebie dobroczynne promienie.
Tłumy ciekawych tworzyły gęsty szpaler po obu stronach drogi. Myśl wysokiego stanowiska, jakie od dziś zająć miała w świecie, w taką egzaltację wprawiała umysł Rebeki, iż mało brakowało do tego żeby z okien karety się udzieliła błogosławieństwa ludowi gromadnie zebranemu. Becky była — jak widzimy — jedną z tych istot, które więcej cenią brakujące im, aniżeli posiadane przez nich przymioty. Niczego tak usilnie nie pragnęła jak uchodzić za kobietę wielkiej moralności i być powszechnym otoczoną szacunkiem. Do tego celu dążyła z wytrwałością, niekiedy, można powiedzieć, z uporem, aż nakoniec widzimy jej usiłowania pomyślnym uwieńczone skutkiem.
Upojona tą myślą i przejęta obecnie rolą wielkiej pani, Rebeka zapomniała w tej chwili że woreczek jej był próżny, że wierzyciele cisnęli się codzień do domu, że dostarczycieli niezbędnych do życia artykułów nie chcieli już otwierać kredytu; jednem słowem zapomniała zupełnie że nie miała miejsca, gdzieby spokojnie odetchnąć, gdzieby się ukryć przed rozmaitemi pretensjami mogła. W miarę jak powóz zbliżał się do rezydencji królewskiej, postawa Becky stawała się coraz dumniejszą i wspanialszą, do tego stopnia że lady Joanna nie mogła się powstrzymać od lekkiego uśmiechu. Patrząc na jej chód majestatyczny, nie można było wątpić że gdyby los kapryśny uwieńczył jej skronie koroną, potrafiłaby wystąpić w tej roli tak dobrze jak w każdej innej.
Nie będziemy opisywać toalety mistress Rawdon, z obawy ażeby się komu nie wydała śmieszną w porównaniu z dzisiejszemi modami, zaręczyć tylko możemy że na owe czasy była świetną i pełną gustu, tak dalece że wszystkich oczy zwracały się ku niej i szukały ją w tłumie. Poczciwa lady Joanna sama przed sobą ze smutkiem wyznała że jej bratowa przewyższa ją wytwornym smakiem i lepiej od niej ubrać się umie. Świeżość, płeć delikatna Rebeki i wdzięk jej właściwy, korzystnie ją wyróżniały od owych przejrzałych piękności, zwykle w Saint-James widywanych, ale potrzebujących półcienia, gry migających świateł, lub mgły listopadowej, żeby ukryć sztukę i kosmetyki, a uwydatnić gasnące już wdzięki. Musimy przyznać że to pierwsze wystąpienie Rebeki na dworze było zupełnym tryumfem i wywołało powszechne zachwycenie.
Nasza dobra lady Joanna w naiwności i prostocie ducha nie domyślała się nawet ile to wystąpienie Rebeki kosztowało ją trudu, studjów, genjalnych nawet wysileń, nim powstało to kunsztowne arcydzieło gustu i mody, jakiem była jej toaleta. Becky niezaprzeczenie mogłaby się co do gustu o palmę pierwszeństwa z najpierwszą modystką europejską ubiegać; nadto jeszcze miała na swe usługi bardzo wiele zręczności, na której lady Joannie zupełnie zbywało.
Kiedy lady Joanna podziwiała przepyszną materję na sukni Rebeki i bogate koronki, jakiemi suknia była ubrana, Becky powiedziała, jakby od niechcenia, że miała od wieków jakąś resztkę materji, a koronkę, także bardzo dawno, przypadkiem i nie drogo kupiła.
— Ależ moja kochana mistress Crawley, to przecież co masz na sobie jest majątkiem — rzekła lady Joanna rzucając okiem na swoją koronkę, której nie można było nawet porównać z koronką Rebeki.
Lady Joanna chciała powiedzieć Rebece że nie rozumie jakim ona sposobem może mieć tak piękne toalety; ale wstrzymała się uważając że to mogłoby urazić jej bratowę, a co najmniej byłoby jej nieprzyjemne. Gdyby jednakże znała historję sukni i koronek, kto wie czy byłaby tym razem uległa instyktowi wrodzonej sobie delikatności. Oto jest owa tajemnicza historja: W czasach kiedy Becky miała poleconem sobie urządzenie i uporządkowanie domu, szperając po wszystkich kryjówkach, znalazła w jakiejś zapomnianej szufladzie suknie i koronki należące kiedyś do którejś nieboszczki; przywłaszczyła więc je sobie i kazała przerobić do swojej drobniuchnej figurki. Briggs, której to uwagi nie uszło, umiała się powstrzymać od wszelkich niepotrzebnych zapytań, a tem więcej od niedyskretnego powtarzania przed kimkolwiek tego co dobrze wiedziała; być może nawet że przez życzliwość dla Becky nie widziała w jej postępowaniu nic nagannego, ale wzięła to za rzecz całkiem naturalną.
— Zkądżeś dostała te brylanty? — zapytał Rawdon, podziwiając blask kamieni okrywających obficie szyję żony, których nigdy u niej nie widział.
Becky zarumieniła się lekko i nic nie odpowiedziała. Pitt Crawley poczerwieniał także i odwrócił się patrząc niby przez okno powozu. Klejnoty pochodziły po większej części od baroneta, który zapomniał zapewne żonie o tem powiedzieć.
Becky spojrzała na męża, potem na baroneta; to ostatnie spojrzenie pełne tryumfu i arogancji mówiło wyraźnie: Widzisz, gdybym tylko chciała, mogłabym cię zdradzić.
— Jeżeli chcesz wiedzieć zkąd pochodzą brylanty, to zgadnij — rzekła nakoniec Becky do męża. — Jakże ci się zdaje, gdzieżbym mogła je dostać? Z wyjątkiem szpilki, danej mi już od dawna przez drogą mi osobę, wszystkie te brylanty wynajęte są od Polonjus’a. Musisz wiedzieć zapewne że wszystkie klejnoty które się widzi na dworze, nie są własnością tych, co je noszą; tak samo jak i kamienie lady Joanny cenniejsze o wiele od tych, które widzisz u mnie.
— To są klejnoty familijne — dodał sir Pitt mieszając się coraz więcej.
Rozmowa toczyła się w tym tonie aż do chwili kiedy powóz zatrzymał się przed gankiem pałacu, w którym monarcha przyjmował swoich poddanych według ceremonjału uświęconego prawami etykiety dworskiej.
Brylanty, będące przedmiotem podziwu Rawdona, nie wróciły nigdy do Polonjusa, ale zostały zamknięte w kryjówce, jednej tylko Rebece wiadomej. Było to kiedyś darowana jej przez Amelję stara szkatułka; Becky chowała tam wiele rzeczy cennych lub użytecznych, o czem małżonek jej nic a nic nie wiedział. Znana to zresztą rola wszystkich mężów; nic nie wiedzieć albo wiedzieć tylko w połowie lub inaczej, tak jak rola żon zależy na ukryciu przed mężami wszystkiego, co tylko ukryć się uda. Ileż to rachunków w magazynach mód i u jubilerów przed oczyma mężów ukrywać się musi! Ile to pań wkładając suknię lub bransoletę doznaje lekkiego jakby elektrycznego wstrząśnienia! A poczciwi mężowie uśpieni pieszczotami, upojeni słodkim uśmiechem, nie poznali wczoraj że owa suknia niby przerobiona, świeżo z igły wyszła, a szarfa na inny kolor niby przefarbowana, pięćdziesiąt gwinei kosztuje.
Rawdon naturalnie więc nie znał historji kólczyków, ani wspaniałego naszyjnika żony; ale lord Steyne, jeden z dygnitorzów korony, obrońca i podpora tronu, okryty gwiazdami, szarfami, krzyżami i orderem podwiązki, pełen nadskakujących dla Rebeki grzeczności, wiedział najdokładniej kto mianowicie i ile za każdy djament zapłacił.
Zbliżywszy się do Rebeki dla powitania jej, lord Steyne szepnął z uśmiechem wiersz z poezji Pukiel włosów“ o brylantach Belindy:
Niech żyd pożąda a niewierny uwielbia!
— Spodziewam się że lord siebie do rzędu niewiernych nie zalicza? Nieprawdaż? zapytała Becky przechylając znacząco główkę.
Grupy dam i mężczyzn, znajdujące się nie daleko, zaczęły robić po cichu uwagi i komentarze wywołane grzecznością szlachetnego lorda dla małej awanturnicy.
Nigdybyśmy nie odważyli się słabem naszem piórem dotykać przedmiotów tak wyniosłych, jak spotkanie a raczej pierwsze przedstawienie się Rebeki z Sharp’ów Crawley wspaniałomyślnemu i wielkiemu monarsze. Uczucie czci należnej majestatowi królewskiemu nie pozwala nam przenikać wzrokiem niedyskretnym aż do komnaty rozjaśnionej obecnością jego królewskiej mości. Uchylmy z pokorą czoło — dopełniając świętego obowiązku względem najjaśniejszego i najdobrotliwszego pana i ojca naszego — i przejdźmy dalej w milczeniu, jakie nam nakazuje cześć, uszanowanie i miłość dla monarchy.
Od tej chwili nie było w całym Londynie serca, któreby więcej żywiło przywiązania do osoby monarszej jak serce Rebeki. Imie jego ciągle było na jej ustach; nie miała dosyć pochwał, mówiąc o pięknej powierzchowności i o dobroci króla. Razu pewnego poszła do Colnaghi, i prosiła o najpiękniejszy i najpodobniejszy portret króla: Mniejsza o cenę — mówiła — byleby to było prawdziwe arcydzieło pod wzgledem sztuki. Najwięcej zwrócił jej uwagę portret przedstawiający najjaśniejszego pana w płaszczu futrzanym, w krótkich spodniach i w jedwabnych pończochach. Broszka z minjaturą panującego równie się jej podobała. Wszyscy znajomi Rebeki byli odurzeni prawie, jeżeli nie znudzeni, ciągłem jej uwielbieniem i wykrzyknikami, wywołanemi pięknością i czarującą dobrocią Jego królewskiej mości. Kto wie? Becky marzyła może o roli pani Maintenon albo Pompadur!
Po owem przedstawieniu u dworu Becky stała się nieubłaganą w sądzeniu tych, którzy grzeszyli brakiem taktu, przyzwoitości i powagi w mowie i postępowaniu. Dotąd jeszcze stosunki znajomości łączyły ją z osobami dwuznacznego prowadzenia; ale od chwili kiedy przyjęta u dworu dostała patent zacności, natychmiast zerwała z wszystkiemi podejrzanemi cnotami: spotykając zatem lady Crackenbury nie poznawała jej wcale ani odpowiadała na jej ukłon z loży, a na przechadzce odwracała głowę w przeciwną stronę ilekroć zobaczyła z daleka mistress Washington-White.
— Każdy powinien się utrzymać w świecie na właściwem stanowisku i żyć w swojej sferze — mawiała teraz Becky. — Wielki to błąd zawierać stosunki z osobami wątpliwej reputacji; ja serdecznie żałuję tej biednej lady Crackenbury, albo mistress Washington-White, którą nawet lubię dosyć; zresztą bardzoby mi było przyjemnie pojechać czasem do niej na objad, albo na partję whista, ale dla mnie... w mojej pozycji... to jest niepodobieństwem; należy przecież i na konwenanse uważać. Jeżeli te panie przyjdą, Smith im powie że mnie nie ma w domu.
Wszystkie prawie dzienniki dały opis toalety Rebeki i mówiły o jej piórach, koronkach i brylantach. Mistress Crackenbury przygryzła sobie dolną wargę czytając ten artykuł, a wieczorem znalazłszy się w kółku przyjaciół i wielbicieli nie szczędziła rywalki i wzięła za cel swoich sarkazmów nieuzasadnione niczem pretensje do wielkości. Mistress Bute Crawley sprowadziła sobie z miasta numer Morning Post, i wespół z córkami wespół wzniosła chórem hymn oburzenia.
— Nic ci już nie brakuje do tego żeby mieć piękne brylanty i być przedstawioną u dworu przez twoją kuzynkę lady Joannę, jak mieć włosy czerwone, oczy zielone i matkę skaczącą na deskach teatralnych — mówiła mistress Bute do starszej z córek, panienki maleńkiego wzrostu, z wydłużonym nosem i czarnemi jak sadza włosami. — Całe twoje nieszczęście, moje dziecko jest w tem, że należysz do zacnej rodziny. Pocieszaj się tą myślą że w żyłach twoich krew szlachetna płynie, że w sercu zaszczepiono ci zdrowe zasady cnoty i uczciwości. Ja naprzykład, będąc żoną młodszego brata baroneta, nigdy nie miałam pretensji być przedstawioną u dworu... pomimo że są tam osoby, któreby nigdy tych progów nie przestąpiły gdyby poczciwa królowa Karolina jeszcze żyła.
Temi uwagami pocieszała się pani pastorowa w swoim smutku, podczas gdy ciężkie westchnienia rozdzierały piersi jej córeczek, marzących noc całą o balach dworskich, brylantach i przedstawieniach.
W kilka dni po recepcji dworskiej cnota Rebeki odebrała nowy hołd uznania. Powóz lady Steyne zatrzymał się przed mieszkaniem pani Rawdon Crawley, a lokaj suto galonowany uderzył we drzwi, zawieszonym na ten cel młotem, z siłą odpowiednią znaczeniu i potędze gości, i wręczył dwa wizytowe bilety z imionami margrabiny de Steyne i hrabiny de Gaunt. Gdyby każdy z tych dwóch kawałków kartonu pokryty był rysunkami najpierwszych mistrzów sztuki i zawinięty w stumetrową brabancką koronkę, Becky nie mogłaby z większą jak teraz roskoszą lubować się ich widokiem.
Karty wizytowe lady Steyne i lady Bereacres! Rebeka została więc tem samem zrównana z najpierwszemi paniami królestwa Wielkiej Brytanji!
W parę godzin potem, milord Steyne był u Rebeki. Obejrzawszy starannie wszystko — swoim zwyczajem — zauważył nazwisko swojej żony dumnie wystawione na stole w salonie. Skrzywił się pogardliwie — co zwykle bywało kiedy dostrzegł jakąś małostkę — i rozsiadł się w fotelu, czekając na gospodynię, która się bardzo prędko ukazała.
Becky przyjmowała zawsze lorda w tualecie, której nic by zarzucić ani poprawić nie można: włosy zawsze starannie ułożone, przytem nic jej nie brakowało z owych dodatków kokieterji niewieściej, jak chustka, fartuszek, szarfa, kokardy, pantofelki czerwone, które — nie wiemy dla czego — zawsze widoczne były. Już to nie ulega wątpliwości że Becky musiała ruchy swoje studjować bo często w czasie wizyty lorda przybierała prawdziwie zachwycające pozy, albo nazbyt naturalne. Jeżeli wizyta lorda zastała ją nieprzygotowaną, to wbiegała do sypialnego pokoju, rzuciła okiem w lustro i wchodziła po chwili do salonu.
Dostrzegłszy uśmiech szyderczy, z jakim lord Steyne patrzył na wystawione bilety wizytowe, Becky zarumieniła się lekko.
— Ah! bonjour, monseigneur — rzekła, widzisz pan że te panie były tu także. Jesteś pan bardzo grzeczny że zechciałeś mnie odwiedzić; bardzo przepraszam że dałam na siebie czekać... ale byłam zajęta w kuchni około puddingu.
— Widziałem właśnie panią przez okno, w chwili kiedy wysiadałem z powozu.
— Przed okiem pańskiem nic ukryć nie można.
— Tym razem przynajmniej — powiedział lord śmiejąc się — na nic się pani hypokryzja nie przyda. Myślisz pani że nie słyszałem jak zbiegłaś z góry, gdzie zapewne jej piękne jagody zostały nieco przypruszone różem. Należałoby polecić ten środek milady Gaunt; ona tak bladą zawsze ma cerę. Tak, tak; nie oszukasz mnie pani; słyszałem jak otwierałaś drzwi od sypialnego pokoju, poczem natychmiast tu panią ujrzałem.
— Czy pan mi to za zbrodnię poczytujesz że chciałam jak najkorzystniej mu się przedstawić? zapytała czule Rebeka.
To mówiąc otarła twarz chustką, jakby dla pokazania lordowi że jej rumieniec nie zkąd inąd jak z uczucia wstydu i niewinności pochodzi. Myśmy jednak na to nie przysięgli, bo mówiono nam że są środki tualetowe, którym nie tylko chustka, ale łzy nawet nic nie szkodzą.
— Więc chcesz pani koniecznie zostać damą wielkiego świata, powiedział szlachetny lord zmieniając przedmiot rozmowy. Nie dajesz mi pani spokoju żeby cię co prędzej w świat wprowadzić, a nie zastanowisz się że to jest szaleństwo. Jaką rolę, jakie znaczenie można mieć w świecie bez grosza w kieszeni?
— Pan możesz nam wyrobić pewne stanowisko, dorzuciła spiesznie Becky korzystając z nadarzonej zręczności.
— Nie mając pieniędzy trudno się mierzyć z tymi, którzy mogą rzucać złoto garściami. Gliniany garnek nie może wytrzymać zetknięcia się z żelaznym, bo się na kawałki rozsypie. Ale wszystkie kobiety są jednakowe, każda wzdycha, dręczy się i pragnie rzeczy, o których nawet i pomyśleć nie warto. Więc to już, jak widzę, nic nie pomoże; chcesz pani koniecznie mieć wstęp do Gaunt-House, i postanowiłaś nie dać mi spokoju dopokąd ci drzwi nie otworzę. Uprzedzam tylko panią żebyś nie myślała że się tam tak dobrze bawią jak tu; zaledwie pani wejdziesz zbierze cię ochota poziewania, zaręczam. Moja żona jest tak wesołą jak Macbeth, a moje córki jak grobowe posągi. Codzień wieczorem, nim zasnę jakiś strach mnie ogarnia w tym pokoju, co się moją sypialnią nazywa: łóżko jak katafalk, malowidła jakby umyślnie do wystraszania ludzi. Sypiam teraz na małem żelaznem łóżku i na włosiennym materacu, jak prawdziwy pustelnik. Czy pani nie znajdujesz w rzeczy samej że ja na anachoretę wyglądam, co? No mniejsza z tem, na przyszły tydzień odbierzesz pani zaproszenie; ale trzymaj się ostro z temi paniami, bo z niemi nie ma żartu.
Cała ta przemowa, jednym tchem wypowiedziana, nie jest rzeczą zwykłą dla ludzi tego rodzaju jak lord Steyne, zwłaszcza że już kilka innych tego samego dnia wystosować musiał, a zawsze w interesie mistress Rawdon.
Briggs siedziała z robotą przy stoliku, wznosiła oczy ku niebu i głęboko wzdychała słysząc że się o płci niewieściej tak lekko wyrażano.
— Jeżeli mnie pani nie uwolnisz od tego nieznośnego Cerbera — mówił lord Steyne półgłosem, rzucając z ukosa gniewne spojrzenie w stronę panny Briggs — to ja sam ją otruję.
— Mój pies jada zawsze z jednego ze mną talerza, rzekła Rebeka śmiejąc się złośliwie z oburzenia milorda na miss Briggs, której obecność krępowała nieco swobodę lorda w obcowaniu z piękną pułkownikową. Nakoniec mistress Rawdon ulitowała się nad swoim wielbicielem i powiedziała miss Briggs że może pójść z małym na spacer korzystając z pięknej pory.
— Nie mogę w żaden sposób jej się pozbyć, odezwała się melancholicznie Becky po chwili milczenia. Kiedy te wymawiała słowa, oczy jej napełniły się łzami a główka odwróciła się w inną stronę.
— Rozumiem, odrzekł szlachetny lord; należy się jej zaległa pensja?
— O! gdyby nie więcej jak pensja tylko, dodała z westchnieniem Becky, spuszczając w dół oczy; ale to gorzej, bo ja ją zrujnowałam, tak że dziś ta dziewczyna nic nie ma.
— Nic nie ma? To właśnie drzwi jej pokazać należy, bo na cóż się taki ciężar przydać może?
— Wy mężczyźni zawsze tak robicie, odpowiedziała Becky rzewnym głosem: ale my kobiety nie mamy tak granitowych serc jak wy. W przeszłym roku, kiedy w całym domu mieliśmy jedną tylko gwineję, Briggs oddała cały swój fundusz, zebrany pracą i oszczędnością. Nie opuścimy więc jej, chyba wtenczas kiedy już sami nie będziemy mieli ani kawałka chleba — co zdaje się niezadługo nastąpi — albo jeżeli jej oddamy wszystko, co się jej należy aż do grosza.
— A do jakiejże to dochodzi cyfry? zapytał lord, dodając jakiś wykrzyknik bluźnierczy.
Becky, pomna dostatków lorda i przypuszczając jego spaniałomyślną hojność, podwoiła sumę u miss Briggs pożyczoną.
Na to wyznanie gniew lorda wybuchnął przy akompanjamencie nowego, więcej energicznego wyrażenia, poczem Rebeka zwiesiła zupełnie główkę i płakać zaczęła.
— Nie było innej rady — mówiła przerywanym łkaniami głosem — musiałam się na to zdecydować. Nie śmiałam nawet o tem powiedzieć memu mężowi. Gdyby się o tem dowiedział... pewnobym tego nie przeżyła. Pan pierwszy wyrwałeś mi tę tajemnicę, którą przed całym światem dotąd ukrywałam. Co ja mam teraz począć? Oh! milordzie! jestem okropnie nieszczęśliwa!
Lord Steyne nic nie mówił; stukał palcami po oknie, potem przygryzał paznogcie, w końcu nasunął kapelusz na głowę i wyszedł pospiesznie z pokoju. Rebeka pozostała w postawie kobiety nieszczęśliwej i zrozpaczonej aż po chwili, kiedy usłyszała że powóz lorda oddalił się od domu. Wtenczas dopiero wstała, jakby opromieniona radością i tryumfem, a małe jej zielone oczy iskrzyły się złośliwie. Wybuchnęła szalonym prawie śmiechem, poczem usiadła do fortepianu i zaczęła grać z taką biegłością, że przechodzący zatrzymywali się pod oknami żeby się przysłuchać tej porywającej harmonji.
Tego jeszcze wieczora Becky odebrała dwa listy, albo raczej dwie koperty z Gaunt House. Jedna zawierała zaproszenie na objad w imieniu lorda i lady Steyne na przyszły piątek, w drugiej zaś była ćwiartka szarego papieru z podpisem lorda Steyne, zaadresowana do domu bankowego Jones Brown i Robinson.
Do późnej nocy Becky nie umiała powstrzymać wybuchów szalonej wesołości, której powodem — jak mówiła mężowi — było zaproszenie do Gaunt-House i pewność zbliżenia się nakoniec do tych pań. Naprawdę zaś inne myśli tym razem snuły się po jej głowie i usnąć nie dawały. Co należało teraz zrobić? Czy lepiej było oddać dług p. Briggs i zaraz ją oddalić? Czy może pójść do pana Raggles i zapłacić należne mu pieniądze ku wielkiemu jego osłupieniu. Wszystkie te ważne kwestje agitowały się prawie noc całą w główce głęboko w miękką poduszkę wsuniętej. Nazajutrz rano zaledwie Rawdon wyszedł do klubu, Rebeka włożyła skromną sukienkę, wsiadła do fiakra i kazała się zawieść do kasy pp. Jones i Robinson, przedstawiła weksel, a zapytana jak życzy sobie odebrać wymienioną sumę, odpowiedziała słodziutkim głosem że potrzebuje sto pięćdziesiąt funtów mniejszemi biletami, resztę zaś w jednym bilecie. Wracając z miasta kupiła prześliczną czarną suknię na upominek dla miss Briggs, do czego dodała jeszcze ognisty uścisk i mnóstwo słodkich wyrazów.
Następnie Becky udała się do p. Raggles, a rozpytawszy się o zdrowie dzieci z widoczną troskliwością, dała mu pięćdziesiąt funtów na rachunek zaległej należytości. Ztamtąd zaniosła taką samą kwotę pieniężną karetnikowi, u którego zwykle najmowała powozy, a wręczając mu pieniądze rzekła:
— Mam nadzieję że na przyszły bal u dworu nie zrobisz mi pan takiego figla drugi raz; musieliśmy cisnąć się we czworo w powozie mego szwagra, a to <section begin="r02"/>wszystko dlatego że się panu nie podobało przysłać mi mego powozu.
Widocznie było jakieś nieporozumienie ze strony karetnika, mogące narazić pułkownika na smutną konieczność jechania prostym fiakrem na zamek królewski. Byłby to prawdziwy afront, szczęściem że się go uniknęło. Po tej lekcji karetnik będzie uważniejszy.
Załatwiwszy te interesa Becky wróciła do siebie, otworzyła szkatułkę, darowaną jej przez Amelję, w której — jak mówiliśmy — chowała rzeczy użyteczne i pewną wartość mające, i zamknęła w niej bilet bankowy, wydany jej w kasie pp. Jones i Robinson.



<section end="r02"/><section begin="r03"/>

III.
Wielki objad.

Tego samego dnia kiedy Rebeka otrzymała zaproszenie, lord Steyne, który nigdy prawie swoich pań nie widywał, jeżeli której nie spotkał przypadkiem na dziedzińcu lub na salonach w dzień recepcji, przyszedł rano, w chwili kiedy damy piły z dziećmi herbatę i bronił zawzięcie sprawę Rebeki Crawley, naprowadziwszy rozmowę umyślnie na ten przedmiot.
— Milady Steyne — powiedział — chciej mi pokazać spis gości zaproszonych na objad, który dajesz w piątek. Ha, dobrze; proszę jeszcze napisać zaproszenie dla pułkownika Crawley i jego żony.
— Blanche, napisz — powiedziała lady Steyne ledwie dobywając głosu — lady Gaunt, napisz...
— O! nie, nigdy do tej kobiety pisać nie będę — odpowiedziała lady Gaunt z dumą.
<section end="r03"/> Była to ogromnego wzrostu kobieta. Mówiąc te słowa wzniosła oczy ku niebu, ale natychmiast spuściła głowę. Bo też rzeczywiście trudno było wytrzymać wzrok lorda Steyne, kiedy jakikolwiek opór spotykał.
— Niech wyprowadzą dzieci — powiedział lord pociągając sznurek od dzwonka.
Biedne dzieci tak się lorda obawiały, że natychmiast wykonać rozkazu same pospieszyły, a kiedy matka chciała z niemi wychodzić, nieubłagany despota wstrzymał ją mówiąc:
— Możesz pani zostać. Milady Steyne — mówił dalej — zechciej pani łaskawie usiąść do stolika i napisać zaproszenie na piątek.
— Co do mnie — odezwała się lady Gaunt — nie myślę wcale być na tym objedzie; powrócę do moich rodziców.
— Nie mam nic przeciwko temu — odrzekł lord bylebyś pani ztamtąd nie wracała. W Bareakres znajdziesz pani bardzo przyjemne towarzystwo woźnych i pisarzy sądowych, a ja od razu będę uwolniony od jałmużny, jaką muszę dawać rodzicom pani, i od patrzenia na tragiczne postawy, jakie tu pani przybierasz. Osoba, mająca pustki w głowie i w kieszeni, nie powinna przynajmniej mieć pretensji do rozkazywania. Gaunt wziął panią do hodowania dzieci, a pokazywało się że i do tego nie jesteś zdolna. Wyjąwszy pani samej, nikt zresztą nie pragnie koniecznie widzieć panią na tym świecie. Gaunt ma już tego dobrego po same uszy; zaręczam że gdybyś pani dziś jeszcze na tamten świat się wyniosła, jutro pewnie wziąłby drugą i nie rozpaczałby ani jednej godziny.
— O! dałby Bóg żebym żyć przestała! — zawołała milady ze łzami i gniewem.
— Dziwnie mi się te skrupuły przesadzonej cnoty wydają wtenczas kiedy moja żona, znana całemu światu z nieskazitelności swego życia, nie ma nic przeciw znajomości mistress Crawley, mojej protegowanej. Milady Steyne wie bardzo dobrze jak często pozory potępiają najuczciwszą kobietę, jak często niewinność była ofiarą nikczemnej potwarzy. Zresztą jeżeli pani sobie życzysz to mogę jej przypomnieć kilka anegdotek o milady Bareacres, które panią przekonają zapewne że nie należy być bardzo surową w sądzeniu drugich.
— Możesz mnie pan bić nawet, jeśli to się panu podoba, te razy mniej dotkliwe będą dla mnie, aniżeli podobne zniewagi — odparła lady Gaunt z oburzeniem.
Milord Steyne miał zawsze największe upodobanie w dręczeniu żony i synowej.
— Moja nadobna pani, odpowiedział lord, jako stary szlachcic nie mam zwyczaju podnosić ręki na kobietę, chyba żeby ją uściskać. Chciałem tylko dać pani małą nauczkę. Bo w samej rzeczy jesteście panie zbyt dumne i grzeszycie brakiem pokory chrześcijańskiej. Na cóż się przydać mogą te wszystkie tony przybierane dla wyniesienia się nad innych? Słodyczy trochę, skromności w sądzeniu siebie, moje łagodne owieczki. Zapytaj pani lady Steyne, to powie że ta miła i dobra mistress Crawley, potwarzona przez wszystkich, jest najniewinniejszą i najcnotliwszą z kobiet. Mąż jej nie używa może najlepszej opinji, ale w czemże Bereakrowie go przewyższają, czy więcej są od niego warci? Cóż można sądzić o człowieku, który nigdy nie płaci kiedy przegrywa, który panią wyzuwa, z majątku i bez grosza na mojej łasce zostawia? Prawda że urodzenie mistres Crawley nie jest zbyt świetne, ale gdybyśmy chcieli rozpatrzeć się w genealogji niektórych osób, tobyśmy czasem nie daleko zaszli, i zgubilibyśmy ślad bardzo bliskich przodków.
— Ależ, milordzie, zawołała lady Gaunt, fortuna którą wniosłam do waszego domu...
— Cóż to znaczy! — przerwał margrabia dumnie — to dosyć niska cena, za którą pani kupiłaś szansę możliwą spadku: niech Gaunt dziś umrze, to mąż pani wchodzi w jego prawa, które potem przechodzą na wasze dzieci, i Bóg wie gdzie to się dalej zatrzymać może? Otóż, moje panie, bądźcie sobie cnotliwe, dumne nawet, jeśli to wam się podoba, ale niech ja waszych dziwnych pretensji nie widzę. Co zaś do mistress Crawley, to ubliżyłbym jej gdybym chciał występować w roli obrońcy, tak jak gdyby jej honor i nieposzlakowana cnota potrzebowały obrony. Jestem przeto pewny że mistress Crawley znajdzie tu najlepsze przyjęcie, należne wszystkim gościom, których mi się podoba do domu zaprosić. A czyjże to dom? dodał z szatańskim uśmiechem. Któż tu jest panem? Kto w tej świątyni czystości i cnoty ma prawo wydawać rozkazy? A gdyby mi się podobało sprowadzić tu całą ludność przedmieścia Newgate lub Bedlam, to i wówczas jeszcze musiałybyście się zgodzić z moją wolą i przyjęłybyście, ręczę za to, każdego jak należy.
Po tej surowej nauce, udzielanej od czasu do czasu przez lorda Steyne dla utrzymania — jak mówił — dyscypliny w swoim haremie, biedne kobiety musiały uledz i nagiąć się do ślepego posłuszeństwa samowładnemu panu. Lady Gaunt napisała żądane przez lorda zaproszenie poczem wsiadła do powozu z matką swego męża, i obie przygnębione ciężarem upokorzonej dumy, zawiozły swoje bilety wizytowe pani Rawdon Crawley, ku wielkiej radości tej niewinnej i zacnej niewiasty.
Moglibyśmy tu wymienić wiele rodzin zamieszkałych w Londynie, któreby oddały całoroczne swoje dochody byleby dostąpić mogły tak wielkiego zaszczytu. Mistress Fryderykowa Bullock — naprzykład — przesunęłaby się na kolanach z Mayfair na Lombard-Street, gdyby ją zapewniono że usłyszy z ust lady Gaunt i lady Steyne te magiczne wyrazy: „Prosimy panią do siebie na wieczór w przyszły piątek“. Bo też nie był to jeden z tych tłumnych balów w Gaunt-House, gdzie wszystko co żyje, jest razem pomieszane w salonach; było to, przeciwnie, zebranie w nielicznym, ale wyborowem kółku, do którego uprzywilejowani tylko śmiertelnicy przypuszczeni być mogą; zebranie, które na całe życie błogie wspomnienie zostawić musi.
Piękność lady Gaunt, jej niepokalana cnota i ton pogardliwy dawały jej prawo do zajęcia stanowiska pomiędzy najpróżniejszemi istotami tego świata. Wykwintna delikatność i pełna salonowej elegancji grzeczność lorda Steyne dla lady Gaunt w salonie była przedmiotem powszechnej administracji; każdy musiał przyznać że lord Steyne jest wiernym typem potomka znakomitej szlacheckiej rodziny, sięgającej dawnością pierwszych wieków chrześcijaństwa, jeżeli nie rodzaju ludzkiego.
Damy z Gaunt House zaprosiły lady Bareacres, dla wzmocnienia swego stanowiska w obec wspólnego nieprzyjaciela. Lady Gaunt posłała po matkę jeden z swoich powozów, który jej pozostał, bo wszystkie inne zostały za długi sekwestrowane. Wszystkie jej klejnoty, wszystkie bogatsze stroje, stały się łupem nieubłaganych dzieci Izraela. Pałac Bereacrów nawet z bogatemi sprzętami, z cennemi zbiorami dzieł sztuki, wszystko było w ich ręku; zacząwszy od Van Dyck’ow, Reynoldów i Lawrence’ów, aż do tańczącej nimfy dłuta Kanowy, stworzonej na podobieństwo bulady Bereacres, nie tej, którą dziś znam bez włosów i bez zębów, ale takiej, jaką była wtenczas kiedy jaśniała całym blaskiem młodości i cudnej urody. Jej pan i władca, uwieczniony w tymże czasie pędzlem Lawrence’a, w huzarskim uniformie z szablą przy boku i zamkiem Bereacres w oddaleniu, jest dziś starym dziadkiem w mocno wytartem na szwach ubraniu i w peruce, tak prawie, jak i głowa ogołocona z włosów. Ranek cały przesiadywał w jakiejś zadymionej kawiarni, a wieczorem sam jeden szedł do klubu na objad, i należy tu oddać mu sprawiedliwość że nie uganiał się zbytecznie za objadami lorda Steyna, dawnego współzawodnika, nad którym niejedno odniósł zwycięstwo na polu uciech i roskoszy. Dziś role zupełnie się zmieniły: Skromny znaczeniem lord Gaunt z 1785 roku był dziś znakomitym dygnitarzem, wówczas kiedy świetny niegdyś Bereacres przedstawiał teraz smutny obraz ruiny i upadku. Przytem Bereacres zbyt wiele pieniędzy winien był lordowi Steyne żeby się ośmielił przedstawić swemu dawnemu towarzyszowi, który zapytywa lady Gaunt, ilekroć chciał jej dokuczyć, dlaczego ojciec nigdy jej nie odwiedza.
— Już cztery miesiące przeszło jak go tu nie widać, mówił lord Steyne — mogę w dzienniku moich rozchodów obliczyć wszystkie wizyty Bereakrów.
O znakomitościach, z któremi Becky miała zaszczyt zetknąć się w tej wysokiej sferze, nie wiele da się tu powiedzieć. Wymienimy jednakże księcia Peterwardein’a i jego małżonkę. Jego książęcą mość ma piękną figurę, ujętą w uniform wojskowy, mocno ściśnięty w pasie. Na piersi błyszczą wspaniale ordery z drogiemi kamieniami. Magnat nosi na szyi suty łańcuch z orderem złotego runa i niezliczone trzody posiada.
— Przypatrz mu się pan — szepnęła Becky do lorda Steyne — jego protoplasta musiał być baranem.
W samej rzeczy postawa pełna powagi, chód mierzony, twarz wydłużona i łańcuch na szyi, nadawały jego Ekscellencji wielkie podobieństwo do poważnego barana z dzwonkiem.
Nie wypada pominąć pana John’a Pawła Jefferson’a Jones, sekretarza ambasady amerykańskiej i korespondenta do „Demagoga Nowego Yorku.“ W przekonaniu że gospodarzom domu zrobi tem wielką przyjemność, skorzystał z chwili milczenia przy objedzie i zapytał głośno czy jego ukochany przyjaciel, Jerzy Gaunt, zadowolony jest z swego pobytu w Brazylji.
Znajomy nasz, pułkownik Rawdon Crawley, ilekroć mu się zdarzyło być na salonach wyższego świata, czerwienił się zawsze jak szesnastoletni chłopczyk w towarzystwie przyjaciół swej siostry. Nie miał on zupełnie tej łatwości towarzyskiej, która się nabywa najwięcej obcowaniem z kobietami. W klubie lub w koszarach nie potrzebował się żenować. Wchodził tam i wychodził jak i kiedy mu się podobało; palił cygara, grał w bilard, a czasem nawet pogwizdywał z cicha. Nie można o nim powiedzieć żeby się nigdy za czasów kawalerskich nie spotykał z płcią piękną, ale zakulisowe i buduarowe stosunki nie nadają bynajmniej ogłady towarzyskiej i giętkości w salonie. Pułkownik miał już czterdzieści pięć latek i mógłby odgrzebać w pamięci wspomnienia około pół tuzina kobiet, które znał pierwej nim się połączył węzłami hymemu z swoim ziemskim aniołem. Ale też z wyjątkiem tej jednej istoty, a drugiej lady Joanny, która każdego swoim miłym charakterem pociągała, poczciwy pułkownik był jak na torturach jeżeli mu wypadło rozmową bawić którą z córek Ewy. Przez czas objadu w Gaunt House powiedział coś niewyraźnego o mającej nastąpić burzy i nie otworzył ust więcej. Becky chciała pierwej zostawić go w domu, ale po pewnym namyśle przyszła do tego przekonania że przy pierwszem wystąpieniu w wielki świat mąż powinien znajdować się przy żonie, jako tarcza jej cnoty i niewinności.
Kiedy zaanonsowano mistress Crawley z mężem, lord Steyne poszedł ku nim i zaprezentował ich żonie i pasierbicom, które się nisko i ceremonjalnie ukłoniły. Matka zaś podała rękę nowoprzybyłej, ale ta ręka była lodowatą, jak marmur grobowca. Becky jednak ujęła tę rękę z wyrazem wdzięczności i pokory, dodając do tego niski aż do ziemi ukłon, którym najwymyślniejszy metr tańców mógłby się poszczycić. Przytem z wielkim taktem i przytomnością umysłu przypomniała że lord Steyne był przyjacielem i protektorem jej ojca, i że od dzieciństwa przywykła wymawiać nazwisko tej rodziny z najgłębszą czcią i uszanowaniem. Rzeczywiście lord Steyne kupił był kiedyś dwa obrazy nieszczęśliwego Sharp’a, pozostała zaś po nim sierota nadto miała czułe serce żeby mogła o tem dobrodziejstwie zapomnieć.
Należało także odnowić znajomość z lady Bereacres. Dumna hrabina raczyła zaledwie zimnem i pogardliwem kiwnięciem głowy odpowiedzieć na głęboki ukłon żony pułkownika.
— Już blisko dziesięć lat jak miałam szczęście poznać panią hrabinę w Brukselli; jeżeli się nie mylę, było to w wigilję bitwy, na balu u księżny Richmond. Potem, zdaje mi się, spotkałam panią hrabinę razem z lady Blanche, w bramie hotelu, kiedy panie wsiadły do powozu czekając na konie. Spodziewam się że pani hrabina ocaliła wszystkie swoje klejnoty.
Wszyscy spojrzeli po sobie. Te sławne brylanty były podobno zafantowane przez wierzycieli, o czem Becky prawdopodobnie nie wiedziała zupełnie. Rawdon Crawley wsunął się we framugę okna, gdzie opowiedział lordowi Southdown — który się uśmiał serdecznie — całą pamiętną przygodę lady Bereacres, jej niepokój i błagalne modły do mistress Crawley żeby pozwoliła swych koni.
— Teraz — pomyślała sobie Becky — nie mam powodu obawiać się tej kobiety.
Lady Bereacres zamieniła z córką spojrzenie, w którem się malowało uczucie grozy i gniewu, podeszła do stolika i otworzyła album, którego karty zaczęła przerzucać nadzwyczaj szybko.
Wejście do salonu szlachetnego magnata z nad brzegów Dunaju wprowadziło język francuzki do rozmowy. Lady Bereacres i inne damy spostrzegły nie bez przykrości że mistress Crawley władała tą mową lepiej aniżeli one, z większą łatwością i wdziękiem. Becky znała w 1816 i w 1817 roku niektórych magnatów węgierskich służących w armji państw sprzymierzonych; wypytywała się o tych swoich dawnych przyjaciół z widoczną troskliwością. Szlachetny magnat wyobrażał sobie że musi to być osoba najwyższej dystynkcji i dobrego tonu. Przechodząc do sali jadalnej książę i księżna pytali lorda Steyne o nazwisko tej damy, która tak pięknie mówi po francusku.
Cztery wymienione dopiero osoby na czele kolumny przeszły do sali jadalnej, a całe towarzystwo poszło za ich przykładem. Nie będziemy wymieniać potraw, zostawiając każdemu czytelnikowi swobodę ułożenia spisu objadowego swego gustu.
Becky zrozumiała dobrze iż najkrytyczniejsza dla niej chwila będzie po obiedzie, kiedy damy zostaną same.
W samej rzeczy położenie jej stało się niezmiernie trudne; lord Steyne miał wielką słuszność utrzymując że obcowanie z kobietami, które się uważają za coś wyższego, nie może być bardzo przyjemnem. Nie ma istoty tak nielitościwej i tak twardego serca jak kobieta żywiąca nienawiść dla innej kobiety. Becky doświadczyła tego na sobie; bo gdy się znalazła sama w gronie tych wielkich pań i chciała się do nich zbliżyć przy kominku, wszystkie, jakby na dane hasło, rzuciły się do odwrotu i przeszły do stolika pokrytego albumami i rycinami; zaledwie zaś Becky w tę stronę podeszła, cały zastęp niewieści cofnął się znowu ku kominkowi. Nasza heroina chciała zbliżyć się do któregokolwiek z dzieci, i puścić wodze swojej czułości, wzbierającej zwykle tylko w obec zgromadzonej publiczności ale i te usiłowania były nadaremne: matka po pierwszem przemówieniu Rebeki do dziecka zawołała je co najprędzej do siebie i Becky została sama. W końcu traktowano ją tak niemiłosiernie że lady Steyne, zdjęta litością, zbliżyła się do nieszczęśliwej i rumieniąc się lekko przemówiła do niej w te słowa:
— Lord Steyne mówił mi że pani bardzo ładnie śpiewa; czy nie byłabyś pani tak grzeczną żeby nam dać poznać swój piękny talent?
— Ja zawsze jestem gotową wypełnić rozkazy pani lub milorda Steyne, jeżeli to może państwu choćby najmniejszą zrobić przyjemność, odpowiedziała Rebeka z wyrazem szczerej wdzięczności i usiadłszy do fortepianu spiewać zaczęła.
Po śpiewie nastąpiła muzyka. Becky grała spiewy religijne Mozarta, które lady Steyne lubiła nad wszysko. Tyle było w tej grze namaszczenia, tyle słodyczy i głębokiego uczucia, że lady Steyne mimowolnie zbliżała się do fortepjanu, jakby pod wpływem jakiejś niewidzialnej siły, i usiadła obok grającej, Dwa strumienie łez potoczyły się po bladem jej obliczu. W drugim końcu salonu rozmowa i śmiechy swobodne rywalizowały z mozartowską harmonją, ale to nie mogło oderwać uwagi lady Steyne od muzyki ani na chwilę; bo myśl jej błądziła w krainie wspomnień; wspomnień odległych, sięgających błogich dni dziecinnych, po których nastąpił okres czterdziestoletni boleści i osamotnienia. Przeniosła się myślą do swego klasztoru; zdawało się jej że słyszy organy w kaplicy, że widzi ulubioną siostrę ze zgromadzenia grywającą zwykle na organach. Od niej to lady Steyne nauczyła się tej melodji, którą sama nieraz lubiła grywać w czasach lepszej — ale niestety — ubiegłej tak prędko przeszłości. Dziwna nieopisania potęga muzyki! Jeden motyw ulubiony, nuta piosenki w dzieciństwie słyszanej, zdolna powrócić nam młodość ubiegłą, szczęście stracone. Z takiego to stanu lady Steyne uczuła się nagle wyrwaną! Podwoje się otworzyły i grono mężczyzn weszło do salonu; gwar rozmowy i głośne wybuchy śmiechu lorda Steyne rozległy się donośnie w około.
Jednem spojrzeniem pan domu odgadł wszystko co w jego nieobecności zaszło. Po raz pierwszy może w życiu uczuł łaskawsze trochę usposobienie dla żony; zbliżył się do niej i przemówił nazywając ją po imieniu co bladą jej twarz nowym okryło rumieńcem.
— Moja żona jest oczarowana cudownym spiewem pani, powiedział lord zwracając się do Rebeki; spiewałaś pani jak anioł.
<section begin="r03"/>Dwa znamy rodzaje aniołów, a każdy — jak powiadają — posiada właściwy sobie sposób czarowania umysłu i serca. Dalszy ciąg wieczoru był świetnym dla Becky tryumfem; wszyscy mężczyźni zachwyceni jej śpiewem otoczyli do koła fortepjan. Nieprzyjaciółki Rebeki siedziały opuszczone w drugim kącie salonu. Jeden tylko Paweł Jefferson zbliżył się do lady Gaunt i nie znalazł nic lepszego do powiedzenia nad to, że jej przyjaciółka posiada prześliczny głos i znakomity talent.



<section end="r03"/><section begin="r04"/>

IV.
Serce matki.

Zejdźmy teraz z wyżyn społeczeństwa do skromnego mieszkania rodziny w Brimpton, i rzućmy okiem na smutny obraz trosk, cierpień i gorżkiej rozpaczy, które tam sobie obrały siedlisko. Mistress Clapp dąsa się w kuchni na męża, że nie umie się z lokatorami urządzić, i że nie zmusza prawnie swego dawnego pryncypała i przyjaciela do zapłacenia mu wszystkiego co się za pomieszkanie należy. Mistres Sedley nie bywa u swojej gospodyni i nie zagląda już do kuchni. Zresztą jakże tu odwidzać kobietę, która się natarczywie dopomina o należne jej czterdzieści funtów? Znana nam Irlandka, służąca, zawsze jest przyjęta uszanowaniem i uległością dla swoich panów; ale mistress Sedley widzi w niej tylko zuchwałość i niewdzięczność. Podobnie jak złoczyńca, który wszędzie widzi mającego chwycić go żandarma, pani Sedley wyobrażała sobie że każdy ruch, każde słowo Irlandki jest szyderstwem i urąganie jej nieszczęściu.
<section end="r04"/> Miss Clapp, słuszna już i przystojna dziewczyna, była zuchwałą impertynentką w przekonaniu pani Sedley która nie mogła pojąć za co Amelja ją lubi, przesiaduje z nią w swoim pokoju i bierze ją z sobą na przechadzkę. Bieda, niedostatek i zmartwienie zmieniły z latami charakter mistress Sedley, niegdyś łagodny, wyrozumiały i jednostajny. Zdawałoby się nawet że czułe starania, jakiemi Amelja otaczała matkę, nie tylko nie ujmowały jej, ale raczej ją niecierpliwiły. Najwięcej wyrzucała zawsze córce nieograniczoną miłość dla syna i skarżyła się na nią że oddana całkiem swemu dziecku zaniedbuje rodziców. Od czasu kiedy Józef przestał przysyłać rodzicom doroczny zasiłek pieniężny, niedostatek z czasem, a głód coraz więcej czuć się dawał w domu.
Amelja nieustannie łamała sobie głowę jakby osłodzić to życie umartwień i boleści, jak ulżyć tym cierpieniom, jeżeli już usunąć ich nie można nigdy. Myślała już o dawaniu lekcji, albo o szyciu bielizny; ale cóż to jest zarobek kobiecy? Zaledwie po całodziennej pracy złotówkę zarobić potrafi. Po długich namysłach Amelja zdecydowała się nareszcie; kupiła dwa arkusze bristolskiego papieru, ze złoconemi ozdobnemi obwódkami; na jednym wymalowała pasterza w czerwonej bluzie, z uśmiechniętą i rumianą twarzą, odbijającą jasną na tle mglistego powietrza; na drugim zaś arkuszu pasterkę przechodzącą z pieskiem przez mały mostek. Wycieniowawszy i wykończywszy jak mogła najstaranniej te dwa obrazy, zaniosła je do tego samego kupca, u którego papier kupiła; zdawało się jej że ten będzie skłonniejszym od innych do kupienia jej roboty. Ale na sam widok tych próbek nieumiejętnej ręki, kupiec nie mógł ukryć pogardliwego uśmiechu; spojrzał z ukosa na biedną wdowę, zawinął prędko akwarelle w szary papier, tak jak mu były przyniesione, i oddał je właścicielce ku wielkiemu zdziwieniu miss Clapp, która w życiu swojem nie widziała podobnych arcydzieł i była pewną że najmniej po funcie Amelji za nie zapłacą. Obiegły wszystkie magazyny, ale wszędzie spotkały te same zawody, to samo upokorzenie. W wielu domach przynajmniej starano się ich pozbyć grzecznie, ale w niektórych magazynach drzwi im pokazano w sposób dosyć szorstki i upokarzający.
Otóż i nowa strata, nowy wydatek pieniędzy, o które coraz to trudniej było. Miss Clapp ozdobiła swój pokój malowidłami, które uważała za prawdziwe arcydzieła.
Po nowych namysłach Amelja wysztychowała najstaranniejszem pismem następujące ogłoszenie:
„Pewna dama, posiadająca język angielski i francuski, geografję, historję i muzykę, życzyłaby sobie dawać lekcje młodym panienkom. Bliższa wiadomość w domu pana Brown.“
Zaniósłszy afisz do kupca, który jej sprzedał papier rysunkowy i farby, Amelja uprosiła go żeby pozwolił umieścić jej ogłoszenie w widocznem miejscu swego magazynu. Papier pokryty grubą warstwą pyłu, zniszczony przez muchy, pożółkł bardzo prędko. W nadziei otrzymania pomyślnej wiadomości, Amelja przechodziła często koło magazynu, ale kupiec nigdy jej nie zawołał; wchodziła czasem i umyślnie robiła w sklepie jakieś małe sprawunki, ale kupiec nie miał jej nigdy nic do powiedzenia. — Delikatna i słaba istota, nie dla ciebie świat ten z jego próżnościami, nie tobie walczyć w tłumie i zgiełku!
Z każdym dniem Amelja stawała się smutniejszą, i nie odrywała prawie oczu od swego dziecka, które nie rozumiało niezwykłego w jej spojrzeniu wyrazu. Często zrywała się w nocy, i z niepokojem biegła do łóżeczka Żorża, jak gdyby chciała się upewnić czy go jej nie porwano. Jedna myśl ją strachem przejmuje i sen odpędza. Całe noce mijają na płaczu i modlitwie. Napróżno Amelja usiłuje myśl tę od siebie oddalić, ciągle jakby coś jej do ucha szeptało że trzeba będzie z dzieckiem się rozłączyć i że ona tylko jest jedyną do jego szczęścia przeszkodą. Ale tak wielka ofiara siły jej przechodzi, na dziś przynajmniej; później może się łatwiej na nią zdobędzie. Jeżeli myśl sama jest dla niej tak straszną, czemże będzie rzeczywistość!
Jest jeszcze inny wyrzut, który ją dręczy i rumieńcem twarz jej oblewa. Wychodząc za mąż za pastora, zawsze stałego w swoich uczuciach, Amelja mogłaby ukochane dziecko zostawić przy sobie i wyrzec się całego swego dochodu na korzyść rodziców. Ale pamięć dawnej miłości, a nakoniec pewne uczucie wstydu wstrzymywało biedną kobietę od tej ciężkiej ofiary, a myśl podobna przedstawiała się tej czystej i nieskalanej duszy w postaci świętokradzkiej zbrodni.
Kilka tygodni upłynęło dla Amelji wśród rozdzierających walk duszy, których podobno żadne pióro opisać nie zdoła. Całą boleść Amelja w sobie tłumić musiała, bo i przed kim się żalić, komuż ją powierzyć mogła? Chociaż się całemi siłami od wstrętnej sobie myśli broniła, z każdym dniem jednak nieprzyjaciel brał górę w tej rozpaczliwej walce; rozsądek nakazywał milczenie sercu, a smutne prawdy coraz większy wywierały nacisk na słabnący opór i ziarno nowych jakkolwiek odpychających dla niej przekonań rzucały w jej umyśle, przedwcześnie walką zmęczonym. Im więcej Amelja myślała o grożącej nędzy i o upokorzeniu starych rodziców, tem bardziej przekonywała się o bezsilności argumentów, któremi chciała wmówić w siebie możliwość zatrzymania swego drogiego skarbu przy sobie.
Pod wrażeniem ciężkiej boleści i męczącej trwogi o jutro Amelja napisała do brata zaklinając go żeby rodziców nie opuszczał w ich niedostatku. Z siłą i wymową, jaką daje prawda, skreśliła bratu obraz ich niedoli; ale biedna kobieta nie wiedziała jeszcze o wszystkich goryczach i cierpieniach, jakie smutna rzeczywistość przynosi wtenczas, kiedyby się zdawało że gorzej już być nie może.
Józef nie przestał był przysyłać rocznej pensji rodzicom; ale niestety! prawo do pobierania jej było sprzedane lichwiarzom przez pana Sedleja, który użył tego środka żeby zdobyć jakiś kapitalik utopiony już w nieszczęśliwych spekulacjach, ale biedny starzec nie miał odwagi wyznać tego żonie lub córce. Emmy z gorączkową niecierpliwością obliczała dzień kiedy już odpowiedzi od brata można się było spodziewać. Do majora, przybywającego w Madras, nie pisała już od owego listu, o którym wyżej wspominaliśmy; nie chciała donosić mu o swoich troskach i ciężkich zmartwieniach; chociaż często bolała nad tem że jedyny przyjaciel, na którego liczyćby mogła w nieszczęściu, był taką przestrzenią od niej oddalony.
Pewnego dnia nareszcie, kiedy na horyzoncie domowym było pochmurniej i groźniej niż zwykle, kiedy wieżyciele okazywali się nieubłaganymi, matka Amelji w cierpkiem i gniewnem usposobieniu, ojciec smutniejszy niż przedtem, kiedy nakoniec wszyscy w rodzinie unikali jedno drugiego — jakby dla zakrycia przed sobą okropnej rzeczywistości — ojciec i córka znaleźli się przypadkiem sami. Amelja starała się pokrzepić starca i podnieść upadającego w nim ducha. Mówiła mu że pisała już do brata, że odpowiedź zapewne za trzy lub cztery miesiące nadejdzie, że pomimo lekkości Józef ma serce najlepsze i nie potrafi odmówić udzielanej dotąd pomocy rodzicom, jak tylko się dowie o smutnem ich położeniu.
Wówczas nieszczęśliwy starzec wyznał całą prawdę przed córką, a dostrzegając w jej twarzy nagłą zmianę wywołaną ciężkiem wyznaniem, myślał ze Amelja uczuła żal do niego za długie ukrywanie, a może i za sprowadzenie nowego nieszczęścia.
— Mój Boże! powiedział do niej rozdzierającym głosem, z oczyma w dół spuszczonemi; już nie będziesz mogła starego ojca kochać.
— Ach! co mówisz ojcze? zawołała rzucając mu się na szyję. Oh, mój ojcze, jakże można było pomyśleć coś podobnego? Czyż mogłabym zapomnieć o twojej dobroci i twojem przywiązaniu? Jeżeli tak postąpiłeś to niezawodnie miałeś tylko dobro nasze na celu. Jeżeli mówię o tem, to pewno nie dla pieniędzy, ale jedynie tylko... O mój Boże! mój Boże, zlituj się nademną i daj mi siłę do zniesienia tej ciężkiej próby!
Łzy nie pozwoliły jej mówić więcej; porwała rękę ojca i długo ją przy ustach trzymała, obsypując pocałunkami, poczem wyszła z pokoju. Starzec nic nie rozumiał, zacząwszy od przerywanych słów i wybuchu gwałtownej boleści aż do nagłego odejścia córki.
Tymczasem Amelja była już zdecydowaną poddać się straszliwemu losowi i rozłączyć się z dzieckiem, które ją może niezadługo potem zapomnieć miało. Ten skarb stokroć dla niej droższy nad życie, jedyny przedmiot jej myśli, jedyny cel jej życia, cała nadzieja, jednem słowem całe jej szczęście, miał być dla niej straconym, bo go się wyrzec musiała. Cóż dla niej teraz zostało? Jedno tylko pragnienie połączyć się z Jerzym w niebie, czuwać z nim wspólnie nad dzieckiem i czekać chwili kiedy je śmierć znów im powróci.
Po rozmowie z ojcem Amelja, nie wiedząc prawie co robi, wzięła kapelusz i wybiegła prędko na spotkanie syna drogą, którą zwykle powracał ze szkoły. Było to w maju; drzewa pokrywały się zielonością, słońce w całym blasku świeciło. Żorż miał rekreację po południu. Z daleka już poznał matkę, przybiegł do niej jak mógł najprędzej, rzucił się jej na szyję i objąwszy rękoma, cisnął z całej siły. O! wtenczas postanowienie Amelji chwiać się zaczęło. Twarzyczka malca jaśniała zdrowiem i radością; przy boku jego wisiały książki na rzemyku ściągnięte. Czyż znalazłoby się serce tak okrutne, któreby te dwie istoty rozdzielić chciało?
— Co ci jest mateczko? — zapytał chłopczyk. — Czemu jesteś tak blada?
— Nic mi nie jest, moje dziecko! — odpowiedziała matka ściskając małego.
Wieczorem Amelja kazała synowi przeczytać głośno historję Samuela, poświęconego Bogu przez matkę jego Annę i zaprowadzonego przez nią do arcykapłana Eljasza. Potem przeczytał hymn dziękczynny, przez Annę śpiewany na cześć tego, który mocen jest czynić bogatych i ubogich, który wynosi lub upokarza, który obiecuje nieszczęśliwemu podźwignąć go z poniżenia i grozi pysznemu swemi bogactwy i potęgą. Odczytał jeszcze rozdział, w którym opowiedziano jak matka Samuela przychodząc co roku składać ofiarę Panu w świątyni, przynosiła synowi suknie swoją ręką uprzędzone. Amelja w prostych, pełnych serca i naiwności wyrazach tłómaczyła synowi tę tkliwą historję. Anna czule kochała swego syna; ale wierna uczynionemu ślubowi, poświęciła go Bogu, chociaż nigdy o nim nie zapominała, kiedy w swojem ustroniu samotnem przędła mu własnemi rękoma sukienkę wełnianą. Samuel także zachowywał głęboko w sercu obraz matki, która miała to szczęście że po wielu latach — a lata biegną prędko — połączyła się znowu z synem, w cnoty i mądrość bogatym.
Amelja mówiła to głosem łagodnym i uroczystym. Długo walczyła z sobą żeby łzy przytłumić; ale kiedy mówić zaczęła o przyszłem ich połączeniu uległa boleści i wybuchnęła płaczem, ściskając dziecko, tuląc je do piersi i oblewając łzami, które świętemi słusznieby nazwać można.
Zdobywszy się raz na postanowienie, które ją nie mało kosztowało, Amelja napisała natychmiast do miss Osborne. Dawno już pióro Ameiji nie kreśliło tego adresu, z którym wiązało się tyle wspomnień szczęśliwej choć krótkiej przeszłości. Miss Osborne poczerwieniała czytając pismo Ameiji, i spojrzała na smutną postać ojca, siedzącego w fotelu z drugiej strony stołu.
W liście swoim Amelja z właściwą sobie prostotą wyraziła powody, które ją skłoniły do zmiany postanowienia co do syna: Szczupłe jej środki zaledwie pozwalały utrzymać skromnie rodziców, ale nie wystarczały na to żeby Jerzemu staranne dać wychowanie. Jakkolwiek rozłączenie się z synem ciężką było dla niej ofiarą, poddawała się jednak temu dla dobra dziecka, i pocieszała się tą myślą że ci, którym syna powierza nie zaniedbają nic, co tylko do jego szczęścia przyczynić się może. Charakter i skłonności dziecka Amelja opisała tak jak je widziała, to jest oczyma czułej matki: Jest to — pisze Amelja — natura żywa i skłonna do oporu, który surowością lub sprzeciwianiem się łatwo wywołać można; ale dobrocią i łagodnością wszystko a wszystko z tem dzieckiem da się zrobić bez najmniejszej trudności. W post scriptum prosi żeby ją zapewniono listownie że będzie mogła widywać syna tak często jak tego sama zażąda; dodaje przytem że pod tym jednem tylko warunkiem zgodzi się na oddanie dziecka.
— Nakoniec ta pyszna pani pokornieje trochę, odezwał się stary Osborne kiedy córka drżącym głosem list odczytała. To naturalne — dodał — byłem pewny że głód ją zmusi do tego.
Pan Osborne dla zachowania powagi w swej tryumfującej radości, wziął jak zwykle gazetę do ręki, ale nie czytał wcale, chociaż wzrok miał niby w dziennik utkwiony. Zżymał się, mruczał cóś niewyraźnie, w końcu rzucił na stół gazetę, zmarszczył brwi, poszedł do swego pokoju, zkąd powrócił po chwili i rzucając klucz córce powiedział:
— Spiesz się, oto klucz od tego pokoju, co jest nad nami, niech wszystko będzie gotowe.
— Dobrze mój ojcze — odpowiedziała drżącym głosem miss Osborne.
Pokój, przeznaczony dla małego gościa, był kiedyś przez ojca zajmowany. Od lat dziesięciu już go nie otwierano. Papiery, suknie, chustki, szpicruty, wędki i rozmaite myśliwskie przybory, wszystko to było nietknięte, jakby wczoraj zostawione. Parę książek leżało na stole: Podręcznik wojskowy z podpisem Jerzego na okładce, mały słownik kieszonkowy, biblja dana synowi przez matkę, zeszyt pokryty fantastycznemi próbami, pióra — wszystko to w pewnym nieładzie, obok pary ostróg i wyschniętego kałamarza, pokrytego warstwą dziesięcioletniego kurzu. Ileż się ludzi i zmieniło w ciągu tego dziesiątka lat ubiegłych...
Miss Osborne weszła ze służącymi do pokoju Jerzego w najwyższem wzruszeniu. Blada jak chusta upadła prawie bez przytomności na łóżko brata.
— Chwałaż Panu Bogu — mówiła półgłosem ochmistrzyni — lepsze czasy nam może powrócą jak ten aniołek mały tu zamieszka. A dobrze jemu tu będzie proszę panienki? Oj! znajdą się ludziska, co to się z tego radować nie będą.
To mówiąc, podniosła story i otworzyła okno, świeże powietrze obficie napełniło pokój.
— Niech natychmiast zaniosą pieniądze tej kobiecie — mówił pan Osborne wychodząc — chcę żeby jej na niczem nie zbywało; tymczasem posłać jej sto funtów. Tylko niech jej nie przyjdzie do głowy tu mi się pokazać, do miljona kaduków! Tego nie chcę, choćby mi dawano wszystkie pieniądze, jakie tylko są w Londynie. Zresztą pamiętaj o tem żeby ta kobieta miała wszystko, co jej potrzeba, do tego daję ci zupełne prawo; uważaj żeby wszystko szło jak najlepiej, ale więcej o niczem wiedzieć nie chcę.
To powiedziawszy zostawił córkę samą i wyszedł jak zwykle do City.
Tego samego wieczora Amelja ściskając ojca wręczyła mu bilet stofuntowy.
— Oto pieniądze, weź je mój drogi ojcze! — powiedziała Amelja. Potem obracając się do matki, która surowo napominała małego Żorża: Ah! niech mama będzie łaskawszą na niego, on już z nami długo nie będzie!
Nie mogła mówić więcej, zamilkła i poszła do swego pokoju. Nie uchylajmy tych drzwi przez cześć dla duszy boleścią złamanej i szukającej ulgi w modlitwie.
Nazajutrz rano miss Osborne przyszła do Amelji, którą już przedtem listownie o godzinie swej wizyty uwiadomiła. Powitanie było serdeczne, a spojrzenie i pełne współczucia wyrazy panny Osborne upewniły biedną matkę że z tej przynajmniej strony żadne jej niebezpieczeństwo nie grozi i że ciotka z synowskiego serca rugować matki nie będzie. Pomimo chłodnej natury miała miss Osborne tkliwe i dobre serce. Matka byłaby może więcej zaniepokojona gdyby widziała swe miejsce zajęte przez osobę młodą, wrażliwą, pociągającą i więcej uczuciową. Miss Osborne jednakże czuła się silnie wzruszoną wspomnieniami lat ubiegłych i widokiem biednej, przygnębionej matki, złamanej ciężką boleścią. Ciotka i matka zgodnie zawarły z sobą umowę.
Nazajutrz, po powrocie ze szkoły, Żorż zastał już ciotkę w domu; Amelja zostawiła z nią małego i wyszła do swego pokoju, żeby spróbować jak się jej wydadzą pierwsze chwile rozłączenia. Tak kiedyś Joanna Grey pociągnęła palcem ostrze toporu, który miał przeciąć za chwilę pasmo jej żywota. Amelja starała się uprzedzić Żorża z największą ostrożnością o zmianie, jaka odtąd zajść w jego życiu miała. Jej się zdawało, że dziecko zaleje się łzami i będzie w rozpaczy; ale gdy wiadomość ta prawie z radością przyjęta przez malca została, biedna matka nie miała już siły i zamknęła się z boleścią w swoim pokoiku. Żorż wróciwszy do szkoły po południu, głośno swoim towarzyszom prawił o tem, że będzie teraz mieszkać ze swoim dziadkiem, nie tym, co czasem po niego przychodził, ale ojcem jego ojca. Chwalił się przytem że do znacznie łagodniejszej szkoły uczęszczać będzie, i że jak zostanie bogatym, to sobie kupować będzie ciastka z jabłkami i pudełka z pięknemi farbami. Bez zaprzeczenia matka nie wiedziała sama jak wielką słuszność miała, mówiąc że dziecko to jest wiernym ojca portretem.
Wstrzymamy się od opisu kilku ostatnich dni które Żorż przepędził w domu rodziców matki w Brompton.
Nadszedł dzień nareszcie kiedy świetny ekwipaż zatrzymał się przed skromnem mieszkaniem Sedley’ów. Upakowane rzeczy Żorża, zawierające mnóstwo pamiątek i dowodów macierzyńskiego przywiązania, włożono już do powozu, Żorż miał na sobie nowe ubranie, w wigilję dnia tego przez krawca przyniesione. Malec zerwał się o świcie, żeby te piekne suknie przywdziać co najprędzej. Biedna matka słyszała to z swego pokoju, bo całą noc bezsenną we łzach przepędziła. Od kilku dni zajęta wyprawą małego, Amelja wszystko na ten smutny moment przygotowała; kupiła wiele rozmaitych drobiazgów, każdą książkę opatrzyła własnoręcznie podpisem, każdą sztukę bielizny sama naznaczyła; jednem słowem o niczem nie zapomniała, a wszystko tam było obmyślane w taki sposób żeby myślą wyjazdu nie rozrzewniać i nie zasmucać niepotrzebnie dziecka. Biedna matka starała się wmówić w siebie że dziecko wyjeżdżając z domu potrzebuje pociechy.
Rzeczywiście zaś mały Jerzy myślał tylko o zmianie, mającej zawsze powab dla dzieci; więcej o nic się nie troszczył. W każdem zapytaniu łatwo było dostrzedz że wyjazd z domu nie zasmucał go bynajmniej, co właśnie zbyt boleśnie raziło serce matki. Mówił jej że przyjedzie do niej na kucyku, że będzie ją zabierać powozem do parku, że jej na niczem zbywać nie będzie. Biedna Amelja starała się widzieć dowody przywiązania dla matki w tem wszystkiem nawet gdzie się przebijał tylko egoizm. On kocha mnie bardzo — mówiła sobie — o tem i wątpić nie można; ale wszystkie dzieci lubią nowość i zmiany, jest w tem więcej dziecinnej lekkomyślności jak egoizmu. Jeżeli o egoizm chodzi, to sobie samej tylko wyrzucać to mogę; bo przez ślepe przywiązanie do dziecka pozbawiam je wszelkich korzyści, jakie dostatek i wychowanie staranne zapewnić mu może.
Tak się przygotowywała Amelja do tej strasznej chwili kiedy się z dzieckiem pożegnać miała. Ciągle znajdowała coś jeszcze do zrobienia: tu zagięła pewne kartki w tej książce, tam zawijała najstaranniej jego dawniej ulubione zabawki, te skarby dziecinne, strumieniem łez macierzyńskich obmyte: Zorż patrzał na to wszystko najobojętniej, jakby był temu najzupełniej obcy.
Chwila poświęcenia nadeszła. Przedwieczny nie zesłał anioła, któryby wyrwał ofiarę na ołtarzu złożoną. Kilka dni minęło: dziecko używa wygód i rozrywek, jakich dostarczają dostatki; a matka... karmi się smutkiem... boleścią... oto wszystko co jej pozostało.
Ale pocieszmy się razem z matką. Zorż przyjeżdża często na kucyku do matki; służący mu towarzyszy. Żorż lubi bardzo często przejeżdżać koło dawnej szkółki, żeby dawni towarzysze widzieli go na koniu ze służącym, lub w pięknym powozie.
Parę dni czasu wystarczyło mu do nabycia tej dumy, jaką mają ludzie z workami napełnionemi złotem. Ten chłopiec stworzony jest do tego żeby rozkazywał — myślała sobie matka — to żywy obraz ojca.
Nadeszła wiosna. Jeżeli Zorż nie przyjeżdża którego dnia do Brompton, Amelja idzie wieczorem do miasta. Odległość ją wcale nie odstrasza. Usiadłszy na ławeczce naprzeciw domu pana Osborn’a matka sięga wzrokiem po za sztachety żelazne, w głąb ogrodu, który się w około domu rozciąga. Miejsce to ma dla Amełji urok niewypowiedziany. Ztąd może widzieć okna salonu rzęsiście oświeconego; około dziewiątej godziny dostrzega światło w pokoju Żorża; zna dobrze to okno wskazane jej przez syna. Gdy światło zagaśnie Amelja modli się gorąco i wraca milcząca do domu. Te długie przechadzki męczą ją nie mało, ale za to może lepszy sen jej przyniosą... może małego Żorża we śnie obaczy.
W niedzielę rano Amelja była już jak zwykle w Russell Square, przed domem pana Osborn’a. Odgłos dzwonów rozlegał się donośnie w powietrzu. Żorż wyszedł z ciotką do kościoła. Mały zamiatacz ulic prosił o jałmużnę; służący, który niósł książki do nabożeństwa, chciał to dziecko odepchnąć; Żorż zatrzymał się i włożył ubogiemu pieniądz do ręki. Niech Bóg małego Żorża błogosławi! Emmy obeszła plac na około, zbliżyła się do biednego chłopczyka, dała mu także jałmużnę i postępowała za synem aż do przytułku dla podrzutków, dokąd Żorż wszedł z ciotką, Amelja usiadła w kaplicy, w miejscu skąd mogła widzieć główkę swego dziecka, wyglądającą obok pomnika jej męża. Kilka set czystych i dźwięcznych głosów dziecinnych wznosiło się w hymnie dziękczynnym, przejmując czystą duszę <section begin="r04"/>małego Żorża czcią i wdzięcznością dla Stwórcy, i wywołując w głębi tej duszy jakieś nieznane mu dotąd uczucia, jakby echo tej uroczystej harmonji. Amelja nie widziała wyraźnie dziecka, bo łzy zasłaniały jej oczy.



<section end="r04"/><section begin="r05"/>

V.
Szarada, którą czytelnik ma rozwiązać.

Ukazanie się Rebeki na wieczorach lorda Steyne i świetne, coraz wzrastające powodzenie, jakie tam znalazła, otworzyły przed nią wszystkie najarystokratyczniejsze salony wielkiego londyńskiego świata. Wkrótce potem Becky przechodziła tak wysokie progi, że autor tej powieści i czytelnicy muszą się tu zatrzymać, bo napróżno marzyliby o wkroczeniu w niedostępne dla nich wyżyny.
Po pierwszem wystąpieniu tej szanownej damy u lorda Steyne, Jego ekscellencja książę Peterwaradin zaraz nazajutrz odnowił znajomość w klubie z pułkownikiem Crawley, a wieczorem w Hyde-Park mijając powóz Becky, zaszczycił ją najgłębszym ukłonem. Mistress Crawley nie czekała długo na zaproszenie do Wschodniego Hotelu, zajmowanego podczas nieobecności właściciela przez księcia Peterwaradin. Były to nieliczne zebrania najwytrwoniejszych kwiatów towarzystwa. Lord Steyne bywał także na wieczorach księcia i z przyjemnością widział powodzenie swojej protegowanej.
W salonie księcia zetknęła się Becky z najwyższemi znakomitościami europejskiemi. Nie będziemy wymieniać wszystkich, ale nie możemy pominąć księcia de la Jabotière, posła a później ministra króla <section end="r05"/> arcychrześcijańskiego. Zaledwie dostojny książę poznał naszą heroinę, już się bez niej w ambasadzie francuskiej obejść nie umiano: Becky była tam codziennym gościem; ani objad, ani żadna zabawa nie udałaby się z pewnością gdyby nie było zachwycającej i kochanej mistress Rawdon Crawley.
Pan de Truftigny z Perigord i pan Champignac, obadwa z ambasady francuskiej, zostali od pierwszego wejrzenia oczarowani wdziękami małżonki pułkownika. Naturalnie że powróciwszy do swego kraju — zwyczajem wszystkich Francuzów, którzy kiedykolwiek byli lub będą w Anglji — opowiadali swoje sukcesa; a pomiędzy secinami nieszczęśliwych ofiar, urocza madame Rawdon często była wspominaną.
Mamy jednak powody, dla których nie możemy ślepej wiary do tych opowiadań przywiązywać. Champignac lubił namiętnie grać w ekarté i całemi wieczorami zabawiał się tym sposobem z pułkownikiem, podczas kiedy Becky wyśpiewała lordowi Steyne w przyległym pokoju rozmaite romanse. Co zaś do pana Truffigny, ten nie śmiał się nawet pokazać w hotelu Cudzoziemców, z przyczyny jakichś interesów pieniężnych, które miał z właścicielem hotelu. A potem czemże ci dwaj młodzi ludzie mogliby ściągnąć na siebie spojrzenia lub szczególniejsze względy Rebeki? Pozwalała ona im wprawdzie robić sobie sprawunki, kupować rękawiczki, bukiety, cukierki i tym podobne drobiazgi, przyjmowała nawet od nich lożę w operze i tysiące nadskakujących grzeczności; ale to wszystko nie przeszkadzało jej brać ich na fundusz jak tylko przyszło im do głowy przy lordzie Steyne mówić do niej po angielsku. Wówczas Becky mówiła im najpoważniej że nie pojmuje jakim sposobem mogli w krótkim czasie tak wielkie zrobić postępy w angielskim języku. Dostojny lord raczył się uśmiechać po każdym sarkazmie swojej protegowanej, Truffigny ofiarował szal, pannie Briggs w nadziei pozyskania sobie konfidentki i dał jej list do oddania Rebece, co też naiwna Briggs dopełniła w obec dosyć licznego towarzystwa. Becky puściła w kurs ten bilecik, który nie mało zabawił całe towarzystwo, z wyjątkiem Rawdona, bo ten nie potrzebował koniecznie wiedzieć co się działo w domku May Fair.
W krótkim czasie Becky przyjmowała u siebie nie tylko wszystko co było w Londynie the best ale kwiat towarzystwa z całej Anglji. Nie rozumiemy pod tą nazwą ludzi mniej lub więcej cnotliwych, mniej lub więcej dowcipnych, mniej lub więcej głupich, bogatych lub dobrze urodzonych, ale tych jedynie, których kategorję to wyrażenie „the best[2] określa najwłaściwiej.
Lady Fitz Willis, lady Slowborne i wiele innych osób tego rodzaju obsypywało grzecznościami mistress Crawley na salonach lorda Steyn’a. Nazajutrz cały Londyn wiedział już o tem, a ci co najzapalczywiej przeciw tej zacnej damie krzyczeli, umilkli. Wenham, prawnik i dowcipniś, zaprzedany lordowi Steyne, chodził wszędzie roznosząc pochwały Rebeki. Jakby na dane hasło wszyscy przeciwnicy ucichli, najsurowsi nawet witali ją z miłym uśmiechem, i Becky zdobyła sobie stanowisko w wielkiem świecie. Ale moji mili czytelnicy, nie należy zazdrościć Rebece jej losu; sława na tym świecie zbyt prędko przemija. Dawno już dowiedziono, że ci właśnie są najszczęśliwsi, o których nikt nie wie; żyją oddaleni od słońca i z tem im stokroć lepiej. Becky przechodziła progi modnych buduarów stolicy, znalazła się nawet w obec wielkiego Jerzego IVgo, a przecież ta sama Becky wyznała później że wszystko tu na ziemi jest marną próżnością.
Wyrzucimy przeto z naszej powieści tę część historji Becky; nie możemy bowiem kreślić obrazów wielkiego świata, jak profan nie może odkryć tajemnic wolnomulastwa: Moglibyśmy łatwo zgrzeszyć nietrafnem portretowaniem, wolimy więc zachować naszą opinję dla siebie i nic o tem nie mówić.
W późniejszych czasach Becky często lubiła bawić swoich dobrych znajomych wspomieniami tej epoki kiedy bywała na najpierwszych i najarystokratyczniejszych salonach londyńskich. Z początku upojona była dumą, oklaskami, tryumfem; ale wkrótce przesycona powodzeniem, znudziła się jednostajnością. Przez jakiś czas przygotowanie pięknych strojów i błyskotliwych ozdób toaletowych, miało dla niej powab nieopisany. Natężonem tylko wysileniem wszystkich swoich zdolności Rebeka mogła równoważyć szczupłość funduszów z nieograniczonemi potrzebami by się dobrze na tych objadach i rautach pokazać żeby odpowiedzieć elegancją tej śmietance towarzystwa, pośród której żyła codziennie. Bądź co bądź należało jednak dorównać świeżością tym młodzieńcom w lakierkach, w rękawiczkach i w szaliku niepokalanej białości; tym mężom ze złoconemi guzikami przy fraku, z postawą szlachetną i wyniosłą; tym jasnowłosym, nieśmiałym, różowym dziewczynkom; tym szanownym i majestatycznym matronom, połyskującym blaskiem brylantów. Dawne przyjaciółki Becky pożerały ją okiem nienawistnej zazdrości, podczas kiedy nasza heroina sama przed sobą wyznawała że już zupełnie swe pragnienia zaspokoiła.
— Wielebym za to dała — mówiła do siebie — żebym się mogła od tych nudnych stosunków uwolnić. Wolałabym, doprawdy, być żoną pastora i uczyć bezpłatnie w szkółce niedzielnej, albo też jeździć z pułkiem jako wiwandjerka, a nawet skakać na linie w krótkiej spódniczce, aniżeli włóczyć się po tych salonach.
— I ręczę za to że w tym ostatnim wypadku nie brakłoby widzów, powiedział lord Steyne śmiejąc się.
Becky miała zwyczaj zwierzać się otwarcie przed lordem z swego przesytu i znudzenia, co go nieraz do szczerej wesołości pobudzało.
— Rawdon — mówiła dalej Becky, przechodząc na pole fantastyczno-humorystycznych obrazów — Rawdon byłby świetny w roli koniuszego albo mistrza ceremonji, który zawsze stoi w środku cyrku w długich butach, w surducie zapiętym pod szyję na jeden rząd guzików, i klaszcze ogromnym biczem. Wszystkie ma do tego potrzebne przymioty; kształty zaokrąglone, chód ciężki, postawę i ruchy wojskowe. Kiedy byłam młodą, pamiętam doskonałe jak mnie mój ojciec wziął z sobą na jarmark do Brookgreen; powróciwszy ztamtąd przywiązałam sobie szczudła i zaczęłam tańczyć w pracowni, przy hucznych oklaskach wszystkich uczennic.
— Chętniebym na to patrzył, powiedział lord Steyne.
— A jabym chętnie znowu to rozpoczęła. Widzę już jak lady Blinkey rozwarłaby ogromne oczy, a skromna lady Gizzel pokazałaby nam dwa rzędy białych zębów! Ale cicho, słuchajmy, oto głos Pasty — śpiewa.
Becky okazywała się zawsze pełną uprzejmości dla arystokratycznego zebrania; zawsze umiała ich znaleźć w najmniej widocznych kątach salonu, gdzie się usuwali, ściskała ich za rękę, rozmawiała z nimi najgrzeczniej w obec całego towarzystwa. Bo czyliż ona nie była artystką, jak to sama z głębokiem przekonaniem mówiła. Dzięki tej prawdziwie koleżeńskiej poufałości z nimi, zawsze dojść potrafiła do zamierzonego celu: nie było wypadku żeby który z artystów dostał bólu gardła, kiedy Becky go prosiła żeby śpiewał u niej, albo kiedy chciała brać lekcje śpiewu bezpłatnie.
Może to kogo zadziwi, ale tak jednak było że w małym domku przy Curzon Street odbywały się także wieczorki muzykalne. W pewne dni tygodnia szereg powozów jaśniejących latarniami, ciągnął się przez całą długość ulicy, ku wielkiej rozpaczy mieszkańca z pod nr. 100, który przez całą noc oka zmrużyć nie mógł. Szczupły przedpokoik Rebeki był przepełniony olbrzymiego wzrostu lokajami, a wielu z nich musiało szukać miejsca w szynkowniach sąsiednich, aż do chwili wyjazdu panów, którzy posyłali w różne strony małych uliczników żeby swoją służbę odszukać. Najpierwsi dandysi londyńscy deptali sobie po nogach, idąc po wąskich schodach mistress Crawley; niektórzy z nich uśmiechali się na samą myśl że się aż tu zabłąkali. Były tam i damy wysokiego tonu, nieskazitelnej cnoty i niezrównanej surowości; przyjeżdżały one pokazać się w tym saloniku, i posłuchać artystów, którzy bez nadzwyczajnego natężenia głosu wprawiali w drganie okna i ściany domu. Nazajutrz po jednym z takich rautów czytaliśmy w Monring-Post, pod rubryką Pogadanek salonowych następujący ustęp:
„Pułkownik Crawley i jego małżonka mieli u siebie wczoraj na objedzie elitę towarzystwa. Zauważano w liczbie dostojnych gości: Ich Ekscelencje księcia i księżnę Peterwaradin, Jego Wysokość Papuchi Paszę, posła tureckiego w towarzystwie Kibob Bey’a drogmana ambasady, margrabinę Steyne, hr. Southdown, pana Pitt Crawley z żoną, pana Wagg i wiele innych znakomitości. Po objedzie był wielki raut, na którym znajdowały się następujące osoby: Księżna Stilton wdowa, książę de la Bruyére, margrabina de Chester, hrabia de Brie, hrabia Aleksander Strachino, etc., etc., etc.., Zostawiamy wyobraźni czytelnika dowolne dopełnienie tego arystokratycznego spisu.
W stosunkach z osobami, wysokie zajmującemi stanowisko, Becky umiała pokorą i układnością zjednać sobie tych nawet, którzy najgorzej byli dla niej usposobieni. Raz zdarzyło się że będąc w jednym z pierwszych domów londyńskich, rozmawiała nie bez przesady po francusku z tenorem tejże samej narodowości. Lady Grizzel Macbeth rzuciła na rozmawiających ironiczne i pogardliwe spojrzenie.
— Pani władasz doskonale francuskim językiem, powiedziała uszczypliwie lady Grizzel, mająca pretensję do gruntownej znajomości języka, jakkolwiek miała nieznośny szkocki akcent i tego pozbyć się niemogła.
— Jakże mogłabym nie znać języka, którego mnie na pensji uczono... a potem moja matka była Francuską — odrzekła Becky skromnie spuszczając oczy.
Lady Grizzel rozczuliła się pokorą i skromnością tej kobiety. Narzekała często na zgubną, niwelacyjną dążność wieku, wynoszącą osoby niższego stanu do wyższych warstw społeczeństwa, ale przyznawała zawsze że mistress Rawdon miała wiele taktu i umiała zachować się w roli jej urodzeniu właściwej. Bo ta szlachetna dama, pomimo wielkiego dla nieszczęśliwych miłosierdzia i tylu innych przymiotów, nie miała zbyt bystrego umysłu — zdawało się jej, moji mili czytelnicy że była ulepiona z innej zupełnie gliny jak wy i ja.
Sama lady Steyne uległa urokowi Becky od owej sceny przy fortepianie. Młodsze damy w rodzinie wprawdzie próbowały nabawić Rebekę kłopotu, ale nigdy to im się nie udawało, bo Becky w razie nieprzyjacielskiego ataku, przybierała wyraz anielskiej niewinności, i taką słodyczą zaprawiała swoje jadowite cięcia obronne, że nieprzyjaciel zdumiony cofać się musiał.
Pan Wagg, znany z dowcipu ulubieniec lorda Steyne, otrzymał od tych pań drażliwą misję rozpoczęcia kampanji przeciw mistress Rawdon. Waleczny ów rycerz zawsze gotów wystąpić w obronie niewieściej koterji, rzucał swoim protektorom spojrzenia znaczące, jak gdyby chciał powiedzieć: Baczność! zabawimy się dobrze!
Było to przy stole. Pewny zwycięstwa, uzbrojony szyderczym uśmiechem, wystąpił w szranki. Ogień trwał nie długo; Becky odcięła się tak zręcznie i przytomnie, że przeciwnik poczerwieniał z wstydu i cofać się musiał, podczas kiedy mistress spokojnie zupę swoją kończyła.
Lord Steyne, który przyjmował pana Wagg przy swoim stole i czasem pożyczał mu pieniędzy, rzucił na swego protegowanego wzrok tak piorunujący, że ów nieborak o mało się nie rozpłakał. O! jakże chętnie skryłby się pod ziemię! Po tej porażce skruszony Wagg spoglądał błagająco na milorda, który aż do końca objadu ani słowa do swego protegowanego przemówić nie raczył. Damy zaś odwracały się od zwyciężonego, okazując tym sposobem że nie pochwalają niby tego wystąpienia. Becky powodowana litością robiła co tylko mogła żeby podać obżałowanemu sposobność wmieszania się do rozmowy ogólnej. Od tego dnia sześć tygodni minęło i Wagg nie otrzymał zaproszenia na objad, a Fiche, poufny milorda plenipotent, któremu Wagg nadzwyczajnie nadskakiwał, oświadczył że lord ma zamiar puścić w obieg pewne weksle w razie jeżeliby coś podobnego raz jeszcze powtórzyć się miało. Wagg ze łzami prosił p. Fiche o wstawienie się za nim do swego pana, i napisał piękny poemat na cześć mistress Rebeki Crawley. Praca ta ukazała się w Przeglądzie redagowanym przez autora poematu. Odtąd gdziekolwiek swą heroinę spotykał, opsypywał ją tysiącami grzeczności dla pozyskania jej względów, a w klubie przysługiwał się Rawdonowi. Nakoniec pozwolono mu wrócić do Gaunt House, gdzie Becky spotkawszy go powitała grzecznie, nie okazując mu najmniejszej choćby niechęci.
Wielki wezyr i powiernik lorda Steyne, pan Wenham, mający krzesło w parlamencie i miejsce przy stole milorda, okazał więcej roztropności aniżeli pan Wagg w zachowaniu się względem protegowanej lorda, pomimo że czuł nieprzezwyciężony wstręt do wszystkich parwenjuszów. Był to arystokrata starej daty i torys zapamiętały, chociaż ojciec jego był małym kupcem w jednem z północnych miast Anglji. Uprzedzająca grzeczność i głębokie uszanowanie, jakie pan Wenham okazywał Rebece, daleko więcej było dla niej kłopotliwe aniżeli walka otwarta i napady nieprzyjacielskie.
Wydatki pieniężne Rebeki na stroje i przyjęcia zwracały powszechną uwagę w salonach: Zapytywano zkąd Crawley’owie mieli tyle pieniędzy, szeptano sobie do ucha rozmaite wnioski, a każdy tłumacząc tę tajemnicę znajdował obszerne pole do złośliwych uwag i komentarzy.
Jedni utrzymywali że sir Pitt ustąpił bratu znaczną część swoich dochodów; to prowadziło do wniosku że albo Rebeka miała wielkie wpływy u baroneta, albo że ten znacznie się z latami odmienił. Złe języki obmawiały Rebekę że umiała eksploatować przyjaciół męża i nakładać na nich uciążliwy podatek: przychodziła do jednego z płaczem i żalami, bo wieżyciele zabierają sprzęty domowe; drugiemu padała do nóg błagając o ratunek dla siebie i męża, bo więzienie im grozi jeżeli weksli na termin nie zapłacą. Krążyły wieści że wielu przyjaciół dało się złapać na tę komedję; wymieniać imion tych nie będziemy, dodamy tylko że gdyby Becky miała wszystkie pieniądze, które — jak mówiono — tu i owdzie zarwała, mogłaby już żyć wygodnie i przyzwoicie, a nawet... ale nie wyprzedzamy biegu wypadków naszej powieści.
Możemy jednak oddać sprawiedliwość biednej obmawianej Rebece że się w domu umiała urządzić jak najskrzętniejsza gospodyni: budżet domowy nie był obciążony ani wydatkami przyjęć tygodniowych, ani kosztem oświetlenia. Lasy Stillbrook’skie, ogrody i cieplarnie w Crawley, la-Reine dostarczały jej zwierzyny, owoców i wszelkich ogrodowin. Piwnica lorda Steyne była na jej rozkazy, a kucharze z Gaunt House, zaopatrzeni we wszelkie prowizje i delikatesy, instalowali się w malej kuchence Rebeki w dni tygodniowych przyjęć i zadowalniali najwymyślniejsze podniebienia. Czy słusznie więc było rozsiewać te wszystkie pogłoski ze szkodą biednej Becky?
Gdyby kto chciał oczyścić świat z ludzi co robią długi, albo ich nie płacą, gdyby się komu podobało przypatrzeć z bliska życiu każdego, przejrzeć rachunki sąsiada i odwrócić się od niego jeżeli źle używa swoich dochodów, wówczas Targowisko Próżności stałoby się wkrótce straszną, bezludną pustynią! Wszyscy ludzie byliby z sobą w wiecznej wojnie, a zdobycze cywilizacji przepadłyby na wieki!
Nie, — nie w taki sposób życie pojmować należy; więcej pobłażliwości, więcej miłości dla drugich mieć potrzeba, bo przy tych tylko warunkach życie znośnem się wyda. Obmawiaj sąsiada ile ci się podoba, nazywaj go łotrem i nikczemnikiem, to wszystko dobrze; ale nie skazuj go na szubienicę, ale przeciwnie podaj mu rękę kiedy go spotkasz na ulicy. Ma przecież dobrego kucharza, a czy to nie dosyć żeby mu darować wszystkie, jakieby na nim ciężyły, przewinienia? — W takich tylko warunkach handel będzie się rozwijać, cywilizacja zakwitnie, pokój się ustali, krawcy będą wymyślać rozmaite nowe kroje i hafty a właściciel winnicy Laffite będzie mógł coś zarobić na sprzedaży win swoich.
W owej epoce wielkie powodzenie miała w Anglji zabawa pożyczona od Francuzów: Szarady w obrazach. Większość kobiet znajdowała tu sposobność błyszczenia pięknością i urodą, mała zaś ich liczba mogła popisać się dowcipem. Lord Steyne, przyjmując myśl Becky, która — być może — przyznawała sobie wyżej wymienione przymioty, postanowił urządzić u siebie taką dramatyczną zabawę.
Pozwól łaskawy czytelniku żebyśmy cię wprowadzili na jedno z tych świetnych zebrań; ale niestety! będzie to może już po raz ostatni.
Po jednej stronie przepysznej galerji obrazów w Gaunt House urządzono amfiteatr. Za Jerzego III go galerja ta służyła już na podobny użytek. Od tego czasu pozostał tu zawieszony na ścianie portret margrabiego Gaunt w pudrowanej peruce, z różowemi wstążkami i w rzymskiej todze, tak jak występował w roli Katona, w tragedji, którą napisał Addison i ochrzcił imieniem tego wielkiego męża. Przedstawienie to było zaszczycone obecnością Ich Wys. Królew. księstwa Walji, biskupa Osnabrikskiego i księcia Willjama-Henryka. Ci dostojni goście byli równie jak i sami aktorowie, w dziecięcym jeszcze wieku. Dwie lub trzy stare dekoracje, ze strychu zniesione, zostały nanowo przemalowane, żeby mogły służyć do mającego nastąpić widowiska.
Główne kierownictwo i urządzenie zabawy było powierzone młodemu Bedwinowi Sands, wracającemu ze świeżo odbytej podróży po Wschodzie. Każdemu wiadomo że z człowiekiem, który Wschód objechał, kilka tygodni w puszczy pod namiotem przepędził i spory tom in quarto wydał, z człowiekiem takim — powiadamy — żartować nie można. Wspomniane inquarto zawierało wiele portretów Sands’a w kostiumach wschodnich. Sam zaś autor, oraz murzyn straszny, przez niego przywieziony i wschodnie ubiory, przybywające w najstosowniejszej chwili, najlepsze w Gaunt House znalazły przyjęcie.
Oto obraz pierwszej szarady: Oficer turecki leży na dywanie i pali fajkę na długim cybuchu. Przez wzgląd na damy włożono mu do fajki wonny pastylek zamiast narkotycznego tytoniu. (Ma się rozumieć że dawny turban — ta wspaniała prawdziwych wiernych ozdoba — nie został zastąpiony czapeczką bez charakteru i że dla malowniczego efektu uznano za stosowne przywrócić istnienie jańczarów.) Obok tamtego siedzi Turek — być może pasza — który poziewa, jak gdyby mu się szczęka rozłamać miała, i objawia w sposób widoczny znudzenie i lenistwo. Na dany znak ręką staje przed nim Mezrur, naczelnik eunuchów z obnażonemi ramiony, z kolcami w uszach, z jataganem u pasa — jednem słowem — z całym strasznym i wspaniałym przyborem wschodnich dodatków, i kłania się z najgłębszą czcią przed swoim panem. Silne zadowolenie pomieszane, z uczuciem przejmującego strachu, napełnia wszystkich widzów bez wyjątku. Damy mówią do siebie po cichu. Ów czarny niewolnik dany był przez paszę egipskiego Bedwinowi Sands w zamian za trzy tuziny butelek z maraskinem. Tenże sam pasza kazał był kiedyś zaszywać odaliski w worki skórzane i wrzucać je do Nilu.
— Niech mi przyprowadzą kupca niewolników, rzekł chciwy roskoszy wyznawca koranu.
Mezrur wprowadza kupca wiodącego zakrytą woalem kobietę. Podnosi zasłonę; oznaki zadowolenia obiegają salę: pod świetnym wschodnim strojem wszyscy poznają piękną mistress Winkworth po bogatych zwojach włosów i po oczach w łuk zarysowanych. We włosach, jak heban czarnych, błyszczą brylanty i kamienie drogie: naszyjnik i bransolety z piastrów ułożone świecą złocistym połyskiem. Muzułmanin strasznym uśmiechem wyraża zadowolenie z piękności niewolnicy, która rzuca mu się do nóg i błaga o wolność, o powrót w góry rodzinne, gdzie ją czeka narzeczony, opłakujący zapewne stratę ukochanej Zulejki. Żadne błagania nie mogą zmiękczyć zatwardziałego Hassana; myśl o rozpaczy narzeczonego wywołuje uśmiech na jego twarzy. Zulejka widząc że wszystko dla niej stracone, zakrywa twarz rękoma i upada na wpół omdlona z rozpaczy, gdy wtem ukazuje się Kizlar Aga z listem od sułtana.
Hassan blady jak śmierć powiódł ręką po czole odebrawszy rozkaz straszny z rąk posłanego, gdy tymczasem iskrzy się dzika radość na twarzy murzyna, który do tej nowej roli inny zarówno świetny strój przywdział.
— Litości! litości! — woła nieszczęsny pasza. Ale Kizlar Aga wykrzywił się przeraźliwie i zarzucił sznur jedwabny na szyję Hassana.
Zasłona spada. Hassan za kulisami woła do publiczności:
— Pierwsza część z dwóch głosek złożona.
Mistress Rawdon Crawley, mająca uczestniczyć w przedstawieniu, zbliża się do mistress Winkworth i podziwia wytworny gust i piękność jej stroju.
Zaczyna się część druga. Rzecz dzieje się zawsze na Wschodzie. (Hassan zmienił ubiór wschodni na suknie europejskie, i siedzi wśród widzów obok Zulejki. Widocznie najlepsza zgoda między nimi panuje. Co się zaś tyczy Kizlar Agi, ten się przemienił w spokojnego niewolnika murzyna) Jesteśmy teraz wśród bezludnej pustyni. Turcy, zwróceni w stronę wschodzącego słońca, nurzają swe czoła w piasku. Nie można było dostać dromedara, ale orkiestra usunęła tę trudność grając uwerturę z opery „Karawana“. Na boku sceny ogromna głowa egipska wydaje harmonijne dźwięki ku wielkiemu zdumieniu podróżnych, i spiewa piosnki komiczne układu pana Wagg. Podróżni znikają ze sceny wykonując sarabandę.
— Druga i ostatnia część z dwóch głosek złożona — krzyknęła głowa egipska.
Zasłona podnosi się znowu i ostatni akt się zaczyna. Scena przedstawia namiot grecki. Dzielny rycerz na łóżku leży. Nad głową jego hełm i tarcza zawieszona. Można już teraz odczytać: Troja zburzona, Ifigenja stracona, Kasandra uwięziona w pałacu. Pułkownik Crawley — który przez całe życie nie słyszał o wzięciu Troi o niewoli Kasandry — w roli walecznego żołnierza chrapie na swojem łożu w Argos. Zawieszona lampa oświeca migającym blaskiem uśpionego wojownika; miecz i tarcza posępnie rysuje się w półcieniu odbijając niepewne drżące światło płomienia; orkiestra wykonywa straszny ustęp z Don Żuana w znanej scenie ukazania się komandora.
Blady i zmieszany Egistes wchodzi ostrożnie na palcach. Cóż to za straszne widziadło wszędzie go wrśród ciemności ściga i nie chce jakoby z swej złowrogiej wypuścić potęgi? Egistes podnosi ramię dla zadania ciosu śmiertelnego w szlachetną, bezbronną pierś niewinnej ofiary. Chce uderzyć, ale nie, ręka jego nie śmie ugodzić w pierś króla królów, w pierś zwycięscy Iljonu. Tu Klitemnestra jak cień się przesuwa, włosy jej rozrzucone w nieładzie spadają na ramiona śnieżnej białości, śmiertelna bladość pokrywa jej lica, a oczy płoną blaskiem tak strasznym, że wszystkich zimny dreszcz przejmuje.
— Patrzcie! odezwały się głosy z cicha, to mistress Rawdon Crawley.
Z wyrazem najwyższej wzgardy wyrywka sztylet z rąk Egistes’a i zbliża się do łóżka. Przy blasku lampy widać żelazo mordercze wzniesione nad głową spiącego rycerza; lampa gaśnie, jęk głuchy słyszeć się daje, poczem milczenie grobowe scenę zalega.
Publiczność była pod silnem wrażeniem tej strasznej sceny, która się w ciemności odbyła. Rebeka odegrała powierzoną sobie rolę z taką prawdą, że widzowie przerażeni pozostali jakby przykuci do miejsc swych aż do chwili kiedy sala zajaśniała znowu rzęsistem światłem.
Po całej sali rozległ się huk oklasków. „Brawo! brawo! wołał stary Steyne złamanym głosem. Na honor! mruczał sam do siebie, ona byłaby zdolną do spełnienia tej roli w rzeczywistości“.
Publiczność przywołuje z zapałem wszystkich aktorów; dają się słyszeć głosy: Autor! Klitemnestra! Agamemnon, nie śmiejąc wyjść na scenę w klasycznej todze, zostaje za kulisami z Egistes’em i z innymi aktorami tego obrazowego dramatu. Pan Bedwin Sands ukazuje się na scenie trzymając za rękę Zulejkę i Klitemnestrę. Jedna z najznakomitszych osób z całego zgromadzenia chce koniecznie przedstawić się nadobnej Klitemnestrze.
— A teraz kiedy mu serce żelazem przeszyła, potrzebaby jej innego męża; nie prawdaż? — rzekła dosyć trafnie Jego królewska Wysokość.
— Mistress Rawdon Crawley była niezrównaną w swojej roli — dodał lord Steyne.
Becky patrzy na lorda z uśmiechem zadowolenia i lekkiej ironji, kłaniając się z wdziękiem publiczności. Lokaje roznoszą tace z lodami i chłodnikami, aktorowie zaś znikają żeby się przygotować do nowej szarady, której trzy zgłoski w ten sposób są przedstawione:
W pierwszej zgłosce pułkownik Crawley wychodzi ze stajni w kapeluszu z szerokiemi brzegami, w długim płaszczu, z kijem i latarnią. Przechodzi całą scenę wygłaszając godzinę. Na boku sceny widać dwie zgrzybiałe głowy pochylone nad stolikiem i zajęte partją pikiety. Zdaje się że staruszkowie nie najlepiej się bawią, bo ziewają nieustannie. Chłopiec służący wkłada na nich szlafroki, a służąca — w tej roli występował szanowny lord Southdown — przynosi dwa lichtarze ze świecami i miednicę. Po wyjściu służącej dwaj starcy biorą czepki nocne na głowę, a mały groom zamyka okiennice. Potem słychać dźwięk klucza obróconego w zamku, i wszystkie światła gasną. Muzyka przegrywa łagodnemi tony: Usypiajcie, usypiajcie bóstwa miłości
— Pierwsza zgłoska! — woła głos za kulisami.
Druga zgłoska w następnym przedstawia się obrazie: Światła zapalają się nagle jakby czarodziejską siłą, a muzyka gra znany śpiew z Jana z Paryża: Ach! jakże błogo być w podróży! W dekoracji ta tylko zaszła zmiana że na przedniej ścianie domu przedstawionego na scenie zawieszono tarczę herbową rodziny Steyn’ów; dzwonki wydają hałas piekielny, w dolnej izbie jakiś człowiek podaje drugiemu długi pas papieru; ten ostatni zżyma się, grozi pięścią, stuka nogami i okazuje jawnie że rachunek wydaje mu się podwójną kredką pisany. „Numerowy, powóz mi sprowadzić!“, woła ktoś inny stojąc na progu i głaszcząc pod brodę szanownego lorda Southdown przebranego za służącę hotelową, która zdaje się niepocieszoną w smutku, jak niegdyś Kalypso przy odjeździe swego Ulissesa. Klik, klak! klik, klak! daje się słyszeć tentent galopujących koni, trzaskanie z bicza i głosy pocztyljonów. Oberżysta, służąca i numerowi podskakują ku drzwiom, ale w chwili kiedy gość jakiś — zapewne wysokiego znaczenia i dystynkcji — ma wejść do domu, zasłona spada, i głos się znowu odzywa z ukrycia:
— Druga zgłoska!
Podczas gdy robią przygotawania do obrazu, trzecią zgłoskę oznaczającego, orkiestra wykonywa symfonję morską, złożoną z części następujących: Nad brzegiem morza, Mój piękny okręt, i Kiedy fale wzburzone. Charakter muzyki zdaje się przygotowywać widzów do jakiegoś zjawiska rozhukanych morskich żywiołów. Zasłona się podnosi, słychać odgłos dzwonu. „Zbliżać się do przylądka“, woła głos donośny. Wszyscy podróżni wskazują sobie z trwogą chmury czarne malowane, majtkowie pokręcają głowami na znak niepokoju. Lady Languste (rola powierzona lordowi Southdonowi).
Kapitan okrętu, w którym łatwo poznać pułkownika Crawley’a, przytrzymuje ręką kapelusz stosowany podczas kiedy płaszcz jego w ciągłym jest ruchu, jakby wiatrem miotany. Kapitan patrzy przez teleskop i odejmuje rękę od kapelusza, uniesionego silnym powiewem wiatru, a w sali rozlegają się huczne oklaski. Domyślać się należy że wicher silny i żywioły rozhukane. Muzyka charakteryzuje ten stan natury świstami i grzomatami coraz to groźniejszemi; majtkowie zataczają się przechodząc po pokładzie statku. Dozorca okrętu wynosi sześć cebrzyków do wylewania wody i stawia je obok lady Languste; ta przyciska pieska, który zaczyna żałośnie piszczeć; lady Languste wyciąga z kieszeni chustkę, przytyka ją do ust i czem prędzej biegnie do swojej kabiny, a wzmagające się coraz silniej akorda muzyczne wyrażają gwałtowność huraganu. Tu się kończy obraz trzeciej zgłoski.
W owej epoce znany był balet pod nazwą „Słowika“, któremu Montessu i Noblet zawdzięczają swoją sławę. Pan Wagg zamienił balet w operę, podkładając pod muzykę wyrazy swojego utworu, i przyswoił to dzieło angielskiej scenie. Do przedstawienia baletu porobiono staroświeckie kostjumy francuskie; mały lord Southdown ukazał się na scenie przebrany za starą kobietę, wspierającą się na lasce.
Świeża i dźwięczna melodja wychodziła ze skromnej chatki (z kartonu zrobionej) okrytej różami i powojem.
— Filomelo, Filomelo, woła stara kobieta, i Filomela ukazuje się natychmiast, przyjęta przez publiczność grzmotem oklasków. Mistress Rawdon — bo to ona była — z pudrowanemi włosami i czarnemi muszkami na twarzy, wyglądała jak najczarowniejsza markiza, o jakiej tylko marzyć można.
Filomela, promieniejąca szczęściem wychodzi na scenę nucąc piosnkę wesołą, z tą naiwnością, jaką się tak często odznaczają dziewice sztuce dramatycznej poświęcone, i kłania się z nieopisanym wdziękiem.
— Dla czegóżto, moje dziecko — zapytuje ją matka — zawsze śmiejesz się i spiewasz?

Filomela nową odpowiada melodją:
Róża na moim balkonie.

Ta róża, dziś tak wonna, tak świeża i miła,
W zimie była bez listków, więdła i tęskniła:
Pytasz, zkąd jej rumieniec, zkąd jej woni tyle?
Zkądże błysło słoneczko, że wstały motyle!

Słowik, co z pełnej piersi dziś w gęstwinie śpiewa,
Milczał gdy wiatr dął mroźny i śnieg zginał drzewa:
Pytasz mamo, dla czego tak pięknie zanucił?
Bo słoneczko wróciło, maj zielony wrócił!

Orkiestra przegrywa symfonję naśladującą spiew i szczebiotanie ptasząt, wśród gradu bukietów, grzmotu oklasków, i ogólnego ze wszech stron okrzyku publiczności: bis! bis! bis!... Głos lady Steyne daje się słyszeć wyraźnie w tym silnym a może hałaśliwym chórze, wydającym potężne brawo,“ ale zapał wielki, bo słowik (Nightingale) najświetniejsze znalazł powodzenie. Becky, ów słowiczek wdzięczny, zbiera kwiaty rzucane jej pod nogi, darząc publiczność ukłonami, któremi najznakomitsze artystki poszczycićby się mogły.
Lord Steyne był w paroksyzmie admiracji, chociaż można powiedzieć że i entuzjazm całej publiczności nie był o wiele mniejszy. Nikt już ani wspomniał o pięknych czarnych oczach, które w pierwszej szaradzie tak sympatycznego doznały przyjęcia. Mistress Winkworth, dwa razy ładniejsza od Becky, została wszakże zupełnie przyćmioną. Wszystkie pochwały były dla mistress Rawdon; porównywano ją do najsławniejszych artystek i zgadzano się jednomyślnie — może nie bez słuszności — że gdyby była sobie obrała zawód dramatyczny, doszłaby niezawodnie do szczytu doskonałości w tej sztuce. Jednem słowem tryumf Rebeki był zupełny; głos jej drżący i wzruszony w ostatniej zwrotce, utonął w falach rozhukanego entuzjazmu.
Po przedstawieniu szarad i obrazów bal się rozpoczął. Każdy ubiegał się o zaszczyt tańczenia z Rebeką, która była tego wieczora celem powszechnej uwagi i uprzejmych względów. Książe krwi chciwie chwytał każdą sposobność żeby rozmawiać z tą, która według niego była czarującem stworzeniem. Pierś Rebeki wezbrana była dumą; majątek, znaczenie, sława, wyraźnie już rysowały się w jej wyobraźni. Becky mogła już uważać lorda Steyne jako swego niewolnika, który jej nie opuszczał, z nikim oprócz niej nie mówił, ją tylko widział i do niej wyłącznie kierował wszystkie grzeczności. Mistress Rawdon została w stroju markizy, i tańczyła menueta z panem Truffigny, sekretarzem księcia de la Jabotière. Jeżeli sam książę powstrzymał się od tańczenia z nią, to jedynie przez wzgląd na swoją godność osobistą i powagę dyplomaty; głośno się jednak odzywał że kobieta umiejąca tak mówić i tańczyć jak Becky, mogłaby być żoną posła przy każdym z dworów europejskich.
Oparta na ramieniu pana Klingenspohr, kuzyna księcia Peterwaradin’a i członka poselstwa, Becky rzuciła się w wir walcowy. Książę nie pomny na prawa etykiety i na swoje dyplomatyczne stanowisko, nie mogąc panować nad sobą, ujął Rebekę do walca. Jego Ekscelencja rzuciła się w tany z takim zapałem, że ledwie dostrzedz można było migotanie brylantów zawieszonych na huzarskim mundurze. Po kilku minutach książę zadyszany musiał był powstrzymać swoje zapały. Gdyby walec lepiej był znany wyznawcom, islamu, kto wie czy sam Papuchipasza nie uległby podobnej pokusie. Wszyscy otaczali Rebekę do koła kiedy tańczyła; zdaje się że Tagljoni nawet nie mogła o większem powodzeniu marzyć. Upojenie było ogólne. Że Rebeka je dzieliła, o tem i wątpić nie można, widząc dumne i tryumfujące spojrzenia, jakiemi swoje współzawodniczki mierzyła. Biedna Zulejka! Na cóż się przydać mogły teraz te piękne oczy? Chyba do wylewania łez nad własną porażką i opuszczeniem.
Świetny tryumf Becky okazał się najwidoczniej przy kolacji: Posadzono ją przy stole coraz więcej zachwyconego nią książęcia krwi, w gronie najznakomitszych osób z tego zgromadzenia wybranych. Serwis przy tym stole był złoty, a Becky — jak druga Kleopatra — byleby tylko objawiła życzenie, znalazłaby perły w swoim kielichu szampańskiego wina. Książę Peterwaradin oddałby jej połowę drogich kamieni, błyszczących na jego mundurze, za jedno spojrzenie tych oczu, miotających błyskawice. Za to inne damy, siedzące przy drugim stole, o srebrnych tylko talerzach, patrzyły na Rebekę okiem piorunującej nienawiści — nadskakująca grzeczność lorda Styene dla tej kobiety zapalała w nich gniew szalony.
Rawdon Crawley nie czuł się zbyt uszczęśliwiony tryumfami Rebeki; wyższość żony budziła w nim dosyć niemiłe uczucie.
W chwili wyjazdu orszak młodych ludzi odprowadził Rebekę aż do powozu. Imię mistress Rawdon Crawley powtarzane przez tłumy ludzi cisnących się przed pałacem, doszło do uszu woźnicy, który wjechał natychmiast w dziedziniec wspaniale oświecony i zatrzymał się przed gankiem. Rawdon wsadził żonę do powozu, a sam wolał pójść piechotą z panem Wenham, który go poczęstował cygarem. Pułkownik dostał ognia od jednego z uliczników, wziął swego towarzysza pod rękę i poszli razem. W tym samym czasie dwóch ludzi wyszło z tłumu, postępując ciągle w pewnej odległości za nimi. Gdy uszli z pięćdziesiąt kroków, jeden z nich zbliżył się do Rawdona, uderzył go lekko po ramieniu i rzekł:
Darujesz mi pułkowniku, mam ci powiedzieć parę słów na stronie.
Drugi nieznajomy gwizdnął; jeden z dorożkarzy stojących w linji przed Gaunt House, podjechał natychmiast na dany sygnał.
Pułkownik zrozumiał że wszelki opór byłby bezskuteczny i że wpadł w ręce nieubłaganych wykonawców, a raczej ślepych narzędzi prawa. Rawdon cofnął się, ale natychmiast uczuł żelazną rękę człowieka, który go przed chwilą po ramieniu uderzył.
— Jesteśmy tu we trzech przeciwko jednemu, więc musisz pan iść za nami, żaden opór nie pomoże — powiedział nieznajomy.
— Ah! to Moss! — wyrzekł Rawdon, przypatrzywszy się bliżej człowiekowi, który stojąc przed nim drogę mu zamykał. — Ileż ci potrzeba?
— Bagatela — odpowiedział pan Moss, pomocnik szeryfa z Middlesex — sto sześćdziesiąt sześć funtów szterlingów i ośm pensów na rekurs pana Nathan’a.
<section begin="r05"/>— Na miłość Boga, Wenham, pożycz mi tylko sto funtów — rzekł błagalnie pułkownik — mam ze sześćdziesiąt funtów przy sobie.
— Ja i dziesięciu nawet nie mam przy duszy — odpowiedział biedny Wenham — bądź zdrów, mój dobry przyjacielu, do widzenia.
— Bądź zdrów! — odrzekł Rawdon smutnie.
Wenham zniknął w ciemnościach, a Rawdon Crawley kończył palić cygaro w powozie, który go zawiózł do Templebar.



<section end="r05"/><section begin="r06"/>

VI.
Uprzejmość lorda Steyne występuje w całem świetle.

Lord Steyne w porywach wspaniałomyślności nie rachował eię wcale; Crawley’owie najlepiej przekonać się o tem mogli. Szlachetny lord zajął się troskliwie przyszłością małego Rawdona i przekonał rodziców że czas już oddać go do szkoły. Cóż może być zbawienniejszego w tym wieku jak współzawodnictwo z kolegami i to starcie się z nowym, pozadomowym światem, tak dzielnie wpływające na rozwój umysłu i serca? Ojciec przedstawiał że środki jego nie wystarczają na umieszczenie syna w lepszym zakładzie; matka dodała że miss Briggs najlepiej odpowiada potrzebom umysłowym malca, który nie może mieć lepszego od niej nauczyciela, czego dowodzą postępy, jakie zrobił w łacinie języku angielskim i w innych gałęziach nauk; ale postępowy margrabia Steyne — administrator słynnego kolegium Whitefriars, urządzonego w dawnym klasztorze Cystersów — nie dawał się przekonać.
<section end="r06"/> Jakkolwiek Rawdon nie czytał nigdy żadnej książki oprócz Przewodnika wyścigów, i jakkolwiekbądź ze wspomnień licealnych nic mu nie pozostało oprócz bolesnych dyscypliny razów, wielce jednak cenił nauki klasyczne, jak to angielskiemu szlachcicowi przystoi, i cieszył się myślą że syn jego zajmie kiedyś w świecie uczonym pewne stanowisko. Pomimo słabości, jaką miał dla syna, pomimo wielu względów, które to przywiązanie potęgowały, pułkownik zgodził się na oddanie syna do szkół, i jako dobry ojciec umiał dla dobra syna zrobić z swoich uczuć ofiarę. Niestety! aż do chwili pożegnania małego Rawdona nie znał całej doniosłości tej ofiary.
Po odjeździe syna z domu, ojciec uczuł wielki brak w życiu i poddał się smutkowi, o jakim synek zachwycony nowymi towarzyszami ani pojęcia mieć jeszcze nie mógł. Becky śmiała się serdecznie kiedy pułkownik starał się wyrazić swą boleść w szorstkiej i urywanej mowie, co tem dotkliwiej mu się czuć dawało. Ileż razy miał łzy w oczach kiedy spojrzał na opróżnione łóżeczko dziecka! Najwięcej cierpiał rano, wychodząc sam jeden na przechadzkę, w której mu zwykle Rawdonek towarzyszył. Jedyną wówczas dla niego pociechą było obcowanie z ludźmi, którzy jego syna bardzo lubili. Przepędzał chętnie całe godziny u lady Joanny i rozmawiał z nią o tysiącznych przymiotach ukochanego dziecka.
Mówiliśmy już że lady Joanna lubiła swego synowca, córeczka jej również się do kuzynka przywiązała i nie mało łez uroniła, kiedy się z sobą żegnali. Pułkownik wdzięczny był matce i córce za te oznaki czułości dla syna i śmialej odtąd wywnętrzał się przed nimi, dając im poznać w tych poufnych rozmowach najszlachetniejszą stronę swego serca, Rawdon pozyskał życzliwość i szacunek lady Joanny, ale bratowe coraz mniej się z sobą widywały. Dobroć i słodycz charakteru lady Joanny wywoływały uśmiech Rebeki, przeciwnie zaś zimne i suche serce mistress Rawdon oburzało tylko jej bratowę.
Też same przyczyny oddalały Rawdona od żony, chociaż starał się ukrywać to przed sobą samym. Rebeka bardzo mało tem się troszczyła; bo czyż było cokolwiek na świecie, coby ją mogło wzruszyć lub dotknąć? Uważała ona męża jak swego niewolnika lub co najmniej pokornego sługę, a czy był smutny lub niespokojny, mało jej na tem zależało; zawsze miała dla niego uśmiech pogardy na ustach. Główną jej myślą, jedynym celem było wzrastać w opinji publicznej, nabierać coraz więcej znaczenia u ludzi, i używać przyjemności jakich świat dostarczyć może.
Briggs miała polecenie zająć się wyprawą małego Rawdona. Molly, panna służąca, zawsze wierna i przywiązana, chociaż od dawna pensji jej nie wypłacano, zalewała się łzami żegnając malca. Mistress Rawdon nie chciała pozwolić swego powozu mężowi żeby odwieść małego.
— Powóz? a to na co — można wziąć dorożkę.
Becky nie szukała syna przed jego wyjazdem żeby go popieścić po raz ostatni, jak również i dziecko nie szukało matki żeby ją uściskać. Z tem wszystkiem pocałował swoją starą Briggs, której nigdy hojnie pieszczotami nie obdarzał, pocieszał ją nawet, obiecując że co niedzieli przychodzić będzie do domu żeby go zobaczyć mogła.
Jednocześnie, kiedy dorożkaż odwoził Rawdona do szkoły, Becky przejeżdżała eleganckim powozem aleje parku, otoczona młodymi ludźmi, którzy jej konno asystowali. Ojciec tymczasem powracał do domu smutny i złamany ciężarem najszlachetniejszego uczucia, jakie kiedykolwiek do jego serca wcisnąć się mogło. Podano obiad. Rawdon zasiadł do stołu w towarzystwie samej jednej Briggs, był dla niej więcej niż zwykle uprzejmym, bo potrzebował okazać jej wdzięczność swoję za starania około małego i za życzliwość, jaką mu okazywała. W głębi sumienia wyrzucał sobie pułkownik odarcie biednej Briggs z ostatnich jej funduszów, do czego się w części przyłożył popierając oszustwa żony. Długo jeszcze rozmawiali oboje o małym Rawdy, bo Becky wróciła tylko dla przebrania się i pojechała znów na obiad proszony do znajomych, Rawdon niepocieszony poszedł do lady Joanny na wieczór, żeby jej opowiedzieć wszystkie szczegóły swego rozstania z synem, i odmalować odwagę dziecka w tak smutnej dla niego chwili.
Przełożeni kolegjum bardzo byli łaskawi na chłopca, protegowanego przez lorda Steyne, mającego stryja w parlamencie i ojca pułkownikiem, którego imię nieraz się spotykało w Morningpost lub w Pogadankach salonowych. Malec zawsze miał pieniądze w kieszeni i wydawał je na ciastka dla kolegów lub na inne łakocie. W sobotę przychodził do ojca, dla którego był to najszczęśliwszy dzień w tygodniu, Ojciec prowadził go do teatru, albo jeżeli sam nie mógł, posyłał ze służącym. Z jakiemże zajęciem słuchał opowiadań malca o wszystkich zajściach szkolnych, o bitwach z towarzyszami staczanych! Wkrótce ojciec był obeznany z nazwiskami wszystkich nauczycieli i uczniów tak dobrze jak sam Rawdonek. Czasem zaś malec dotykał w rozmowie tak ważnych kwestji, jak gramatyka łacińska; wówczas to ojciec starał się okazać synowi że ten przedmiot nie jest mu zupełnie obcy.
— Pracuj, moj synu — mówił do niego z powagą. — Na świecie ten tylko ma jakąś wartość, kto pracuje; pamiętaj że tylko przez pracę można dojść do czegoś.
Pogarda, z jaką mistess Crawley traktowała męża, stawała się z każdym dniem widoczniejszą.
— Rób co ci się podoba... idź na objad dokąd chcesz.. pij sobie piwo lub dżin w kawiarni, jeśli nie wolisz wisieć przy lady Joannie... to mi wszystko jedno, tylko nie wymagaj tego żebym sobie krew psuła z powodu tego dziecka. Ja muszę się zajmować twojemi interesami i za ciebie myśleć, jeżeli ty sam tego nie umiesz. Do czegóżbyś już doszedł i coby dziś z tobą było gdybym cię była zostawiła własnym twoim siłom? Jakżebyś wyglądał w świecie, powiedz mi proszę, gdybym na ciebie uważać i tobą kierować przestała?
To pewna że we wszystkich salonach, odwiedzanych przez Rebekę, bardzo mało zajmowano się biednym Rawdonem, a zwykle zapraszano ją samą tylko, nie prosząc męża. Zdawałoby się teraz że mistres Rawdon zawsze tylko w wielkim świecie żyła, a kiedy zdarzało się że dwór przywdziewał żałobę, Becky od stóp do głów była czarno ubrana.
Zabezpieczywszy przyszłość małego Rawdona, lord Steyne, opiekujący się szczerze interesami Crawlej’ów, był tego zdania że dla ulgi w budżecie domowym należało miss Briggs odprawić koniecznie. Becky zresztą potrafiłaby już sama doskonale dom swój prowadzić. Widzieliśmy jak lord wspaniale dał swojej protegowanej pieniądze na zapłacenie długu pannie Briggs, która pomimo tego nie wynosiła się z domu. Milord wyciągnął ztąd niemiły wniosek, że pieniądze na ten cel przez niego pożyczone, zostały na inny obrócone użytek; nie był jednak tyle naiwnym żeby miał żądać wyjaśnienia od Becky, bo z góry był przekonany że jej na argumentach zbywać nie będzie; postanowił więc traktować tę drażliwą sprawę w inny, nierównie zręczniejszy sposób.
Pewnego dnia, kiedy mistress Rawdon była na przechadzce, milord wszedł do małego domku przy Curzon-Street i prosił miss Briggs o filiżankę kawy. Z początku mówił o małym Rawdonie, o dobrem jego sprawowaniu się na pensji, a w końcu przeszedł tak zręcznie do innego przedmiotu, że po kilku minutach wiedział już wszystko, co mu było potrzeba a mianowicie że miss Briggs nic od swojej pani nie dostała, oprócz jedwabnej sukni, i że ten upominek o mało nie rozsadził czułego serca nadmiarem wdzięczności.
Milord uśmiechał się słuchając tego miłego opowiadania. Cnotliwa Becky odmalowała mu z najdrobniejszemi szczegółami radość poczciwej Brggs kiedy odebrała tysiąc sto dwadzieścia pięć funtów. — Becky z żalem mówiła lordowi o konieczności pozbycia się tak okrągłej sumki, objaśniając gdzie i jak ten kapitał dla panny Briggs umieściła.
— Kto wie — myślała sobie mała filutka — czy milord nie doda coś jeszcze...
Ale milord nie spieszył się wcale z rozwiązaniem woreczka, w przekonaniu że już aż nadto okazał się wspaniałomyślnym.
Wyznanie panny Briggs jeszcze więcej obudziło ciekawość milorda; rzucił kilka nowych zapytań i Briggs wyśpiewała mu naiwnie wszystko, nie darowując ani jednego szczegółu od chwili kiedy miss Crawley zapis jej zrobiła. Zapytana o cyfrę zapisu, powiedziała że kapitał ten wynosił sześć set i kilka funtów. Co ją najwięcej uspokajało, to to, że pułkownik i mistress Rawdon przez wpływy baroneta potrafili korzystnie fundusz jej umieścić.
Zaledwie zacna Briggs lordowi tych wiadomości udzieliła, zaczęła natychmiast żałować swej niedyskretnej otwartości i błagała milorda żeby przy sobie zachował to wszystko, co słyszał od niej. Pułkownik, mówiła — był tak dobry dla niej, pan Crawlej mógł wziąć za złe jej gadatliwość i oddałby może jej pieniądze; a gdzieżby ona potem tak korzystnie kapitał ulokować potrafiła.
Lord Steyne śmiał się szczerze i obiecał że nie będzie nadużywać zaufania, wyszedłszy zaś ztamtąd widocznie był w lepszym humorze aniżeli zwykle.
— Cóż to za szatan! mówił sam do siebie; co za szalona zdolność do intryg i komedji w tej kobiecie. Nie wiele już brakowało żeby mi swoją przewrotnością nowej nie wyłudziła pomocy. Widziałem nie mało kobiet przewrotnych, ale wszystkie są obok niej początkującemi zaledwie w tem rzemiośle. I ja tej kobiecie pozwoliłem się tak usidłać, że jestem dzieckiem, igraszką w jej ręku i jej zamiarów nawet nie spostrzegam. Nie w kłamstwie i intrydze nikt jej nie dorówna!“
Ten nowy dowód zręczności podwoił uwielbienie, jakie Becky w lordzie budziła. Wyciągnąć pieniądze, to jeszcze nic nadzwyczajnego; ale wyciągnąć dwa razy tyle ile się potrzebuje i nie zapłacić nikomu, oto najwyższa sztuka. „Crawley nie jest tak głupi jak się wydaje — myślał sobie milord — on także dosyć zręcznie wywiązał się ze swojej roli w tej intrydze. Sądząc z jego powierzchowności i ze sposobu życia, komuby przyszło posądzić go o udział w podobnej sprawie? A to on jednak rękami swojej żony żar wygrzebał, żeby później samemu z tego skorzystać.“
Co do nas, którzy wiemy jak się rzeczy mają, musimy przyznać że milord bardzo się mylił. To jednak przekonanie, jakkolwiek fałszywe, zmieniło zupełnie postępowanie milorda względem pułkownika; od tej bo wiem chwili zaniechał wszelkich względów okazywanych dotąd mężowi Rebeki. Protektor mistress Crawley nigdyby nie przypuścił żeby te pieniądze u Rebeki zostać miały; co zaś do Rawdona to sądził go podług innych mężów spotykanych w życiu pełnem przygód miłośnych. Milord tylu już mężów kupił, że należy mu przebaczyć jeżeli pułkownika do tej kategorji zaliczył.
Przy pierwszem spotkaniu, kiedy lord Steyne znalazł się sam na sam z Rebeką, ironicznie winszował jej zręczności w dostawaniu pieniędzy, których jej było potrzeba. Chociaż nie przygotowana wcale, Becky nie była zakłopotaną. Jeżeli się kiedy do kłamstwa uciekała — co tylko w ostatecznym razie robiła, nie mając już innego wyjścia — to się wywiązywała z tego zadania śmiało i spokojnie. W momencie też ułożyła całą historję, którą opowiedziała lordowi, zacząwszy od wyznania że go poprzednio oszukała, tak — niegodziwie oszukała, ale czyjaż w tem wina?
— Ah! milordzie — mówiła — nigdy nie będziesz miał dokładnego pojęcia o tych męczarniach i nocach bezsennych jakie przetrwałam. Przed tobą, milordzie, jestem swobodną i wesołą; ale któż ci opisze wszystko, co cierpieć muszę, kiedy nie ma cię milordzie, żeby stanąć w mojej obronie? Mąż mój groźbami i najokrutniejszem obejściem zmusił mnie do proszenia cię o tę sumę, a przewidując że będę o to zapytywana, ułożył wszystko co mam odpowiedzieć, i surowo nakazał mi trzymać się tego. Zabrał natychmiast pieniądze, mówiąc że sam zapłaci miss Briggs: czy wolno mi było nie wierzyć jego słowu? Milordzie przebacz człowiekowi przyciśnionemu nieszczęściem, i zlituj się nad nieszczęśliwą kobietą.
Kończąc patetyczną przemowę mistress Rawdon zalała się łzami. Nigdy może cnota prześladowana nie była tak porywającą wybuchem swojej boleści.
Protegowana i jej opiekun pojechali powozem do Regent’s Park, gdzie mieli długą rozmowę, której tu przytaczać nie mamy potrzeby. Powiemy tylko że Becky wróciwszy do siebie, pobiegła po miss Briggs z promieniejącą twarzą i oświadczyła jej że dobre wiadomości przywozi. Lord Steyne, najszlachetniejszy z ludzi bez wątpienia, cały oddany jest wyłącznie jednej myśli: robienia dobrze ludziom. Teraz kiedy mały Rawdon umieszczony już na pensji, łatwiej jest matce obejść się wprawdzie na samą myśl rozłączenia się z ukochaną Briggs, ale szczupłe fundusze zmuszały ją do tej ciężkiej próby ze względów koniecznej na dziś oszczędności. Jedna tylko myśl ją w tym smutku pocieszała: że nieoceniona Briggs — dzięki szlachetności lorda Steyne — będzie miała daleko korzystniejszą jak obecnie posadę, Mistress Pilkington, ochmistrzyni w Gaunthley-Hall, z powodu podeszłego wieku i reumatyzmu, nie mogła już wydołać swoim obowiązkom w tak wielkim domu przy słabnących coraz siłach. Potrzeba koniecznie żeby ją ktoś zastąpił; a to jest bardzo świetna pozycja. Państwo ledwie raz na dwa lata przyjeżdżali do Gauntley, sama więc ochmistrzyni była panią samowładną w pałacu; dom mogła prowadzić otwarty przyjmować i zapraszać na objady okoliczne duchowieństwo i inne osoby szanowane w całej prowincji; jednem słowem była prawdziwą królową tej pięknej rezydencji. Dwie ochmistrzynie, poprzedniczki mistress Pilkington, powychodziły za mąż za wikarjuszów z Grauntley, a jeżeli mistress Pilkington nie poszła za ich przykładem, to tylko dla tego że była ciotką teraźniejszego wikarjusza. Nim stanowczy układ nastąpi, miss Briggs mogła pojechać do Gauntley i przekonać się naocznie czy to miejsce byłoby dla niej stosowne?
Słów nam brakuje żeby odmalować uniesienie wdzięczności, z jakiem Briggs przyjęła oświadczenie Rebeki. Jedyny warunek przez nią postawiony, przyjęcia propozycji, była obietnica — którą Becky z łatwością udzieliła — że Rawdonek będzie często do Gauntley dojeżdżać dla odwiedzania ulubionej swej Briggs. Gdy Rawdon powrócił z miasta, Becky pobiegła udzielić mu tej wiadomości, ku wielkiemu zadowoleniu pułkownika, który widział się dopiero oswobodzonym z ciężkiego kłopotu płacenia pannie Briggs jej należytości. Z tem wszystkiem Rawdon nie był jeszcze uspokojony zupełnie, bo kiedy opowiedział Southdown’owi, co lord Steyne postanowił, Southdow patrzył na niego wzrokiem obudzającym w umyśle pułkownika nowe podejrzenia.
Rawdon mówił o tym nowym dowodzie przyjaźni lorda Steyne przed swoją bratową, która na tę wiadomość dziwny wyraz twarzy przybrała; toż samo było i z baronetem.
— Ona jest nadto żywa, nadto... wesoła — mówili oboje do Rawdona; nie dobrze jest pozwalać jej samej jednej bywać na balach, jeździć po spacerach. Należałoby żeby ktoś zawsze był przy niej i nie odstępował, chociażby to być miała jedna z sióstr z Crawley.
Zapewne nie byłoby może zbytecznem żeby ktokolwiek był ciągle przy Rebece. Ale trudnoby wymagać od zacnej Briggs żeby miała odrzucić tak świetne propozycje. Co prędzej więc upakowała swoje rzeczy i puściła się w drogę. Oto jakim sposobem przednia straż domu Rawdona wpadła w ręce nieprzyjacielskie.
Sir Pitt poszedł w parę dni potem do bratowej żeby wyjaśnić niektóre drażliwe kwestje, jak również powody wyjazdu panny Briggs. Napróżno Becky usiłowała przekonać go że protekcja lorda Steyne jest koniecznie jej mężowi potrzebną, że byłoby niegodziwością pozbawiać biedną Briggs tak świetnej pozycji, itd. itd; ani słodkie uśmiechy, ani wdzięczne przymilania się nie zdołały zachwiać przekonaniem baroneta, który się starł trochę z bratową, tak nie dawno jeszcze przez niego uwielbianą.
Pitt mówił o honorze i niepokalanej sławie rodziny Crawlejów. Wyrzucał Rebece otaczanie się młodymi Francuzami, łatwość w przyjmowaniu wszystkich salonowych modnisiów, a nawet ciągłe wizyty lorda Steyne i przesiadywanie z nim po całych godzinach sam na sam, podczas kiedy powóz jego stał ciągle przed jej domem. Baronet dodał że jako głowa familii zaklina bratowę żeby nadal była więcej w postępowaniu swojem oględną bo świat zaczyna już się nią zajmować, i wiele niedobrych pogłosek krąży o jej stosunkach z lordem, który pomimo wysokiego stanowiska i niezaprzeczonych zdolności może przesadzoną grzecznością skompromitować każdą kobietę.
Becky obiecała zastosować się zupełnie do uwag i wymagań szwagra, ale lord Steyne nie zaprzestał swoich wizyt codziennych, co podwajało gniew baroneta. Nie umiemy powiedzieć czy lady Joanna była kontentna lub nie, z tego że stosunki jej męża z bratową bardzo się oziębiły. Lord Steyne bywał jak zawsze na Curzon-Street, sir Pitt przestał bywać tam zupełnie, a lady Joanna była tego zdania żeby nie przyjmować nawet zaprosin na szarady do Gaunt-House; ale baronet uważał że to byłoby niestosownie, kiedy Jego Królewska Wysokość miał zaszczycić wieczór swoją obecnością.
Sir Pitt przynajmniej wyjechał z balu bardzo wcześnie, z czego lady Joanna była niezmiernie kontentna. Becky mogła zaledwie kilka słów du szwagra przemówić, ale nie raczyła poznać bratowej. Pitt Crawley wyraził się dosyć surowo o Rebece, nazwał ją impertynentką potępił enegicznie nieprzyzwoite występowanie bratowej w tych scenicznych arlekinadach. Po skończonem przedstawieniu wziął brata na stronę i ostro go upominał że się kompromituje, pozwalając żonie na te dziwaczne maskarady.
Rawdon upewnił brata że będzie rozważniejszy. Przedtem jeszcze, ulegając wpływom bratowej, pułkownik stał się wzorem cnót domowych. Zarzucił bilard, nie chodził do klubu, siedział w domu i nie odstępował żony na spacerach i salonach o ile to mu się udawać mogło. Ile razy lord Steyne przyjechał na Curzon Street, zawsze zastawał tam pułkownika. Kiedy Becky chciała wyjść sama, lub była gdzie bez męża zaproszona, Rawdon występował energicznie ze stanowczem veto; wówczas głos jego nabierał wyrazu nakazującego posłuszeństwo, Becky zdawała się uszczęśliwiona widząc że mąż się nią tak szczerze zajmuje, i jeżeli czasem nawet ją wyłajał, nigdy nie szukała odwetu. Tak w domu jak i pomiędzy ludźmi miała ona zawsze słodki uśmiech dla męża i starała się tylko myśli zgadywać. Rzekłbyś że miodowe miesiące wróciły: zawsze ta sama uprzejmość, wesołość, otwartość; zawsze ze strony Becky to samo zaufanie.
— Jak jestem szczęśliwą — mówiła do męża na przechadzce — że ty jesteś przy mnie zamiast tej starej warjatki Briggs! Wychodźmy zawsze razem; ach! mój Rawdonie, jakżebyśmy byli szczęśliwi żebyśmy mieli choć niewielki majątek!
Jeżeli się zdarzyło Rawdonowi zadrzemać po objedzie w fotelu, to budząc się nie widział przed sobą nadąsanego oblicza żony, nie słyszał cierpkich wymówek; ale przeciwnie znajdował uśmiech słodki na ustach żony, i czuły pocałunek od niej w czoło odbierał. Wówczas nie mógł wytłumaczyć sobie podejrzeń, które w jego głowie nie wiedzieć zkąd powstały. Podejrzywać? O! nigdy! Co za nierozsądek obawiać się przywidzeń, mających źródło w śmiesznej zazdrości. Becky kochała go jak zawsze miłością szaloną, namiętną, a jeżeli zbierała tryumfy w świecie, to już nie ją samą obwiniać należy, ale naturę, że ją obdarzyła przymiotami, które jej wszystkich serca podbijać muszą. Jakaż kobieta potrafi tak rozmawiać, tańczyć lub śpiewać jak ona?
— Ach! — mówił do siebie Rawdon — gdyby ona mogła mieć jeszcze choć trochę serca dla syna!
Ale matka i syn nie wiele czuli sympatji do siebie.
Wśród takich to okoliczności spotkała Rawdona przygoda, którąśmy w poprzedzającym rozdziale opisali, kiedy nieszczęśliwy pułkownik z balu zamiast powrócić do domu, udał się do więzienia za długi.




VII.
Wyzwolenie i nieprzewidziana katastrofa.

Zostawiliśmy naszego Rawdona w powozie, udającego się w towarzystwie pana Moss do tego gościnnego domu, gdzie nikt prawie z własnej nie zagląda ochoty. Szczyty kominów złociły się już promieniami wschodzącego słońca kiedy turkot powozu dał się słyszeć w okolicy Chancery Lane. Maleńki, rudowłosy żyd wprowadził przybyłych gości do domu. Pan Moss zapytał uprzejmie Rawdona czy nie życzy sobie ogrzać się po tak rannej wycieczce?
Pułkownik nie był wcale wzruszony, tak jak wielu innych, którzy tę rezydencję zwiedzali. Nagle przejście z salonu pełnego uroczych piękności do izby o kratach żelaznych i drzwiach zaryglowanych, niezdolne były wyrwać go ze zwykłego mu spokoju. Prawda że bywał on już nieraz pensjonarzem pana Moss. Jeżeliśmy o tych małych utrapieniach dotąd nie wspominali, to dlatego tylko że są one nieodłączne od życia dżentelmena, który wydaje wiele pieniędzy, a nie ma ani grosza dochodu. Są to zbyt zwyczajne dzieje abyśmy o tem wspominać mieli.
W czasie pierwszej swojej wizyty u pana Moss, pułkownik był jeszcze kawalerem, i zawdzięczał nieboszczce ciotce swoje wybawienie. Drugi raz Becky wyciągnęła go ztamtąd, dzięki swym niepospolitym zdolnościom umysłu i dobroci serca. Część potrzebnych pieniędzy pożyczyła była u lorda Southdown, a prośbami i zaklęciami skłoniła kupca, sprzedającego szale, suknie i bieliznę, do przyjęcia weksla Rawdona z terminem dosyć dalekim. W obu tych wypadkach Rawdon był zatrzymany i wypuszczony na wolność z największą grzecznością; ztąd stosunki jego z panem Moss były zawsze jak najlepsze.
— Pan pułkownik znajdzie swój dawny pokój w porządku — powiedział Moss uprzejmie do swego więźnia. Zawsze pamiętaliśmy o tem żeby powietrze odświeżać i mieściliśmy tam bardzo porządne i przyzwoite osoby. Do wczorajszego dnia pokój pański był zajęty przez kapitana Famisch, z 5-go bataljonu dragonów. Po dwóch tygodniach ciotka go ztąd wykupiła; wpakowała go tu — jak mówiła — dlatego żeby się opamiętał, a on tymczasem przyjmował tu gości co niemiara, i to takich, co się kieliszka nie boją i wszystkie kluby w mieście dobrze znają; to też korki z butelek szampana skakały aż miło. Mistress Moss podaje zawsze objad o wpół do szóstej, po table d’hote grają w karty, bawią się muzyką... Jeżeliby pan pułkownik chciał nas zaszczycić swoją obecnością...
— Dobrze, jak będę czego potrzebował to zadzwonię — odpowiedział Rawdon; poczem spać się położył.
Prawdziwy żołnierz, jak Rawdon, nie upada łatwo na duchu. Kto inny na jego miejscu, mniej zahartowany, nie miałby może tyle zimnej krwi, i w chwili kiedy go za kołnierz ujęto, posłałby uwiadomić żonę o tem co zaszło.
— Ale na co się przyda wybijać ją że snu? — myślał sobie Rawdon. — Ani się spostrzeże czy ja wróciłem lub nie; dosyć jeszcze będzie czasu uprzedzić ją jak się oboje przespimy. Zresztą o cóż tu idzie? O sto siedmdziesiąt funtów? Chybaby już sam djabeł w to się wmieszał żeby takiej głupiej sumy Becky wyrwać zkąd nie potrafiła.
Po tych uwagach pułkownik przeniósł się myślą do małego Rawdy, i po chwili usnął głęboko w łóżku, niedawno przez kapitana Famish’a opuszczonem. — Dziesiąta godzina uderzyć miała kiedy się obudził. Mały, czerwonowłosy chłopiec przyniósł z wyrazem dziecinnej dumy wszystkie przybory do golenia potrzebne.
Myliłby się ktoby myślał że rezydencja, której pan Moss był uprzejmym gospodarzem, nie miała pewnej cechy świetności. Stare tace, trochę poczerniały, ale srebrne i kryształy do nalewek były poustawiane na półkach przy ścianie. Wypłowiałe nieco ale atłasowe żółte firanki, zręcznie zakrywały grube żelazne kraty w oknach. Na ścianach wisiały kolorowane widoki i obrazy świętych, w ciężkich poszczerbionych tu i ówdzie ramach. Na czarno srebrnych tacach, o których wspomnieliśmy, przyniesiono pułkownikowi śniadanie. Miss Moss, młoda dziewczyna z ognistemi oczyma i z głową papilotami najeżoną, podała gościowi imbryk i zapytała z uśmiechem czy dobrze noc przepędził. Przytem podała mu Morning-Post, gdzie wczorajszy bal u lorda Steyne obszernie z wymienieniem wszystkich osób był opisany. Największe w tym artykule pochwały oddawano pięknej mistress Rawdon Crawley, biorącej udział w przedstawieniu amatorskiem z nadzwyczajnem powodzeniem.
Pułkownik zaczął poufale gawędzić z dziewczyną, która usiadła na brzegu stołu w postawie pełnej wdzięku i miłego zaniedbania; miała na nogach stare atłasowe trzewiki i opadające pończochy. Pułkownik prosił o papier, pióro i atrament, co też miss Moss natychmiast mu przyniosła. Iluż to nieboraków kreśliło tu na tych małych ćwiartkach pomiętego papieru gorące i błagalne wyrazy! Ileż razy izbę tę wymierzyli oni niecierpliwemi krokami, czekając odpowiedzi, któraby im wyzwolenie przyniosła! Któż nie otrzymał takich listów zaklejonych wilgotnym jeszcze opłatkiem, tchnących gorączką lub rozpaczą? Rawdon przeciwnie nie doznawał najmniejszego niepokoju o skutek swojej korespondencji.
— Kochana Becky — pisał on do żony — spodziewam się że musiałaś spać dobrze. Nie dręcz się, proszę ciebie, że dzisiaj rano kawy przynieść ci nie mogłem; kiedy wracałem z balu zapaliwszy sobie cygaro, zdarzył mi się wypadek. Zostałem zaprowadzony do kozy na Cursitor Street i tu w jednej ze złoconych komnat świetnej rezydencji pana Moss kreślę te wyrazy, jak to już przed dwoma laty w tym samym pokoju robiłem. Miss Moss przyniosła mi herbatę. Znacznie od tej pory utyła, ale zresztą mało się odmieniła, pończochy zawsze jej opadają.
— Chodzi tu o zapłacenie wekslu Nathan’a, na sto pięćdziesiąt, a z kosztami, sto siedmdziesiąt funtów. Przyślij mi na suknie i bieliznę; jestem w białych jedwabnych pończochach balowych, które są obecnie w takim stanie jak i pończochy miss Moss. Znajdziesz w bocznej szufladzie mego biurka siedmdziesiąt funtów; daj Nathan’owi sześćdziesiąt pięć i proś o odnowienie wekslu na resztę należytości. Obiecaj mu że będziemy brali wino u niego; to się zawsze przy objedzie wypije. Ale nie bierz obrazów, bo je bardzo drogo sprzedaje; ogromnie zdziera.
— Jeżeli Nathan na ten układ nie przystanie, to przeszukaj czy nie ma czego do sprzedania; trzeba koniecznie pieniędzy się wystarać, bo już nie mówię że łóżka tu nie bardzo czyste, ale jutro niedziela, to obudziłoby podejrzenie innych wierzycieli. Zresztą siedzieć tu nie jest nader miło. Dobrze przynajmniej że awantura nie spotkała mnie w dzień, kiedy Rawdy przychodzi ze szkoły.

Ściskam cię
zawsze twój

R C.

„P. S. Nie ociągaj się i przybywaj prędko“.
Jeden z chłopaków czekających koło domu czy mu się nie uda być do posyłki użytym, zaniósł list Rawdona, który zszedł na dół i spokojnie palił cygaro.
Wyrachował on że Becky będzie potrzebować trzech godzin czasu na załatwienie tego interesu; czekał więc cierpliwie i bawił się przyjemnie, paląc, pijąc i grając w karty z przyjacielem swoim kapitanem Walker, który się w takiem samem znajdował położeniu.
Ale godziny upływały, a tu posłańca od Rebeki doczekać się nie było można.
O w pół do szóstej lokatorowie pana Mossa mający czem zapłacić za objad, zgromadzili się w opisanej przez nas świetnej, sali, przylegającej do pokoju Rawdona. Miss Moss oswobodzona z papilotów, roznosiła pieczeń baranią z kalarepą, którą pułkownik jadł z najlepszym apetytem. Zapytano go czy dla uczczenia swego przybycia na każe wystrzelić z butelki szampańskiego wina, Rawdon naturalnie chętnie na to zezwolił: damy piły jego zdrowie, a miss Moss rzuciła na niego wymowne spojrzenie.
W środku objadu usłyszano dzwonek. Chłopiec z czerwonemi włosami wybiegł otworzyć i po chwili powrócił oznajmując że posłaniec pułkownika przyniósł do niego list i pakiecik.
— Niechże pan pułkownik nie robi sobie żadnej subjekcji, bardzo proszę — powiedział Moss.
Rawdon drżącą ręką otworzył list. Było to piękne pismo jego małżonki na pachnącym różowym papierze, zielonym lakiem zapieczętowane.
„Mój biedny kotku — pisała mistress Crawley — przez całą noc nie mogłam zamknąć oka, nie wiedząc co się stało z moim starym tyranem. Zaledwie się uspokoiłam trochę sprowadziwszy pana Blench, bo trzęsłam się z gorączki. Zapisał mi jakąś miksturę i przykazał Finetee żeby mnie nie budzono pod żadnym w świecie pretekstem. Tym to sposobem mój dobry mężu, twój posłaniec, który — jak mówi Finetka — nie bardzo świetnie wygląda i trąci wódką, musiał czekać w przedpokoju aż do chwili kiedy sama zadzwoniłam. Łatwo zrozumiesz, mój biędny mężu, w jakiem byłam stanie odebrawszy list twój nieczytelnemi znakami skreślony.
„Chociaż zupełnie chora, posłałam natychmiast po powóz, ubrałam się w mgnieniu oka, i nie mając odwagi wypić mojej czekolady (którą wtenczas tylko lubię kiedy mi ją mój stary tyran przyniesie), pojechałam do Nathan’a, lecąc jak tylko konie wyskoczyć mogły. Klęczałam przed nim, płakałam, jęczałam; ale nic tego okrutnika zmiękczyć nie potrafi. Potrzeba mu — mówił mi — wszystkich pieniędzy, inaczej nie wypuści mego starego potwora z więzienia. Wróciłam z postanowieniem zrobienia smutnej wizyty mojej cioci, żeby oddać tej kochanej cioci resztę zostających mi jeszcze gałganków i klejnocików, bo większa część u niej się już znajduje. Baran bułgarski był u mnie z milordem, żeby, mi powinszować talentu i powodzenia na wczorajszem przedstawieniu. Potem przyszedł Paddington, za nim Champignac, następnie jego ambasador, każdy z tą samą nudną litanją czczych komplementów. Byłam jak na torturach nim się pozbyłam tych natrętów, bo każda minuta niewoli mego biednego więźnia była wiekiem dla mnie.
„Kiedy wszyscy powychodzili rzuciłam się do nóg milorda, wyznałam mu że wszystko zastawić musimy, i błagałam o pożyczenie mi dwiestu funtów. Zaczął się rzucać i gniewać jak szalony, mowiąc mi żebym nie robiła głupstwa i nic nie zastawiała, zapewniając że mi przyjdzie z pomocą. Zaraz potem wyszedł, ale ponowił jeszcze raz obietnicę że jutro rano przyszle mi to co potrzeba. Czekam niecierpliwie spełnienia tej obietnicy, bo mi już pilno zobaczyć i czule ucałować mego starego potwora.

„Twoja na wieki:
Becky“.

„P. S. Piszę w łóżku, bo mi i głowa i serce dolega.“
Po przeczytaniu listu Rawdon silnie poczerwieniał, a oczy jego nabrały tak dzikiego wyrazu, że nikt z obecnych nie wątpił o niepomyślnych wiadomościach, jakie list zawierać musiał. Wszystkie stłumione zaledwie podejrzenia z nową siłą w jego umyśle powstały. Nie umiała sprzedać swoich klejnotów a miała czas słuchać komplementów i pochlebstw podczas kiedy mąż jej w więzieniu. Zastanowiwszy się dobrze czyż nie można było odgadnąć czyja ręka popchnęła go za kratę więzienną? Wenham był razem z nim w chwili aresztowania go... Rawdon drżał na samą myśl tak strasznego przypuszczenia. Zerwał się nagle od objadu, pobiegł do swego pokoju napisał kilka wyrazów z gorączkowym pospiechem, i pismo to wyprawił przez tegoż samego posłańca do brata i bratowej. Nadto przykazał posłańcowi wziąć dorożkę, byleby za godzinę wrócił z odpowiedzią za co obiecał mu gwineę.
W tych kilku słowach Rawdon zaklinał brata i bratowę żeby przez wzgląd na honor rodziny i jego syna wyrwali go z więzienia co najprędzej, i dodał że do odzyskania wolności potrzeba mu stu funtów.
Po tem wszystkiem wrócił do objadu i kazał sobie podać wina; ale mowa hałaśliwa i uśmiech konwulsyjny zdradzały w nim jakieś dziwnie przerażające usposobienie. Został przy stole całą godzinę pijąc i przysłuchując się czy turkot powozu nie zwiastuje mu bliskiego wybawienia?
Jakoż po upływie godziny powóz zatrzymał się przed domem, rudowłosy chłopiec wyszedł z pękiem kluczów i wprowadził damę do sali gościnnej.
— Pułkownik Crawley? zawołała dama drżącym głosem.
— Chłopiec kiwnął głową, zamknął drzwi i wrócił do sali jadalnej mówiąc:
— Proszę pułkownika Crawley’a.
Jednym skokiem pułkownik był już przy damie, która zdawała się silnie wzruszona.
— To ja Rawdonie — powiedziała usiłując ukryć wzruszenie — to ja jestem, Joanna.
Rawdon nie wierzył oczom swoim. Zaczął ściskać bratowę, dziękować jej w niezrozumiałych wyrazach, potem oparł głowę na jej ramieniu i rzewnemi zalał się łzami.
Joanna nie umiała wytłómaczyć sobie tego rozczulenia.
Nie trudno było otrzymać pokwitowanie pana Mossa jakkolwiek mu to nie było bardzo przyjemnem, bo liczył na pułkownika że dłużej jego lokatorem zostanie, Joanna nie mogła ukryć swojej radości, zabrała Rawdona do swego powozu i wyswobodziła go z niewoli.
— Mój kochany Rawdonie — powiedziała do niego — Pitt’a nie było w domu, bo przed nadejściem twego listu pojechał na jakiś objad polityczny, ale ja nie wahałam się ani chwili i sama po ciebie przyjechałam.
To mówiąc ścisnęła mu szczerze rękę. Może to się szczęśliwiej dla Rawdona złożyło że sir Pitt miał tego dnia obowiązek obywatelski do spełnienia, który go zmusił wyjechać z domu. Rawdon nie umiał znaleźć słów na okazanie wdzięczności bratowej, zmieszanej nieco zbytecznym ogniem, z jakim pułkownik uczucia swoje wyrażał.
— Ah! — mówił do niej ze szczerym zapałem — ty nie wiesz jak ja się odmieniłem od czasu jak cię znam, moja siostro, i od czasu jak mam mego małego Rawdy. Musiałem się zmienić zupełnie, bo czuję coś takiego... doznaję jakiegoś... nakoniec..
Rawdon nie dokończył swej myśli, ale lady Joanna zrozumiała go zapewne, bo wieczorem po jego odejściu siedząc nad kolebką dziecka, modliła się gorąco prosząc Boga o litość nad grzesznikiem upadającym pod ciężarem swoich przewinień.
Wyszedłszy od bratowej, Rawdon spiesznie kroczył na Curzo-Street. Dziewiąta godzina wybiła kiedy pułkownik przebiegł jak szalony wiele placów i ulic, aż w końcu zatrzymał się zadyszany przed drzwiami swego domu, oparł się o bramę, potem wzniósł oczy do góry i zobaczył okna salonu rzęsisto oświetlone. Czyż nie pisała mu że była w łóżku chora? Stał przez chwilę nieruchomy, a światło przechodzące przez okna padało na jego twarz bladą i zmienioną.
Otworzył drzwi kluczem i wszedł do domu. Głośne śmiechy dochodziły na dół z górnego piętra. Rawdon był ubrany tak samo jak owego poranku kiedy go zaaresztowano. Na palcach wszedł na wschody i oparł się na poręczu. W całym domu nie ma żadnego ruchu, widocznie słudzy uwolnieni na wieczór powychodzili. Rawdon słuch natężył; znowu śmiech na przemian ze spiewem. Becky nuciła romans wczorajszy, a lord Steyne krzyczał ochrypłym głosem: „Brawo! brawo!“
Rawdon uchylił drzwi łagodnie i wszedł do salonu. W środku pokoju stół z kolacją, zastawiony srebrem i butelkami wina; lord Steyne leży na sofie, Becky siedzi przy nim. Wiarołomna małżonka ubrana z działającą na zmysły zalotnością, miała na rękach bransolety i pierścienie, na piersiach brylanty, które od lorda dostała. W chwili kiedy Rawdon wchodził lord Steyne trzymał rękę Rebeki w swoich rękach i nachylił się żeby ją pocałować. Ale Becky spostrzegła bladą twarz Rawdona i zerwała się z najwyższem przerażeniem.
Natychmiast jednakże zaczęła się uśmiechać, jakby ciesząc się z powrotu męża; ale było to raczej jakieś okropne wykrzywienie aniżeli uśmiech. Lord Steyne wstał także z zaciśniętemi ustami, z wyrazem szalonej złości w oczach; zgrzytał zębami a twarz miał zupełnie zmienioną.
Zmuszając się także do śmiechu postąpił parę kroków naprzód i wyciągnął rękę witając niby Rawdona.
— Ah! jak się pułkownik ma? Już wracasz nam pułkowniku.
Becky widząc wyraz twarzy Rawdona rzuciła się ku niemu.
— Ja jestem niewinna, Rawdonie? zawołała. Przysięgam przed Bogiem żem niewinna!
To mówiąc chwytała go za ręce i za poły od sukni. Pierścienie i bransolety płonęły jak iskry odbijając blask świateł.
— Ja jestem niewinna! Ja niewinna jestem!... Powiedzże mu pan że jestem niewinna! — wołała Becky zwracając się do lorda.
Lord Steyne myśląc że jest ofiarą podstępu i że to była zasadzka, był zarówno na żonę jak i na męża oburzony.
— Pani niewinna! mruczał dodając straszne przekleństwa: Niewinna! kiedy wszystkie klejnoty jakie masz na sobie ja sam co do jednego zapłaciłem! Niewinna! kiedy przeszło kilka tysięcy funtów z kieszeni mi wyciągnęła, dzieląc się z tym nędznikiem. Niewinna! zapewne według pojęć zaszczepionych przez matkę za kulisami, albo przez takiego oszusta jak mąż. Ja się was nie ulęknę; nie nastraszycie mnie tak jak to się wam udało z innymi. Usuń się pan na bok i proszę mnie puścić!
Lord Steyne chwycił kapelusz i ciskając wzrokiem pioruny na nieprzyjaciela, szedł śmiało na Rawdona w przekonaniu że ten mu ustąpi z drogi.
Ale Rawdon chwycił lorda za gardło i silnem poruszeniem osadził na miejscu.
— Kłamiesz jak pies — zawołał pułkownik — Kłamiesz jak nikczemny potwarca, łotr!
Wymiawiając te wyrazy Rawdon uderzył pięścią w oba policzki lorda Steyne tak silnie że ten odskoczył o kilka kroków i potoczył się skrwawiony na ziemię. Stało się to tak prędko że Rebeka nie miała czasu temu przeszkodzić, a po spełnionym czynie patrzyła z czcią na męża, podziwiając jego siłę, energję i tryumf.
— Chodź tu — powiedział Rawdon do żony.
Rebeka drżąc ze strachu usłuchała rozkazu.
— Zdejm to wszystko.
Becky zdjęła bransolety i pierścienie, które zaledwie się w jej garści pomieścić mogły, i podniosła oczy na sędziego, zapytując go wzrokiem co ma z tem zrobić?
— Rzuć mi na ziemię te klejnoty djabelskie! — rzekł Rawdon groźnie.
Becky rzuciła mu je pod nogi. Rawdon wyjął jej broszkę poniżej gorsu zapiętą, i cisnął ją na głowę lorda, robiąc mu głęboką kresę, która już do śmierci na szlachetnem czole lorda została.
— Idź za mną! — powiedział znowu Rawdon do żony.
— Rawdonie, nie zabijaj mnie! — wołała składając błagalnie ręce na piersiach.
Pułkownik dzikim wybuchnął śmiechem.
— Chcę wiedzieć czy ten łotr mówiąc o pieniądzach kłamał tak bezczelnie jak w tem co mówił o mnie! Mów, czy brałaś pieniądze od niego?
— Nie — odpowiedziała Rebeka — to jest...
— Klucze! — zawołał Rawdon.
I wyszli oboje.
Rebeka oddając klucze mężowi zatrzymała jeden w nadziei że Rawdon się nie dopatrzy. Był to kluczyk od szkatułki, darowanej Rebece niegdyś przez Amelję. Rawdon przewracał w pudełkach i wyrzucał wszystkie rzeczy na ziemię, a znalazłszy ową szkatułkę starannie chowaną, zmusił żonę żeby mu ją otworzyła. Były tam różne papiery, dawne bileciki miłośne małe, klejnociki i świecidełka kobiece. Na spodzie znajdował się pugilares napełniony bankowemi papierami, pomiędzy temi były już i dziesięcioletnie depozyta, jeden zaś tysiąc funtowy, zupełnie świeży, który od lorda Steyne dostała.
— To on ci dał? — zapytał Rawdon.
— Tak! — odpowiedziała Becky.
— Dziś jeszcze odbierze to napowrót — powiedział Rawdon. — Resztę użyję na zapłacenie Briggs, która była bardzo dobrą dla dziecka, i na zaspokojenie innych wierzycieli. Co się zaś z tego zostanie, to wskażesz mi mi adres dokąd mam ci to odesłać? Sądziłbym Becky że mogłabyś była sto funtów użyć z tego kapitału na wydobycie z niewoli tego, który się zawsze z tobą dzielił tem co miał.
— Ale ja jestem niewinna! — powtarzała Becky.
Rawdon nie odrzekł ani słowa i zostawił ją samą jak posąg nieruchomą.
Pierwsze promienie wschodzącego słońca oświeciły obraz nieładu i zniszczenia; żaden prawie sprzęt nie był na swojem miejscu: walizy powyciągane, na środek pokoju stały otworem, tu i owdzie leżały stosami suknie, pióra, kwiaty, wstążki i inne drobiazgi, smutne pamiątki kobiecej próżności! Rozrzucone włosy Rebeki spadały w nieładzie na ramiona, a suknia rozdarta w miejscu gdzie broszka djamentowa wyrwaną została. Becky słyszała jak Rawdon schodził na dół i zatrzasnął drzwiami wychodząc na ulicę. Rozumiała ona dobrze że mąż jej opuścił dom ten na zawsze i więcej już nie wróci. Czy o samobójstwie zamyśla? Nie, przynajmniej nie pierwej aż z lordem Steyne pojedynku nie odbędzie. Potem wszystkie wspomnienia ubiegłej przeszłości <section begin="r07"/>cisnęły się do głowy tej nieszczęśliwej kobiety. Ileż ciężkich walk i zabiegów było w tem życiu podjętych, żeby dójść... do czego?... Do opuszczenia od wszystkich i do rozpaczy! Cóż jej dziś zostawało oprócz trucizny, żeby raz już skończyć z nadzieją i zawodami, żeby raz już przeciąć to męczące pasmo intryg, długów i czczych upojeń tryumfu. W takich to myślach była pogrążona Rebeka kiedy weszła służąca, instalowana zaledwie przez lorda Steyne na nowej posadzie.
— Ach! Boże mój! Cóż to się pani stało? — zapytała widząc Rebekę z załamanemi rękoma wpośród tego smutnego obrazu.
I my z nią razem zapytamy: Co się to stało? Czy Becky była występną czy niewinną? Tak — była niewinną, jeżeli mamy jej wierzyć. Ale jakże przypuścić żeby z takich ust prawda wyjść mogła? Jakże tutaj wierzyć w czystość serca tak skażonego zepsuciem? Panna służąca spuściła firanki i nalegała troskliwie żeby się pani do łóżka położyła. Becky usłuchała tej rady, a służąca wyszła do drugiego pokoju, pozbierawszy stroje i błyskotki porozrzucane po podłodze od czasu kiedy Becky na rozkaz męża otworzyła swoje kryjówki a lord Steyne znalazł stosowmą chwilę do ucieczki.



<section end="r07"/><section begin="r08"/>

VIII.
Nazajutrz po bitwie.

Rawdon, zawsze jeszcze w balowym stroju, którego od dwóch dni nie zrzucał, wszedł do brata przy ulicy Great Gaunt Street, kiedy służący zajęci byli uprzątaniem i zwykłem przed niedzielą porządkowaniem całego<section end="r08"/> mieszkania. Potrąciwszy kobietę zamiatającą wschody, pułkownik wleciał jak strzała do gabinetu Pitt’a, Lady Joanna, w rannym penjonarze, była na górze w pokoju dzieci, jak zwykle o tej porze kiedy je ubierano, potem brała dzieci na kolana i pacierz z niemi mówiła. Nie zaniedbywała nigdy tego obowiązku, nim wszyscy domownicy i słudzy zeszli się na wspólną modlitwę, czytaną głośno przez samego pana domu. Rawdon usiadł przy biurku baroneta pokrytem broszurami, listami ułożonemi we wzorowym porządku, wszystko tam było na swojem miejscu; rachunki, druki, regestra i inne papiery poukładane w tekach osobnych ze stosownym na każdej z nich napisem. Na boku stołu leżały Biblja, Przegląd kwartalny i Rocznik uroczystości i ceremonjałów dworskich. Widać tam było że ład ten był ręką pańską codziennie utrzymywany.
Z uderzeniem dziewiątej godziny na czarnym marmurowym zegarze, drzwi się otworzyły i sir Pitt ukazał się na progu, świeży jak róża, ogolony, włosy lekko pachnące pomadą, gładko zaczesane; rzekłbyś głowa z wosku osadzona na krawatce dobrze zawiązanej. Schodząc z góry poważnym krokiem, kończył czyścić paznogcie, a chociaż miał na sobie szlafrok popielaty, pozostałe części ubrania odznaczały się wytwornością prawdziwego angielskiego dżentelmena. Sir Pitt nie umiał ukryć swego zdziwienia kiedy zobaczył biednego Rawdona z najeżonemi włosami, z oczyma krwią nabiegłemi, w wymiętem ubraniu. Pierwszą myślą baroneta było że brat jego po całonocnej orgji przyszedł do niego pijany.
— Mój Boże! co ty chcesz Rawdonie? Przychodzisz w takim stanie... Co ci jest? Co cię tu sprowadza tak wcześnie? Czemu nie jesteś u siebie?
— U siebie? odpowiedział śmiejąc się dziwnie. — Nie bój się, Pitt; jestem zupełnie przytomny i mam dosyć zimnej krwi. Zamknij drzwi, mam do pomówienia z tobą.
Pitt zamknął drzwi, zbliżył się do swego biórka, usiadł w fotelu obok brata i zaczął gładzić paznogcie pilnikiem.
— Pitt — powiedział pułkownik po chwili milczenia — jestem zgubiony... bez sposobu ocalenia się.
— Zawsze ci taki koniec przepowiedałem — zawołał baronet opryskliwie, bębniąc po stole końcami paznogci, których połysk i gładkość zdawały mu się już zadawalniające. Nie powiesz mi przynajmniej że ciebie nie ostrzegałem zawczasu. Ja nic zupełnie zrobić dla ciebie nie jestem w stanie: wszystkie moje fundusze są w obrocie, sto funtów, któremi moja żona wyswobodziła cię z więzienia, zobowiązałem się oddać jutro memu plenipotentowi, i w wielkim będę teraz kłopocie; sam nie wiem jak sobie poradzę. Nie zarzekam się pomagać ci o ile to będzie w mojej mocy; ale co do płacenia twoich wierzycieli, to ani myśleć o tem nie mogę; byłoby to takiem szaleństwem jak gdybym chciał zapłacić cały dług państwowy. Układaj się jak możesz z nimi. Smutne to, prawda, dla rodziny, ale cóż robić? Toż samo codzień prawie widzieć można. W przeszłym tygodniu Jerzy Kiteley, syn lorda Bugland zrobił układ z wierzycielami i znowu będzie miał jakiś czas trochę spokoju, a ojciec nie potrzebował rozwiązywać woreczka. Tak więc...
— Ależ tu nie o pieniądze idzie — przerwał Rawdon głosem stłumionym; nie przyszedłem mówić ci o sobie, ale musisz się domyśleć co mnie tu sprowadza.
— Cóż to jest? — zapytał Pitt oddychając swobodniej.
— Przychodzę cię prosić o opiekę nad moim synem — odrzekł ze wzruszeniem Rawdon — obiecaj mi że go nie opuścisz jak mnie już nie będzie. Twoja poczciwa żona zawsze miała dla niego tyle dobroci, że on ją dziś więcej kocha aniżeli swoją... O! przeklęta kobieta! Słuchaj, Pitt, wiesz dobrze że miałem odziedziczyć majątek po ciotce; ale ośmielano mnie w moich szaleństwach, pobłażano memu lenistwu, bez tego byłbym może innym człowiekiem. W wojsku nie bardzo źle wywiązywałem się z moich obowiązków; ale... wiesz dobrze co się stało z majątkiem ciotki, jakim sposobem ten spadek mnie ominął i co się z nim stało.
— Po tylu ofiarach, jakie dla ciebie poniosłem, odrzekł sir Pitt — nie rozumiem jak podobne wymówki mogą z ust twoich wychodzić. Jeżeli możesz mieć do kogo pretensję, to w każdym razie nie do mnie, ale do siebie samego.
— Wszystko stracone — powiedział Rawdon — dziś już za późno!
Te słowa były wymówione z tak dziwnym wyrazem że sir Pitt mimowolnie zadrżał.
— Mój Boże! może kto umarł? — zapytał Pitt z litością i niepokojem.
— Byłbym od razu skończył cierpieć i odjąłbym sobie to nędzne życie — mówił dalej Rawdon nie zważając na słowa brata — gdyby nie mój biedny Rawdy. Byłbym zabił tego starego łotra, a potem gardłobym sobie poderżnął.
Sir Pitt odgadł teraz wszystko i zrozumiał że Rawdon mówił o lordzie Steyne. Tu pułkownik opowiedział bratu urywanem od wzruszenia głosem wszystko, co zaszło w ciągu dwóch dni ostatnich.
— Był to spisek — mówił — pomiędzy nimi uknuty. Zatrzymano mnie w chwili kiedy z balu od niego wracałem. Napisałem do niej żeby mi przysłała pieniędzy, odpowiedziała mi na to że leży chora w łóżku, żebym więc cierpliwie czekał do jutra. Przyszedłem do domu niespodziewanie i zastałem ją okrytą od stóp do głowy brylantami, w towarzystwie tego nikczemnika.
Następnie opowiedział bratu walkę swoją z lordem i dodał że po tem, co zaszło, nie można nic przedsiębrać, bo należy być gotowym do pojedynku, który jest nieunikniony.
— Nie można przewidzieć czy kula mnie nie wybierze — mówił Rawdon coraz więcej wzruszony, a że mój syn nie ma matki, więc go chcę oddać pod twoją i twojej żony opiekę, i jestem pewny że go jak własne dziecko uważać będziecie.
Starszy brat ścisnął rękę Rawdona silniej niż zwykle i zdawał się głęboko wzruszonym, a Rawdon otarł ręką zwilżone oczy.
— Dziękuję ci, bracie — powiedział — mając twoje słowo, mogę być spokojnym!
— Jest to święty obowiązek honoru! — odrzekł baronet.
Rawdon wyjął z kieszeni pulares z banknotami znaleziony u Rebeki i rzekł do brata z gorzkim uśmiechem:
— Nie myślałeś żebym był tak bogaty, nieprawdaż? Oto sześć set funtów dla Briggs, która była zawsze tak dobrą dla mego dziecka. To są jej własne pieniądze, które nam pożyczyła; zawsze sobie wyrzucałem żeśmy fundusz tej biednej kobiety zabrali. Co zaś do zostających nad to pieniędzy, zabrałem je w pierwszej chwili, ale można je oddać Rebece, że mogła sobie poradzić z...
Gdy to mówił wyjmując z pugilaresu pieniądze dla wręczenia bratu, ręce mu tak się trzęsły, że upuścił na ziemię tysiąco funtowy bilet, najwidoczniejszy dowód potępiający Rebekę.
Pitt schylił się i podjął papier, nie mogąc ukryć zdziwienia na widok tak wysokiej cyfry.
— Ten bilet do mnie należy — rzekł Rawdon — mam nadzieję że go razem z kulą w łeb tego łotra wpakuję.
Dwaj bracia ścisnęli sobie ręce raz jeszcze i pożegnali się. Lady Joanna wiedząc że pułkownik był w gabinecie męża, czekała z trwogą w przyległym pokoju na rezultat rozmowy. Przez uchylone drzwi do sali jadalnej obaczyła wychodzących z gabinetu braci, podeszła ku nim, i podając rękę Rawdonowi pochwaliła go że przychodzi do nich zapewne na śniadanie. Pułkownik — którego postać przekonywała dostatecznie bratowę że tu o coś innego jak o śniadanie chodzi — wymówił się od uprzejmych zaprosin lady Joanny, ścisnął serdecznie jej rękę i odszedł. Joanna przejęta była głębokiem wspułczuciem; serce jej mówiło że nad Rawdonem zawisło jakieś wielkie nieszczęście; ale nie śmiała pytać się męża, a ten nie wdawał się w żadne objaśnienia.
W kilka minut potem Rawdon stukał silnie młotkiem w głowę Meduzy umieszczonej na bramie Gaunt-House. Odźwierny w czerwonej kamizelce ze srebrnemi galonami wychylił z przerażeniem głowę do Sylena podobną, a zobaczywszy człowieka, którego ruchy i nieład w ubraniu wydawały się dosyć podejrzane, chciał bronić siłą wstępu napastnikowi. Ale pułkownik podał mu swój bilet wizytowy do wręczenia lordowi Steyne, z nadmienieniem że od godziny pierwszej będzie czekać cały dzień w Regent-Clup, i że tam tylko należało się zgłaszać, nie zaś do jego domu żeby się z nim widzieć. Odźwierny na to osłupiał ze ździwienia i patrzył na odchodzącego pułkownika z takiem zadziwieniem jak wszyscy ci, co go na ulicy spotkali. Swawolny ulicznik, kupiec ziewający we drzwiach magazynu, szynkarz zamykający okiennice na czas niedzielnego nabożeństwa, jednem słowem, wszyscy brali go za zbiegłego warjata, i najzabawniejsze o nim robili uwagi aż do chwili kiedy pułkownik wsiadając do dorożki kazał się zawieść do koszar przy Knightsbridge. Dzwony rozlegały się we wszystkich dzielnicach miasta kiedy Rawdon wysiadał z powozu. Gdyby nie pomieszanie, w jakiem się znajdował, byłby zapewne poznał Amelję idącą z Brompton do kościoła przy Russel Square. Uczniowie w porządku szkolnym szli na nabożeństwo, powozy kręciły się w rozmaitym kierunku, każdy spieszył gdzie go obowiązek lub przyjemność powoływała. Pułkownik nic nie widział co się w około niego działo. Poszedł od razu do pokoju swego dawnego przyjaciela i kolegi, kapitana Macmurdo i bardzo się ucieszył że go w koszarach zastał.
Kapitan Macmurdo był to wytrawny żołnierz, który był w bitwie pod Waterloo; w pułku powszechnie lubiony, ale fundusze miał bardzo ograniczone i to było przyczyną że nie mógł dojść do wyższych wojskowych stopni. Gdy Rawdon drzwi otworzył, przyjaciel jego wylazł był nie dawno z łóżka i miał jeszcze fularową chustkę na tłustych szpakowatych włosach, wąs jeden już pofarbowany, a nad tem wznosił się nos czerwony, połyskującemi brodawkami okryty.
Jak tylko kapitan usłyszał od Rawdona że ma prosić go o przyjacielską usługę, wiedział dobrze o co chodzi, a wszelkie objaśnienia byłyby zbyteczne i nicby go nie nauczyły. Wiele, bardzo wiele spraw podobnych przeszło już przez jego ręce, a przyznać należy że umiał je prowadzić zawsze z rzadką zręcznością. Jego królewska Wysokość, smutnej pamięci, kiedy był głównodowodzącym, miał największy pod tym względem szacunek dla kapitana Macmurdo; nakoniec każdy człowiek honoru znajdujący się w trudnem położeniu, zawsze się do niego udawał.
— No, a cóż to za przyczyna, mój stary przyjacielu? zapytał kapitan. Czy znowu może sprawa kartowa, jak wtenczas kiedyśmy kapitana Marker’a na tamten świat wyprawili? Ho, ho, do dziś dnia ziemię gryzie.
— To chodzi o... moją żonę, odpowiedział Crawley spuszczając oczy i czerwieniejąc silnie.
Kapitan uderzył językiem o podniebienie, wydając odgłos jakby klasnął z bicza i rzekł:
— Ja zawsze myślałem sobie że ona ci jakiegoś figla spłata.
W samej rzeczy tak w pułku jak i w klubie nie jeden zakład stanął o los pułkownika Crawley. Te przypuszczenia były aż nadto usprawiedliwione lekkomyślnością mistress Rawdon; nie widząc pochmurny wyraz twarzy, z jakiem pułkownik przyjął tę uwagę, Macmurdo zrozumiał że nie należało dotykać tego drażliwego przedmiotu.
— Czy nie ma więc innego sposobu żeby to załagodzić? Co, jak myślisz stary? zapytał kapitan poważnie. Czy to są tylko podejrzenia, czy też są i listy? Czy nie lepiejby było zachować to w tajemnicy? Wierz mi, Crawley, że w takich razach lepiej jest nie rozgłaszać, jeżeli jeszcze ukryć można... ha, trzeba było być ślepym żeby się teraz dopiero opatrzyć, ciągnął dalej kapitan mówiąc do samego siebie.
— Dla ludzi honoru jedna tylko droga zostaje po tem, co między nami zaszło. Oni chcieli się mnie pozbyć i postarali się o to żeby mnie aresztowano; ja się wyrwałem z kozy, zastałem ich oboje razem, powiedziałem mu że jest podły łotr, poczem palnąłem go z jednej i drugiej strony i cisnąłem o ziemię.
— Dostał na co zasłużył — odpowiedział Macmurdo.
— Dobrze mu tak; ale mi nie powiedziałeś jego nazwiska?
— Lord Steyne, odrzekł Rawdon.
— Ah! do djabła! Margrabia! Mówiono że on... to jest, że ty...
— Cóż to znaczy? zawołał Rawdon; czy chcesz, powiedzieć że słyszałeś już dawniej o tem? Dla czegoż mnie o tem nie ostrzegłeś Mac?
— He! mój stary, języki ludzkie są tak złośliwe; a na cóż by się to przydało żebym ci powtarzał wszystkie gadaniny głupców o tobie.
— Nie postąpiłeś tak jak prawdziwy przyjaciel postąpićby powinien. To powiedziawszy Rawdon nie mógł opanować swego wzruszenia i zakrył twarz rękoma.
— No, coż tam, mój stary, trzeba odwagi, powiedział Mac rozrzewniony tym widokiem; żeby sam dja beł w to się wmieszał, to mu kulę w łeb wsadzimy, już to nic nie pomoże. A co do twojej żony... Cóż chcesz? To stara jak świat historja.
— Ah! bo ty nie wiesz jak ja ją kochałem, powiedział Rawdon przytłumionym głosem. Byłem do niej przywiązany jak pies, oddawałem jej wszystko co miałem. Skazałem się na ubóstwo, na biedę prawie, byleby się z nią ożenić; zastawiłem ostatni zegarek żeby tylko dogodzić jej fantazjom. A ona składała sobie pieniądze przez cały ten czas, i nie chciała zapłacić stu funtów żeby mnie wyrwać z więzienia!
Rawdon z godnością opowiedział przyjacielowi wszystkie okoliczności tej całej sprawy. Macmurdo starał się go uspakajać i dziwił się gorączce pułkownika.
— Ale, mój kochany, ona może być rzeczywiście niewinną — mówił kapitan. — Wszakże i sama to utrzymuje, nie prawdaż? A czyż to pierwszy raz zdarzyło się jej być sam na sam z lordem Steyne?
— Zapewne — odrzekł Rawdon smutnie — ale oto co nie przemawia za jej niewinnością. Tu pokazał kapitanowi bilet na tysiąc funtów. — Oto co wzięła od niego, nic mi o tem nie mówiąc, a mając te pieniądze w ręku, nie chciała mnie oswobodzić i od wstydu wybawić.
Kapitan zmuszony był uznać że było w tem coś podejrzanego.
Podczas tej rozmowy Rawdon posłał był służącego kapitana Macmurdo na Curzon Street po suknie i bieliznę, czego bardzo potrzebował. Dwaj przyjaciele z pomocą dykcjonarza, zredagowali list do lorda Steyne. Kapitan Macmurdo, upoważniony przez pułkownika Crawley, wyrażał gotowość służenia lordowi żeby się ułożyć o warunki walki, od której sam margrabia — po tem, co zaszło — zapewne odstąpić nie zechce. Kapitan prosił zatem bardzo grzecznie żeby lord Steyne wyznaczył kogoś z swoich przyjaciół do bliższego porozumienia się w tej sprawie. Kończył zaś wyrażając życzenie i nadzieję że pojedynek odbędzie się natychmiast bez najmniejszej zwłoki.
Kapitan dodał w post scriptum że posiada w ręku bilet bankowy na znaczną sumę, ze pułkownik Crawley ma pewne powody do myślenia iż pieniądze te należą do margrabiego Steyne’a, i życzy sobie odesłać je właścicielowi.
List powyższy był już skończony kiedy służący kapitana Macmurdo powrócił z wyprawy do domu pułkownika; ale nie przyniósł ani bielizny, ani ubrania, a postać jego wyrażała nader komiczne zdziwienie.
— Kiedy, proszę pana, oni nie chcą nic wydać, mówił zadyszany; dom rabują, wszystko do góry nogami poprzewracane; gospodarz chce zaaresztować wszystkie rzeczy. Słudzy piją wino w salonie, i mówią że pan pułkownik zabrał z sobą wszystkie srebra, co były i pojechał. Potem znowu po chwili milczenia dodał. „Jeden służący już uciekł; a Sampton podochocił sobie dobrze, burmistrzuje i krzyczy na cały głos że że nic nie wypuści z domu dopóki mu jego pensji co do grosza nie wypłacą“.
Rawdon uśmiechnął się na wieść o tym buncie domowym i rzekł gryząc paznogcie:
— To jeszcze dobrze przynajmniej że mały Rawdy nie jest teraz w domu. Pamiętasz Mac, jak przyprowadzałem go nieraz do ujeżdżalni i sadzałem na szkapę? Jak on się dobrze trzymał!
— Prawda że ten malec wyglądał na dzielnego chłopaka, odpowiedział poczciwy kapitan.
Mały Rawdon znajdował się obecnie w kaplicy Whitefriars, w szeregu małych jak on i jednakowo ubranych chłopczyków. Nie słuchał on bardzo uważnie kazania, bo myślał o przyszłej sobocie, ciesząc się myślą że ojciec przyjdzie po niego, zabierze z sobą, a może i do teatru zaprowadzi.
— O! to będzie dzielny chłopiec — mówił Rawdon, myśląc zawsze o synie. Ale ty mnie przyrzekniesz, Mac, że jeżeli to źle się dla mnie skończy i głowę położę, to mogę liczyć na ciebie że... będziesz go odwidzać, nieprawdaż? Ah! mogę powiedzieć że kochałem to dziecko. Ot, mój kochany, oddasz mu te spinki złote odemnie, to wszystko co mi zostało.
I znów zakrył sobie twarz rękoma, zalewając się rzewnemi łzami. Macmurdo nie mógł także oprzeć się wzruszeniu, zdjął fular z głowy i zaczął sobie oczy ocierać.
— Zejdź na dół i przygotuj nam śniadanie, powiedział do służącego. Crawley, dysponuj: Co wolisz; Cielęca pieczeń i sardynki, naprzykład? Dobrze? Clay, dasz ubranie pułkownikowi, my zawsze byliśmy jednej miary. Mój ty stary Rawdonie, kiedyśmy się zaciągnęli do wojska, to w całym pułku szczuplejszych i wysmuklejszych od nas nie było.
Macmurdo odwrócił się do ściany i czytał gazetę przez czas kiedy się Rawdon ubierał, poczem dopiero sam zajął się swoją toaletą.
Ponieważ sprawa była z lordem, kapitan więc starannie się stroił, pomadując włosy, a nawet wąsy, które zakręcił do góry, jak to zwykł był robić w dni świąteczne, przytem włożył najsztywniejszy jaki miał kołnierzyk. Kiedy zszedł na śniadanie, młodzi oficerowie winszowali mu świetnego stroju i dzielnej miny, zapytując go czy się nie żeni i czy pułkownik Crawley nie ma być przypadkiem jego drużbą.




IX.
Dalszy ciąg poprzedzającego.

Becky jeszcze nie miała czasu wypocząć po owej burzliwej nocy kiedy odgłos dzwonów kościelnych rozbudził ją zupełnie. Wyszedłszy z łóżka pociągnęła za sznurek od dzwonka, by zawołać służącą Francuskę, którąśmy przed kilkoma godzinami czytelnikowi już przedstawili.
Napróżno mistress Rawdon coraz głośniej dzwoniła, nikt nie przychodził; sznurek się urwał nakoniec, ale panna Fifin nie pokazała się wcale. Becky w nocnym kaftaniku, z kawałkiem urwanego sznurka w ręku, z rozrzuconemi włosami, wyszła na schody i wołać zaczęła, ale panny Fifin jak nie ma tak nie ma.
Fifina przyjść nie mogła, bo od kilku godzin już jej w domu nie było. Ułożywszy wszystkie rzeczy w swoim pokoju, obwiązała je mocno sznurkami, zniosła je sama na dół i zawołała dorożkarza. Fifina nie prosiła o pomoc żadnego ze służących, bo tak była nienawidzoną, że nikłby jej nie usłuchał. Powynosiła więc sama wszystkie pakunki do powozu, i wyjechała z domu bez pożegnania.
Panna Fifina powzięła to przekonanie że nie było co robić w domu, gdzie stosunek samych państwa jest zupełnie rozprzężony. Nie jeden w podobnej okoliczności spakowałby swoje rzeczy i wyjechałby jak panna Fifina, ale nie każdy potrafiłby jak ona znaleść na razie pewne miejsce do złożenia swoich własnych ruchomości, a nawet niektórych rzeczy swojej pani, jeżeli można powiedzieć że jej pani miała cokolwiekbądź własnego.
Panna Fifina uniosła z sobą nie tylko klejnociki i błyskotki, o których wspominaliśmy, ale nadto suknie, na które już dawno chciwie patrzyła; cztery wspaniałe kandelabry z czasów Ludwika XIV, cześć albumów bogato oprawnych ze złoconemi brzegami; złotą tabakierkę należącą kiedyś do pani Dubarry; piękny pugilares perełkami ozdobiony, i nakoniec — serwis srebrny przygotowany do kolacji, której Rawdon tak nie w porę przeszkodził. Wszystko to zniknęło razem z Fifiną, która zostawiła to tylko, co nie łatwo dawało się przenosić, jak łopatka i szczypce do kominka, lustra i fortepian z różanego drzewa.
Niedługo potem w nowo-założonym magazynie mód przy ulicy Helder w Paryżu widać było kobietę nadzwyczajnie do Fifiny podobną. Magazyn jej miał najliczniejszą klijentelę i był pod protekcją lorda Steyne. Modniarka, o której mowa, wyrażała się zawsze o Anglji jako o kraju szachrajów i oszustów: nieraz opowiadała swoim pannom magazynowym i innym osobom jak niegodziwie była tam okradzioną i jak wielkie straty ponieść musiała. Zapewne to współczucie dla niedoli skłoniło margrabiego Steyne’a do otoczenia skrzydłem opiekuńczem pani Sainte Amaranthe: życzymy tej damie powodzenia na jakie cnoty jej zasługują.
Mistress Crawley oburzona niedbalstwem sług, którzy na odgłos dzwonka nie przychodzili, narzuciła na siebie ranny szlafroczek, i poszła sama na górę do salonu, zkąd się niezwykły hałas po całym domu rozlegał.
Kucharka zasmolona od dymu rozsiadła się wygodnie obok mistress Raggles, na pięknej sofie perską materją pokrytej, i nalewała sąsiadce kieliszek maraskinu. Groom, który zwykłe siedział za powozem swojej pani, albo roznosił po mieście jej czułe korespondencje, zanurzył palce w tej chwili w półmisek kremu, przygotowany do kolacji. Lokaj rozmawiał z panem Raggles, na którego twarzy malowało się coś nakształt rozpaczy. Chociaż drzwi były otwarte i Becky z całej siły krzyczała, nikt jednak z przytomnych nie raczył zwracać uwagi na jej wywołanie.
— No, mitress Raggles, jeszcze jeden kieliszeczek likieru, to nie zaszkodzi, stuknijmy — mówiła kucharka w chwili, kiedy Becky ukazała się we drzwiach w kaszmirowym szlafroczku, na ramiona niedbale narzuconym.
— Simpson! Trotter! — wolała pani domu w najwyższem oburzeniu — stoicie sobie z założonemi rękami, kiedy ja tak dawno wołam? A cóż to znowu za śmiałość zasiadać przy mnie na mojej sofie? Gdzie jest panna pokojowa?
Groom przestraszony tem wystąpieniem nieprzewidzianem, wyjął z ust palce zmaczane w kremie; ale kucharka wychyliła do dna kieliszek maraskinu przez mistress Raggles odmówiony, i lornetując niby swoją panią przez szkło kieliszka, mierzyła ją wyzywającem i zuchwałem spojrzeniem.
— Na mojej sofie! — powtórzyła przedrzyźniając słowa swej pani. — Na mojej sofie! Hm! To chyba na sofie mistress Raggles; bo przecież to sofa milorda i mistress Raggles, rozumiesz pani? Oni to dobrze zapłacili gotóweczką; oj! zapłacili drogo za to wszystko co tu jest! A siedzę tu, bo mi się podoba czekać aż mi zapłacą moją pensję i będę siedzieć; i któż mi co zrobi? Ho! ho!
To powiedziawszy nalała sobie znowu kieliszek i jednym tchem wychyliła.
— Trotter! Simpson! — wyrzucić mi tę pijaczkę za drzwi! — wołała mistress Crawley.
— To niech ją pani sama wyrzuca! — odpowiedział lokaj. — Ja tylko chcę swoją pensję odebrać, potem niech pani i mnie wyrzuci; nie będziemy się bardzo bronić!
— Cóż to wy sobie myślicie wszyscy że jesteście tu na to tylko żeby mnie znieważać! — zawołała Becky ze złością. — Niech tylko pułkownik Crawley wróci, to ja wam!...
Ta groźba zamiast przestraszyć buntowników, głośne śmiechy wywołała. Raggles pogrążony w smutne rozmyślania nie mieszał się do tych zatargów.
— Oj nie powróci on już tu, co nie to nie! — odrzekł pan Trotter. — Już przysyłał po swoje rzeczy; ale ja nic nie wydałem, chociaż pan Raggles sam pozwalał. Taki on pułkownik jak i ja, albo to nieprawda? A teraz, kiedy on zemknął, to i ona chciałaby to samo zrobić. Oj! to para dobrana, nie ma co mówić, oboje człowieka obdarliby ze skóry, a rodzonego brata by oszukali. Oho, nic z tego nie będzie! Zapłaćcie nam pierwej naszą pensję, oddajcie nam naszą pensję!
Chwiejąca się postawa Trottera i niezręczne obracanie językiem jasno dowodziło że szukał odwagi i natchnienia na samem dnie butelki.
— Panie Raggles — zawołała rozpaczliwie Becky, czy pan pozwolisz na to, żeby ten opój śmiał mnie tak maltretować?
— Daj pokój Trotter, ciszej, dosyć już tego! — powiedział mały Simpson.
Simpson cierpiał nad upokorzeniem swojej pani i tem przemówieniem zażegnał nowe obelgi, któreby jej ściągnęło przezwisko opoja dane lokajowi.
— Ach pani! — mówił Raggles — byłbym prędzej spodziewał się śmierci, aniżeli takiego nieszczęścia! Znam od urodzenia familję Crawley’ów, służyłem trzydzieści lat u św. pamięci miss Crawley, a nigdyby mi nie przyszło na myśl że jeden z członków tej rodziny do nędzy mnie przyprowadzi. (Mówiąc to, nieborak miał pełne oczy łez). Cztery lata już jak państwo tu mieszkacie, któż przez ten czas dostarczał wam wszystkiego do kuchni i spiżarni? Kto wam dał wszystkie naczynia i bieliznę? Kto wam kupował jaja na wasze omlety? Kto dostarczał mleka waszemu wyżełkowi? Ja, zawsze ja. Za samą śmietankę, mleko i masło należy mi się od was około dwiestu funtów. A czy możecie za to wszystko oddać mi choć szyling?
— A do tego jeszcze — odezwała się znowu kucharka — czy ona choćby pomyślała kiedy o dziecku czy ono chce jeść albo czy jemu czego niepotrzeba? Gdzie tam — żeby nie ja jużby sto razy to biedactwo umarło z głodu.
— Ot, wychowa się to jakoś z miłosierdzia, powiedział Trotter walcząc z czkawką.
Poczciwy Raggles wyliczał tonem płaczliwym wszystkie swoje pretensje. W gruncie miał on słuszność utrzymując że Becky i Rawdon zrujnowali go zupełnie. W następnym tygodniu miał znaczne wypłaty, a w kasie ani grosza nie było. Łatwo więc można było przewidzieć że go ogłoszą bankrutem, wypędzą z magazynu, zabiorą i sprzedadzą wszystko, może i z domu wypędzą, a to wszystko dlatego że miał słabość zaufać słowu jednego z Crawley’ów. Łzy i narzekania Raggles’a dodały trochę śmiałości Rebece.
— A to wyraźnie spisek przeciwko mnie! zawołała Becky. Cóż wy sobie myślicie? jeżeli wam dziś nie płacę, to jutro wszystko co do grosza zapłacone będzie. Byłam pewna że pan pułkownik z wami się obrachował i każdemu co się należy zapłacił; ale możecie mi wierzyć że jutro to zrobi. Ręczę was honorem że dziś rano wyszedł zabrawszy z sobą przeszło półtora tysiąc funtów, nic a nic mi nie zostawił. Idźcie przed nim swoje żale rozwodzić. Dajcie mi tylko szal i kapelusz, a natychmiast pójdę do niego żeby się z nim rozmówić. Dziś rano posprzeczaliśmy się trochę; zresztą, wy — zdaje mi się — wiecie o tem wszystkiem tak dobrze jak i ja; ale przysięgam wam najsolenniej że każdy z was odbierze co do grosza wszystko co mu się należy. Mój mąż dostał teraz bardzo korzystne miejsce, poczekajcie tylko tyle żebym ja się z nim zobaczyć mogła.
Zadziwiająco zimna krew Rebeki wprawiła wszystkich w osłupienie; patrzyli na siebie nie wiedząc co o tem myśleć. Becky tymczasem poszła ubierać się do swego pokoju, obchodząc się doskonale bez służącej. Potem poszła do pokoju Rawdona, gdzie znalazła rzeczy w porządku ułożone, z poleceniem, ołówkiem napisanem, żeby wydać pakunki kiedy się po nie przyszłe. Ztamtąd przeszła na strych do pokoju służącej: rabunek był tu widoczny, bo w szufladach komody i stolika nic już nie było. Becky przypomniała sobie natychmiast klejnoty na podłodze porozrzucane, i nie wątpiła ani na chwilę że ta kobieta wszystko z sobą zabrała.
— O! mój Boże! zawołała, czy też kto kiedykolwiek doznał podobnego nieszczęścia jak ja teraz? Stracić wszystko wtenczas właśnie kiedy było wszystko do wygrania! Więc wszystko już dla mnie stracone? O! nie, nic! Jest jeszcze ostatnia nadzieja ratunku.
Skończywszy się ubierać wyszła z domu, a przebiegłszy piechotą ulice Londynu — bo na dorożkę nie miała pieniądze — zatrzymała się przed mieszkaniem baroneta Crawley. Nim weszła zapytała czy lady Joanna była w domu, i z zadowoleniem dowiedziała się że poszła do kościoła. Sir Pitt zamknięty w swoim gabinecie rozkazał służbie nie przyjmować nikogo. Ale Rebekę nic powstrzymać nie mogło: pomimo oporu galonowego cerbera Becky wtargnęła do gabinetu tak nagle, że baronet przez kilka chwil nie mógł wyjść z podziwienia i zrozumieć co się stało. Pitt poczerwieniał cofnął się i spoglądał na bratowę wzrokiem, w którym malowała się bojaźń, połączona ze wstrętem.
— Ach! nie patrz tak na mnie Pitt, w imię dawnej naszej przyjaźni. Nie, ja winną nie jestem przed Bogiem; gdyby mnie nawet ludzie potępili, Bóg zna moją niewinność. Tak, pomimo silnych przeciwko mnie pozorów, pomimo nieszczęśliwego dla mnie zbiegu okoliczności, jestem niewinną; a w chwili kiedy moje nadzieje miały być pożądanym uwieńczone skutkiem... wszystko runęło.
— Więc to jest prawdą co czytałem w gazecie? zapytał sir Pitt zainteresowany artykułem, który mu wpadł w oko tego samego dnia po wyjściu Rawdona.
— Najzupełniejszą prawdą. Lord Steyne już mu o tem powiedział w piątek wieczór, na tym balu nieszczęsnej pamięci. Od sześciu miesięcy uwodzono go obietnicami, aż nakoniec kilka dni temu pan Martyr, sekretarz jeneralny kolonji, oznajmił mu że nominacja już jest podpisana. Trzebaż było tego nieszczęśliwego aresztu, a potem tej bójki! Cała moja wina w tem że za nadto byłam Rawdonowi oddaną i jego tylko dobro, bez względu na nic, miałam na widoku. Prawda że lord Steyne był ze sto razy u mnie sam jeden i że przyjmowałam go, chociaż nie było nikogo więcej u mnie. Co zaś do tych pieniędzy, to również prawda że trzymałam je w schowaniu bez wiedzy Rawdona, ale nie śmiałam mu ich powierzać, znając jego rozrzutność.
Utrzymując się ciągle z zadziwiającą zręcznością, w tonie skruszonej otwartości, Becky opowiedziała baronetowi nowo-ułożoną przez siebie historję, którą sir Pitt był do żywego wzruszony. Oto treść jej opowiadania podana w skróceniu: Becky spostrzegła tkliwe uczucia, jakiemi lorda natchnęła, (tu powiemy nawiasem że to wyznanie oblało rumieńcem twarz baroneta) i postanowiła od razu zużytkować tę słabość lorda Steyne na korzyść męża i jego rodziny, strzegąc przytem swej cnoty jako najdroższego w rodzinie skarbu.
— Tak więc — mówiła — widziałam już naszego kochanego baroneta członkiem Izby lordów (tu sir Pitt znowu mocno się zarumienił), mówiliśmy już nawet o tem z lordem Steyne kilka razy, i mogę powiedzieć że z jednej strony osobiste zasługi i nie pospolite zdolności, z drugiej zaś szczere zainteresowanie się szlachetnego lorda tą sprawą, nie pozwalały wątpić o pomyślnym jej skutku, kiedy okropny cios zniweczył wszystkie moje nadzieje. A jednak mam odwagę wyznać że głównym celem moich zabiegów było zapewnić spokój memu drogiemu mężowi, którego kochałam, pomimo jego podejrzeń i surowości dla mnie. Mój Boże! czegożbym nie poświęciła dla niego, byleby odwrócić upadek i nędzę wiszącą nad naszemi głowami! Znając uczucia lorda Steyne dla mnie — mówiła dalej spuszczajac oczy — wyznaję że nie zaniedbałam nic żeby mu się podobać i wpływy sobie u niego zapewnić, ale zawsze w ścisłych granicach, uczciwością kobiecie zakreślonych. W piątek rano przyszła wiadomość o śmierci gubernatora w Cowentry Island, i milord zaraz to miejsce dla mego męża przeznaczył. Chciałam żeby się dowiedział o tem z dzienników dzisiejszych, ale w chwili, kiedy przygotowywałam mu tę niespodziankę, a milord oświadczył gotowość ułagodzenia wierzycieli i wejścia z nimi w układy, Rawdon zaślepiony niesłusznemi podejrzeniami, rzucił się ze zwykłą sobie porywczością na lorda Steyne, i... wiemy co zaszło. O! Boże, mój Boże! bracie kochany, ty tylko jeden możesz mnie z mężem pojednać.
Becky upadłszy na kolana głośno szlochać zaczęła, po chwili zaś uchwyciła rękę baroneta i gorącemi obsypała ją pocałunkami.
W takiej to patetycznej sytuacji lady Joanna zastała męża i bratowę po powrocie z kościoła, kiedy dowiedziawszy się że mistress Rawdon jest w gabinecie baroneta, spiesznie tam nadbiegła. Blada i drżąca z oburzenia i gniewu zawołała:
— A! to mnie dziwi że ta kobieta ma jeszcze śmiałość przestąpić próg tego domu.
Lady Joanna zaraz po śniadaniu wysłała była swoją pannę służącą na Curzon Street, żeby ta dowiedziała się przez Raggles’a i służbę domową co się tam stało. Zapytani opowiedzieli nie tylko to, co im było wiadome, ale i więcej jeszcze.
— Mistress Crawley — rzekła znów lady Joanna — zapewne pani przez pomyłkę do tego domu weszłaś, bo pod tym dachem mieszka uczciwa rodzina.
Sir Pitt zadrżał wstrząśnięty energicznem wystąpieniem żony. Becky zawsze na klęczkach coraz silniej rękę baroneta ściskała.
— Powiedz jej — mówiła zwracając się do niego — opowiedz wszystko co wiesz, ach! powiedz jej mój bracie, że ja jestem niewinna.
— Wierz mi, moja kochana Joanno, że jesteś niesprawiedliwą względem mistress Crawley.
Na te słowa Rebeka odetchnęła swobodniej.
— W samej rzeczy, sądzę, że...
— Co mówisz, Pitt? — zawołała lady Joanna z najwyższem oburzeniem. — Bronisz kobiety godnej największej pogardy; kobiety, która jest matką bez serca, żoną bez czci i wiary! Nigdy w niej serce nie odezwało się do dziecka, które się nieraz przedemną żaliło na złe obejście się i brak czułości ze strony matki. Ta kobieta nie weszła nigdy do domu bez zatrucia spokoju rodzinie, w której starała się zawsze rozerwać najświętsze węzły, sponiewierać najświętsze uczucia swoją układną obłudą i bezczelnem kłamstwem. Oszukiwała męża tak jak oszukiwała wszystkich bez wyjątku; jest to natura spodlona próżnością, rospustą i najczarniejszemi zbrodniami. Widok jej strachem mnie przejmuje. Chciałabym żeby dzieci moje jak najdalej od niej były...
— Ależ... doprawdy, Joanno — zawołał sir Pitt wstając — podobna mowa to już...
— Sir Pitt — przerwała mu żona tonem stanowczym — wypełniłam święcie względem ciebie obowiązki żony; nie złamałam nigdy wykonanej przysięgi, byłam ci wierną i posłuszną tak jak każda uczciwa kobieta powinna być dla męża; ale i uległość obowiązkowa ma swoje granice; wyraźnie ci oświadczam że nie ścierpię żeby ta kobieta znajdowała się pod jednym ze mną dachem. Jeżeli ona ma tu dłużej zostać, to ja natychmiast z dziećmi ztąd wyjeżdżam. Ona nie jest godną tego żeby się względem niej rządzić miłością chrześcijańską. Zostawiam ci wolny wybór między nią a mną.
Po tem energicznem przemówieniu lady Joanna wyszła czując że siły ją opuszczają, i zostawiła męża i Rebekę zdumionych tak niezwykłym objawem nieugiętości w kobiecie cichego i słodkiego charakteru. Becky była bardzo rada temu, co się stało w ostatniej chwili.
— Przyczyną tego wszystkiego jest broszka brylantowa, dana mi przez brata w upominku — rzekła Becky do baroneta.
Wkrótce potem lady Joanna stojąc w oknie swego pokoju ujrzała wychodzącą z domu Rebekę, która potrafiła jednak wymódz na baronecie przyrzeczenie że pójdzie do brata i będzie się starał nakłonić go do pojednania się z żoną.
Kiedy Rawdon wszedł do sali jadalnej, zastał już wszystkich młodych oficerów przy stole. Nie długo dawał się namawiać żeby podzielić z nimi wodę salcerską i kurczęta, przeznaczone na zasilenie żołądka młodych wojowników. Rozmowa toczyła się gwarnie, jak zwykle w pośród żwawej młodzieży. Mówiono o wypadkach bieżących; o przyszłym konkursie w strzelnicy, o zakładach; o pannie Arjannie z opery francuskiej, o znakomitych bokserach Boucher i Broaicott. Młody Tyndeman, siedmastoletni bohater, który za pomocą pomady i fiksatora miał nadzieję wyhodować piękne wąsy, był świadkiem walki, i szeroko rozwodził się nad zwinnością i muskularną siłą walczących. Przed rokiem jeszcze ten doświadczony w sztuce boksowania bohater jadł kaszkę na śniadanie i brał dyscypliną w szkole w Eton.
Rozmowa zeszła później na inny przedmiot: mówiono o baletnicach, boginiach piękności i o kolacyjkach dobrem winem skropionych, aż do wmieszania się kapitana Macmurdo do konwersacji. Ten widocznie zapomniał o przysłowiu łacińskiem, nakazującem szanować niewinność młodzieńczą, i zaczął opowiadać najmniej budujące historje. Żadne względy nie krępowały jego swobody; ani młode uszy słuchaczów, ani własny włos siwy nie hamował rozpuszczonego języka. Mac znany był swoich opowiadań; ale talentu jego nie śmielibyśmy zalecać damom lub młodym osobom. Wolny od chęci wyniesienia się, przestawał na małem i zawsze gotów był służyć towarzyszom, którzy jego pomocy wzywali.
Nim Mac zdołał swój apetyt zaspokoić już młodzi jego koledzy powstawali od stołu. Lord Wainas palił z ogromnej fajki piankowej, kapitan Hugues forsował sobie płuca żeby rozpalić uparte cygara, a mały Tandyman, trzymając swego psa między kolanami, grał w karty z kapitanem Deuceace. Dzielny młodzieniec nie mógł chwili przepędzić żeby coś od kogo nie wygrać lub nie przegrać do kogo. Mac i Rawdon wyszli niepostrzenie do klubu, ale nikt nie domyślał się czem byli obecnie zajęci, bo w rozmowie, żartach i śmiechach dosyć czynny udział brali. I dla czegożby miało być inaczej? Nie jestże to zwykły w świecie porządek że śmiechy, zabawy i orgje mieszają się z najsmutniejszemi wypadkami ludzkiego życia?
Wszyscy wychodzili z kościoła w chwili kiedy Rawdon i jego towarzysz przeszedłszy Saint James Street weszli do klubu.
Podżyli brodacze, którzy się zwykle szykują na balkonie żeby ztamtąd lornetować przechodniów i krzywić się właściwym sobie sposobem, jeszcze nie zajmowali swego stanowiska przy poręczach balkonu aksamitem pokrytych. W czytelni również nie było jeszcze nikogo wyjąwszy trzech ludzi, z których jeden nieznajomy, drugi wierzyciel Rawdona na niewielką kwotę w whista przegraną; (pułkownik nie spieszył się zawiązać z nim rozmowy); a trzeci czytał Rojalistę, dziennik dosyć złośliwy, ale znany z swego przywiązania do króla i kościoła. Spojrzawszy na pułkownika, położył gazetę na stole rzekł z wyrazem szczerej życzliwości: A! Crawley, przyjm odemnie serdeczne powinszowania.
— Jakto? Co chcesz powiedzieć? zapytał pułkownik zdziwiony.
— Przecież nie tylko w Rojaliście, ale i w innych czytałem dziennikach.
— O czem? — zawołał Rawdon czerwieniejąc się na samą myśl że dzienniki głoszą już o jego zajściu z lordem Steyne.
Smith spojrzał z zadziwieniem na przerażoną postać pułkownika, który pochwycił gazetę i zaczął chciwie czytać wskazany mu ustęp. Właśnie na kilka minut przed jego przyjściem Smith rozmawiał o Rawdonie z panem Brown, któremu pułkownik nie oddał był dotąd kartowego dłużku.
— To mu bardzo w porę przychodzi — przemówił Smith — bo zdaje mi się że biedny Crawley nie ma już ani szeląga w kieszeni.
— O! zapewne! Jest to rosa ożywcza, która na wszystkich swój dobroczynny wpływ wywrzećby powinna, bo i ja mam nadzieję że się z swego długu i mnie uiścić zechce.
— Ile wynosić będzie pensja roczna? zapytał Smith.
— Dwa czy trzy tysiące funtów, odrzekł Brown, ale długo się tem cieszyć nie można, bo w tym klimacie nikt długo nie wytrzyma. Liverseege umarł w półtora roku, a poprzednik jego uwinął się w sześć tygodni.
— Powiadają że brat pułkownika ma być niezmiernie zręczny człowiek; dla mnie on jest nieznośny... próżny... sobą tylko zajęty; mówią jednak że to on bratu miejsce tam wyrobił.
— On! powtórzył Brown śmiejąc się, ale gdzież tam, to lord Steyne wszystko to zrobił.
— A ta jakim sposobem?
— Cnotliwa żona jest to najdroższy skarb, jakim niebo łaskawe śmiertelnika obdarzyć może, odpowiedział dwuznacznie Brown, poczem znowu zaczął czytać gazety.
Ale wróćmy do Rawdona, czytającego z zadziwieniem co następuje:

Prowincja Coventry-Island.

„Yellow Yack“ statek marynarki królewskiej przyniósł nam wiadomość o śmierci sir Tomasza Liverseege, który padł ofiarą gorączki panującej w Swamptown. Strata tego człowieka budzi żal powszechny w mieszkańcach tej wzrastającej osady, której ster został powierzony, jak się dowiadujemy, pułkownikowi Rawdonowi Crawley, kawalerowi orderu, jednemu z najdystyngowańszych oficerów naszej armji. Interesa i pomyślność naszych oddalonych posiadłości wymagają ludzi którzyby łączyli w swojej osobie wypróbowaną dzielność ze zdolnościami administracyjnemi; nie mylimy się twierdząc że wybór zrobiony przez sekretarza stanu w ministerstwie zarządu kolonji jest najzupełniej szczęśliwym, bo pułkownik Crawley posiada wszystkie przymioty, potrzebne do zajęcia godnie posady, opróżnionej po śmierci nieodżałowanego sir Miverseege.
— Coventry Island! A gdzie to jest? Któż to cię tam naznaczył? Słuchajno, ale ty mnie musisz tam wziąć z sobą, jako sekretarza, mój stary, nieprawdaż? powiedział kapitan Macmurdo śmiejąc się.
Podczas kiedy Crawley z swoim dzielnym towarzyszem łamali sobie głowę nad rozwiązaniem owej zagadki, służący podał pułkownikowi kartę wizytową pana Wenham, który chciał się z nim widzieć. Crawley i Macmurdo przeszli do osobnego pokoju, żeby swobodniej pomówić z sekundantem lorda Steyne, sądzili bowiem obadwa — i sądzić tak należało, że Wenham w tym charakterze przychodzi.
— Ah! kochany pułkowniku, jakże mi przyjemnie że cię widzę! Jakże się miewasz? — powiedział Wenham ze słodziutkim uśmiechem, ściskając rękę Rawdona.
— Przychodzisz pan zapewne w imieniu...
— Właśnie, pułkowniku — rzekł Wenham.
— W takim razie oto jest mój przyjaciel, kapitan Macmurdo.
— Bardzo mi przyjemnie poznać pana kapitana Macmurdo — odpowiedział Wenham, wyciągając znowu rękę z ujmującym uśmiechem, na co kapitan Mac odpowiedział podaniem palca przez łosiową rękawiczkę i ukłonem tak sztywnym, że ani kołnierzyk, ani krawatka nic nie ucierpiały. Mac znajdował że lord Steyne mógł był przysłać sekundanta w stopniu co najmniej pułkownika, traktowanie zaś sprawy honorowej z cywilnym frantem, było według niego niemal ubliżającem.
— Macmurdo ma zupełne prawo działania w mojem imieniu — rzekł uroczyście Crawley — on zna doskonale moje chęci; usuwam się przeto, żebyście panowie mogli swobodnie tę sprawę załatwić.
— Bardzo dobrze — powiedział Mac.
— Ale pocóż się usuwać, szanowny pułkowniku, kiedy właśnie z tobą samym chciałbym mieć szczęście pomówić; obecność kapitana Macmurdo więcej jeszcze doda powabu tej rozmowie, która, wbrew oczekiwaniom pułkownika, skończy się, jak mniemam, przyjacielskiem uściśnieniem ręki.
— Hm! — mruknął kapitan Macmurdo — zawsze ta sama historja z tymi frantami cywilnymi. — Niech ich djabli wezmą z ich przyjacielskiemi układami i z ich głupią retoryką.
Wenham zasiadł w fotelu, nie czekając żeby go prosili, wyjął kawałek papieru z kieszeni i tak dalej mówił:
— Zapewne czytałeś, pułkowniku, co wszystkie dzisiejsze dzienniki powtórzyły. Rządowi przybędzie człowiek sumienny, na którego liczyć można, a pułkownik przyjmując tę posadę — w czem wahać się nie można — będziesz miał piękne utrzymanie. Trzy tysiące funtów rocznie, klimat rozkoszny, pałac wspaniały, władza monarsza w prowincji i pewność prędkiego awansu. Rzeczywiście można panu powinszować, czego też szczerze teraz dopełniam. Wiadome jest panom zapewne imie potężnego protektora, któremu mój zacny przyjaciel Crawley zawdzięcza to wszystko co go dziś spotyka?
— Niech mnie djabli porwą jeżeli wiem, powiedział kapitan.
Rawdon poczerwieniał jak gdyby apopleksją tknięty.
— Któż inny mógłby to zrobić jeżeli nie najszlachetniejszy człowiek na kuli ziemskiej, jeden z najwięcej wpływowych obywateli w naszym kraju, którego przyjaźnią się chlubić mogę; któż inny jak nie margrabia Steyne?
— Nim przyjmę od niego posadę, musimy pierwej zaglądnąć sobie w oczy o piętnaście kroków odległości, mruknął Rawdon, dodając energiczne wyrazy przekleństwa.
— Masz pan widocznie jakąś urazę do mego dostojnego przyjaciela, odrzekł Wenham spokojnie; ależ w imię sprawiedliwości i zdrowego rozsądku zaklinam pana, powiedz mi przecie za co?
— Za co! zawołał Rawdon zdumiony.
— Za co! powtórzył kapitan, stukając laską o podłogę.
— Prawdziwie, moi panowie — rzekł Wenham z najsłodszym uśmiechem, zastanówcie się jako ludzie honoru, i powiedźcie sami czy wina nie jest po stronie pułkownika? Po krótkiej niebytności w domu, pułkownik wraca do siebie i zastaje... kogo? lorda Steyne na kolacji u mistress Crawley. Cóż w tem jest tak nadzwyczajnego, żeby tyle robić hałasu? Przecież to już ze sto razy się powtarzało. Honorem i sumieniem zaręczyć mogę, przysiądz nawet, (tu Wenham przyłożył uroczyście rękę do serca), że podejrzenia pułkownika nie mają żadnej podstawy, a nawet powiem że są nierozsądne i ubliżające czcigodnemu lordowi, który dał tyle dowodów swej przychylności, a co gorsza podejrzenia te znieważają najczystszą i najniewinniejszą żonę.
— A więc, według pana, Crawley byłby w błędzie? zapytał Macmurdo.
— Co do mnie — mówił Wenham z podwójną energją — wierzę święcie w cnotę mistress Crawley, tak jak wierzę w cnotę mistress Wenham. Myślę że zaślepiony straszną zazdrością przyjaciel nasz dał się unieść szalonej gwałtowności względem człowieka, którego wiek i położenie towarzyskie nakazują uszanowanie, i który tę rodzinę swemi dobrodziejstwami obsypywał. Nie dosyć na tem, pułkownik swoim postępkiem skompromitował honor żony, ten skarb najdroższy dla męża, splamił imię, które syn nosić będzie, nakoniec zepsuł przyszłość swoją... Bo ja chcę żebyście znali tę historję — dodał Wenham tragicznie. — Dziś rano lord Steyne wezwał mnie do siebie. W jak opłakanym stanie go znalazłem, łatwo sobie wyobrazić, bo cóż to jest walczyć i mocować się dla człowieka w tym wieku i tak wątłych sił z takim przeciwnikiem jak pułkownik Crawley. Nie dosyć na tem, do cierpień fizycznych dołączyły się jeszcze moralne katusze stokroć dotkliwsze dla szlachetnej duszy lorda. Wyobraźcie sobie, moi panowie, że człowiek obsypany przez was dobrodziejstwami, człowiek, dla którego wasza przyjaźń, wasze poświęcenie granic nie miało, ten człowiek powiadam, w pszystępie jakiegoś szału traktuje was z najniewdzięczniejszem brutalstwem! Czy nominacja w dziennikach ogłoszona nie jest nowym dowodem dobroci i życzliwości lorda? A dziś rano, kiedy go zastałem w takim stanie że serce ściskało się patrząc na jego cierpienia, niczego więcej nie pragnął jak zmyć krwią niesłusznie wyrządzoną mu zniewagę. Bo pułkownik wiesz zapewne że lord dał już nie raz dowody swojej odwagi!
— Eh, któżby mu odmówił że celnie strzela! — odpowiedział pułkownik.
— W pierwszej chwili słusznego oburzenia kazał mi iść natychmiast z wyzwaniem, Po takiej obeldze — mówił — jeden z nas zginąć musi!
Crawley skinąwszy głową na znak że się z tem zgadza, rzekł:
— Nareszcie przystępujemy do rzeczy!
— Robiłem co mogłem żeby ułagodzić uniesienie lorda Steyne — mówił Wenham. — Mój Boże! milordzie, jakże sobie wyrzuca, rzekłem do niego, że nie korzystałem z moją żoną z uprzejmego zaproszenia mistress Crawley.
— To i państwo byliście zaproszeni na wieczór? przerwał kapitan Macmurdo.
— Naturalnie; mieliśmy zejść się u niej wszyscy, wyszedłszy z teatru. Zaraz pokażę wam zaproszenie... Nie... to jeszcze nie to... to także co innego... zdawało mi się jednak że miałem je w kieszeni. No, ale zresztą to wszystko jedno, bo mogę wam dać na to słowo honoru. Gdyby nie ta nieszczęśliwa migrena, do której mistress Wenham tak jest skłonną, bylibyśmy się udali na wieczór do mistress Crawley, i nie byłoby ani kłótni, ani zniewag, ani podejrzeń. Oto co nędzna migrena zrobić może! Dwóch ludzi najzacniejszych, nieskalanego honoru, będą się zabijać, a dwie najpierwsze i najdawniejsze rodziny w Anglji będą pogrążone w boleści i żałobie.
Macmurdo spojrzał na swego przyjaciela z miną człowieka, który sam nie wie co ma myśleć, a radby jednak przyjść do jakiegoś przekonania. Rawdon zaciskał pięści ze złości na samą myśl że zdobycz, którą miał w ręku, wymknąć mu się może. Nie wierzył on ani trochę całej tej bajce z zimną krwią i bezszczelnością ułożonej, ale nie miał żadnego sposobu żeby to kłamstwo na jaw wyprowadzić.
Wenham tak dalej mówił:
— Siedziałem całą prawie godzinę przy łóżku milorda, błagałem go żeby zaniechał wszelkiej myśli pojedynku. Przedstawiłem mu że nic więcej nie obudzi i nie wzmocni podejrzeń jak pojedynek w obecnem położeniu; mówiłem mu że każdy na miejscu pułkownika dałby się był w błąd wprowadzić; że człowiek, miotany zazdrością, nie jest panem siebie i jak obłąkany, nie ma szaleństwa, któregoby się dopuścić nie mógł. Dowiodłem mu że ten pojedynek byłby największem dla rodzin waszych nieszczęściem; bo w chwili, kiedy zgubne teorje rewolucyjne i demagogiczne toczą naszą społeczność, należy bacznie wszelkich unikać skandalów, by nie rozniecać pożaru wrzących namiętności. Zresztą — dodałem — pomimo że lord nic nie zawinił w tej sprawie, ale opinja publiczna uzna go winnym, a tem samem najniesprawiedliwiej zacną i niewinną kobietę potępi. Zakląłem go na wszystko, co ma najdroższego w świecie, żeby wyzwania nie posyłał.
— Nie ma tu w tem ani słowa prawdy; wszystko, co pan mówisz, jest bezczelnem kłamstwem, zawołał Rawdon zgrzytając zębami; podobało się panu wmieszać do całej tej komedji, dobrze... ale uprzedzam pana że jeżeli lord Steyne będzie tyle podłym że mi wyzwania nie przyszle, to sam je z moich rąk otrzyma.
Wenham zbladł jak śmierć i zaczął spoglądać ku drzwiom. Wówczas kapitan Macmurdo podniósł się, wypuszczając z ust dym cygara z głośnem zaklęciem i strofując ostro przyjaciela swego za niepowściągliwość w mowie, dodał cokolwiek Wenhamowi odwagi.
— Powierzyłeś mi raz tę sprawę — zawołał; to pozwolisz że ją będę prowadził według mego zdania i mieszać się do tego nie będziesz. Nie masz żadnego prawa ubliżać panu Wenham’owi i winieneś go za to przeprosić. Co zaś do twego wyznania, to szukaj kogo innego coby je lordowi Steyne zaniósł, bo ja się tego nie podejmuję. Jeżeli będąc tak ciężko obrażonym, milord woli pozostać w spokoju, dlaczegoż mu ten spokój zakłócać? Co zaś do mistress Crawley, to nic a nic nie dowodzi jej winy, i w mojem przekonaniu żona twoja jest niewinna jak to pan Wenham słusznie utrzymuje. Nakoniec zrobisz największe głupstwo jeżeli odrzucisz ofiarowane ci miejsce i jeżeli nie będziesz siedzieć cicho i spokojnie.
Słowa te przywróciły Wenhamowi całą jego energję; śmiało więc wykrzyknął:
— Kapitanie Macmurdo! mówisz jak człowiek rozumu. Oświadczam więc że puszczam w niepamięć niewłaściwe wyrażenia, jakich pułkownik użył w chwili uniesienia.
— Byłem tego pewny, powiedział Rawdon z pogardą.
— Czy zamilczysz nakoniec, stary koźle uparty? rzekł kapitan łagodniejszym tonem. Pan Wenham przecie nie jest blagierem, a co mówi, bardzo dobrze mówi.
— Niech więc to wszystko zostanie najgłębszą tajemnicą pokryte — odezwał się adwokat lorda Steyne — i niech ani jedno słowo, z tego cośmy tu powiedzieli, za obręb tych ścian nie wyjdzie. Oto proszę tak w interesie mego zacnego przyjaciela, jak również w interesie pułkownika Crawley, który najniesprawiedliwiej zawsze mnie jak swego nieprzyjaciela traktuje.
— Sądzę że lord Steyne nie ma zamiaru rozgłaszać tego co się stało — rzekł kapitan Macmurdo — co do nas, to nie mamy w tem podobnież najmniejszego interesu. Jest to w każdym razie sprawa bardzo nieprzyjemna, a im mniej o tem mówić się będzie, tem lepiej. Ponieważ jesteście stroną obrażoną, jak tylko oświadczacie że nie macie żadnej pretensji, to nie widzę dla czego mybyśmy szukać jej mieli?
Tu pan Wenham wziął pośpiesznie za kapelusz, a kapitan Macmurdo odprowadził go na korytarz, zostawiając Rawdona w najwyższym przystępie tłumionej złości. Gdy się znaleźli sami, kapitan zmierzył pogardliwym wzrokiem posła margrabiego Steyne’a i rzekł:
— Pan jesteś bardzo zręczny w zmyślaniu bajeczek, panie Wenham.
— Pochlebiasz mi, panie Kapitanie — odpowiedział Wenham z uśmiechem — honorem i sumieniem zaręczam panu że mistress Crawley prosiła nas do siebie na wieczerzę po teatrze.
— Widzisz pan jak migrena mistress Wenham nie w porę wypadła i wszystko popsuła... Ale, ale... mam do oddania panu — za jego pokwitowaniem — bilet na tysiąc funtów zawarty w tej oto kopercie, zaadresowanej do lorda Steyne. Powiedz mu pan żeby się uspokoił zupełnie, bo bić się nie będzie, co zaś do jego pieniędzy, to my ich wcale nie chcemy...
— W całej tej sprawie — kochany panie — jest tylko nieporozumienie i nic więcej, wierz mi pan — powiedział Wenham przybierając minę niewiniątka.
Kapitan Macmurdo pożegnał ostatecznie Wenham’a na dole w chwili kiedy sir Pitt Crawley wstępował na schody. Ci panowie znali się już trochę. Kapitan wprowadził baroneta do pokoju, gdzie się Rawdon znajdował a po drodze powiedział mu że sprawę z lordem Steyne ukończył w sposób zupełnie zadowalniający.
Baronet przyjął tę wiadomość z wielkiem zadowoleniem, winszował bratu spokojnego załatwienia sprawy i dodał kilka okolicznościowych uwag co do niemoralnej strony pojedynku i smutnych skutków, jakie za sobą zwykle pociąga.
Po tem kazaniu sir Pitt użył wszelkich zasobów swojej wymowy ażeby brata z żoną pogodzić. Przedstawił rzecz całą w takiem świetle, w jakiem Becky mu wszystko przedstawić chciała, popierał prawdziwość jej argumentów i oświadczył że wierzy najmocniej w niewinność bratowej. Rawdon nie chciał tego ani słuchać.
— Oto już dziesięć lat — odpowiedział — jak zbiera tajemnie pieniądze. Wczoraj jeszcze przysięgała mi uroczyście że nie miała pieniędzy i nic od lorda Steyne nie wzięła. Myślała że nie znajdę jej skarbu. Nie, Pitt, nie broń jej. Przyznaj sam że gdyby nawet występną nie była, to sam już egoizm jest nie do darowania; nie, nie chcę jej widzieć, wszystko między nami zerwane, to pewna że już jej nigdy nie zobaczę.
To mówiąc Rawdon zwiesił głowę na piersi i zostawał tak przez kilka chwil jakby przywalony ciężarem boleści.
— Biedny człowiek! szepnął sam do siebie Macmurdo potrząsając smutnie głową.
Rawdon Crawley wzdrygał się z początku na samą myśl przyjęcia posady, którąby zawdzięczać musiał nienawistnemu projektorowi. Chciał on nawet syna odebrać ze szkoły otworzonej mu kredytem lorda Steyne. Po długich naleganiach ze strony brata i kapitana ledwie dał się nakłonić do tego żeby się żadnych nie zrzekać korzyści. Macmurdo odniósł nad pułkownikiem ostateczne zwycięstwo przedstawiając wściekły gniew lorda Steyne na tę myśl że sam się głównie do wyniesienia swego nieprzyjaciela przyczynił.
Wkrótce potem, kiedy lord Steyne zaczął po swoim nieszczęśliwym wypadku przyjmować, sekretarz jeneralny wydziału kolonji przyszedł dziękować lordowi za uposażenie administracji tak zdolnym urzędnikiem, który nie jedną krajowi usługę odda.
Trudno sobie wyobrazić ile te powinszowania sprawiły przyjemności lordowi!
Wniosek Wenhama utrzymał się bez żadnej poprawki, i całą tę historję głębokiem pokryto milczeniem, co nie przeszkodziło że tego samego wieczora opowiadano już w kilkudziesięciu domach londyńskich całą awanturę, która przez miesiąc prawie obiegała wszystkie salony i służyła za osnowę wielu dowcipnych konwersacji. Dzięki połączonym staraniom panów Wagga i Wenhama zagraniczne dzienniki ani słowa o tem nie wspomniały.
Komisarze rządowi zabrali wszystko, co było w domu biednego Raggles’a, przy Curzon Street. Cóż się stało z boginią tej świątyni? Kto miał o niej staranie? Kto o jej los się troszczył? Kto dochodził czy była winną lub nie? Wiadomo zresztą że ludzie zawsze są skłonni do uwierzenia temu, co jest wątpliwe. Jedni mówili, że Rebeka pojechała do Neapolu goniąc za lordem Steyne, który dowiedziawszy się o jej przybyciu schronił się do Palermo; inni że udała się do Boulogne, a byli tacy, którzy upewiali że jest w jakiejś pensji w Cheltenham.
Rawdon zapewnił jej stały i dostateczny dochód, a wiemy już z doświadczenia że mając nie wiele nawet umiała żyć dobrze. Rawdon byłby chętnie przed wyjazdem z Anglji długi jej popłacił, gdyby towarzystwo ubezpieczeń na życie zgodziło się było skapitalizować część rocznych jego przychodów, ale klimat na wyspie Coventry złej używał reputacji, co zamykało drogę do wszelkich układów.
Pomimo to Rawdon przesyłał regularnie część swoich dochodów na ręce brata, i przy każdej sposobności <section begin="r09"/>pisywał do syna. Kapitanowi Macmurdo dosyłał cygara i pieprzne przyprawy; bratowej zaś konfitury, owoce suszone i inne kolonjane produkta. Bratu wyprawiał Gazetę Swamptowńską, wynoszącą pod niebiosa szumnemi pochwałami nowego gubernatora, gdy przeciwnie Dziennik Swamptowński nazywał Jego ekscelencję tyranem, obok którego Neron byłby dobroczyńcą ludzkości. Prawda że Rawdon nie zaprosił żony głównego redaktora na przyjęcia do gubernatorskiego pałacu! Mały Rawdy był uszczęśliwiony ile razy mógł coś o Jego ekscelencji w gazecie przeczytać.
Matka nie starała się nigdy obaczyć małego Raw dona, przepędzającego niedziele i święta u swojej stryjenki. Nie było ani jednego gniazdeczka w parku w Crawley, któregoby nie znał doskonale. Często wyjeżdżał konno z całą psiarnią sir Huddleston’a która w czasie pierwszej jego bytności w Hampshire wprawiła go w najwyższe zachwycenie.



<section end="r09"/><section begin="r10"/>

X.
Jerzy wyrasta na wielkiego człowieka.

Młody Osborne prowadził życie książęce w domu swego dziadka w Russel Square. Przyszły spadkobierca znacznego majątku zajmował dawny pokój swego ojca. Powierzchowność Żorza, pańska postawa, skłonność do elegancji zjednały mu sympatje dziadka. Pan Osborne z dumą spoglądał na wnuka, jak niegdyś patrzał na syna.
Jerzy rósł otoczony zbytkiem, o jakim rodzice jego nigdy nie mieli nawet wyobrażenia. Interesa handlowe pana Osborn’a coraz świetniejsze przynosiły zyski, a<section end="r10"/> stąd znaczenie jego i kredyt w City wzrastał z każdym rokiem. Z początku był bardzo kontent że mógł umieścić wnuka w jednym z lepszych Zakładów, dziś już to mu nie wystarczało i kupił dla młodego Żorza stopień wojskowy. Ale główną myślą staruszka, marzeniem, do któregoby wzdychał, było widzieć wnuka prawdziwym dżentelmenem. Tworząc projekta, sięgające w przyszłość Zorza, widział go już nieraz wpływowym członkiem parlamentu, kto wie... baronem może. Widzieć wnuka, jeszcze przed śmiercią, na drodze zaszczytów, było najgorętszem pana Osborn’a życzeniem.
Przed kilku laty jeszcze często odzywał się z pogardą o tych gryzipiórach i molach książkowych, o tych pedantach, ogłupiających młodzież greką i łaciną, o tych pseudo-mędrcach, których pierwszy lepszy kupiec angielski mógłby zakupić tuzinami; dziś już zupełnie inaczej mówił; wychwalał szumnie studja klasyczne i patetycznie utyskiwał na brak starannego wychowania, jakie za jego czasów młodzieży dawano.
Przy objedzie dziadek zwykle zapytywał wnuka oto, co w ciągu dnia uczył się lub czytał. Żywo się zajmował wszystkiem, cokolwiek malec prawił mu o naukach, starał sie zawsze okazać że nic mu obcem nie było, i zdradzał się nieraz grubą niewiadomością, co w oczach wnuka nie dodawało dziadkowi powagi i nie podnosiło szacunku dziecka dla niego. — Z przenikliwością dzieciom właściwą Żorż prędko osądził, że dziadunio jest wielkim osłem; ujeździł go też łatwo tak że robił z nim co mu się podobało, i nie miał dla niego zbyt wiele szacunku; bo jakkolwiek skromne było pierwotne wychowanie Żorża, rozwinęło ono w nim pewność siebie i pogardliwe lekceważenie drugich, daleko więcej aniżeli tego dokazaćby mogły marzenia i plany jego dziadka. Bo czyż nie był on wychowany przez czułą i kochającą matkę, której całe życie było zaparciem się samej siebie, poświęceniem wszystkiego egoistycznym zachciankom syna?
Jeżeli łatwo było dziecku zawładnąć matką, obdarzoną z natury słodkim charakterem i dla wszystkich uległą, tem snadniej mu poszło z ociężałym dorobkowiczem, którego próżność tylko głupocie jego dorównać mogła. Żorż prędko zrozumiał że może tu despotycznie panować i wszystkiem rządzić, bo gdyby się był nawet na tronie urodził, to nie umianoby mu więcej pochlebiać i staranniej zarozumiałości w nim rozwijać.
Podczas kiedy biedna matka tęskniła i opłakiwała ciężkie rozłączenie z dzieckiem, malec wśród rozrywek i przyjemności nie czuł bynajmniej braku matki. Jeśli się wam kiedykolwiek zdarzy widzieć płaczące dzieci, przy oddawaniu ich do szkół, nie przypisujcie tych łez jakiemuś smutkowi i tkliwej tęsknocie, moji łaskawi czytelnicy, ale raczej obawie nudów i pracy.
Tak więc mały Źorż upojony był zbytkiem i przyjemnościami, jakich mu duma i pieniądze pana Osborn’a dostarczać nie przestawały. Stangret miał rozkaz kupienia dla panicza najpiękniejszego kucyka, nie zważając zupełnie na cenę. Żorż prędko nauczył się jeździć konno, a kiedy był pewny siebie, trzymał się mocno na siodle i umiał śmiało sadzić przez rowy i barjery, harcował w Regent’s-Parku i Hyde Parku, mając za sobą grooma Marcina. Stary Osborne coraz rzadziej bywał w City; zostawiając kierownictwo interesów młodszym swoim wspólnikom, wyjeżdżał często z córką tam, gdzie cały świat modny używa świeżego powietrza a wskazując na Żorża, który z miną dżentelmena kłusował obok powozu, mówił do córki:
— Patrz no, proszę cię!
Potem uśmiechał się, czerwieniał z zadowolenia i wychylał rękę przez okno powozu żeby przyklaskiwać zręczności małego jeźdźca. Mistress Fryderyk Bullok, druga ciotka Żorża, wyjeżdżała tam codzień swoim powozem z malowanemi na drzwiczkach herbami. Z okien powozu wyglądały trzy jakby kauczukowe główki małych Bullocków, najeżone mnóstwem piór i wstążek, w głębi siedziała matka rzucając pełne nienawiści spojrzenia na synowca, obok nich przejeżdżającego w kapeluszu na bakier, z miną pyszną jak gdyby już był członkiem parlamentu.
Żorż miał zaledwie jedenaście lat a już nosił buty z wykładanemi cholewami jak dorosły mężczyzna. Ostrogi miał pozłacane, szpicrutę z takąż rękojeścią, szalik przypięty djamentową szpilką i kozłowe rękawiczki z najlepszej fabryki londyńskiej pochodzące. Matka dała mu dwa gustowne szaliki na szyję i poszyła mu bardzo ładnie koszule jego cyfrą oznaczone; ale kiedy nasz mały elegant przyszedł odwidzić biedną wdowę, miał na sobie o wiele cieńsze od tamtych i piękniejsze koszule, z dużemi brylantowemi spinkami na przodzie. Żeby się pozbyć co prędzej skromnego upominku matki, miss Osborne darowała go stajennemu chłopakowi. Amelja usiłowała wmówić w siebie że ta zamiana była jej przyjemną, ale jakże mogło być inaczej? Czyż Żorżowi nie było z tem lepiej?
Amelja miała małą sylwetkę syna, za szylinga zrobioną, którą powiesiła nad swojem łóżkiem obok znanego już nam portretu. Pewnego dnia, kiedy tentent galopującego konia zaciekawił mieszkańców ulicy Brompton, podziwiających kostjum i postawę jeźdźca, Żorż, dumny sprawionem przez siebie wrażeniem, wszedł do mieszkania matki, wyjął z kieszeni piękne safjanowe pudełko i położył przed nią.
— Ja sam kupiłem to za swoje pieniądze, kochana mamo — powiedział — bo myślałem że ci to zrobi przyjemność.
Amelja otworzyła pudełko i wydała okrzyk podziwu i radości. Objęła głowę syna obu rękami i obsypała go czułemi pocałunkami. Była to misternie wykonana miniatura Zorża, która jednakże w przekonaniu matki o wiele gorszą była od oryginału. Dziadek chciał koniecznie mieć portret wnuka swego, zrobiony pędzlem artysty, którego wystawione u kupca obrazy zwróciły jego uwagę. Zorż mając zawsze pełne kieszenie poniędzy, zapytał malarza o cenę drugiego portretu na upominek dla matki, za coby własnemi zapłacił pieniądzmi. Artysta, ujęty szlachetną myślą dziecka, zrobił mu kopję za bardzo przystępną cenę. Stary Osborne dowiedziawszy się o tem, był w takiem uniesieniu dla wnuczka, że dał mu dwa razy tyle pieniędzy co minjatura kosztowała.
Ale to uniesienie dziadka było niczem w porównaniu z szczęściem Amelji. Ten dowód przywiązania synowskiego napełnił ją przekonaniem że nie ma dziecka któreby dobrocią serca synowi jej dorównać mogło. Już myśl ta sama dała jej kilka tygodni szczęścia. Wieczorem zasypiała kładąc minjaturę pod poduszkę; a któż policzy łzy, któremi ją codzień skrapiała, modlitwy i westchnienia, które do nieba zasyłała trzymając ukochany wizerunek w ręku. Jakże mało było potrzeba do obudzenia w jej sercu wdzięczności dla tych, których kochała! Od chwili rozłączenia się z synem nigdy jeszcze Amelja nie doznawała takiego szczęścia, tak żywej radości!
W krótkim przeciągu czasu Zorż nabrał manjer prawdziwego dżentelmena: przy objedzie nalewał wina swoim sąsiadkom, a sam wychylał kieliszki szampana z takim animuszem, że dziadek był w zachwyceniu patrząc na niego.
— Czy widziałeś pan kiedy podobnego chłopca? — mówił stary trącając łokciem swego sąsiada. — Na honor nie brak mu nic więcej jak brzytwy i faworytów; wszakże to skończony dżentelmen.
Przyjaciele pana Osborne nie byli może tak jak on zachwyceni sprytem i przymiotami chłopca. Pan Coffin me bardzo był kontent z nagłego przerywania mu opowiadań w najefektowniejszych miejscach przez małego Żorża. Pułkownik Fogny, rozmarzony winem i chwiejący się na nogach, nie znajdował żadnej przyjemności kiedy Żorż potrącał go silnie i zmuszał do chwytanią się za stoły lub inne sprzęty. Mistress Toffy nie była również zbyt wdzięczną małemu, kiedy trącając ją w łokieć wylewał cały kieliszek czerwonego wina na żółtą atłasową suknię, i zanosił się potem od śmiechu na na widok plam jakie wystąpiły na atłasie. Najwięcej darować mu nie mogła że obił jej trzeciego synka, rokiem od siebie starszego, który w dzień jakiegoś święta przyszedł z matką do Russel-Square. Pan Osborne przeciwnie, był bardzo dumny z tego zwycięstwa; dał nawet dwie gwineje wnukowi, obiecując mu tyleż za każde obicie starszego od siebie przeciwnika. Nie potrafilibyśmy określić dokładnie co pan Osborne widział tak chlubnego w tych walkach na kułaki, zdawało mu się jednak — sam dobrze nie wiedział dla czego — że dzieci nabierają tym sposobem śmiałości, i że jednym z głównych celów wychowania jest nauczyć młodzieńca zmuszać drugich do uległości i do poddania się jego woli. W takim to duchu — ze smutkiem wyznać potrzeba — wychowywano zawsze młodzież w Anglji.
Zachęcony pochwałami po zwycięstwie odniesionem nad małym Toffy, Żorż starał się częściej o nowe trofea. Razu jednego chłopiec piekarza wyśmiewał się z niego kiedy wystrojony podług ostatniej mody przechadzał się z widoczną chęcią zwrócenia na siebie powszechnej uwagi. Nasz mały elegant zdejmuje z siebie natychmiast piękne ubranie, oddaje je synowi pana Todd, jednego ze wspólników Osborn’a i występuje do walki. Na nieszczęście los mu tym razem nie dopisał wcale, bo dostał okropne cięgi, i wrócił do domu z podbitem okiem, z nosem zakrwawionym i w całkiem podartej koszuli. Potem powiedział dziadkowi że walczył z olbrzymem, a biedną matkę strasznie przeraził przesadnem opowiadaniem szczegółów tej bitwy.
Młody Todd był wielkim przyjacielem Żorża, dla którego przejęty był głębokiem uwielbieniem. Obadwa mieli jednakowe upodobania w przewracaniu koziołków, w figlach, łakociach; niezmiernie lubili przy tem chodzić do teatru z Rawsonem, służącym pana Żorża, a ztamtąd wstępować na lody do pobliskiej cukierni.
Wszystkie teatra londyńskie a nawet imiona aktorek znali doskonale; na drugi dzień po każdem teatralnem przedstawieniu powtarzali toż samo widowisko swoim towarzyszom. Często się zdarzało że Rawson, człowiek wzniosłej duszy, częstował swoich paniczów po teatrze kilkoma tuzinami ostryg i kieliszkiem jakiegoś likieru, żeby panicze lepiej spali. Wprawdzie Rawson nie tylko nic na tem nie tracił, ale nawet zyskiwał cokolwiek, dzięki wspaniałomyślności swego młodego pana.
Najpierwszy krawiec, używany przez całą arystokratyczną młodzież, miał zaszczyt ubierania od stóp do głów pana Jerzego; pan Osborne mógł sam przestawać na tych miejskich partaczach — jak ich nazywał — ale nie chciał ich dla swego wnuka używać. Oświadczono zatem wielkiemu krawcowi żeby nie zważał na cenę, byleby wszystko było w najlepszym gatunku i doskonale zrobione. W jednej chwili napełniły się szafy garderobą pana Jerzego; nic tam nie brakowało: białe kamizelki pikowe i kaszmirowe na bale i wieczory, czarne aksamitne na objady, szlafrok kaszmirowy na rano etc. Żorż przychodził codzień na objad wystrojony jak prawdziwy dżentelmen, według wyrażenia pana Osborn’a. Służący, wyłącznie jemu oddany, pomagał mu ubierać się, leciał spiesznie na każdy odgłos dzwonka, i przynosił mu listy na srebrnej tacy.
Po śniadaniu Żorż leżał więcej niż siedział w fotelu w jadalnej sali i czytał Morning Posta jak człowiek zupełnie skończony.
— Ależ co klnie to klnie; jak rąbnie to jakby siekierą; mówili słudzy do siebie, podziwiając tak wcześnie nabytą wprawę młodego panicza.
Ci, którzy pamiętali ojca jego, mówili że zupełnie był do niego podobny. Żywy i lubiący rozkazywać, młody Żorż trząsł całym domem.
Wychowanie młodego Osborn’a było powierzone pedantowi, utrzymującemu w pobliżu „Zakład gdzie młodzież z szlacheckich rodzin przygotowywano do uniwersytetów, do parlamentu i innych wyższych zawodów; gdzie kary cielesne, poniżające naturę ludzką i używane jeszcze w Zakładach wychowawczych według dawnego systemu urządzonych, były zupełnie zniesione; oprócz tego młodzi ludzie znajdowali w rzeczonym Zakładzie troskliwą opiekę, jaką tylko w rodzinie znaleść można.“ Oto był system, według którego wielebny Lawrerce Veal Bloomsbury, kapelan hrabiego Bereacres, wspólnie z swoją małżonką, wychowywali młodzież ich pieczy powierzoną.
Po wielu zabiegach i ogłoszeniach, kapelan i jego dostojna połowica znaleźli jednego czy dwóch uczniów; cena pensji była bardzo wysoka, wszyscy więc przypuszczali że wygody, jakiemi ich otaczano, były odpowiednie. Był tam młody Indjanin miedzianej cery z kędziorami podobniejszemi do kądzieli jak do włosów, zawsze starannie ubrany, chociaż nikt nie przychodził nigdy go odwidzać. Moglibyśmy także wymienić dwudziesto trzy letniego niedźwiadka, zaniedbanego zupełnie, powierzonego państwu Veal do okrzesania dostatecznego, ażeby mógł wejść na salony wielkiego świata. Byli tam jeszcze dwaj synowie pułkownika Rangles, zostającego w służbie czynnej w Indjach. Taki był skład młodzieży zostającej w Zakładzie pana, Veal kiedy Żorż powiększył to szczupłe grono.
Młody Osborne przepędzał dzień tylko na pensji. Rano przychodził pod eskortą swego przyjaciela Rawsona, po południu zaś — jeżeli była pogoda — groom przyprowadzał mu konia wierzchowego. Dziadek Żorża był uważany na pensji jakby drugi Krezus; posądzano go o posiadanie olbrzymiej fortuny, Pan Veal nie opuszczał żadnej zręcznyści żeby o tem często nie nadmieniać Żorżowi, który — jak mówił — jest przeznaczony do zajęcia wysokiego w świecie stanowiska, a tem samem powinien uległością i posłuszeństwem sposobić się do pełnienia w przyszłości ciężkich obowiązków względem społeczeństwa. Posłuszeństwo bowiem w młodości — mówił pan Veal najlepiej może uzdolnić człowieka do rozkazywania w wieku dojrzalszym, dla tego właśnie pan Veal prosił na wszystko Żorża żeby nie przynosił już więcej na pensję pierników, działających szkodliwie na żołądki braci Rangles, którzy mają dostateczne pożywienie przy stole mistress Veal, w zdrowe pokarmy obfitującym.
Pod względem naukowym, Tarcza Minerwy (pan Veal tak nazwał swój Zakład), był najdoskolnalszą kombinacją zabawy i pożytku. Wszystkie nauki były tam wykładane z najgłębszemi poglądami wyczerpującemi całą skarbnicę wiedzy ludzkiej. Pan Veal miał demonstracyjny przyrząd do uzmysłowienia ruchu ciał niebieskich, wieżę do robienia spostrzeżeń astronomicznych, machinę elektryczną, laboratorjum chemiczne, bibljotekę złożoną z najlepszych dzieł starożytnych autorów, oprócz tego teatr i inne zabawy, urządzone dla młodych ludzi kształcących się w Zakładzie, Pan Veal prowadził często młodzież do British Muzeum, gdzie przy zabytkach starożytności lub przy okazach historji naturalnej wysypywał taki zasób wiadomości naukowych, że cała publiczność ciekawie gromadziła się — jak mówił — około niego, a w samym Bloomsbury uważano go za niewyczerpane źródło mądrości.
Kiedy mówił, co się panu Veal bardzo często zdarzało — używał najwyszukańszych wyrażeń, których nie każdy nawet dykcjonarz dostarczyć może. Bo pan Veal trzymał się tej zasady że dźwięczne, wspaniałe i szumne epitety nie kosztują więcej jak najpospolitsze i zużyte wyrazy.
Kiedy Żorż z domu na pensję przychodził, pan Veal przemawiał do niego temi słowy naprzykład:
— Uważałem wracając do mego domowego ogniska z konferencji, na której starałem się skierować władze intuicyjne mojej inteligencji do exegezy scjentyficznej u mego dostojnego przyjaciela doktora Rokail, znakomitego archeologa, uważałem — powiadam — że z okien pomieszkania czcigodnego dziadka pańskiego tryskały świateł strumienie, zdradzające uroczystość dnia świątecznego. Czy wolno mi, nie oddalając się od prawdy wnosić z tych objawów że pan Osborne dnia wczorajszego zgromadził, pod wspaniałem sklepieniem swoich salonów, najprzedniejsze kwiaty genjalnych umysłów naszej epoki?
Żorż umiejąc dosyć zręcznie naśladować sposób mówienia pana Veal, odpowiedział że przenikliwość strumieni światła, jakiem pan Veal był od natury obdarzony nie pozwalała mu nigdy oddalać się od prawdy.
— Pewny jestem że zaproszeni, którzy mieli zaszczyt łamać chleb gościnności przy stole pana Osborn’a byli nasyceni obfitością, wykwintem i przewybornym smakiem mile łechtającego podniebienie jadła. Ja mam prawo mówić o tem, ja, który również podobnego dostąpiłem raz honoru. Jednakże, panie Osborne, pan przybywasz dziś cokolwiek za późno, i to już nie pierwszy raz naraziłeś się pan na tę wymówkę. Otóż powiedziałem, moi panowie, że pan Osborne nie osądził mnie niegodnym uczestniczenia we wspaniałej uczcie, jakkolwiek w gronie amfitrjonów miałem szczęście zbliżyć się do najszlachetniejszych mężów kuli ziemskiej. Mógłbym w tej liczbie wymienić mego przyjaciela i pana czcigodnego Jerzego, hrabiego Bareacres, a otwarcie wyznać mogę że uginające się od srebra, jadła i napojów stoły angielskiego kupca niemniej świetny przedstawiały widok dla oka, jak bogato zastawione stoły najszlachetniejszego z lordów, bo nic nie może wyrównać sutemu przyjęciu i nieograniczonej gościnności szanownego dziadka pańskiego. Panie Bluck, chciej pan objaśniać dalej ustęp Futropjusza, którego tłumaczenie zostało przerwane przybyciem wielmożnego Osborn’a.
Oto ów wielki człowiek, któremu powierzono wychowanie młodego Żorża. Amelja nie rozumiała ani słowa z górnolotnych jego frazesów, ale miała wysokie wyobrażenie o jego rozumie i nauce. Biedna wdowa starała się zaprzyjaźnić jak najprędzej z panią Veal; nie było dla niej większego szczęścia jak być na pensji kiedy Zorż przychodził, albo odebrać mały różowy bilecik z napisem Athene, zapraszający uczniów, rodziców i przyjaciół na tak zwane conversazioni mistress Veal, które raz na miesiąc odbywały się przy cienkiej i jasnej herbacie, obok głębokich i ciemnym poglądów naukowych światłej prelegentki.
Amelja skwapliwie korzystała z każdego różowego biletu, nie zważając nigdy na deszcz i słotę, bo widok syna wszystko jej sowicie wynagradzał. Nieraz wychodząc od mistress Veal rzucała się jej na szyję ze łzami w oczach, tak była przejęta wdzięcznością za chwilę pełnego szczęścia w domu pani Veal spędzone. Kiedy już młody Żorż znikł pod skrzydłami swego stróża Rawsona, biedna wdowa udawała się dopiero aż do swego oddalonego domku w Brompton.
Pod kierunkiem tak wszechstronnie uczonego człowieka umysł Żorża musiał się szybko rozwijać i potężnieć, jeżeli sądzić mamy z zaświadczeń tygodniowych, regularnie panu Osborn’owi udzielanych. Przy każdym z dwudziestu szumnie nazwanych odłamów wiedzy ludzkiej, oznaczony był stopień ucznia na wymienionem przez nas świadectwie. Z greckiego naprzykład Jerzy był wykazany aristos, z łaciny optimus, z francuskiego trés bien; i tak dalej w innych przedmiotach. Przy końcu roku szkolnego Jerzy otrzymywał w nagrodę pilności i postępu w naukach książeczkę ze złoconemi brzegami i sakramentalnym wyrazem Athene na okładce i z napisem łacińskim kompozycji profesora. Wprawdzie tego zaszczytu dostąpił każdy z kolegów Żorża, zacząwszy od młodego Szwartz’a, kreola z wełniastą czupryną, i szwagra szanownego pana Mac Mull, aż do niezdolnego Bluck’a, a nawet wyżej wspomnianego ucznia imieniem Todd.
Ojciec Todd był niejako wasalem rodziny Osborn’ów. Dawniej komisant, później wspólnik pana Osborna, słusznie za kreaturę tego ostatniego był uważany. Stary Osborne trzymał do chrztu małego Todd, który przyjął później nazwisko Osborne Todd i zasłynął jako lew modnych salonów. Miss Osborne była matką chrzestną Marji Todd, której dawała co roku książki do nabożeństwa, broszury, wiersze pobożne i inne równie szacowne upominki. Od czasu do czasu miss Osborne zabierała do swego powozu dzieci Todd i wywoziła je na spacer, a kiedy były chore, to posyłała im z Russel-Square galarety, konfitury i inne łakocie. Mistress Todd posiadała piękny talent wycinania papierowych ozdób, rodzaju frendzli do obwijania kości w kotletach lub w baraniej pieczeni, umiała przytem wyrzynać różności z marchwi, brukwi i buraków róże i inne kwiaty, mile bawiące oko. Tak uposażona od natury pani Todd poświęcała swoje zdolności na usługi miss Osborne w dni wielkich proszonych objadów, ale nigdy do głowy jej nawet nie przyszło upomnieć się o miejsce przy festynowym stole. Jeżeli zdarzyło się czasem że ktoś z zaproszonych nie przyszedł i było miejsce próżne, to już w ostatniej chwili pan Todd służył na pewno do zapełnienia tej luki.
Wieczorem mistress Todd i córka jej Marja, ubrane o ile mogły najstrojniej, zwykle czekały już w salonie ukazania się miss Osborne na czele żeńskiego legionu, poczem Marja Todd siadała do fortepianu i bawiła część towarzystwa aż do powrotu panów z sali jadalnej. Biedna Marja Todd! Ile trudów, ile mozolnej pracy kosztowały ją owe sonaty i warjacje, nim przed publicznością popisywać się niemi mogła!
Zdawało się że Żorż wszystkich ujarzmił, bo krewni, przyjaciele i słudzy ulegali ślepo woli małego tyrana. Rola nie przykrzyła się dziecku tak jak nie dolega i wielu starszym osobom: Żorż lubił bardzo rozkazywać; ale któż wiedzieć może czy to nie była wada dziedziczna?
W Russel-Square każdy był najniższym sługą pana Osborn’a, a pan Osborne był najniższym sługą Żorża. Swobodne manjery chłopca, pewność siebie w sądzeniu dzieł naukowej treści, podobieństwo uderzające do ojca, to wszystko jednem słowem przejmowało dziadka jakiemś wypowiedzianem uczuciem strachu a wnuczkowi zapewniało samowładne panowanie nad całym domem. Starzec uczuł nieraz zimny dreszcz wywołany bądź ruchem, bądź tonem Żorża, który mu się wydawał żywym obrazem syna. Pobłażliwość dla wnuka zatarła w nim zupełnie nieubłaganą surowość dla syna. Nie było rzeczy którejby Żorż z łatwością od dziadka nie otrzymał. Pan Osborne wylewał swoją żółć na na biedną córkę, która już weszła niezaprzeczenie w stadjum starej panny: dla Żorża, przeciwnie miał zawsze uśmiech na ustach, nawet kiedy się chłopiec na śniadanie spóźnił.
Z ciotką Żorż nie miał również żadnej trudności; czy mu chodziło o wydobycie słoika konfitur z szafy szczelnie zamkniętej, czy o posiadanie jakiejś farby trzymanej w pudełku — za pomocą której miss Osborne zachować chciała taką samą świeżość jak za owych czasów kiedy brała lekcje malarstwa u pana Smee — Żorż umiał sobie zawsze poradzić, a jak tylko raz miał żądamy przedmiot w ręku, nie myślał więcej o ciotce.
Z przyjaciół Żorż miał dawnego przełożonego pensji, który mu dosyć pochlebiał i kolegę starszego od siebie, ale któremu można było ciosać kołki na głowie. Mistress Todd zostawiała go zawsze samego z piękną ośmioletnią córeczką, Różą Jemima i mawiała często:
— Oni są dla siebie stworzeni, bo to byłaby śliczna para! A kto wie co jeszcze z tego być może?
Te uwagi pogrążały w głębokie marzenia zapobiegliwą matkę, o tyle przytem ostrożną, że nigdy z niczem podobnem nie odezwała się w Russel-Square.
Drugi dziadek Żorża, ojciec jego matki, starzec nieszczęściami złamany, poddawał się podobnie despotyzmowi wnuczka; bo jakże tu nie uszanować młodego dżentelmana tak pięknie wystrojonego i mającego groom’a na swoje rozkazy. Zresztą ucho Żorża było już dobrze oswojone z najzjadliwszemi sarkazmami miotanemi przez p. Osborn’a na John’a Sedleja, którego tamten był zawziętym nieprzyjacielem. Pan Osborne mówiąc o Sedleju nazywał go bankrutem, starym obdartusem, kominiarzem; nie można zatem dziwić się że młody Żorż nie miał szacunku dla człowieka, o którym w tak pogardliwy sposób przy nim się odzywano. W kilka miesięcy po zamieszkaniu Żorża w domu ojczystego dziadka, mistress Sedley umarła. Stosunek pomiędzy babką i wnukiem nie był nigdy zbyt czuły, strata więc ta nie dotknęła młodego chłopca. Ubrany w nowe żałobne suknie, przyszedł do matki żaląc się że nie może być w teatrze, dokądby z wielką poszedł ochotą.
Amelja jak zwykle tak i w ostatniej chorobie matki dawała dowody zapomnienia o sobie — poświęcenia dla drugich. Potrzeba być kobietą żeby w całej pełni zrozumieć z jakich boleści i z jakich poświęceń składa się życie kobiety! Przy naszej mniemanej wyższości umysłowej my mężczyźni nie wytrzymalibyśmy setnej części ciężkich prób, przez jakie te anioły z rezygnacją przechodzą. Uległość ciągła i wyrzeczenie się siebie bez oczekiwania nagrody, dobroć i łagodność niezachwiana w obec nieugiętej surowości, cierpliwość, przywiązanie i troskliwe starania około tych, przez których najwięcej cierpią — oto są ciche przymioty, które grubą niewdzięcznością tym nieszczęśliwym istotom najczęściej dopłacamy. Ileż to razy spokój pozorny, a nawet uśmiech wymuszony, pokrywa serce krwawą boleścią rozdarte!
Przez cały czas choroby matki Amelja nie odstępowała jej chyba tylko dla zobaczenia Żorża; ale i te krótkie chwile nieobecności gorżko chora wyrzucała jej. Biedna staruszka była za dni szczęśliwych czułą i wyrozumiałą matką; dziś niedostatek i nieszczęścia zmieniły jej usposobienie; ale ani zły humor, ani cierpkość i niecierpliwość nie zmniejszały przywiązania i poświęcenia Amelji. Przykrości, doznawane od chorej matki, odrywały niejako myśl Amelji od innych cierpień które jej dolegały. Na wszystkie skargi lub niecierpliwe narzekania chorej Amelja miała zawsze słowo pociechy, które tylko w czystem i kochającem sercu znaleść można. Co chwila podnosiła matkę, poprawiała poduszki zawsze źle dla chorej ułożone, i przyjmowała niezasłużone wymówki z niczem niezrównaną słodyczą. Nakoniec zamknęła matce oczy które przez tyle lat z taką czułością na nią patrzyły.
Teraz biedna Amelja przelała swoje najtkliwsze u czucia na osieroconego ojca, który już został sam jeden na świecie. Żona, dobre imię, majątek — wszystko było już dla niego bezpowrotnie stracone, Jedyną podporą upadającego na duchu i siłach starca, była córka, która otaczając go najczulszemi staraniami, ani na chwilę nie odstępowała. Zbytecznem sądzimy opisywać jej troskliwość i poświęcenie: ci, co kochać umieją, zapełnią w wyobraźni niedostatki naszego obrazu.
Pewnego dnia, kiedy uczniowie pana Veal znajdowali się w klasie, a kapelan hr. Bereacres gubił się w zawikłanych okresach swojej wymowy, piękny powóz zatrzymał się przed bramą obok znanego nam posągu Athene. Posługacz miejski opuścił stopień i otworzył drzwiczki powozu, z którego dwóch panów wysiadło. Bracia Rangles poskoczyli do okna, myśląc że może pana z Bombay przyjechał; dwudziesto kilko letni uczeń — który się właśnie pocił nad ustępem Eutropiusza — pobiegł przyłożyć nos swój do jednej z szyb w oknie mówiąc do kolegi:
— Patrz no, patrz; jeden tłusty a drugi chudy.
Młotek ruchomy do drzwi przytwierdzony wstrząsł ścianami domu, wydając huk do grzmotu podobny. Nowoprzybyli wzniecili ogromną ciekawość w całej klasie; nawet kapelan starał się odgadnąć czyby to nie byli ojcowie nowych uczniów; co zaś do naszego Żorża, ten był uszczęśliwiony że miał jakikolwiek pretekst do zamknięcia książki.
Służący szkolny miał rozkaz nie otwierania drzwi inaczej jak w liberji; kilka minut zatem minęło nim przywdział wytarty surdut z mosiężnemi czerwonego koloru guzikami, i wszedł do klasy oznajmując że jacyś panowie chcą widzieć pana Osborna. Profesor był od rana zagniewany na Żorża, którego strofował za strzelanie w klasie pukawkami z prochem, ale niespodziewana wizyta nieznajomych gości wróciła mu dobry humor i pogodny wyraz twarzy.
— Panie Osborne — powiedział uroczyście — pozwalam panu wyjść do tych panów, którzy przyjechali tu powozem. Oświadczysz pan im wyrazy głębokiego uszanowania odemnie jak również od mistress Veal.
Żorż wyszedł do pokoju, w którym przyjmowano gości, i swoim zwyczajem zmierzył nowoprzybyłych <section begin="r10"/>od stóp do głów, nie czując się bynajmniej zmieszanym. Jeden z nich był otyły i nosił sumiaste wąsy; drugi chudy i wysoki, z twarzą ogorzałą od słońca i szpakowatemi włosami, miał na sobie błękitne ubranie.
— Co za uderzające podobieństwo! powiedział ostatni z zadziwieniem. No, Jerzy, czy poznajesz nas?
Chłopiec poczerwieniał, a oczy jego ożywiły się i nabrały blasku: widocznie był wzruszony.
— Nie znam tamtego — powiedział — ale pana poznaję; zdaje mi się że to major Dobbin.
Rzeczywiście był to on. Uradowany że go chłopiec poznał, przycisnął go szczerze do piersi.
— To mama ci mówiła czasem o mnie? zapytał.
— O! nawet bardzo często! odpowiedział Żorż.



<section end="r10"/><section begin="r11"/>

XI.
Z wybrzeży wschodnich.

Stary Osborne, jak każdy dumny egoista, patrzył z uczuciem miłego tryumfu na nieszczęścia i upokorzenie pana Sedley’a: dawny jego dobroczyńca musiał dziś przyjmować pomoc pieniężną z rąk swego rywala i zawziętego nieprzyjaciela. Wręczając Żorżowi pieniądze, przeznaczone dla jego matki, Osborne nie zaniedbywał nigdy dać do zrozumienia wnukowi, że John Sedley jest nędznym niedołęgą, bankrutem, z łaski przez niego samego utrzymywanym. Żorż powtarzał te wyrazy matce, a często i nieszczęśliwemu starcowi, którego pozwalał sobie protekcyjnie traktować.
Może nie jeden z czytelników obwini Amelję że kosztem takiego upokorzenia przyjmowała wsparcie od<section end="r11"/> śmiertelnego swego wroga. Ale czy ta kochająca drugich istota umiała kochać siebie, czy znała uczucie miłości własnej? O! nie, serce jej było zbyt proste a umysł mało swojem ja zajęty. Od kiedy została żoną Jerzego Osborn’a cóż było jej udziałem jeżeli nie ubóstwo, upokorzenie, odmawianie sobie wszystkiego, poświęcenie bez granic i cierpkie wyrazy w nagrodę zaparcia się siebie? Zawsze muszą być ubodzy i bogaci — mówią z puharem w ręku ci, którym się szczęście w życiu uśmiecha. Prawda niezaprzeczona! Ależ nie zgłębiając tajemnych wyroków sprawiedliwości boskiej pomyślcie niekiedy że Opatrzność, otaczając was dostatkiem i bogactwy, nakazuje wam miłosierdzie względem tych, którzy w nędzy żyć muszą.
Amelja z wdzięcznością przyjmowała okruchy ze stołu teścia, żeby ojca od głodu zabezpieczyć. Nie tylko się na to nie skarżyła, ale skłonna do poświęceń dla drogich sobie istot, uważała tę ofiarę jako święty obowiązek, przed którym cofać się byłoby grzechem. Dawniej kiedy Żorż był jeszcze przy niej, ileż to nocy bezsennych strawiła pracując dla dziecka, które ani podziękować jej nie mogło! Ile niewygód, umartwień i niedostatków przenieść musiała ażeby rodziców życie wygodniejszem uczynić! Wśród tych poświęceń, o których nikt oprócz niej nie wiedział, Amelja nie myślała wcale o oszczędzaniu swojej miłości własnej, tak jak i drudzy o to się nie troszczyli; zawsze była przekonaną, że los jej lepszy jest daleko od tego, na jaki zasługuje.
Tak więc pierwsze chwile życia Amelji zdawały się zapowiadać swobodniejszą przyszłość od tej, jaka ją czekała. Któżby był wówczas o tak smutnej rzeczywistości pomyślał! A jednak ani niedostatek, ani upokorzenia bolesne żadnej z tej piersi skargi nie wyrwały. Odwiedziny Żorża złociły jej więzienie promieniami nadziei. Russell Square to była jej ziemia obiecana; jeżeli miała parę chwil wolnych, tam swoje kroki zwracała, tam był cel jej przechadzek — krótkich, niestety! — bo inne obowiązki trzymały ją przy łóżku chorych życie, goryczą zatrute, czyniło niezdolnymi do ocenienia czystego i ciągłego poświęcenia.
Matka Amelji została pochowaną na cmentarzu w Brompton. Pogrzeb odbył się w dzień słotny i mglisty przypominający Amelji dzień jej ślubu. Żorż w pięknem żałobnem ubraniu siedział przy matce, która trzymając jego rękę, cofnęła się myślą wstecz i żałowała że nie jest na miejscu tej... Ale nie, zawstydzona natychmiast swoim egoizmem, prosiła Boga o siły i o wytrwanie do końca na drodze obowiązku.
Teraz Amelja postanowiła sobie zwrócíć wszystkie swoje myśli do jednego tylko celu a tym było otoczenie starego ojca najczulszą opieką, ażeby mu przynajmniej ostatnie chwile jego życia osłodzić. Nie odstępowała go ani na chwilę, siedziała przy nim z robotą, śpiewała mu, grała w tric-trac żeby go rozerwać, czytała głośno gazetę, przyrządzała na objad ulubione ojca potrawy, i towarzyszyła mu na przechadzkę do Kensington-Garden.
W parku słuchała uważanie opowiadań skarg i zażaleń staruszka. W około niej dzieci w alejach parku biegały; niejeden z tych chłopczyków przypominał jej małego Jerzego.
— Wydarto mi go — myślała sobie — tamtego... śmierć mi wydarła! Smutno być samej, to prawda; ale czyż niesłusznie jestem ukaraną za przywiązanie egoistyczne, jakie dla nich obu żywiłam w sercu?
Po śmierci żony Sedley przywiązał się jeszcze więcej do córki, co osładzało jej trudy i poświęcenia.
Nakoniec po tylu latach ciężkiej niedoli, może już lepsze dni dla dwojga tych serc zabłysną. Wszakże dobrobyt materjalny szczęściem powszechnie w świecie nazywają. Czytelnik domyślał się zapewne że ów otyły jegomość, co w towarzystwie majora Dobbin’a odwidził Żorża na pensji, był dawnym naszym znajomym, którego powrót do Anglji powinien wpłynąć na polepszenie losu rodziny Sedley’ów.
Major Dobbin łatwo od swego zacnego komendanta urlop otrzymał. Nie tracąc czasu udał się natychmiast do Madras, skąd miał popłynąć do Europy, gdzie go ważne interesa powoływały. W drodze dostał tak silnej gorączki, że zaniesiony do domu jednego z swoich przyjaciół, musiał tam jakiś czas przeleżeć. Stan chorego kazał przypuszczać że podróż swoją skończy na cmentarzu w Madras, gdzie tylu dzielnych żołnierzy zdala od ojczyzny spoczywa.
Ci, którzy czuwali przy łóżku chorego, słyszeli ciągle imię Amelji, wymawiane przez majora wśród innych niezrozumiałych wyrazów. Po ciężkich napadach maligny, chory odzyskiwał chwilowo przytomność, ale zupełnie upadał na duchu, myśląc że już Amelji nigdy nie zobaczy. Zajmował się jednak uporządkowaniem swoich interesów, rozporządził majątkiem na korzyść tych, których najwięcej kochał, i wezwał przyjaciela, w którego domu leżał, żeby się na testamencie jako świadek podpisał. Prosił żeby go pochowano z plecionką włosów, które nosił przy sobie. Powinniśmy tu dodać że major dostał był włosy te przez pannę służącą Amelji wówczas, kiedy ta po śmierci męża dostała silnej gorączki w Brukseli, a lekarze kazali jej ostrzydz włosy.
Silny organizm majora pokonał jednak chorobę wtenczas właśnie kiedy „Rachmünder,“ statek wschodnio indyjskiej kompanji, idący z Kalkuty, zawinął do Madras. Biedny Dobbin bezsilny, wycieńczony, podobny był raczej do szkieletu ludzkiego, wsiadając na statek. Przyjaciel, który pielęgnował majora w czasie jego choroby smutnem przeczuciem wiedziony przepowiadał majorowi ze będą musieli zapakować go w hamak i wrzucić ze statku do morza, razem z relikwiami, które nosił zawsze na sercu. Wbrew jednak tym przepowiedniom, Dobbin z dniem każdym czuł się silniejszym, i dzięki może zbawiennym wpływom morskiego powietrza, a pewniej jeszcze nadziei, która go podtrzymywała, zupełnie wrócił do zdrowia nim statek do Przylądka dopłynął.
— Tym razem — mówił śmiejąc się — Kirk nie dostanie jeszcze epoletów majora; spodziewał się je otrzymać zaraz po przybyciu do Londynu z swoim pułkiem: zawcześnie liczył na nie, bo mu się wymknęły.
Wiedzieć należy że kiedy major ze zbytniego pośpiechu i forsownej podróży zachorował w Madras, pułk jego otrzymał rozkaz powrócenia do kraju; gdyby więc Dobbin miał cierpliwości trochę, mógłby był wrócić z swymi kolegami do Anglji.
Może w tym stanie osłabienia, w jakim się znajdował, polityka zaczepna Glorwiny wydawała mu się niebezpieczną.
— Radbym wiedzieć — mówił major śmiejąc się do swego towarzysza podróży — co też miss O’Dowd zrobiłaby ze mną, gdyby mnie widziała odpływającego w dalekie strony. Ręczę ci, mój stary Józefie, że rzuciłaby się na ciebie i uniosłaby cię w tryumfie.
Towarzyszem majora na statku „Ramchunder“ nie był w samej rzeczy nikt inny jak nasz dawny znajomy, zawsze gruby i krągły Józef Sedley, który po dziesięcoletnim pobycie w Bengalu powracał. Dobre objady, ciastka wina rum i wódka tak wzmocniły organizm Józefa, który i bez tego nigdy wątłym nie był, że podróż do Europy hygjenicznie okazała mu się konieczną. Wysłużywszy czas oznaczony w Indjach, Józef potrafił złożyć sobie okrągły kapitał i miał prawo do pobierania dosyć znacznej pensji nawet po wyjściu ze służby, jeżeliby nie chciał już korzystać ze swego stanowiska, na którem wysokie zdolności i położone zasługi otwierały mu drogę do coraz większych dostojeństw.
Józef nabrał w ruchach i chodzie więcej majestatycznej powagi aniżeli miał wówczas, kiedy się tak dzielnie pod Waterloo odznaczył; wąsy mu wspaniałe od tej pory urosły, brylantowych szpilek, pierścionków i błyszczących breloków nosił na sobie co nie miara. W aksamitnym kapeluszu ze złotemi frędzlami przechadzał się na pokładzie statku i miał minę znakomitego dygnitarza. Rano kazał sobie przynosić śniadanie do swojej kajuty, potem stroił się jak gdyby miał wyjść na jedną z najmodniejszych przechadzek Kalkuty, a kosmetyków więcej aniżeli dobrze podżyła kobieta używał. Do usługi i do nakładania fajki miał z sobą Indjanina. To nieszczęśliwe dziecko wschodu, smutne pędziło życie pod twardym despotyzmem Józefa.
Młodzi podróżni dla zapełnienia czasu gromadzili się około Józefa, prosząc go o opowiadanie im bohaterskich czynów, dokonanych przez niego w walce przeciw tygrysom i Napoleonowi. Sedley przeszedł samego siebie w Longwood kiedy na grobie cesarza opowiedział wszystkim podróżnym bitwę pod Walerloo, (jeden tylko major Dobbin pozostał na statku), i dowiódł im — jak dwa razy dwa cztery — że gdyby nie on, Józef Sedley, Napoleon nigdyby bitwy nie przegrał, i naturalnie — nie byłby wygnańcem świętej Heleny.
Kiedy statek odbił od brzegu św. Heleny, Józef z prawdziwie królewską hojnością częstował wszystkich winem, rozmaitemi konserwami i wodą gazową; bo przygotował był sobie na drogę obfite zapasy dla uprzejemnienia podróży. Ponieważ dam na statku nie było, a major ustępował praw swoich cywilnemu urzędnikowi przeto Józef zasiadał na pierwszem miejscu przy stole; zbytecznem byłoby dodawać że kapitan statku „Ramchunber“ i wszyscy oficerowie otaczali Józefa najwyższemi względami, do czego zajmowane przez niego stanowisko dawało mu prawo. Parę dni burzy na morzu wytrzymało Józefa Sedley’a w jego kajucie. Bawił się czytaniem Praczki z Finckley Common“, tej pięknej książki, zostawionej na statku przez szanowną lady Emilję Cornemiuz, żonę wielebnego Silas’a Cornemiuz, która na Przylądku Dobrej Nadziei wysiadła. Jozef miał przytem wiele romansów, komedji i dramatów, których udzielał do czytania innym podróżnym, bo dzięki swej miłej uprzejmości był z wszystkimi w najlepszych stosunkach.
Zdarzało się często że podczas księżycowych nocy letnich Sedley z fajką a major z cygarem siedzieli na pokładzie obok siebie, gawędząc o kraju rodzinnym. Major umiał zawsze naprowadzić zręcznie rozmowę na nieszczęścia Amelji niepewną przyszłość jej syna i smutną starość ojca. Józef nie zbyt oszczędzał ojca, mówiąc swobodnie o podatku, jaki rodzice na niego nakładali. Major starał się obudzić w swoim towarzyszu więcej trochę współczucia dla rodziny ciężkiemi klęskami dotkniętej, i przekonywał go niezbitemi dowodami że Józef Sedley, przyzwyczajony do wygodnego i wykwintnego życia, nie potrafi zejść do skromnej pozycji rodziców i do towarzystwa, w jakiem oni, przy niewystarczających środkach, żyć obecnie muszą. Józef w tem miejscu kiwnął głową twierdząco, a major przedstawiał mu że kawalerowi niepodobna postawić dom swój na przyzwoitej stopie, jeżeli nie ma siostry, która by się urządzeniem i porządkiem w domu zajęła. Nikt — według majora — nie potrafiłby lepiej odpowiedzieć temu zadaniu jak Amelja, która jest uosobieniem porządku, dobroci — jednem słowem doskonałością pod wszystkiemi względami, cenioną i uwielbianą powszechnie przez tych, co ją dawniej w najlepszych towarzystwach Londynu i Brukselli poznać mogli. Major dowodził następnie że prawdziwy dżentelmen miałby sobie za pierwszy obowiązek zająć się synem siostry, umieścić go w najlepszym Zakładzie publicznym, bo matka i jej rodzice mogą być nadto słabi, co najwięcej psuje dziecko i wychowanie jego zwichnąć może. Wysypawszy wszystkie zasoby swojej wymowy, major doszedł do celu, bo Józef dał mu słowo że siostry nie opuści i synem jej się zajmie. Dobbin nic nie wiedział jeszcze o zmianach, jakie zaszły nie dawno w rodzinie Amelji. Zajęty wyłącznie myślą polepszenia jej losu, był dla swego towarzysza niezmiernie uprzejmym, uprzedzającym, i nie przestawał dogadzać mu i schlebiać jego miłości własnej. Józef nie umiał odgadnąć przyczyny tej niezwykłej dla niego czułości ale czytelnicy nasi, którzy mają siostry lub córki, łatwiej potrafią wytłómaczyć sobie niewinną hipokryzję majora.
Mówiliśmy już że stan zdrowia majora w pierwszych chwilach podróży, kiedy go na statek przyniesiono — był zatrważający i zaczął się dopiero poprawiać widocznie po pierwszej rozmowie z panem Sedley’em, dawnym przyjacielem. Major mówił mu wtenczas że musi się zgodzić z swojem przeznaczeniem, że zupełnie jest przygotowany do rozstania się z tym światem, i że testamentem zapewnił fundusz chrzestnemu synowi. Potem niby od niechcenia wyraził nadzieję że mistress Osborne zachowa dla niego życzliwą pamięć i że będzie szczęśliwą w powtórnych związkach małżeńskich, które ma zawrzeć wkrótce.
— Jakie związki? zawołał Józef; ale ona ani myśli o tem, nigdy mi o małżeństwie w żadnym liście swoim nie wspomniała; pisał mi tylko że major Dobbin się żeni i że życzy mu żeby był szczęśliwy.
Ale jaka data była na liście? Sedley zaczął szukać, i okazało się że list był o dwa miesiące późniejszy od tego, który major otrzymał.
Od tego dnia chirurg okrętowy nie mógł się dosyć wychwalić, zbawiennego skutku jego lekarstw na chorym, którego przyniesiono na statek w opłakanym stanie po nietrafnej kuracji lekarzy w Madras. W samej rzeczy major z dniem każdym miał się lepiej, aż nakoniec przyszedł do siebie i dawne siły odzyskał. I w ten to sposób epolety majora wymknęły się z rąk kapitanowi Kirk.
Towarzysze majora dziwili się nagłej zmianie jego humoru: ze zdrowiem wróciła wesołość i swoboda myśli; Dobbin żartował z oficerami, swawolił z majtkami, biegał po linach i śpiewał wesołe piosneczki ku wielkiemu zadowoleniu podróżnych, wychylających szklanki mocnego groku. Możnaby powiedzieć że majorowi dziesiątek lat ubyło; sam kapitan okrętu, który dosyć nisko cenił majora, wyznał nakoniec że widzi w nim wiele nauki i zdolności.
— Nie ma on bardzo dystyngowanej manjery — mówił kapitan do swego pomocnika — i nie wiem jakby wyglądał w pałacu gebernatora, gdzie lady Williams i sam gubernator raczyli mnie zaszczycić swoją atencją: gubernator, naprzykład, wziął mnie za rękę przy wszystkich i zaprosił na szklankę piwa przy <section begin="r11"/>głównodowodzącym i przy całej kompanji. No, ale chociaż mu brakuje manjery, za to ten człowiek ma głowę.
Kapitan chciał widocznie dowieść że tajemnice natury ludzkiej nie mniej są mu znane jak niezgłębione nurty oceanu.
Na odległość dziesięciu dni drogi od brzegów Anglji wiatr ucichł zupełnie i statek musiał się zatrzymać. Major Dobbin niecierpliwił się, złożeczył i oddawał się napadom złego humoru z taką gwałtownością, że towarzysze jego nie mogli wyjść z podziwienia patrząc na tego człowieka, którego dobrocią i wesołością wczoraj jeszcze się zachwycali. Nareszcie powiał znowu wiatr upragniony, nasz major skakał z radości jak dziecko; a kiedy dojrzał na horyzoncie dwie wieże Southamptońskie, jakże mu serce biło gwałtownie, jakże ogromną wydawała mu się przestrzeń, która go od lądu dzieliła!



<section end="r11"/><section begin="r12"/>

XII
Jeszcze o naszym przyjacielu majorze.

Dobbin stał się tak popularnym że w chwili kiedy wsiadał z Sedley’em do łódki, która miała ich na ląd wysadzić, donośne „hurra“ rozległo się na statku. Chór ten mieścił w sobie wszystkich głosy, zacząwszy od kapitana statku i oficerów, aż do majtków i posługaczy okrętowych. Major poczerwieniał, i skinął głową na znak podziękowania za to sympatyczne pożegnanie. Józef przekonany że owacja była na jego cześć urządzona, zdjął z głowy swój kapelusz ze złotemi frendzlami i kłaniał się uroczyście na wszystkie strony. Kilka <section end="r11"/> uderzeń wiosła i nasi podróżni znaleźli się na lądzie, a w parę minut potem w hotelu pod królem Jerzym.
Ani wyborny rostbeef, ani pieniący się porter, czekający na podróżnych we wspaniałych salach hotelu, nie zwabiły majora i nie zatrzymały w Sauthampton; zaledwie wszedł do hotelu posłał natychmiast po konie pocztowe i jednej chwili stracić nie chciał. Józef nie pozwolił sobie nawet mówić o tak nagłym wyjeździe z tej nowej Kapuy.
— Po co się trząść całą noc w dyliżansie — mówił. — Czy nie dosyć być przykutym tyle czasu do łoża Prokustowego w kajucie, żeby sobie odmawiać teraz przespania się wygodnie na puchowych poduszkach.
Józef nie pojmował żeby można było puszczać się w dalszą drogę bez przebrania się i kąpieli.
Major zmuszony był uledz i zanocować w hotelu, oznajmiwszy listownie swojej rodzinie że powraca do Londynu. Prosił on towarzysza, żeby również swoich uwiadomił; Józef obiecał, ale nie dotrzymał. Kapitan okrętu, chirurg i jeden z podróżnych przyszli do hotelu zjeść obiad z naszymi znajomymi, Józef dysponował potrawy, popisując się z swojemi gastronomicznemi wiadomościami, i obiecywał że nazajutrz pojedzie z majorem do Londynu. Gospodarz hotelu zachwycał się widokiem pana Sedley, delektującego się pierwszym kuflem piwa z taką rozkoszą, jakiej doznawać powinien każdy prawy syn Anglji, wracający po długiej nieobecności na łono ojczyzny.
Nazajutrz o świcie major Dobbin był już na nogach ogolony, ubrany i wybrany. Nikt jeszcze w hotelu nie myślał o wstawaniu, z wyjątkiem butopuca, istoty, dla której sen jest jakby mytem nieznanym. Major błąkał się po samotnych korytarzach hotelu, dokąd go dochodziły chóralne chrapania. Czyścibut, którego oczy nie zamykają się nigdy, był zajęty rozmieszczaniem pod każdemi drzwiami najrozmaitszej formy butów z cholewami, z kamaszami, butynków, trzewików etc. etc. Indjanin Sedley’a ocknął się nareszcie, nałożył swemu panu fajkę i ustawił straszne baterje toaletowych przyborów. Pokojówki zaczęły pomału schodzić z górnych swoich kryjówek, a spotykając czarnego Indjanina, cofały się z przestrachu w przekonaniu że djabła zobaczyły. Major i murzyn o mało nie przewrócili się kilka razy, zawadzając o wiadra z wodą, stojące wszędzie i przygotowane do mycia podłogi. Nakoniec jeden z kelnerów odsunął rygle i drzwi wchodowe otworzył. Major myślał że chwila wyjazdu nadeszła i posłał natychmiast po konie pocztowe.
Potem udał się do pokoju towarzysza podróży, uchylił firanki ogromnego łóżka, na którem Józef chrapał potężnie i zawołał:
— Wstawaj, wstawaj prędzej! Za pół godziny konie będą już zaprzężone; pora nam jechać.
Józef zaczął się rzucać, mruczał coś nieukontentowany i o godzinę zapytał. Major nasz kłamać nie umiał chociażby mu o największe chodziło korzyści; gdy więc rumieniąc się prawdę wyznać musiał, Józef wysypał cały szereg przekleństw i strasznych złorzeczeń które tu opuścić musimy. Zakończył litanję odsyłając majora do piekła, polecając go wszystkim tego miejsca mieszkańcom i zrobił uwagę że przerywać sen uczciwych ludzi jest nie tylko nieprzyzwoitością, ale nawet okrucieństwem. Nie było sposobu, major cofnąć się musiał a Józef jeszcze silniej zaczął chrapać.
Tymczasem konie pocztowe stały już przed hotelem, major wsiadł do powozu i pojechał. Gdyby nasz przyjaciel był wielkim angielskim magnatem i parem, prędzejby nie jeździł jak teraz. To pewna że pocztyljoni sądząc z dawanych im tryngeldów brali majora za przebranego księcia, który podróżuje incognito.
Jakże miło było majorowi patrzyć na te zielone łąki, na wioski wesołe i ożywione miasteczka które mu szybko przesuwały się przed oczyma. Jak błyskawica przelatywał on obok willi, uśmiechniętych parków, starych kościółków chatami otoczonych, obok oberży, przy których stały wozy i wózki, a konie i ludzie odpoczywali krzepiąc pokarmem znużone siły do dalszej podróży. Cóż może dorównać radości jakiej się doznaje oddychając ojczystem powietrzem, stąpając po rodzinnej ziemi po latach długiego oddalenia? Powracającemu wszystko wydaje się wesołe, uśmiechnięte, jakby go witać miało ciesząc się jego powrotem. Z tem wszystkiem major nic prawie nie widział oprócz zmniejszającej się liczby drogoskazów mierzących przestrzeń z Southamptonu do Londynu. Temu się dziwić nie można: czekał zapewne z upragnieniem chwili kiedy zobaczy rodzinę, kiedy matkę i siostry uściska!
Wjeżdżając na Piccadilly rachował już nie minuty, ale sekundy, które go od dawnego mieszkania u Slaughter’a dzieliły, a nie chciał okazać się niestałym i dawne zapominającym stosunki. Dziesięć lat minęło od ostatniej jego tu bytności, od owych śniadań, które tu z Jerzym Osbornem wyprawiali; obadwa byli jeszcze młodzi i weseli. Dziś major patrzył już na starego kawalera, włosy jego jakby po pierwszych przymrozkach już trochę pobielały.
Major zastał stojącego we drzwiach dawnego numerowego, tylko o dziesięć lat starszego, w tem samem co i kiedyś dobrze zasmolonem ubraniu, z tą samą jak dawniej ilością pieczątek przy zegarku. Trzymając ręce jak zwykle w kieszeni, machinalnie przebierał palcami pieniądze, i przyjął majora jakby po tygodniowej niebytności w domu.
— Rzeczy pana majora zanieść do numeru 23 — powiedział John, nie okazując na widok gościa najmniejszego zadziwienia — to pokój który pan major zawsze zajmuje. Co pan major jeść będzie? Możeby kurczęta pieczone? Pan major już pewno żonaty?... U nas tu już dawno o tem mówili że pan major się ożenił... Od kogo to ja słyszałem... ha — felczer pułkowy... nie, to kapitan Humby z 33-go pułku, co stał z pańskim pułkiem w Unjee, mówił to... Czy pan major każe grogu?... Czy dyliżans nie przywiózłby tak samo pana majora, żeby aż brać konie pocztowe?...
Tak rozprawiając wierny John na którym dziesiątek lat nie zrobił więcej jak dzień jeden śladu, John, który nie zapominał żadnego z wojskowych bywających w domu i wiedział co się komu należy, zaprowadził gościa do zajmowanego dawniej przez niego pokoju. Major znalazł tu swoje szerokie łóżko z firankami wypłowiałemi, dywan więcej jeszcze jak dawniej różnemi kawałkami pozszywany i dawne meble na czarno pobejcowane, zawsze tą samą wełnianą materją ciemnego koloru pokryte.
Nic się tu nie zmieniło, a wszystko żywe w majorze budziło wspomnienia. Zdawało mu się że widzi Jerzego w przeddzień ślubu, jak przygryzając paznogcie chodził po pokoju, hałasował i przysięgał że jeżeli ojciec zmiękczyć się nie da, to się tak potrafi urządzić że się i bez niego obejdzie. Najdrobniejsze okoliczności przychodziły mu na myśl tak jasno i wyraźnie, jakby to wszystko działo się wczoraj.
— Ale pan major nie odmłodniał — powiedział John, przypatrując się dawnemu znajomemu gościowi.
Dobbin nie uśmiechnął.
— Ej, mój kochany, jeżeli myślisz że jeden dziesiątek lat i gorączka odmłodzić mogą, to się grubo, mylisz. Ale ty, John, zawsze jesteś młody, albo raczej — zawsze jesteś stary.
— A cóż się stało, proszę pana majora, z wdową po kapitanie Osbornie — zapytał znowu John — dobry to był pan — pieniędzy nie liczył. Od dnia kiedy ztąd pojechał żenić się, już go nie widziałem więcej. A został mi nawet winien trzy gwineje. Ot niech pan major zobaczy, jeszcze zapisano w mojej książce: 10. kwietnia 1815, kapitan Osborne, trzy funty sterlingów. Już tego to chyba od jego ojca nigdy nie odbiorę; gdzieby on tam chciał zapłacić.
Mówiąc to John włożył napowrót do kieszeni stary skórzany pugilares, w którym na zabrudzonej i wymiętej karcie figurował dług kapitana Osborn’a pomiędzy innemi notatkami kredytu udzielanego stałym klijentom, dobrze przez Johna widzianym.
John zainstalował gościa w jego numerze i odszedł z miną człowieka, którego spokoju nic zakłócić nie zdoła. Major, z uśmiechem jeszcze gadatliwością Johna wywołanym, otworzył walizę i wyjął ubranie cywilne, najpiękniejsze jakie w swojej garderobie posiadał. Spojrzał w lustro, a na widok ogorzałej twarzy i siwiejących włosów nie mógł się wstrzymać od śmiechu.
— Dobra wróżba — myślał sobie — że stary John przypomniał mnie sobie; może i ona mnie pozna.
Wziąwszy kapelusz major wyszedł z hotelu i podążył jak za dawnych czasów, znaną mu dobrze drogą w kierunku Brompton.
W drodze przychodziły mu na myśl najdrobniejsze okoliczności tej chwili kiedy po raz ostatni widział Amelję. Łuk tryumfalny wzniesiony na Piccadilly po jego wyjeździe i posąg Achillesa nie zwracał nawet jego uwagi. Ale kiedy wschodził na ulicę Brompton był drżący i blady, jakkolwiek sam przed sobą chciał ukryć to wzruszenie. Może Amelja była już po ślubie? myślał sobie. Cóż jej powiedzieć jeżeliby ją z Żorżem spotkał? Z daleka dostrzegł jakąś kobietę z małym chłopczykiem; może to ona? zapytywał w duchu sam siebie. Kiedy nakoniec stanął już przed domem, ujął za dzwonek i zatrzymał się chwilę. Serce mu biło tak gwałtownie że mógł wyraźnie uderzenia jego słyszeć.
— Cokolwiek było — mówił w duchu do siebie — niech ją Bóg zawsze błogosławi... Może jej nie ma w domu...
Ta myśl dodała mu odwagi do wejścia. W pokoju, w którem zwykle przesiadywała, nie było nikogo. Przez okno otwarte major dostrzegł fortepian i obraz nad fortepianem w tem samem miejscu co i dawniej. Znowu jakiś niepokój go ogarnął. Blacha mosiężna z nazwiskiem pana Clapp na drzwiach wchodowych usuwała wszelką wątpliwość. Major zadzwonił.
Młoda szesnastoletnia dziewczynka o rumianych jagodach, z figlarnym wyrazem twarzy, wybiegła na odgłos dzwonka i patrzyła przenikliwie na majora opartego o ścianę jak człowiek, którego siły zupełnie już opuszczają. Blady jak śmierć Dobbin zaledwie wymówić zdołał:
— Czy mistress Osborne tu jeszcze mieszka?
Dziewczynka wpatrując się coraz pilniej, pobladła i zawołała:
— Ach! mój Boże! Major Dobbin! Pan mnie sobie nie przypomina — dodała podajac mu rękę — zawsze pana nazywałam cukrowym majorem.
Major w uniesieniu radości, jakiej może po raz pierwszy w swojem życiu doznał, uściskał szczerze dziewczynkę, która zaczęła skakać z ukontentowania, śmiać się i wołać na cały głos rodziców. Małżonkowie wnet się ukazali oboje z otwartemi ze ździwienia ustami, bo już przez okno dostrzegli córeczkę w objęciach ogromnego drągala w białych spodniach i granatowym surducie.
— Nie poznajecie dawnego waszego znajomego? powiedział major czerwieniąc się lekko. A ja pamiętam dotąd te wyborne ciastka, które pani przyrządzałaś mi do herbaty. No, panie Clapp, przypatrz mi się dobrze, czyżbyś sobie nie przypomniał chrzestnego ojca Żorża? Przybywam prosto z Indji.
Tu dopiero nastąpiły czułe uściśnienia, mistress Clapp była silnie wzruszona i różnych świętych wzywała na świadków swojej radości.
Małżonkowie zaprowadzili majora do mieszkania pana Sedley’a. Nic się tu nie zmieniło. Dobbin poznał dawny wysłużony fortepian, a wzrok jego padał co chwila na jakiś dobrze znany mu przedmiot; nawet alabastrowe pudełeczko ze złotym zegarkiem pana Sedley’a stało na swojem miejscu. Major usiadł w fotelu starego swego przyjaciela, a ojciec Clapp z matką i córką uprzedzali się w opowiadaniu gościowi wypadków i zmian zaszłych w jego nieobecności, przerywając to opowiadanie patetycznemi wykrzyknikami. Major dowiedział się od nich o śmierci pani Sedley, o umieszczeniu małego Żorża na pensji, o bolesnem rozłączeniu się matki z dzieckiem i o innych szczegółach tyczących się Amelji.
Parę razy major chciał już zapytać o powtórny związek małżeński Amelji, ale pytanie na ustach mu zamarło; obawiał się zdradzić przed ludźmi i wydać im najgłębszą tajemnicę, jaką od dawna w sercu nosił. Dowiedział się nakoniec że mistress Osborne wyszła z ojcem do Kensington Garden gdzie zawsze towarzyszyła upadłemu na siłach starcowi, którego była prawdziwym aniołem opiekuńczym.
— Bardzo mam mało czasu — powiedział znowu major — wieczór mam także zajęcie ważnemi interesami, a jednak chciałbym mistress Osborne zobaczyć. Możeby miss Polly zechciała mi wskazać drogę...
Miss Polly przyjęła tę propozycję z prawdziwem zadowoleniem. Znała ona dobrze nie tylko drogę, ale nawet i ławkę ulubioną starego, na której odpoczywał, bo nieraz towarzyszyła mu w tych przechadzkach zastępując Amelję gdy ta do Russel Square wychodziła. Polly pobiegła prędko na górę, a po kilku chwilach zeszła w kapeluszu używanym tylko na uroczyste święta, włożyła przytem żółty szal i broszkę matki ze szkła kolorowego, żeby się przy majorze dobrze wydawać i wstydu mu nie zrobić.
Major w granatowym surducie — jak już mówiliśmy i w rękawiczkach z łosiowej skóry, podał rękę młodej dziewczynce i oboje wyszli spiesznie na ulicę. Miss Polly była zasypaną tysiącami pytań o Amelji, a major czuł się przy swojej towarzysce wolniejszym od trwogi, jaka go przejmowała na samą myśl widzenia się z Amelją. Poczciwy Dobbin strapiony był wiadomością że biedna matka musiała się z dzieckiem rozłączyć. Zapytywał ciągle czy Amelja bardzo silnie ten cios uczuła, czy mogła często dziecko swoje widywać, czy pan Sedley miał dostateczne środki do zaspokojenia wygód jakich wiek podeszły wymaga? etc... etc... Polly starała się na każde z tych zapytań dać majorowi zadowalniającą odpowiedź.
Tak więc wśród ożywionej postępując rozmowy, major i miss Polly spotkali młodego człowieka bladej twarzy, o rzadkich bokobrodach, w białej dosyć sztywnej chusteczce na szyi. Pan pastor (bo to był on) wyglądał jak Sandwiczanin; prowadził bowiem pod ręce dwie niewiasty, z których jedna w średnim wieku chuda i wrysoka — zupełnie do niego z rysów, postawy i ruchów podobna — druga maleńka, wynędzniała, w nowym kapeluszu, białemi wstążkami najeżonym, była owinięta elegancką salopą tak zręcznie że zegarek złoty, wiszący na piersiach, nie był wcale zakryty. Oprócz dwóch dam wspierających się na nim, pastor niósł jeszcze parasol, szal i koszyk, które go zupełnie swobody rąk pozbawiały. Nie mogąc zdjęciem kapelusza odpowiedzieć na ukłon miss Polly Clapp, pastor uprzejmie wykręcił głowę, podczas gdy panie odkłoniły się zimno i protekcyjnie, przeszywając surowym i podejrzliwym wzrokiem dziewczynkę, wspartą na ramieniu towarzysza w brunatnym surducie i z laską bambusową w ręku.
— Cóż to są za jedni? — zapytał major, któremu to trio dosyć się komicznem wydało.
Mary spojrzała na niego figlarnie.
— To jest nasz pastor wielebny Binney (major zadrżał na te słowa) z swoją siostrą miss Binney — odrzekła Polly Clapp. Oh, dosyć ona nas wynudziła swoją szkółką niedzielną, a ta druga mała kobietka, z pięknym zegarkiem na brzuchu — mówiła dalej Polly — to mistress Binney, z domu miss Grits. Ojciec jej miał handel korzenny pod „Złotym Dzwonem,“ w Kensington-Grawel. W przeszłym miesiącu pobrali się, a teraz wracają z Margate. Ona ma pięćset funtów dochodu, ale już się poróżniła z miss Binney, która to małżeństwo sama skojarzyła.
Major ledwie zdołał się wstrzymać żeby nie podskoczyć z radości; ale uderzył laską o ziemię w tak dziwny sposób, że miss Clapp parsknęła śmiechem; odwrócił się jeszcze, patrząc z otwartemi ustami na oddalającą się parę, a miss Polly coraz to nowych udzielała mu szczegółów o nowożeńcach; ale major nie słyszał nic więcej nad to, że pastor kogo innego a nie Amelję poślubił, i to mu wystarczało zupełnie.
— Otóż jesteśmy w Kensington Grardens — powiedziała miss Polly kiedy przyspieszonym krokiem dochodzili oboje do bramy ogrodu. Te słowa jak prąd elektryczny wywołały w majorze silne wstrząśnienie, które się o rękę jego towarzyszki odbiło. Miss Clapp wiedziała co to znaczy, bo młody jej umysł zachował pewne wspomnienia, przy pomocy których wszystko się teraz zrozumiałem wydało.
— Niech panienka idzie naprzód — powiedział major — żeby ją uprzedzić.
Polly pobiegła z chyżością wiatru, który z jej szalem igrał swobodnie.
Stary Sedley siedział na ławce, a obok niego leżała chustka do nosa. Opowiadał swoim zwyczajem po setny raz jakąś historję z czasów młodości. Amelja umiała to wszystko na pamięć, ale słuchała z rezygnacją i z ułożonym machinalnie uśmiechem, myśląc zupełnie o czem innem. Na widok Polly Clapp, biegnącej z niezwyczajnym pośpiechem, Amelja zerwała się z ławki, przerażona myślą że jakieś nieszczęście może spotkało Żorża; ale promieniejąca radością postać dziewczynki rozwiała obawy zaniepokojonej na chwilę matki.
— Dobra wiadomość, dobra wiadomość! — wolała przewodniczka majora. — On przyjechał! przyjechał!
— Kto przyjechał? — zapytała Emmy, myśląc zawsze o synie.
— Niech pani patrzy! — odpowiedziała miss Clapp obracając się na jednej nodze i wyciągając rękę w odpowiednim kierunku.
Amelja dostrzegła wówczas bladą postać majora i ogromny cień jego, padający na trawnik zielony. Zadrżała, silny rumieniec na twarz jej wystąpił i łzy potoczyły się strumieniem.
Major zatrzymał wzrok swój na Amelji, która mu się wydała prawie taką samą jak była przed laty, tylko twarz jej trochę wypełniała i podbladła; w oczach został zawsze wyraz słodyczy i dobroci. Kilka srebrzystych nici wplątało się do jej czarnych włosów. Uśmiechała się z oczami pełnemi łez, i serdecznie wyciągnęła do majora ręce, które ten długo ściskał w milczeniu. Czemuż nie ukląkł przed nią? Czemu nie przysiągł że nigdy odtąd jej nie opuści? W chwili tak rzewnego wzruszenia czyż miałaby siłę odmówić?
— Przyszedłem... przyszedłem pani oznajmić przybycie...
— Pani Dobbin? — podchwyciła żywo Amelja.
O! jakże boleśnie słowa te majora ubodły! Była to jednak chwila, w której mógł powiedzieć Amelji wszystko co mu ciężyło na sercu.
— Nie, nie! zawołał puszczając rękę Amelji; któż to mógł coś podobnego wymyśleć? Przybyłem do Anglji na jednym statku z bratem pani, który powraca żeby zapewnić spokój i pomyślność swojej rodziny.
— Mój ojcze! mój ojcze! czy słyszysz? zawołała Emmy; Józef jest już w Anglji i będzie przy tobie. Oto major Dobbin.
Pan Sedley podniósł głowę, jak człowiek który zagadniony niespodziewanie, usiłuje zebrać myśli; potem pozdrowił majora staroświeckim ukłonem i zapytał o zdrowie jego szanownego ojca, sir Wiljama, dodając że w tych dniach właśnie wybierał się oddać mu wizytę. W samej rzeczy sir Willjam odwidzał biednego starca, ale od ostatniej jego wizyty ośm lat już minęło.
— Mój ojciec nie ma już pamięci — szepnęła Emmy majorowi kiedy ten ściskał życzliwie ręce starca.
Pomimo ważnych zatrudnień, któremi się przed panią Clapp wymawiał, major przyjął jednak zaproszenie pana Sedley’a na herbatę do Brompton. Amelja podała rękę młodej dziewczynie a pan Sedley dostał się za towarzysza naszemu majorowi. Starzec bardzo wolnym postępował krokiem, korzystał więc z czasu żeby opowiedzieć swemu towarzyszowi mnóstwo zdarzeń z swej młodości, wiele też mówił o ukochanej żonie, którą Bóg mu zabrał, o dawnym dobrobycie i nakoniec o ostatecznej ruinie majątkowej.
Wspomnienia jego — jak to zwykle bywa w starości kiedy pamięć słabnie — odnosiły się, po większej części do pierwszych lat życia; późniejsza zaś przeszłość zamykała się jedynie w smutnej katastrofie materjalnego upadku. Major nie przerywał wcale opowiadań starego. Gdzie błądził myślą?... nie wiemy... to wszakże pewna że oczy jego nie opuszczały ani na chwilę Amelji, zwolna przed nimi o parę kroków idącej.
Przez cały wieczór radość i szczęście jaśniały na twarzy Amelji. Trudnoby obowiązki gospodyni wypełnić z większą jak Emmy uprzejmością, z bardziej porywającym wdziękiem. Takie przynajmniej było przekonanie majora, który jej z oka nie spuszczał. Ileż to razy pod skwarem palącego słońca Indji poczciwy Dobbin wywołał w swojej wyobraźni czarowny obraz tego anioła pociechy w starości i kalectwie rodziców, znoszącego niedostatek i nieszczęścia z takim spokojem, z taką godnością! Tym razem rzeczywistość według niego nie ustępywała marzeniom.
Dawno już major nie pił takiego nektaru jak herbata z rąk Amelji, która, jakby dla zabawy, podawała bez końca filiżanki jednę po drugiej. Uprzejma gospodyni nie domyślała się nawet że Dobbin nie jadł jeszcze objadu, który czekał na niego u Slaughetera w tem samem miejscu, gdzie kiedyś przed laty major nie jedną godzinę spędził wesoło przy stole, w towarzystwie Jerzego, kiedy Amelja była jeszcze dzieckiem i zaledwie z pensji od miss Pinkerton wróciła.
Jak tylko przyszli do domu Amelja pobiegła natychmiast do swego pokoju i przyniosła minjaturę Żorża dla pokazania jej majorowi. Dziecko ukochane było naturalnie daleko piękniejsze od portretu, ale czyż to nie dowodziło wymownie szlachetnego serca chłopczyka że najpierw pomyślał o zrobieniu matce przyjemności? Aż do chwili kiedy pan Sedley udał się na spoczynek, Amelja nie wiele o synie mówiła; imię pana Osborn’a z Russel-Square bolesne obudziłoby uczucia w sercu staruszka, który nie odgadywał wcale że już od kilku miesięcy prawie żył z łaski swego rywala.
Dobbin opowiedział Amelji wszystko go zaszło na statku „Ramchunder,“ przedstawiając usposobienie jej brata dla starego ojca w lepszem świetle niż było rzeczywiście.
To pewna że major usiłował przedstawić swemu towarzyszowi podróży całą doniosłość jego obowiązków względem ojca i że udało mu się wyrwać obietnicę że Józef nigdy nie zapomni o siostrze i o siostrzeńcu. Był on jeszcze mocno na ojca oburzony za wystawianie weksli na niego, ale Dobbin potrafił go ułagodzić, malując wymownie obraz niedostatku, w jakim się stary ojciec znajdował. Nakoniec Józef, z którym słodyczą i schlebianiem można było wszystko zrobić, został lepiej usposobiony dla rodziny; nie tyle jednak żeby powracał do Europy umyślnie dla widzenia ojca, jak to poczciwy major pozwolił sobie twierdzić dla dogodzenia sercu biednego ojca.
Kiedy pan Sedley zaczął o zwykłej swojej godzinie chrapać w fotelu, Amelja mogła dopiero rozmawiać z całą swobodą o tem, co jej najwięcej leżało na sercu. Łatwo się domyśleć że głównym przedmiotem rozmowy był Żorż i zawsze Żorż. O cierpieniu nad rozłączeniem się z dzieckiem i wzmianki nie było: rana ta zawsze była otwarta i ciężka do zagojenia; ale Amelja wyrzucała to sobie jako rzecz naganną, nigdy więc o tem, co ją prawdziwie bolało, nie mówiła. Zresztą tyle miała do powiedzenia o przymiotach, talentach i przyszłości ukochanego dziecka!
W krótkich wyrazach odmalowała piękność syna i przytacza potem tysiące dowodów jego wielkiej duszy i szlachetnego serca. Kiedyś jedna z księżniczek krwi zatrzymała go w Kessington Gardens, gdzie był z matką, żeby się jego pięknym rysom przypatrzeć. Teraz opływa w dostatki, a nawet i zbytkiem jest otoczony; ma konia swego, grooma i nie zbywa mu na niczem, co tylko życie uprzyjemnić może. Dowcip, uprzejmość, żywość tego chłopca z niczem porównać się nie da, jak również nauka jego przełożonego, wielebnego Lawrence Weal, niezmiernie miłego w towarzystwie człowieka.
— On wszystko umie — mówiła Amelja — nic mu nie jest obce. Zebrania u nich są nadzwyczajnie przyjemne i zajmujące. Przy pańskiem wykształceniu, przy wiadomościach naukowych, jakie pan posiadasz, przy tej wyższości umysłu... o! możesz pan kręcić głową i zaprzeczać temu... on mi to nieraz mówił.., zaręczam panu że znalazłbyś pan prawdziwą przyjemność na zebraniach u pana Veal, które przypadają zawsze w ostatni wtorek każdego miesiąca. Pan Veal zaręcza że nie ma posady w zawodzie prawniczym, a nawet administracyjnym lub politycznym, którejby Żorż zajmować nie mógł. Ot, niech pan to przeczyta.
To mówiąc Amelja wysunęła szufladę ze stolika i podała majorowi próbkę literackich zdolności Żorża. Oto jest odpis tego arcydzieła, które dotąd jeszcze znajduje się przechowane u matki autora:

Egoizm.

Z wszystkich występków, poniżających naturę ludzką, najokropniejszym, najwięcej godnym pogardy jest, bez zaprzeczenia, egoizm. Miłość zbyteczna siebie samego prowadzi do najczarniejszych zbrodni, i największe ściąga nieszczęście nie tylko na pojedyncze rodziny, ale i na całe narody. Człowiek samolub gotów jest zubożyć i zgubić własną rodzinę, tak samo jak monarcha powodowany Egoizmem prowadzi naród do wojny i popycha go do upadku.
Nie zbywa nam na przykładach; egoizm Achillesa, jak to Homer powiada, ściągnął na Greków nieobrachowane nieszczęścia. Egoizm Napoleona Bonapartego zbroczył krwią całą Europę i zapędził go na odludną wyspę oceanu, gdzie ów groźny ciemięca nędznie zginąć musiał.
Te przykłady uczą nas że nie powinniśmy iść za popędem próżnej dumy lub osobistych widoków, ale przedewszystkiem interes i dobro ogółu mieć na celu.

Jerzy Sedley Osborne.
Athene House, 24, kwietnia 1827.

— A co! Cóż pan powiesz o tym stylu i o tych cytacjach greckich w tym wieku? mówiła matka w uniesieniu radości. Oh! Wiljamie — dodała, biorąc za rękę majora, niebo w tem dziecku wielki skarb mi zesłało. To całe moje szczęście, to żywy obraz tego... którego już nie ma na świecie.
— Czyż mogę mieć jej za złe wierność dla najlepszego z moich przyjaciół, który już w grobie spoczywa? pomyślał sobie major. Możnaż się dziwić temu że takie serce jak Amelji, zdolne jest wieczną pielęgnować <section begin="r12"/>miłość? O! Jerzy, Jerzy, nie wiedziałeś nigdy jaki skarb posiadałeś!
Te myśli przeleciały w głowie naszego majora daleko prędzej aniżeliśmy je tu wypisać mogli, Dobbin trzymał rękę Amelji, która chustkę do oczu podniosła mówiąc:
— Mój dobry przyjacielu, byłeś zawsze dla mnie z poświęceniem niezrównanem... Ah! oto ojciec się budzi. Pójdziesz pan jutro zobaczyć Żorża, nieprawdaż?
— Jutro nie będę mógł — odpowiedział major — jutro mam bardzo wiele zajęcia.
Dobbin nie chciał się przyznać że jeszcze nikogo z swojej rodziny nie widział. Pożegnał więc Amelję, zostawiając swój adres do oddania bratu którego już można było spodziewać się co chwila.
Gdy major wrócił do Slaughtera, zastał swoje pieczyste zupełnie zimne; ale zjadł je nie zwracając na to najmniejszej uwagi. Spojrzał na zegarek; pora już była dosyć spóźniona; a że wszyscy w jego rodzinie na spoczynek się udawali, postanowił już ich nie budzić i poszedł do teatru Hajmarket, gdzie musiał zapewne przyjemnie zakończyć wieczór.



<section end="r12"/><section begin="r13"/>

XIII.
Stary fortepian.

Odwidziny majora silne sprawiły wrażenie na ojcu Amelji, która napróżno uspokoić go usiłowała. Stary wyciągał wszystkie szuflady, otwierał teki, przerzucał i układał papiery, przepatrywał dawne rachunki żeby wszystko było w porządku na przybycie syna. <section end="r13"/> Korespondencje, sprawozdania i inne dokumenta, tyczące się spółki zawiązanej do podniesienia uprawy wina, zebrane porządnie, dowodziły że Towarzystwo miało przed sobą bardzo świetną przyszłość, jakkolwiek upadło w skutek niewiadomych powodów. Ogłoszenia kompanji eksploatacji węgla najwymowniej przekonywały że interes ten przedstawiał ogromne zyski, ale upadł tylko dla braku kapitałów. Staruszek, rozbudzony ze zwykłej swojej drzemki w fotelu, zwijał się do późnej nocy, klasyfikował papiery i przechodził z pokoju do pokoju trzymając drżącą ręką światło na wpół zagasłe. Kiedy już miał wiązki papierów, osobne do interesów win, węgli, patentu na wynalazek, przyrządu do kruszenia piasku dla piszących, etc... etc..., odezwał się do córki z widocznem zadowoleniem:
— Teraz mnie zastanie w porządku, nie prawdaż, Emmy...
— Ja myślę, mój ojcze, że Józef nie będzie tych papierów przepatrywał, odpowiedziała Amelja z lekkim uśmiechem.
— Ale ty nic nie rozumiesz, moja kochana, odrzekł poważnie ojciec pokręcając głową.
W samej rzeczy Emmy nie miała pojęcia o interesach, kiedy, na nieszczęście pana Sedley’a, inni aż nadto dobrze te wszystkie kombinacje pojmowali. Tak ułożone szpargały — przydatne tylko na obwijanie towarów w handlu korzennym — pan Sedley przykrył starannie chustką kolorową, przysłaną mu z Indji w upominku przez majora, i wszystkim w domu przekazał uroczyście żeby broń Boże nie ruszano tych papierów, uporządkowanych na przyjazd pana Józefa Sedley’a z Wschodnio-Indyjskiej kompanji z prowincji Bengalu!
Nazajutrz rano Amelja zastała już ojca na nogach, w niezwykłej ruchliwości ciała i umysłu.
— Nie mogłem usnąć wcale, moja kochana Emmy — mówił do córki — całą noc myślałem o mojej drogiej Bessy. Gdyby się była doczekała przynajmniej tej chwili kiedy Józef powraca, jakżeby jej było przyjemnie przejechać się ze mną w powozie syna! Kiedyś miała swój własny, i dobrze się w nim wydawała... ty może tego już nie pamiętasz...
Krople łez, zwiększające się stopniowo na rzęsach starca, potoczyły się zwolna po zapadłych policzkach. Amelja otarła je i uściskała ojca serdecznie, potem zawiązała mu szalik na szyi i zapięła złotą szpilką, smutny zabytek dawnej świetności. Wystrojony w niedzielne ubranie staruszek siedział w fotelu od szóstej godziny z rana, czekając na przybycie syna.
Przy szerokiej ulicy Southampton wystawa w magazynie ubiorów męskich zatrzymuje i Zachwyca przechodniów elegancją kroju i świeżością mody: aksamit, jedwab, złoto i atłas odbijają się w licznych źwierciadłach, walcząc o połysk pomiędzy sobą i przyciągają kupujących. Na rycinach mód, przewyższających pięknością wszystko, co tylko w rzeczywistości zobaczyć można — wystrojeni dandysi, ze szkiełkiem w oku, trzymają za rękę małe dzieci, pięknie ubrane, a wszystkie z puklami kręcących się włosów i z wielkiemi szafirowemi lub czarnemi oczami; na innych zaś piękne amazonki cwałują galopem około posągu Achillesa w Apsley-House. Józef miał świetną garderobę, w którą się zaopatrzył u najpierwszych krawców Kalkuty; ale zdawało mu się że nie mógł jeszcze pokazać się w stolicy tak jak przystoi człowiekowi, zajmującemu wyższe w społeczeństwie stanowisko. Wybrał więc jedną kamizelkę atłasową ze złotemi motylami na czerwonem tle, drugą zaś aksamitną pąsową w białe duże kraty, z sutemi wyłogami i nakoniec kupił sobie niebieski szalik ze szpilką złotą, przedstawiającą dżentelmena z różowej emalji, skaczącego przez barjerę. Załatwiwszy te ważne sprawunki Józef osądził dopiero że może się godnie w wielkiej stolicy pokazać. Dawna niezgrabność jego i skłonność do łatwych rumieńców zostały pokryte przeświadczeniem osobistej wartości wielkiego męża. Czasem wprawdzie spojrzenia dam na balach u gubernatora budziły w nim jakieś uczucie nieopisanej trwogi, wywoływały nawet lekką na policzkach czerwoność, a nieraz zmuszały go do odwrotu, ale pochodziło to raczej z obawy żeby nie rozdmuchać silnych płomieni w sercach niewieścich, co byłoby niepotrzebnym dla niego kłopotem przy stałem postanowieniu nie szukania sobie towarzyszki życia, pomimo że nikt nie był więcej pożądaną partją w Kalkucie jak Józef Waterloo Sedley. On to miał dom najwspanialej urządzony, on dawał najlepsze kawalerskie śniadania, on miał najwykwintniejszą kuchnię i najwyborniejsze wina.
Do zrobienia pewnych artykułów ubrania dla człowieka takiej jak Józef budowy i okrągłości, krawiec potrzebował co najmniej dnia jednego. Sedley użył tego czasu na wyszukanie człowieka do usługi dla siebie samego i dla murzyna i odebrania jego rzeczy, pakunków z konserwami i książkami, któreby można do tejże samej kategorji zaliczyć, bo nigdy ich nie czytał — z szalami, które jeszcze dla nikogo przeznaczone nie były — i nakoniec z wszystkiemi jego indyjskiemi bogactwami, które z sobą do Europy przywoził.
Trzeciego dnia Józef był już gotów i wyruszył do Londynu. Murzyn w lekkiem południowem ubraniu siedział na koźle obok służącego Europejczyka i dzwonił zębami z zimna. Józef palił ciągle cygara i puszczał kłęby dymu przez okna powozu. Postawa jego była tak uroczysta i wspaniała, że paupry uliczne zbiegały się żeby zobaczyć z bliska tego, którego brali zapewne za gubernatora jeneralnego Indji Wschodnich. Nasz podróżny nie odrzucił zaproszenia ani jednego oberżysty; wszędzie się zatrzymywał po drodze i wszędzie się posilał, lub gasił nieustanne pragnienie.
Przez ostrożność, godną pochwały, Józef przed wyjazdem z Southampton jadł na śniadanie rybę, ryż i omlet; dzięki tej przezorności mógł spokojnie dojechać do Winchester, gdzie kieliszek kseresu zdawał mu się nieodbicie potrzebnym. W Alton zatrzymał się dla skosztowania piwa słynnego w całej okolicy. W Farnham należało zwidzić pałac biskupi i przyjąć skromny posiłek złożony z węgorza, kotletów, fasoli i butelki wina bordeaux. Kiedy dojeżdżał do Bagshot, uczuł trochę zimna na widok skurczonego murzyna, dzwoniącego coraz więcej zębami, dla ogrzania się więc musiał szklankę groku wychylić; wjeżdżając zatem do Londynu miał w żołądku takie zapasy wina, piwa, mięsa, ryby i dymu, że czasem cała spiżarnia parowego statku przy końcu podróży więcej nie mieści. Dobrze już się zmierzchało kiedy obładowany powóz zatrzymał się z hukiem grzmotu przed małym domkiem przy ulicy Brompton, gdzie Józef chciał się zatrzymać dla dania nowego dowodu synowskiego przywiązania, pomimo że major Dobbin musiał zapewne dla niego mieszkanie u Slaughtera zamówić.
Wszyscy prawie mieszkańcy sąsiednich domów zbiegli się do okien; pani i panna Clapp wyglądały także z kuchni. Józef wysiadł z powozu i szedł ze swoją świtą przez ogródek tak pompatycznie, że piasek ze żwirem skrzypiał pod jego stopami. Po krótkiej chwili mistress i miss Clapp wyszły z swego ukrycia, żeby lepiej słyszeć pode drzwiami co się w salonie mówi, ale cofnęły się obie przerażone: Loll Jewab, drżący z zimna jęczał wyciągnięty na ławce; twarz jego koloru nie zbyt mlecznej kawy uwydatniała białość źrenic i zębów, co wszystko razem wzięte niemiłe na paniach Clapp sprawiło wrażenie.
Zamknęliśmy drzwi za nowoprzybyłym gościem, żeby mu dać czas ochłonąć z pierwszego wzruszenia, które zapewne mu się udzielić mogło, bo ojciec i córka byli mocno rozczuleni. Czyż jest tak zatwardziały egoista żeby wspomnienia przeszłości i widok rodziny po dziesięcioletniem rozłączeniu żadnego na nim nie wyrwał wrażenia? Oddalenie — jak wiemy — zmacnia i utrwala przywiązanie i sympatje młodego wieku. Wspomnienia minionych uciech i radości zacierają w umyśle pamięć przykrych chwil, które kiedyś to ubiegłe szczęście zakłócały. Pomimo więc pewnych zajść handlowych, które oziębiły stosunki syna z ojcem, Józef uczuł coś nakształt przyjemności ściskając rękę starego ojca i patrząc na siostrę, której zmartwienia i troski uśmiechu z twarzy spędzić nie zdołały. Józef nie miał jeszcze czasu dostrzedz głębokich śladów, jakie wiek, niedostatek i nieszczęścia wryły na twarzy starca. Emmy pobiegła do drzwi na powitanie brata i szepnęła mu kilka słów na ucho, żeby go uprzedzić o śmierci matki i zalecić unikanie tego bolesnego przedmiotu w rozmowie z ojcem. Ale napróżno serce córki chciało oszczędzić ojcu boleści; pierwsze jego słowa o ciężkiej dla niego stracie zostały obfitemi łzami przerwane. Wzruszenie jest zaraźliwe, więc sam urzędnik kompanji indyjskiej spostrzegł się nawet że dawno już nie był w tak poważnem jak obecnie usposobieniu.
Kiedy Józef wsiadł do powozu i do hotelu odjechał, Emmy uściskała ojca zapytując go z tryumfem czy nie miała słuszności twierdzić że brat jej zachował serce poczciwe.
W samej rzeczy, młody Sedley dotknięty niedostatkiem rodziny, idąc za popędem pierwszego uczucia, oświadczył że nigdy ojca i siostry nie opuści, wszystko co ma z niemi dzielić będzie i dom swój ofiaruje do pokąd Amelja nie zostanie sama gospodynią w swoim własnym domu.
Na te słowa biedna Emmy opuściła głowę na piersi i rzewnemi zalała się łzami. Po rozmowie z młodą swoją powiernicą miss Mary, w dzień przybycia majora Amelja zrozumiała znaczenie tych wyrazów. Szczebiotliwa Polly nie mogła zatrzymać przy sobie odgadnionej tajemnicy, i opowiedziała Amelji jak major zadrżał na widok wielebnego Binney’a, i jak później nie umiał ukryć swej radości kiedy się dowiedział że pastor już żonaty.
— Czyż pani nie uważała — mówiła Polly do Emmy — co się z nim działo kiedy go pani zapytała czy już żonaty; z jakiem oburzeniem zawołał: Któż to śmiał coś podobnego myśleć? Trzeba było widzieć jak on patrzył na panią, jak przez jedną chwilę oka z pani nie spuścił. On, ja jestem przekonaną że włosy mu pobielały dla tego tylko że myślał ciągle o pani.
Amelja podniosła głowę, spojrzała na zawieszone nad łóżkiem portrety męża i syna, i rozkazała stanowczo swojej protegowanej żeby jej nigdy a nigdy o tem nie wspominała. Major Dobbin był najlepszym przyjacielem jej męża, życzliwym jej i syna opiekunem, zdolnym do największych poświęceń; kochała go zatem jak brata, ale kobieta która miała takiego jak ona męża (tu znowu oczy jej szukały wizerunku na ścianie), nie może nigdy pomyśleć o powtórnych związkach.
Biedna Polly westchnęła: przypomniała sobie młodego chirurga Tom’a Kins, który dotąd rzucał na nią ogniste spojrzenia w kościele, aż podbił ostatecznie jej serce. Polly obawiała się suchot dla niego, bo był bardzo szczupły i miał rumieńce na policzkach jakby wypieczone; ale na wypadek gdyby śmierć zabrać go chciała, Polly była już zdecydowaną co do dalszych swoich projektów.
Wiadomość o uczuciu, jakie major żywił dla Emmy, nie obudziła w niej ani wstrętu, ani pogardy. Bo i któraż z kobiet mogłaby się gniewać za tak szlachetne, wzniosłe i szczere przywiązanie? Nie ośmielając swego wielbiciela, Amelja mogła zachować dla niego szacunek i prawdziwą przyjaźń, na jaką zasługiwało tak piękne i stałe poświęcenie; byleby to uczucie głęboko było ukryte i niczem się nie zdradzało... o! wówczas znalazłby on zawsze u niej szczere i serdeczne przyjęcie. Ale jeżeliby kiedykolwiek zechciał przed nią serce swoje otworzyć, wtenczas mu powie żeby nie żywił nadziei, które nigdy urzeczywistnić się nie mogą.
Po tej rozmowie z miss Polly, Amelja uczuła jakąś wewnętrzną radość, dawno już jej nieznaną.
— Chwała Bogu — myślała sobie — że on się nie żeni z miss O’Dowd. Siostra pułkownika O’Dowd nie ma tej delikatności uczuć, jakąby żona majora Willjama mieć powinna.
Z wszystkich znajomych panien Emmy nie znalazła w myśli ani jednej, któraby wartą była Willjama; miss Binney — zła i stara; mała Polly — za młoda i niewyrobiona, słowem każdej miała coś do zarzucenia.
Zainstalowany wygodnie u Slaghtera, blisko wszystkich teatrów, Józef byłby tam spędził zapewne całe lata błogiego żywota z fajką; kturej nie opuszczał ani na chwilę, gdyby major nie dokuczał mu przypominaniem obietnic, i gdyby go nie naglił do zabrania ojca i siostry do siebie, Józef był miękki jak wosk; wszystko z nim zrobić można było; Dobbin zaś — jak wiemy — więcej brał do serca interesa przyjaciół aniżeli swoje własne. Wysoki dygnitarz cywilny został bardzo prędko ślepym narzędziem w ręku majora, który swej władzy, oddajmy mu tę sprawiedliwość — do najlepszych tylko celów używał. Józef nie stawił najmniejszego oporu przyjacielowi swemu, gdy ten kazał mu to lub owo kupić, sprzedać lub darować. Indjanin Loll Jewab stał się przedmiotem naigrawań ulicznej gawiedzi, został więc natychmiast — za poradą majora — odesłany do Kalkuty; przed wyjazdem wszakże nauczył swego pana nakładać fajkę i różne indyjskie naboje przyrządzać. Najulubniejszem zajęciem Józefa było pilnować wykończenia powozu, zamówionego wspólnie z majorem u sąsiedniego karetnika. Tymczasem najął inny powóz, kupił parę koni, odwidzał swoich znajomych z Indji i często przejeżdżał się z Amelją w parku. Wówczas to i nasz major chętny brał udział w spacerach. Niekiedy też Amelja wyjeżdżała z ojcem zabierając z sobą miss Clapp, uszczęśliwioną że mogła się pokazać młodemu chirurgowi w tak pięknym powozie, a zawsze żółtym owinięta szalem.
Nie długo po pierwszej wizycie Józefa w Brompton, tkliwa i rorzewniająca scena zaszła w skromnym domku gdzie rodzina Sedleyów dziesięć lat życia spędziła. Pewnego poranku najęty powóz Józefa zatrzymał się przededrzwiami dla zabrania ojca i córki z domu, do którego wracać już nie mieli. Potoki łez wylane przez gospodynię domu i jej córkę należą bez wątpienia do najszczerszych, jakieśmy w ciągu tego opowiadania widzieli. Dziwić się temu nie można wiedząc że przez tak długi czas ścisłych i codziennych stosunków nikt w domu nie słyszał jednego niemiłego słowa z ust Amelji. Zawsze ta sama cierpliwość, słodycz i wyrozumiałość dla drugich, nawet wtenczas kiedy mistress Clapp ostro się dopominała o pieniądze należne jej za pomieszkanie. W obecnej właśnie chwili pani Clapp wyrzucała sobie cierpkość swoją dla tak łagodnej, anielskiej jak Amelja istoty, i szczerze zalewała się łzami kiedy na zamkniętej okiennicy przylepiała za pomocą opłatków napis z oznajmieniem że małe pokoiki są do wynajęcia. „Nigdy — myślała sobie — nie będę już miała takich lokatorów.“ Przeczucia jej sprawdziły się, niestety! Mistress Clapp nieraz oburzała się później na uczciwość swoich lokatorów; szukała nawet odwetu okładając ich kontrybucjami za herbaty, szynki i pieczyste; różnie potem było; jedni krzywili się i burczeli, drudzy nie płacili wcale, a wszyscy co prędziej się wynosili. W każdej pogodnej okoliczności pani Clapp z żalem wspominała dawnych swoich lokatorów.
Co zaś do miss Mary, to smutek tej dziewczyny przy odjeździe Amelji był tak ciężki, że go opisywać nie mamy odwagi. Od swego dzieciństwa nigdy jednego dnia nawet nie było bez Amelji i silnie się do niej była przywiązała. Kiedy powiedziano że powóz zajechał żeby mistress Osborne zabrać, biedna Polly rzuciła się w objęcia Amelji i zemdlała. Amelja kochała miss Mary jak córkę; przez jedenaście lat prawie powierzała jej wszystkie swoje myśli i zmartwienia, pożegnanie zatem musiało być dla stron obu smutne. W końcu stanęło na tem że Mary będzie często odwidzać Amelję w obszernem mieszkaniu, które teraz zajmować miała, gdzie — według twierdzenia miss Clapp — nigdy nie będzie tak szczęśliwą jak w małym domku przy ulicy Brompton.
Życzylibyśmy sobie żeby miss Clapp myliła się tym razem, bo w tem skromnem mieszkaniu Amelja bardzo nie wiele chwil szczęścia i spokoju przeżyła: przeciwnie, możnaby powiedzieć że los zawzięcie ją tam prześladował. Jeżeli więc teraz wypadło jej czasem wejść do tego domu, to jakże boleśnie ściskało się jej serce! Jakże niemiły musiał być dla niej widok kobiety, od której nieraz znosiła tyle nieprzyjemnych wymówek, zrzędzeń prostackich, lub grubej poufałości, niemniej przykrej zapewne jak same obelgi. Dziś z polepszeniem losu Amelji, głos pani Clapp coraz więcej nabierał słodyczy w oświadczeniach gotowości do usług lub w przypomnieniach oddanych dawniej niby dowodów życzliwości, ale i ta zmiana nie robiła Amelji zbyt wiele przyjemności, Mistress Clapp nie miała dosyć słów na wyrażenia swego zachwycenia pięknością domu i umeblowania. Każdą suknię Amelji brała w rękę, próbowała gatunek materji i oznaczała cenę, zapewniając że dla mistress Osborne nie ma nic dosyć pięknego i nic nadto kosztownego, czegoby sobie odmówić powinna. Słuchając tych płaskich pochlebstw, Emmy mimowolnie przypomniała sobie że z tych samych ust słyszała bardzo często obelżywe i boleśne wyrazy, że ta sama pani Clapp najgorzej ją przyjmowała kiedy Amelja zmuszoną była prosić o odroczenie terminu wypłaty; że ta sama kobieta — nakoniec — dotkliwie wyrzucała jej marnotrawstwo, ile razy biedna wdowa kupiła jakieś łagodzące pastylki dla chorej matki lub ojca.
Ile ciężkich boleści wypełniało życie Amelji tego nigdy zapewne nikt wiedzieć nie będzie; żadne bowiem cierpienie skargi z jej ust wyrwać nie zdołało. Jakże niewinnych nieraz używała wybiegów żeby oddalić każdą okoliczność, któraby przypomnieć mogła jej ojcu że on jest główną przyczyną nieszczęść jakie ich dotykały.
Słusznie utrzymują że nie ma złego coby na dobre wyszło. W samej rzeczy biedna miss Mary tak silnie uczuła rozstanie się z przyjaciółką, że musiano wezwać do niej młodego chirurga, którego starania pozwoliły chorej przyjść prędko do siebie. Emmy opuszczając Brompton zostawiła Polly na pamiątkę wszystkie sprzęty swego mieszkania, z wyjątkiem portretów wrzących nad jej łóżkiem i starego fortepianu, który miał dla niej pamiątkową wartość, pomimo brzęczących dźwięków, jakie z trudnością wydawał, na tym to fortepianie, Amelja brała w dzieciństwie pierwsze lekcje muzyki, zresztą, był to zawsze drogi dla niej dar rodziców, jedyny sprzęt ocalony z domowego rozbicia i prawie ofiarowany jej powtórnie.
Major pomagał właśnie przyjacielowi w urządzaniu nowego pomieszkania, kiedy zobaczył z żywem zadowoleniem dobrze mu znany fortepian niesiony przez tragarzy. Amelja kazała postawić go w swoim pokoju, przyległym do pokoju ojca, gdzie staruszek całe wieczory przepędzał. Widząc to major nie mógł się powstrzymać żeby nie przemówić do Amelji tonem trochę sentymentalnym.
— Jestem niezmiernie szczęśliwy że pani tak starannie ten fortepian zachowałaś. Obawiałem się właśnie że pani zupełnie o niego dbać już nie będzie.
— To jest może jedna z najdroższych dla mnie pamiątek na świecie, odpowiedziała mistress Osborne.
— Czy doprawdy? — zapytał Dobin.
Jakkolwiek major niegdy nie mówił o tem że fortepian był przez niego kupiony, zdawało mu się jednak że Amelja nie mogła nie wiedzieć komu zawdzięcza zachowanie tej pamiątki.
Już chciał rzucić pytanie, które miał tyle razy na ustach, kiedy Amelja dodała:
— Cóż w tem dziwnego; czyż nie on dał mi ten fortepian?
— Ah! nie wiedziałem — odrzekł major widocznie zmieszany.
Emmy nie zauważyła z początku ani zmieszania majora, ani dziwnego wyrazu, jaki twarz jego przybrała; ale kiedy później przypomniała sobie to wszystko, po krótkiej rozwadze przyszła do smutnego przekonania, że to nie Jerzy — jak sobie wyobrażała zawsze — ale Willjam ofiarował jej fortepian. Więc to, co przez tyle lat było dla niej najdroższym skarbem, jedyną po Jerzym spuścizną, nie pochodziło od tego, kogo nad życie kochała. Ileż to razy fortepian ten odzywał się do niej smutno, żałośnie, kiedy z myślą o Jerzym i ze łzami w oczach siadała przy nim ażeby dźwiękami wskrzesić umarłą dla niej przeszłość. Pamiątka, wczoraj jeszcze dla niej tak droga, dziś już w jej oczach nie miała żadnej wartości. W parę dni po tem smutnem odkryciu ojciec Amelji prosił ją żeby zagrała, ale Amelja wymówiła się bolem głowy, dodając że fortepian zupełnie jest zrujnowany i grać na nim prawie niepodobna, tak jest brzęczący i fałszywy.
Nie długo potem Amelja wyrzucała sobie egoizm i grubą niewdzięczność, której się dopuściła, nie względem Willjama wprawdzie, ale względem jego fortepianu. Żal jej było majora, postanowiła więc błąd swój naprawić.
Wieczorem kiedy byli zebrani w salonie, a Józef wierny swemu zwyczajowi chrapał w fotelu, Amelja rzekła nieśmiało do majora:
— Winnam pana przeprosić.
— Jakto? Za co? zapytał Dobbin.
— Ale... za ten fortepian... nigdy nawet nie podziękowałam panu, chociaż już tyle lat minęło jak mi go dałeś... jeszcze przed moim ślubem... zawsze myślałam że go mam od kogo innego... Dziękuję panu serdecznie, panie Willjamie.
Kończąc te słowa podała majorowi rękę; biedna kobieta była tak wzruszona że oczy jej łez były pełne.
Dobbin nie mógł już dłużej ukrywać tego co mu na sercu ciężyło.
— Ameljo, Ameljo! — powiedział — kiedy ci ofiarowałem ten fortepian, kochałem cię tak, jak cię dziś jeszcze kocham, bo muszę ci to wyznać nakoniec. Uczucie to obudziło się we mnie w chwili kiedym cię pierwszy raz zobaczył, kiedy Jerzy zaprowadził mnie do twoich rodziców, żeby mnie swojej narzeczonej przedstawić. Pamiętam jak dziś tę młodą dziewczynkę w białej sukience z rozpuszczonemi włosami, wbiegającą do pokoju z piosnką na ustach. Wieczorem byliśmy wszyscy w Wauxhalu; odtąd o jednej tylko myślałem kobiecie. O! tak, w ciągu dwunastu lat nie było ani jednej godziny żebym o niej nie myślał. Wyjeżdżając do Indji przyszedłem jej to wyznać, ale znalazłem taki chłód, taką obojętność, że odwagi mi brakło. Widziałem dobrze że ani moja obecność ani wyjazd nie mogły cię zupełnie obchodzić.
— O! ja byłam niewdzięczną, to prawda! — odpowiedziała Amelja.
— Nie, nie; ale obojętną! — mówił major tonem rozpaczliwym. Jakież zresztą miałem prawo marzyć o wzajemnem uczuciu? Dziś wiem już dobrze co mi pozostaje. Rozumiem że pani masz serce zranione, dowiedziawszy się od kogo fortepian pochodzi. Teraz tylko proszę żebyś mi przebaczyć chciała chwilę zapomnienia; nigdybym się nie ośmielił do tego wyznania, gdybym był nie sądził że stałość i tyloletnie poświęcenie mają jakąkolwiek wartość i za mną przemówić mogą.
— To pan jesteś teraz okrutny i niesprawiedliwy, kiedy możesz mie tak boleśnie dotykać — odezwała się Amelja coraz więcej się ożywiając. — Jerzy był moim mężem na ziemi i jest nim dziś, chociaż go na tym świecie już nie ma. Jakżebym mogła kochać kogo innego, kiedy należę zawsze do niego tak dziś, jak i wtenczas, kiedy pan mnie pierwszy raz widziałeś, panie Willjamie. On mnie nauczył cenić twoją szlachetność i kochać cię jak brata. Bo czyż nie byłeś pan prawdziwym moim przyjacielem i opiekunem mego dziecka? Nie było ofiary, przed którąbyś się pan cofnął dla nas! <section begin="r13"/>O! mój najlepszy przyjacielu, gdybyś był wrócił tu o kilka miesięcy pierwej, możebyś mi oszczędził ciężkiej boleści rozłączenia się z moim synem. Mój Boże! myślałam że tego przeżyć nie potrafię; modliłam się, wzywałam cię myślą kiedy mnie dziecko zabierano. O! kochany panie Williamie, Żorż ma czystą i szlachetną duszę; kochaj go i bądź jego i moim przyjacielem!...
Amelja umilkła, wzruszenie nie dozwoliło jej mówić; oparła głowę o ramię majora który objął ją jak dziecko i pocałował w czoło.
— Możesz być pewna, Ameljo że nigdy się dla was nie zmienię! — powiedział. — Nie żądam w zamian nic więcej, oprócz życzliwości. Pozwól mi tylko żebym mógł tu pozostać i często cię widywać!
— O tak! — odpowiedziała Amelja.
Zacny major cieszył się że wolno mu będzie ją widywać, a może i marzyć o lepszej przyszłości, jak mały uczeń, kiedy nie mając grosza w kieszeni, może wzdychać i przypatrywać się do woli ciastkom przy oknie piekarza.



<section end="r13"/><section begin="r14.1"/>

XIV.[3]
Powrót do spokojniejszego życia.

Po tylu ciężkich próbach i przeciwnościach, los Amelji zaczął się nakoniec polepszać. Zobaczymy ją teraz w innym świecie od tego w którym dokąd żyła: nie będzie to zapewne towarzystwo wielkiego tonu i wyszukanej ogłady, do którego mistress Becky tak zręcznie umiała się wcisnąć, ale mniejsze kółko, któremu przecież nie zbywa na pretensji do form arystokratycznych i tego smaku, co się modą zowie. Józef miał<section end="r14.1"/> najwięcej znajomych pomiędzy byłymi urzędnikami trzech namiestnictw indyjskich, najął więc apartament w części miasta anglo indyjskiej, której środkiem jest Moira Place. Dochody jego nie były tak znaczne żeby mógł na samym placu zamieszkać.
Drugo lub trzeciorzędny dom przy ulicy Gilliespie-Street odpowiedział wymaganiom Józefa Sedley. Dzięki publicznej sprzedaży remanentów jakiegoś nieszczęśliwego mieszkańca, przywiedzionego do nędzy bankructwem zbiegłego bankiera, Józef mógł zakupić mnóstwo pięknych dywanów, luster wspaniałych i mebli prawie nowych zupełnie. Imię ogołoconego z swoich sprzętów biedaka ukazało się na czwartej stronie dziennika i utonęło na zawsze w zapomnienia fali. Dostawcy zaś jego i kredytorowie, zapłaceni co do szeląga, przedstawili się nowemu nabywcy prosząc żeby ich raczył zaszczycać swojemi względami. Kuchciki w białych czapkach i kurtkach przyrządzali odtąd dla pana Sedley’a obiady, jak niegdyś dla dawnego pana. Handlarz owoców i bakalji, mleczarka, rzeźnik i inni przychodzili polecić się nowemu mieszkańcowi, nie wyłączając nawet małego groom’a w liberji naszywanej sznurkami i guzikami, którego obowiązkiem było towarzyszyć Amelji wszędzie gdzieby się jej pojechać podobało.
Zresztą nie widać było w domu zbytków, ani wystawy, wszystko na skromną było urządzone stopę. Nawet rządca domu, spełniający razem obowiązki służącego, nie upijał się nigdy więcej, jakby przystało na rządcę przyzwoitego i dobrze utrzymanego domu.
Emmy miała pannę służącą pochodzącą z posiadłości starego Dobbin’a, ojca majora. Pokora i usłużność tej dziewczyny rozbroiły Amelję, przerażoną z początku myślą pokojówki, wyłącznie jej tylko oddanej. Była to, jak się okazało później, istota, bardzo użyteczna, pilnująca sumiennie starego Sedley’a, który nie wychodził prawie ze swego pokoju i nie brał nigdy udziału w liczniejszych zebraniach i przyjęciach gości.
Mistress Osborne dosyć odbierała wizyt. Lady Dobbin i jej córki pospieszyły z powinszowaniami polepszenia losu Amelji i były dla niej więcej niż zwykle grzeczne i uprzejme. Miss Osborne nawet przyjechała z wizytą w swoim powozie z herbami. Głoszono powszechnie, że Józef posiada ogromne bogactwa; stary zaś Osborne uważał wnuka swego naturalnym spadkobiercą bogatego wuja.
— Cóż, do licha! mówił, dlaczegożby Żorż nie miał zostać wysokim dygnitarzem w przyszłości? Jeszcze póki ja żyję Żorż musi wejść koniecznie do parlamentu od tego za nic nie odstąpię. Możesz jego matkę odwidzić — mówił do córki — co do mnie, postanowiłem już nigdy się z nią nie spotykać.
Emmy była niezmiernie uradowana z wizyty miss Osborne, bo to zbliżenie dawało jej nadzieję że częściej Żorża widywać będzie. W samej rzeczy Żorż dwa lub trzy razy na tydzień przychodził na obiad do domu, gdzie tak samowładnie jak w Russel-Square panował i wszystkiem rządził.
Obecność jednakże majora wstrzymywała w karbach młodzieńca który lubił bardzo swego przyjaciela, ale się go obawiał. Żorż nie znajdował nikogo, ktoby według niego, posiadał przymioty majora. Zamiłowanie prawdy, sprawiedliwość, spokój, prostota przy różnostronnem wykształceniu i jednostajność humoru podnosiła majora do wzoru doskonałości w oczach młodego chłopca który uwielbiał swego chrzestnego ojca i na krok go nie odstępował. Nie było dla niego większej przyjemności jak iść z majorem na spacer i słuchać jego opowiadań zawsze zajmujących. Willjam mówił dziecku o ojcu jego, o Indjach, o Waterloo — jednem słowem — o wszystkiem, tylko nie o sobie. Kiedy Żorż pozwalał sobie kaprysić lub gniewać się, major wyśmiewał się z niego w sposób który się zawsze matce zbyt ostrym wydawał. Pewnego dnia Dobbin przyszedł zabrać malca do teatru. Przy wejściu Żorż nie chciał iść na parter, mówiąc że to miejsce dobre jest dla motłochu. Major wprowadził go do loży a sam poszedł na parter, ale nie przeszło kilka minut jak uczuł że go ktoś bierze pod ramię i drobną rączką w eleganckiej rękawiczce rękę jego ściska. Zorż spostrzegł śmieszną stronę swego postępku i przyszedł zająć miejsce obok majora który spojrzał łagodnie i z życzliwym uśmiechem przyjął marnotrawnego syna. Dobbin kochał Żorża jak kochał wszystko co było bliskiem Amelji, która była prawdziwie uszczęśliwioną kiedy jej major opowiadał o tem co zaszło w teatrze. Wówczas patrzyła na Willjama z nieznaną mu dotąd czułością.
Żorż nie miał dosyć słów rozwodząc się przed matką z pochwałami dla majora.
— Kocham go bardzo, moja mamo — mówił — bo on o wszystkiem mówi zajmująco, nie tak jak stary Veal, który się tylko sam wychwala i nudzi okresami dłuższemi jak pół mili. Na pensji nazywamy go bełkotem. To ja mu dałem ten piękny przydomek; nie prawdaż, mateczko, że dosyć stosownie go nazwałem. Willjam czyta i rozumie po łacinie i po francusku jak po angielsku, a nigdy wychodzimy razem, to mi opowiada o ojcu moim a nigdy o sobie. A jednak pułkownik Buckler kiedy był u dziadunia, mówił — sam to słyszałem — że Dobbin był z najdzielniejszych oficerów armji i że się nawet nieraz bardzo odznaczył. A dziadunio zdziwił się na to i powiedział: „Jakto? Czy to być może? Ten niezdara? Jakbym myślał że już nie ma większego niedołęgi na całym świecie, to zmokła kura!“ Ale to nieprawda? jak ci się zdaje mamo?
Emmy zaczęła się śmiać. Dzieliła ona zdanie swego syna że Dobbin nie jest zmokłą kurą.
Stosunek serdeczny i wzajemny pomiędzy Żorżem a majorem wzrastał z dniem każdym i był daleko czulszy jak między siostrzeńcem a wujem. Żorż nauczył się doskonale naśladować ruchy i ton wuja; kiedy chciał rozśmieszyć wszystkich, wkładał ręce w kieszenie nadymał policzki i przemawiał z tak wiernym akcentem do sług, że ci nie mogli wstrzymać się od śmiechu. Sam major nawet z trudnością zachowywał swoją powagę, gromił jednak malca, a Amelja na wszystko go zaklinała żeby się od tej swawoli powstrzymał; inaczej Żorż nie krępowałby się nawet obecnością wujaszka.
Nasz wysoki dygnitarz spostrzegł doskonale że jest przedmiotem żartów siostrzeńca, i dlatego był zawsze przy nim jak okradziony; żeby zaś pokryć to zmieszanie, przybierał dziwnie imponującą powagę, która go o wiele zabawniejszym, niż był przedtem, czyniła. Jeżeli mógł się naprzód dowiedzieć kiedy Żorż ma być w domu, to można było liczyć na pewno że miał niby jakąś partję w klubie na ten dzień ułożoną. Nikt się tem, o ile wiemy, nie smucił a nawet w dnie tylko stary Sedley wychodził z swego pokoju i zostawał z wszystkimi w salonie, gdzie rozmowa toczyła się swobodnie w kółku rodzinnem, do którego i major Dobbin zdawał się należeć, a mówiąc nawiasem, pełne miał do tego prawo. Nie byłże on prawdziwym przyjacielem, a tem samem niejako członkiem rodziny?
— Mógłby był zostać sobie w Madras — mawiała miss Anna o swoim bracie — nie warto było wracać po to żeby nigdy w domu nie siedzieć.
— Ależ szanowna miss Anno, major cię do ołtarza prowadzić nie myśli!
Józef Sedley prowadził żywot szlachecko próżniacki jak to znakomitemu dygnitarzowi przystało. Najpierwszem jego staraniem było uzyskać wstęp do Wschodniego klubu, gdzie większą część dnia przepędzał w towarzystwie swoich znajomych z Indji, jadł z nimi obiad i prowadził ich na wieczór do siebie.
Amelja miała włożony na siebie obowiązek bawienia żon tych panów i trudnienia się przyjęciem gości. Przy obiadach mówiono zawsze o Indjach, ale niech czytelnik nie myśli żeby sposób traktowania tego przedstawiał coś nowego lub zajmującego — nie, bynajmniej ludzie grają zawsze i wszędzie jednę i tęż samą komedję!
Wkrótce już Amelja musiała zaopatrzyć się w książeczkę do zapisywania wizyt i przejeździć większą część dnia, odwidzając damy, których mężowie piastowali wysokie godności w Bombay, w Kalkucie lub w Madras. Każdy przyzwyczaja się łatwo do zmian, jakie w życiu jego zachodzą: Amelja też bardzo prędko z tym nowym dla niej obeznała się trybem. Codzień wyjeżdżała powozem na zwykłą wycieczkę, a mały groom w liberji zeskakiwał i wsiadał ciągle na kozioł, zostawiając w każdym domu bilety wizytowe Amelji i jej brata. Czasem Emmy podjeżdżała do klubu, gdzie Józef wsiadał do powozu dla użycia świeżego powietrza, albo też zabierała ojca, żeby go zawieść do Regent-Park. Niedługo potem oswoiła się tak łatwo z panną służącą, groomem, powozem i wizytami, jak kiedyś przywykła do cichego i skromnego życia w Brompton; zarówno tem jaki tamtem zadowoloną była; a gdyby przypadkiem los jej przeznaczył książęcą koronę, to ani wątpić można, że ją by nosić dobrze umiała.
Każda z tych pań zgadzała się na to że Amelja nie mając nic nadzwyczajnego w sobie, była niezmiernie ujmującą i wszystkim się podobać musiała.
Mężczyźni bez wyjątku zachwycali się jej dobrocią, wdziękiem, otwartością i swobodą naturalną. Złota młodzież, dandysi z wypielęgnowanemi wąsikami, z błyszczącemi na brzuchu łańcuszkami, rozrzuceni w powozach, bywający w najpierwszych arystokratycznych salonach, harcowali konno obok jej powozu w parku i składali jej wizyty rano. Swankey, oficer gwardji, najniepezpieczniejszy z Don Żuanów i największy pędziwiatr w armji, zostawał raz sam jeden w towarzystwie Amelji i opowiadał jej różne przygody w czasie polowania na dziki, kiedy nadszedł major Dobbin. Od tej chwili Swankey wyplatał niestworzone rzeczy na chudego i długiego mefistolesa wojsk królewskich, który nie znosił dowcipu w konwersacji.
Kto inny na miejscu majora byłby już może zazdrośny, a co najmniej zaniepokojony widokiem kapitana z Bengalu; ale Dobbin miał charakter prosty, szlachetny, i nigdy w świecie nie byłby zdolny podejrzywać taką jak Amelja istotę. Hołdy, jakie jej składano, pochwały, jakie wszyscy jej oddawali, czyniły go szczęśliwym. Bo czyż nie dosyć już prześladowań cierpiała? Czyż dotąd umiano ją kiedykolwiek należycie ocenić?
Józef postarał się żeby być u dworu przedstawionym, jak to każdy wierny poddany Jego królewskiej Mości zrobić powinien. Udał się przedtem w galowym stroju do klubu, gdzie major w starym i wytartym uniformie przyszedł po niego. Józef wyznawał dotąd liberalne zasady, ale od tej chwili został zapamiętałym torysem, i nie uspokoił się dopokąd siostry u dworu nie przedstawił. Zdawało mu się, że w tem tylko prawdziwe szczęście dla kraju i dla monarchy, żeby Józef Sedley ze swoją rodziną zajął miejsce na stopniach tronu.
Myśl ta nie mało bawiła Amelję.
— Czy mam włożyć na siebie familijne klejnoty? śmiejąc się, zapytała brata.
— Klejnoty? myślał sobie major; o! gdybym tylko miał prawo ci je ofiarować, przekonałbym cię, że nie ma tak świetnych, którychbyś posiadać nie mogła.




XIV.[3]
Dwa gasnące światełka.

Zaledwie kończyła się żałoba po pani Sedley, i Józef zrzucił z siebie czarne suknie a zaczął przywdziewać jaskrawe kolory, w których najwięcej gustował, kiedy zdrowie starego Sedley’a zaczęło wzniecać obawy w tych, co go otaczali. Łatwo było przewidzieć że staruszek połączy się wkrótce z towarzyszką, która go w ostatecznej wyprzedziła pielgrzymce.
— Stan mego ojca — mawiał Józef w klubie — nie pozwala mi przyjmować was tak jakbym sobie życzył, a przynajmniej zmusza mnie odłożyć to na rok następny: ale przychodźcie do mnie, moi panowie, o wpół do siódmej wieczorem, jak tylko możecie, a zrobicie mi tem prawdziwą przyjemność. Będziecie tylko musieli poprzestać na tem co zastaniecie, z góry was uprzedzam, wybaczcie.
Tym sposobem Józef wypróżniał butelki Bordeaux w gronie kilku przyjaciół, cicho i bez hałasu, podczas gdy na górnem piętrze ojciec jego gasnął powoli. Po objedzie zasiadano do zielonego stolika, major czasem brał także karty do ręki, a mistress Osborne ukazywała się na chwilę niekiedy, jeżeli chory, którego pilnowała ciągle, usnął tym lekkim snem, jaki nawiedza zwykle ludzi starych kiedy już życie ucieka.
Starzec nieustannie pytał o córkę i wtenczas tylko czuł się szczęśliwym i spokojnym kiedy widział Amelję przy sobie. Od nikogo nie chciał przyjąć lekarstwa ani posiłku tylko od córki, której jedną myślą było osłodzić ostatnie chwile drogiego dla niej życia. Postawiła łóżko swoje obok drzwi prowadzących do pokoju ojca i przybiegała do niego jak tylko się poruszył; ale złamany chorobą i cierpieniem starzec nie jedną bezsenną godzinę nieruchomie przepędził, żeby nie przerywać spoczynku swego opiekuńczego Anioła.
Nigdy jeszcze Sedley nie czuł tak żywego dla córki przywiązania, jak teraz na widok cichego, ale ciągłego poświęcenia, które wypełniało całe życie tej kochającej i rzadkiej istoty.
— Nie jest że to promień słońca wchodzący do po koju chorego? — mówił do siebie Dobbin widząc Amelję spieszącą do biednego starca.
— O! trzeba być ślepym lub zimnym jak lód żeby nie dostrzedz wyrazu miłości i współczucia na twarzy kobiety karmiącej dziecię, lub siedzącej przy łóżku chorego! Amelja, otaczając tysiącznemi staraniami swojego ojca, jaśniała tą słodyczą i dobrocią, która — można powiedzieć — wiele piękność przewyższa.
Wtenczas dopiero w sercu starego ojca zagoiła się bolesna rana, którą przez kilka lat starannie ukrywał; wtenczas dopiero zapomniał wszystko co mu tak długo na sercu ciężyło, kiedy nieraz podczas nocy bezsennych razem z żoną oskarżał córkę o oddanie się szalonej miłości dla syna i nierozsądnemu smutkowi po rozstaniu się że była obojętną na niedolę starych nad grobem stojących rodziców. Kiedy się chwila ostatnia zbliżała, stary Stedley uczuł dopiero niesprawiedliwość tych wyrzutów, znoszonych zawsze z cierpliwością i rezygnacją. Pewnego wieczora Emmy weszła jak zwykle na palcach do pokoju ojca. Starzec nie spał: pilno mu było zrzucić ciężar z serca; wyciągnął do niej zimną rękę i rzekł:
— Ach! Emmy przebacz, byłem bardzo niewdzięczny i niesprawiedliwy względem ciebie.
Amelja klęczała modląc się przy łóżku chorego, który podobnież modlił się myślą i ściskał ciągle rękę córki. Obyśmy, miły czytelniku, w podobnej chwili znaleźli również tak czyste serce, któreby swoje modlitwy z naszemi łączyło!
Cała przeszłość może stanęła mu wówczas przed oczyma i powodzenie w początku karjery, następnie świetne czasy dostatków, a w końcu ruina i upadek na ostatnie lata bez żadnej innej nadziei jak śmierć, która niebawem zabrać go miała. Nie było już czasu myśleć o przełamaniu nieubłaganego losu, który zniweczył wszystkie nadzieje i dał w udziele niedostatek i hańbę. Za sobą zostawiał zawody i cierpienia, przed nim... śmierć. Powiedz mi, łaskawy czytelniku, jaki los wydaje ci się znośniejszym: umrzeć wśród szczęścia i chwały, czy zakończyć życie w nędzy i upokorzeniu? Opływać w dostatki i uledz ogólnemu prawu natury, czy też zejść z tego świata kiedy się bitwę przegrało? Jakże dziwnego uczucia musi doznawać ten, który doczekał chwili, kiedy sobie powiedzieć może: Jutrzejsze zwycięstwo lub porażka mało już mnie obchodzi! Jutro słońce wschodzić będzie jak zwykle, ludzie tysiącami spieszyć będą tam, gdzie ich obowiązek lub zabawa powołuje, i nikt nawet nie spostrzeże że mnie już nie ma w szeregach.
Jakoż rzeczywiście nadszedł dzień kiedy każdy z ludzi, porwany prądem zabawy lub interesów, szedł naprzód, nie zważając nawet że starego Sedley’a w tłumie brakowało. Był już wolny od walki z losem i nie potrzebował żadnych tworzyć planów, ani żywić nadziei. Nie pozostawało mu nic więcej jak zająć miejsce w cichem ustroniu cmentarza w Brompton, obok swej wiernej towarzyszki.
Józef, major Dobbin i Żorż odprowadzili zwłoki starca na miejsce wiecznego spoczynku. Józef przybył na pogrzeb umyślnie z Hotelu Podwiązki w Richmond, gdzie kilka dni po zgonie ojca przepędził; nie chciał bowiem po tak smutnym wypadku zostawać w domu. Emmy pełniła swoje obowiązki do końca. W smutku jej było coś dziwnie uroczystego, ale duch nie upadał. Myśląc że i na nią kiedyś kolej przyjdzie, pragnęła tylko umierać z takim spokojem, z taką pogodą w duszy, jak ojciec, którego ostatnie chwile tchnęły wiarą, rezygnacją i poddaniem się wyrokom Opatrzności.
Stary Sedley trzymał rękę córki w tej uroczystej chwili, a jeżeli wspominał o boleściach minionych, to życia nie żałował, zapewne i śmierci się nie lękał.
Gdybyśmy się w tym samym czasie do Russel Square przenieśli, usłyszelibyśmy tam starego Osborn’a mówiącego do Żorża te słowa:
— Chcesz wiedzieć co może praca, zasługa, zdrowe zapatrywanie się na rzeczy i wprawa w prowadzeniu interesów? Patrz na mnie! Porównaj co ja zrobiłem żeby dojść do kredytu, jaki mam wszędzie, z pięknemi spekulacjami pana Sedley’a, które go do brakunctwa przywiodły. A jednak przed dwudziestu laty jego finansowa pozycja była lepsza od mojej, bo miał o dziesięć tysięcy funtów szterlingów więcej odemnie.
Miss Osborne i rodzina Clapp odwidzili Amelję po stracie, jaką poniosła, ale nikt więcej nie wspomniał o panu Sedley, a świat zapomniał że kiedyś żył człowiek tego imienia.
Pochwały oddawane majorowi Dobbin przez pułkownika Buckler’a wywoływały — jak już z opowiadania Żorża wiemy — uśmiech pogardy i niedowierzania na ustach starego Osborn’a. Później jednak pochwały te były wygłaszane przez inne wiarogodne osoby, a kiedy nakoniec imię majora znalazło się na liście osób przyjmowanych w salonach arystokratycznych stolicy, stary nasz arystokrata z Russel-Square musiał odtąd majora wyżej w opinji swojej postawić, i usposobienie swoje, pomimo pierwotnego wstrętu, znacznie złagodzić.
Obowiązki majora, jako opiekuna Żorża, wprowadziły go w bliższe stosunki że starym Osbornem. Ztąd wynikało że ci panowie musieli się od czasu do czasu widywać. Pewnego dnia, kiedy major zdawał Osbornowi rachunki z wydatków Amelji i jej syna, stary dopatrzył się, nie bez wewnętrznego zadowolenia, że Dobbin większą część funduszów, obróconych na życie wdowy i jej syna, wyjął z własnej kieszeni.
Zmuszony do dania dokładniejszych wyjaśnień, nie umiejący kłamać major, czerwienił się, plątał się w mowie i nakoniec — prawdę wyznał.
— To małżeństwo — mówił on — było, mogę powiedzieć, mojem dziełem. Tu Osborne zmarszczył brwi a major tak ciągnął dalej: — zdawało mi się że mój przyjaciel za daleko był zaszedł żeby się mógł cofać bez ujmy honoru; zresztą mistress Osborne tegoby nie przeżyła. Nic zatem naturalniejszego nad to, że kiedy żona mego przyjaciela znalazła się w krytycznem położeniu, miałem sobie za święty obowiązek przyjść jej z pomocą.
— Majorze — odpowiedział Osborne czerwieniejąc i marszcząc brwi znowu — zrobiłeś mi wiele złego, ale pozwól mi uściskać swoją rękę i powiedzieć że jesteś zacnym i uczciwym człowiekiem. Bóg mi świadkiem że nigdy mi na myśl nie przyszło żeby mój wnuk i żona mego syna żyli z twojej łaski.
Dobbin, zmieszany że jego niewinne podstępy na jaw wyszły, ścisnął podaną mu rękę, i starał się zatrzeć w umyśle starego uprzedzenia względem syna przez tyle lat żywione.
— Jerzy — mówił major — miał piękną, i szlachetną duszę. Wszyscyśmy go w pułku kochali, i wszystkobyśmy dla niego zrobić byli gotowi. Dumny byłem jego przyjaźnią, nieraz będąc z nim na przechadzce, czułem się więcej zaszczycony jak gdybym był razem z głównodowodzącym armją naszą. Nie zdarzyło mi się spotkać nikogo ktoby mu dorównał w zimnej krwi i odwadze. Jednem słowem, Jerzy posiadał wszystkie przymioty dzielnego żołnierza.
Opowiedziawszy starcowi niektóre wypadki z życia syna dla uwydatnienia jego wysokiej wartości, major temi słowy zakończył:
— Żorż jest żywym portretem swego ojca.
— Ale do tego stopnia — dodał dziadek — że czasem mimo woli dreszcz mnie przebiega.
Major był zaproszony parę razy na objad do pana Osborna’a, a było to jeszcze w czasie choroby biednego Sedley’a. Po objedzie rozmowa toczyła się przez cały wieczór o poległym bohaterze, o jego zasługach i doskonałościach. Pan Osborne podnosił męstwo syna i wychwalał jego czyny, które okrywały blaskiem chwały całą jego rodzinę. Nigdy jeszcze stary nie był tak dobrze usposobiony dla syna; major cieszył się serdecznie, bo to zdawało się zapowiadać przebaczenie i zapomnienie wszystkiego. Osborne zaczął nawet nazywać majora po imieniu, tak jak to dawniej bywało kiedy Jerzy i Dobbin kolegowali z sobą. Major był uszczęśliwiony i liczył już z pewnością na bliskie pojednanie.
Nazajutrz przy śniadaniu miss Osborne zaczęła robić złośliwe uwagi — z cierpkością jej wiekowi właściwą o powierzchowności, układzie i ruchach majora. Pan Osborne przerwał jej mowę:
— Ej, moja kochana — odrzekł — przyznaj się że nie odrzuciłabyś go, gdyby ci tylko słowo powiedział, ale to są winogrona zielone, jak mi się zdaje. A potem: major nie jest tak brzydki jakby można było myśleć słysząc to, co mówią.
— Doskonale, wybornie, mój dziaduniu, odezwał się Żorż z miną aprobującą zdanie Osborn’a.
Potem zbliżył się do dziadka figlarnie, spojrzał na niego z uśmiechem i ściskał go serdecznie. Wieczorem Żorż opowiedział to zajście matce, która przyznała mu że bardzo dobrze zrobił.
— Baz wątpienia — mówiła do syna — jest to człowiek z sercem pełnem poświęcenia i najdelikatniejszych uczuć; ojciec twój niezmiernie go cenił.
Nadejście majora wywołało na twarz Amelji lekki rumieniec. Mały trzpiot powiększył zmieszanie matki opowiadaniem majorowi całej przygody, zaczynając od końca.
— Ależ pan nic nie wiesz o tem — prawił dalej — że ja znam jedną panienkę, któraby z chęcią majorową została. A panienka taka jakich mało: cera i płeć prześliczna, czoło wysokie, i od rana do wieczora zajęta łajaniem sług i zrzędzeniem na wszystko i na wszystkich.
— Któż to jest? — zapytał Dobbin.
— Moja ciotka Osborne, dziadunio sam jej to posiedział. To będzie wyborne, Dob, jak ja będę cię wujem nazywał.
Słaby głos chorego Sedley’a, który z sąsiedniego pokoju wołał Amelji, przerwał ten żart małego Żorża.
Nie ulegało najmniejszej wątpliwości że w usposobieniu starego Osborna wielka zachodziła zmiana. Często zapytywał Żorża o zdrowie wuja i śmiał się kiedy malec naśladował głos jego i pospiech łapczywy z jakim Józef zupę zwykle jadał. Nieraz zaś kończył tą uwagą:
— Przestań Żorż, to nie dobrze żeby dzieci wyśmiewały swoich krewnych. — Potem zwracając się do córki: — Miss Osborne, proszę cię, jak wyjedziesz na przechadzkę, wyrzucisz mój bilet wizytowy panu Sedley; nie byliśmy nigdy źle z sobą.
Po wspólnej wymianie biletów Józef i major odebrali zaproszenie na najwystawniejszy i najnudniejszy objad, jaki kiedykolwiek był dany przez pana Osborne. Wszystkie srebra stołowe z szaf powyjmowano, towarzystwo najlepsze sproszono. Józef prowadził do stołu miss Osborne, która wracając do salonu bardzo uprzejmie z nim rozmawiała, rzuciwszy zaledwie parę słów majorowi, chociaż ten przy objedzie siedział między nią i jej ojcem i mocno był przez cały ten czas zmieszany. Józef oświadczył głosem uroczystym że nigdy w życiu nie jadł lepszej żółwiej zupy, i zapytywał pana Osborna zkąd ma tak dobrą maderę.
— To wino kupione na licytacji po panu Sedley, szepnął z cicha lokaj gospodarzowi domu.
— Mam już to wino od dawna w mojej piwnicy, odpowiedział Osborne — dosyć mnie to drogo kosztuje! — Jednocześnie schylił się do sąsiada swego z drugiej strony i powiedział mu na ucho: — Wino to pochodzi z piwnicy jego szanownego ojca.
Osborne zapytywał kilka razy majora o swoją synowę. Czytelnik łatwo się domyśli że major zawsze miał coś do powiedzenia w tym przedmiocie. Mówił szeroko o przywiązaniu Amelji dla męża, o czci, z jaką zawsze pamięć o nim zachowuje, o poświęceniu dla starych i chorych rodziców, rezygnacji w znoszeniu cierpień, i nakoniec — o szlachetnych popędach serca, któremi zwykle się kieruje w wszystkich okolicznościach życia.
— O! pan nie zdołasz wyobrazić sobie męczarni jakie ta kobieta przetrwała w swem życiu, mówił Dobbin drżącym głosem; co do mnie, jestem mocno przekonany że pan się wyleczysz z swoich niesłusznych uprzedzeń. Jeżeli mistress Osborne zabrała panu syna, to w zamian oddała mu swego, a mogę panu upewnić że jakkolwiek pan kochałeś swego Jerzego, to jednak nie ma przywiązania, któreby dorównać mogło temu, jakie ona ma dla swego dziecka.
— Panie Willjamie, jesteś pan z gruntu poczciwym człowiekiem, powiedział Osborne.
Dotąd nigdy na myśl Osbornowi nie przyszło że Amelja mogła cierpieć rozłączając się z dzieckiem, chociaż wiedziała że mu na niczem nie zbywa i że los jego zupełnie jest zapewniony. Teraz więc pojednanie stawało się coraz więcej prawdopodobnem; serce Amelji biło gwałtownie na samą myśl spotkania się z ojcem Jerzego; biedna kobieta obawiała się ogromnie tej chwili, która jenakże nie nastąpiła z powodu choroby, a później śmierci pana Sedley’a. Ten ostatni wypadek silne zrobił wrażenie na umyśle pana Osborna, u którego upadek sił fizycznych i moralnych z każdym dniem prawie stawał się widoczniejszym. Lekarz, widząc go cierpiącym znacznie i zmienionym, oświadczył że puszczenie krwi i podróż morska są choremu nieodbicie potrzebne; ale pan Osborne rady tej nie przyjął, oba proponowane środki odrzucił i sprowadził prawników dla zrobienia może pewnych zmian w testamencie.
Jednego poranku pan Osborne nie przychodził na śniadanie dłużej niż zwykle. Służący wszedł do pokoju pana i znalazł go leżącego na podłodze. Uwiadomiono natychmiast o tem miss Osborne i sprowadzono lekarzy. Postawienie baniek wróciło w części przytomność choremu, który pomimo ratunku czwartego dnia skończył życie. Lekarze ustąpili miejsca czarnym przedsiębiorcom obrzędów pogrzebowych. Wszystkie okiennice od ulicy były pozamykane. Bullock przyleciał z miasta w największym pośpiechu.
— Ileż zostawił temu małemu błaznowi — pytał Bullock sam siebie; nie może być żeby mu zapisał połowę majątku; musiał całą fortunę na trzy równe części podzielić.
Nie jednemu ze znajomych nasuwało się inne jeszcze pytanie: Co nieboszczyk chciał powiedzieć przed śmiercią, kiedy napróżno mówić usiłował? Może chciał zobaczyć Amelję i schodząc ze świata pojednać się z tą, która jego syna tak gorąco kochała. Przypuszczenie to nabiera tem więcej prawdopodobieństwa, że w testamencie nie było śladu tej nienawiści, która tak długo serce jego napełniała.
Po śmierci pana Osborn’a znaleziono w kieszeni jego szlafroka list z wielką czerwoną pieczęcią, pisany do ojca przez Jerzego w przeddzień bitwy pod Waterloo. Widać że stary przejrzał także i inne papiery odnoszące się do tej sprawy, bo klucz od szkatułki, w której schowane były, znajdował się jeszcze w jego kieszeni, i pieczęcie na kopertach świeżo złamane były. Możnaby przypuszczać że to się stało w nocy poprzedzającej atak apoplektyczny, kiedy służący przynosząc mu herbatę, zastał go nad otwartą księgą Pisma świętego, w czerwony safjan oprawną.
Po otworzeniu testamentu okazało się że połowa fortuny była przeznaczona dla wnuka; resztą zaś dwie siostry podzielić się miały. Pan Bullock mógł dalej prowadzić interesa na wspólne imię wszystkich spadkobierców, albo — gdyby mu się podobało — wycofać z obrotów handlowych część kapitału, na jego żonę przypadającą. Ze schedy Żorża był zapewniony dożywotni roczny dochód pięciuset gwinei na korzyść jego matki: „wdowy po moim ukochanym synu Jerzym“, jak się starzec w testamencie wyraził. Amelja przytem na mocy ostatniej woli zmarłego, w tymże dokumencie wyrażonej, miała prawo zabrać syna do siebie.
Egzekutorem testamentu naznaczony był major Dobbin: „przyjaciel mego ukochanego syna“. „Jako dowód wdzięczności za szlachetną pomoc z własnych funduszów niesioną, proszę go o przyjęcie sumy odpowiedniej na kupienie stopnia pułkownika, jeżeli nie zechce obrócić jej na inny użytek.“
Amelja dowiedziawszy się że ojciec jej męża umarł nie zachowując do niej żadnego żalu, była przejęta najżywszą dla zmarłego teścia wdzięcznością; ale uczucie to granic nie miało kiedy jej powiedziano że może zabrać syna do siebie i że to głównie majorowi zawdzięcza. Amelja teraz dopiero dowiedziała się także o pomocy niesionej przez Willjama w chwilach ciężkich prób, jakie przechodziła walcząc z niedostatkiem, z nędzą prawie. Wówczas to, upadłszy na kolana, jakże gorąco błagała niebios o błogosławieństwo dla tak szlachetnego i wiernego przyjaciela!
Czy nie miała nic więcej oprócz wdzięczności do odpłacenia tak bezinteresownego, tak szczytnego poświęcenia? Zaledwie jakieś cieplejsze uczucie obudziło się czasem w jej sercu, kiedy zdawało się jej natychmiast że widzi postać Jerzego, jak wstaje z grobu i mówi do niej: „Ameljo! do mnie należysz, do mnie jednego tylko, i na wieki.“ Willjam, niestety! znał dobrze najdelikatniejsze odcienia uczuć w tem sercu, które od tylu już lat trafnie odgadywać umiał.
Zadziwiający naprawdę był widok zmiany zaszłej nagle w stosunkach otaczających Amelję, kiedy testament p. Osborna był już wszystkim wiadomy. Widząc podwojoną lub potrojoną uprzejmość okazywaną jej przez dalszych i bliższych znajomych, można było przyjść do wniosku że papiery mistress Osborne poszły znacznie w górę. Nawet słudzy Józefa, którzy dotąd nie spieszyli się z wykonaniem rozkazów Amelji a często odpowiadali jej: Trzeba się pana zapytać“, ci sami słudzy byli dziś gotowi biedz na każdy odgłos dzwonka pani Osborne, bez szemrania i bez złorzeczeń jak to dawniej bywało. Kucharka przestała żartować z starych wypłowiałych sukni mistress Osborne, woźnica przestał mówić że konie dostaną dychawicy jeżeli codzień będą musiały ciągnąć powóz, a raczej szpital na kołach z panią Osborne i jej chorym ojcem. Teraz przeciwnie, nie tylko że zawsze był gotów zaprządz konie do powozu Amelji, ale się obawiał żeby stangret Józefa Sedley’a go nie uprzedził, i upewniał zawsze że stangreci z Russel-Square nie znają dobrze miasta i źle wyglądają na koźle powozu, w którym szlachetna lady siedzi.
Znajomi obojga płci i przyjaciele Józefa tak stali się łaskawi na Amelję — na którą dotąd nie zwracali uwagi, że po dwóch dniach stosy biletów i listów kondolecyjnych wznosiły się na jej stole. Sam Józef nawet, który dotąd lekceważył siostrę i karmił ją z łaski, jakby dla dopełnienia ciężkiego obowiązku, zaczął ją zupełnie inaczej traktować niż przedtem. Zajęty myślą żeby coraz to nowe wynajdywał dla niej rozrywki, mawiał często że chciałby wynagrodzić „temu kochanemu dziecku“ przeszłe nieszczęścia i cierpienia. Teraz czuły braciszek nie spóźniał się nigdy na objad lub śniadanie „żeby siostra na niego nie czekała“, i zapytywał ją codzień jakie ma projekta na wieczór.
Jako opiekunka Żorża, Amelja, za zgodą majora, prosiła pannę Osborne żeby ta zostawała w Russel-Square jak długo zechce; ale miss Osborne grzecznie podziękowawszy bratowej, oświadczyła że smutnoby jej było mieszkać samej w tym domu, wyniosła się do Cheltenham, i zabrała z sobą dwóch służących, odprawiając resztę służby z hojnemi gratyfikacjami. Mistress Osborne zatrzymałaby chętnie starego lokaja, ale ten wolał założyć z swoich oszczędności mały hotelik na swoją rękę. Szczęść mu Boże.
Amelja, po długim namyśle, postanowiła że teraz jeszcze nie zamieszka domu teścia swego. Piękne meble z różanego drzewa, dywany, kandelabry, lustra weneckie i inne sprzęty, zostały starannie opakowane; srebra zaś stołowe u bankiera złożone; dom zamknięty. Wszystko tak zostać miało do czasu kiedy Żorż będzie pełnoletnim.
Pewnego dnia Amelja weszła z synem do tego pustego domu, w którym była po raz ostatni na długo jeszcze przed swoim ślubem. W dziedzińcu leżały resztki słomy od pakowania i obwijania mebli; pokoje były zupełnie puste; ściany nagie; gwoździe tylko świadczyły że kiedyś lustra i obrazy zawieszone tu były. Matka z synem poszli na górę, do pokoju, gdzie — jak Żorż na ucho matce powiedział — dziadunio umarł. Wszędzie pusto i ponuro. Udali się na wyższe piętro i weszli do pokoju ojca Żorża. Te same pustki i grobowe milczenie. Dziecko tuliło się do matki, która w tej chwili o kim innym myślała.
Zbliżyła się do okna, w które nieraz miała długo wzrok utkwiony, żeby zobaczyć syna kiedy po bolesnem z nim rozstaniu przesiadywała godziny całe na ławeczce naprzeciw domu Osbornów. Oczy jej odszukały teraz ponad drzewami Russel-Square stary dom rodziców, gdzie jej tak dobrze było, gdzie wiek dziecinny w błogim przeszedł spokoju. Cała przeszłość stanęła jej żywo w pamięci; gdzież są te dni świąt wesołych, te twarze zawsze uśmiechnięte i radośne, te chwile szczęścia i spokoju, zburzone tak wcześnie troskami i niedolą? Wśród tych drogich wspomnień znalazł także miejsce obraz człowieka, który był jej podporą w nieszczęściu, jedynym przyjacielem i opiekunem.
— Patrz mamo, przemówił Żorż, te litery J. O. wyrznięte brylantem na oknie; nigdy dotąd tego nie zauważałem, bo to nie ja zrobiłem.
— To był pokój twego ojca, przedtem jeszcze nim byłeś na świecie, moje dziecko — odpowiedziała zarumieniona Amelja ściskając syna.
Wracając z Russel Square na Richmond, gdzie dom dla siebie najęła, Emmy nie mówiła ani słowa. W nowo najętym domu Amelja musiała codzień przyjmować adwokatów i różnego rodzaju prawników, którzy znosili wiązki papierów, stosy dokumentów i podawali zapewne okrągłe rachunki za swoje odwiedziny. Pokój osobny był przeznaczony dla majora, przepędzającego tam wiele czasu nad rozpatrzeniem i urządzeniem interesów swego pupila.
Z powodu śmierci dziadka odebrano Żorża z pensji na czas nieograniczony, a pan Veal podjął się ułożyć napis grobowy do umieszczenia poniżej pomnika kapitana Jerzego Osborna w kaplicy Znalezionych Dzieci.
Mistress Bullock, ciotka Żorża, oburzona na małego potwora, który ją pozbawił większej części spodziewago spadku, okazywała w tem wszystkiem najlepsze usposobienie dla bratowej i synowca, pierwsza zbliżyła się do nich, przywożąc jednego dnia do Richmond swoje chorowite dzieci w powozie herbami okrytym. Rodzina Bullocków weszła do ogrodu gdzie Amelja czytała, Józef nalewał wódkę na maliny, a Żorż skakał przez majora stojącego na czworaku i przewróciwszy koziołka, potoczył się pod nogi wchodzących gości. Dzieci miały na sobie ubrania z czarnego aksamitu, oraz kity z piór czarnych przy kapeluszach, i szły obok matki ubranej także w grubą żałobę.
— Wiek jego zupełnie stosowny dla Rózi — pomyślała troskliwa matka, rzuciwszy okiem na siedmioletnią dziewczynkę, poczem głośno się do niej odezwała.
— Róziu, uściskajże swego kuzynka; jakże się masz, mój kochany Żorży? Nie poznajesz mnie, moje dziecko? Wszak jestem twoją ciocią!
— O! bardzo dobrze poznaję, ale nie chcę być ściskanym — odpowiedział Żorż, i uciekł co prędzej wymknąwszy się zręcznie z otwartych już objęć posłusznej kuzynki.
— Czekaj, mały figlarzu, zaprowadź mnie do mamy — wołała mistress Bullock.
Pierwszy to raz od piętnastu lat Amelja spotkała siostrę swego męża, która nie pomyślała nigdy odwidzić bratowej kiedy ta żyła w biedzie i niedostatku.
Wielu innych w tenże sam postąpiło sposób, a między tymi i nasza dawna znajoma, z domu miss Schwartz, przyjechała z mężem i z lokajami w żółtej liberji żeby odwidzić Amelję, dla której dawne w sercu obudziła uczucia. Schwartz zapewne nie przystałaby nigdy kochać Amelji, gdyby ją była ciągle widywała — bo należy oddać jej tę sprawiedliwość — ale jakże chcecie, mili czytelnicy, Londyn jest miastem ogromnem, czy podobna więc znaleść czas na odwidzanie znajomych i przyjaciół? Jeżeli ten lub ów znika ze sfery towarzyskiej, w której żyjemy, to zmuszeni zostać na swojem miejscu, nie możemy się zajmować jego losem i dochodzić tego co się z nim stać mogło. Czyżby inaczej na Targowisku Próżności być powinno?
Zaledwie minął czas naznaczony zwyczajami towarzyskiemi do opłakiwania strat drogich osób, mistress Osborne znalazła się otoczoną osobami dobrego tonu ze świata mody elegancji, niepojmującemi prawie, że mogą być ludzie nieszczęśliwi. Każda z tych dam miała przynajmniej jednego para w swoim rodzie, chociaż mężowie ich zwijali się w City z pustym woreczkiem żeby złapać trochę grosza. Niektóre z nich były bardzo uczone, inne zaś surowe dewotki protestantyzmu i gorliwe zwolenniczki wybrannych przez nie pastorów. Emmy czuła się zupełnie obcą w tem otoczeniu: parę razy zmuszona przyjąć zaproszenie pani Bullock, była tem niezmiernie umęczoną.
Mistress Frydryk Bullock przywłaszczyła sobie prawo protegowania Amelji i obeznania jej z formami wielkiego świata. Narzuciła Amelji swoje szwaczki i magazynierki, przepisała sposób urządzenia domu i niemal jej swobodę osobistą ścieśniała konwencjonalnemi prawidłami. Powóz z herbami Bullocków toczył się ciągle po drodze z Rochampton do Richmond i napowrót. Tym sposobem Amelja odbierała dokładne sprawozdania ploteczek miejskich i intryg dworskich, które ją bardzo mało obchodziły. Józef słuchał tego gadulstwa z wielkiem zajęciem, ale major wynosił się prędko, mrucząc coś do siebie jak tylko tę damę lub jej powóz herbowy z daleka zobaczył.
W nadzei że Amelja odbierze kapitały umieszczone u p. Rawdy, jej bankiera, i złoży je u swego szwagra, państwo Bullock dali świetny obiad dla bratowej, po którym major usnął spokojnie w fotelu. Amelja, obca polityce nie oburzała się chwiejnością pana Peel w sprawie bilu tyczącego się emancypacji katolików, a nawet nie powiedziała kto redagował ostatnią kronikę w Edymburgskim Przeglądzie, nie miała zatem wiele do powiedzenia w prześwietnem kole dam zebranych w wielkim salonie. Wzrok jej błądził po zielonych trawnikach i żwirem wysypanych alejach parku, aż się zatrzymał na oszklonej oranżerji, bogato blaskiem zachodzącego słońca oświeconej.
— Bardzo to dobra osoba, ale... dosyć ubogiej inteligencji — mówiła jedna z tych pań. — Major nadzwyczajnie jest nią zajęty.
— Gdyby jeszcze w dzieciństwie zwracano więcej uwagi na jej ogładę, możeby się było udało trochę ją wyrobić, ale dziś to już zapóźno — dodała druga dama.
— Niech panie zechcą być dla niej pobłażliwe — odezwała się mistres Bullock — jest to wdowa po moim bracie, i dlatego tylko wstawiam się za nią, jakkolwiek żaden w tem interes mną nie powoduje.
— Mistress Bullock jest prawdziwie nieumęczona w swoich zabiegach; zawsze ma jakąś intrygę do przeprowadzenia — mówił Rawdy do swego wspólnika kiedy do domu wracali. Widzę że się bardzo do bratowej umizga, a wszystko to dlatego żeby fundusze pani Osborne od nas do ich kasy przeszły. A potem czy może być coś śmieszniejszego jak to nadskakiwanie małemu Żorżowi, którego zawsze obok swojej wymokłej Rózi sadza.
To interesowane, pełne fałszu i egoizmu towarzystwo, pomimo błyszczącego poloru i pewnej wytrwałości, nie mogło niczem naszej Amelji ku sobie pociągnąć; <section begin="r14.2"/>wielka też była radość Emmy kiedy jej zaproponowano podróż za granicę.



<section end="r14.2"/><section begin="r15"/>

XV.
Nad brzegami Renu.

Kilka tygodni minęło od wypadków, któreśmy w poprzedzającym rozdziele opisali.
Po zamknięciu sesji parlamentu, kiedy wszystko co należy do wyższego towarzystwa rozpierzcha się w różne strony dla szukania zdrowia lub rozrywki, statek wypływał z portu unosząc ku Holandji dystyngowanych mieszkańców wielkiego miasta. Tłum podróżnych, rozsypanych na pokładzie statku, świetny i różnobarwny przedstawiał widok: pulchne i rumiane dzieci z hałaśliwemi mamkami, damy w letnich sukniach i różowych kapeluszach, mężczyźni w płóciennych kostjumach i podróżnych czapkach, młodzieńcy z pielęgnowanemi forsownie wąsikami i wygładzonemi szczotką kapeluszami, w których się przejrzeć można, dodajmy do tego starych emerytów z wysoko stojącemi i nakrochmalonemi kołnierzami, a będziemy mieli mniej więcej dokładne wyobrażenie tych synów i cór Albionu roznoszących echo narodowego goddam po wszystkich stolicach cywilizowanego świata.
Również imponujący był widok kufrów, waliz i pudełek od kapeluszy, z których możnaby silną barykadę utworzyć. Studenci z Cambridge w towarzystwie swoich guwernerów jadą zwidzać uniwersytety niemieckie. Młodzi Irlandczycy, z twarzą w piękne faworyty ujętą, z brylantowemi pierścieniami, mile i uprzejmie przemawiają do dam, od których studenci z Cambridge z<section end="r15"/> dziewiczą uciekają niezgrabnością. Spotkać tu można dandysów z Pall.Mall, udających się do Ems lub Wiesbaden dla poprawienia krwi zimowemi obiadami zanieczyszczonej, lub dla wstrząśnienia ruletą osłabionego temperamentu. Pomiędzy nimi widać starego Matuzalema w towarzystwie młodej żony, za którą oficer od gwardji parasolik nosi.
W tłumie poznajemy szlachetną rodzinę Bereakrów, którzy nie robiąc ceremonji lornetują wszystkich i nie mówią do nikogo. Pomiędzy kilkunastu powozami, stojącemi na przedzie pomostu, kareta z ich herbem i koroną piętrzy się dumnie, dźwigając kilka kufrów podróżnych na wierzchu. W drugiej klasie za owemi powozami podróżni niższego gatunku cisną się jak śledzie. Synowie Judy i Izraela mają obok siebie worki i koszyki z żywnością, chociaż każdy z nich tak jest bogaty że mógłby wszystkich podróżnych pierwszej klasy zakupić.
Lokaje, ulokowawszy swoich panów w kajutach lub na pokładzie, zaczynają rozmawiać i puszczać kłęby dymu; żydzi zbliżają się do nich przypatrując się uważnie powozom. Arkę milorda Matuzalema łatwo od innych powozów odróżnić, stoi bowiem obok lando, bryczki i furgony, alias tarantasa milorda Ranauer’a, który gotów byłby w każdej chwili owe ekwipaże wymieniać na pieniądze. Zkąd i na jakich warunkach milord dostał potrzebnych mu na tę podróż funduszów? O tem możnaby się tylko od synów Izraela dowiedzieć, bo ci znają dokładnie co do grosza stan kieszeni milorda. Jeden jeszcze powóz, świeży, lśniący i wygodny, zwracał powszechną uwagę i do zapytań ciekawych pobudzał:
— Czyj to powóz? zagadnął jeden z lokajów z kólczykiem w uchu.
— A to pewno Kirscha, bo wiedziałem go że jadł „butersznity“ w powozie — odpowiedział zagadniony złamanym francusko niemieckim akcentem.
Kirsch, który w tej chwili wysypywał różne języczne przekleństwa na ludzi zrzucających nieporządnie bagaże, zbliżył się do swoich kolegów żeby zaspokoić ich ciekawość. Oznajmił on że piękny powóz jest własnością jakiegoś miljonowego naboba z Kalkuty czy z Jamajki, który go przyjął do służby na czas podróży. W tej chwili młody chłopczyk przeskoczywszy zręcznie przez barykady waliz i kufrów, wylazł na powóz Matuzalema, przebiegł po wierzchu innych i wlazł przez drzwiczki do swego powozu, ku wielkiemu zadowoleniu przyklaskujących spektatorów.
— Nous allonn afoar iun fort bel fojaż, mosie Żorż — (będziemy mieli piękną podróż) powiedział Kirsch wykrzywiając się i gniotąc w rękach swój galonowany kapelusz.
— Idźże do djabła ze swoją francusczyzną — odparł młodzieniec — powiedz mi raczej gdzie są sucharki?
Na to energiczne wezwanie Kirsch odpowiedział narzeczem, niby do angielskiej mowy podobnem, bo chociaż mówił wszystkiemi językami żadnym nie wyrażał się łatwo i poprawnie.
Ten młodzieniec, umiejący rozkazywać a zgłodniały pomimo dobrego śniadania, które jadł w Richmond, był to dobry nasz znajomy Żorż Osborne, miał on odbyć letnią podróż razem z matką, wujem i innym jeszcze mężczyzną, który ich ani na krok nie odstępował. Wszyscy byli w tej chwili na pokładzie.
Józef siedział pod wzniesionym dla siebie namiotem, naprzeciw hrabiego Bareacres i jego szanownej rodziny, śledząc każdy ich ruch z najżywszem zajęciem. W oczach naszego bohatera z pod Waterloo hrabiowska para odmłodniała znacznie od pamiętnego roku pańskiego 1815 kiedy ich widział w Brukseli, raz jeden wprawdzie, ale mówił już odtąd o nich jak o najlepszych swoich znajomych.
Krucze włosy starej markizy Carabas zmieniły się teraz na swoje własnej blondynki, olśniewające oko a piękne, niegdyś czerwone faworyty margrabiego mieniły się przybierając wszystkie odcienia czarnego koloru z świetnym połyskiem. Pomimo tych zmian przezacna para pociągała wzrok i uwagę Józefa, który nie widział nigdy co się w około niego dzieje, jeżeli kiedykolwiek los przyjazny lorda naprzeciw niego umieścił.
— Osoby te podobno cię nie mało interesują — powiedział żartobliwie major. Amelja uśmiechnęła się.
Mistress Osborne miała na sobie suknię żałobną i słomkowy kapelusz podpięty czarnemi wstążkami. Nowe widoki i myśl podróży rozpruszyły smutne wspomnienia i rozlały na jej twarzy wyraz spokoju i zadowolenia.
— Prześliczne niebo! powiedziała Emmy wzruszonym głosem. Spodziewam się że morze będzie spokojne.
Józef rzucił okiem w stronę szlachetnej rodziny hrabiów i rzekł uroczyście:
— Gdybyś odbyła takie jak my podróże nie troszczyłabyś się pewnie o pogodę.
Zahartowanie do podróży, którem Józef chciał się pochwalić, nie ochroniło go od morskiej choroby; całą noc przeleżał w powozie, dokąd służący ciągle mu grok przynosił, ale i to nie wiele pomagało.
Statek zatrzymał się szczęśliwie w Rotterdamie, zkąd nasi podróżni udali się do Kolonji. Józef był uszczęśliwiony kiedy pomiędzy nowoprzybyłymi, których imiona zamieszczają w dzienniku, wyczytał: JW. Lord de Sedley.
Na wszelki wypadek wziął z sobą uniform dworski i zaklinał majora żeby zabrał także swoje dekoracje i mundur wojskowy. Zamiarem nieodwołalnym Sedley’a było przedstawiać się na dworach zagranicznych i składać hołdy panującym wszystkich krajów, które miał swoją obecnością zaszczycić.
Gdzie tylko nasza karawana się zatrzymała Józef spieszył z zaniesieniem karty swojej i majora konsulowi angielskiemu. W wolnem mieście Judenstandt, gdzie nasi podróżni byli na objad przez konsula zaproszeni, Józef gniewał się kiedy mu odradzano żeby nie brał stosowanego kapelusza.
Głównem zajęciem Sedley’a w podróży było utrzymywanie dziennika, w którym zapisywał z najściślejszą dokładnością wygody i niewygody wszystkich hotelow, jak również spis potraw każdego objadu.
Emmy czuła się swobodną i szczęśliwą. Dobbin nosił jej stołek składany i album, i nie przestawał zachwycać się jej rysunkami. Była to nieznana nowość dla Amelji, nieprzyzwyczajonej dotąd do pochwał i budzenia w drugich zachwytu. Siedząc na pokładzie statku Emmy kreśliła szkice skalistych wybrzeży lub zameczków, ukazujących się po obu stronach rzeki. W miejscach, gdzie się zatrzymywali, zwidzała na osiołku ruiny fortec okolicznych w towarzystwie swoich dwóch adjutantów: Żorża i majora. Z tego ostatniego śmiała się serdecznie, bo długie nogi Dobbin’a włóczyły się po ziemi. Major znał dobrze język niemiecki, mógł więc służyć za tłumacza całej kompanji. Żorż przysłuchiwał się opowiadaniom majora o wyprawie nadreńskiej, i gawędził czasem na koźle powozu z mein Herr Kirsch’em, przez co tak się wprawił w języku niemieckim, że mógł się łatwo z kelnerami i pocztyljonami rozmówić, ku wielkiemu zadowoleniu matki i opiekuna.
Podczas tych wycieczek Józef po dobrym objedzie krzepił znużone członki snem spokojnym, albo ogrzewał promieniami słońca, siedząc na ławeczce wśród zieleni hotelowego ogrodu. O! jakże tu błogo oprzeć wzrok swój na szczytach gór ozłoconych blaskiem słońca i kąpiących podnóża w nurtach szlachetnej rzeki. Ktokolwiek raz tylko poił swe oczy tym cudownym widokiem, uniesie ztąd miłe, nigdy niestarte wspomnienie.
Odłóżmy na chwilę pióro i oddajmy się marzeniom, wspomnieniami Renu wywołanym. Wieczór nadchodzi. Trzody krów opuszczają wzgórza, a echo roznosi daleko ich głosy przeciągłe, pomieszane z dzwonkami. W oddaleniu widać jakieś stare miasto, otoczone wałem usypanym i najeżone feodalnemi basztami. Zewnątrz okopów aleje kasztanami wysadzane rzucają na trawę cień niepewny, pomarszczona powierzchnia wody odbija ostatnie połyski ginącego światła. Blady księżyc wznosi się na horyzoncie, walcząc ze słabym blaskiem słońca, kryjącego się za góry zasiane obronnemi zameczkami. Zmrok coraz więcej zapada, niebo i rzeka pokryte już ciemną zasłoną nocy, gdzieniegdzie zapalają się migocące światełka, jak błędne ogniki po obu stronach rzeki.
Nieczuły na te piękności natury, z głową zawiniętą fularem, Józef spi głęboko, albo przebiega oczyma krajowe wiadomości w dzienniku Galignani, chciwie czytanym przez wszystkich Anglików podróżujących na kontynencie, od ziemi rodzinnej oddalonym. Dodajmy tu nawiasem że czy Józef spi lub nie, nasi podróżni nie spostrzegali prawie jego nieobecności.
Dopiero w czasie tej podróży Emmy zaczęła kosztować nieznanych jej dotąd roskoszy: tu po raz pierwszy weszła w czarowny świat melodji Mozarta i Cimarosy. Mieliśmy już sposobność mówić tu o zamiłowaniu majora do muzyki i jego ulubionym flecie; dziś największej doznawał on rozkoszy na widok zachwycenia Amelji, w jakie ją wprawiało piękne wykonanie mistrzowskich prawdziwie utworów. Nowy świat harmonji odkrywał się przed nią. Bo czyż jej dusza, tak wzniosła i poetyczna, mogła pozostać obojętną na wiekopomne arcydzieła nieśmiertelnego Mozarta? Rozkołysana cudnemi melodjami z Don Żuana, Amelja skruszona w modlitwie wyrzucała sobie przyjemne wzruszenia wywołane muzyką jak gdyby wielkim grzechem obciążyła sumienie. Niedowierzając sobie zasiągnęła rady i wiadomości teologicznych majora w tej okoliczności. Willjam powiedział jej że chwile szczęścia, które zawdzięcza zamiłowaniu piękna w naturze i sztuce, budzą w nim wdzięczność dla Stwórcy, że, nakoniec, słuchanie pięknej muzyki sprawiało mu przyjemność tego rodzaju jak podziwianie harmonji ciał niebieskich lub zjawisk cudownych roślinnego świata.
Czytelnik mógł zauważać że wszystkie szlachetne popędy Amelji, że istynktowo poczute potrzeby wyższego umysłowego pokarmu, spotykały zawsze obojętność albo uśmiech pogardy. Ale niestety! mało która z kobiet losu tego uniknąć potrafi: liczne grono współzawodniczek zawsze będzie z udaną litością nazywać naiwność — głupotą, a skromność — niezręcznością. W takich przynajmniej warunkach żyła Amelja aż do powrotu majora, który był — jak wiemy — człowiekiem prawym, szlachetnym, i posiadał oprócz tych przymiotów zdrowy rozsądek i wykształcony umysł. Rzadki to okaz w dzisiejszem społeczeństwie: zastępy salonówców wystrojonych podług ostatniej mody mnożą się z dniem każdym; ale ludzie serca i rozumu, ludzie obdarzeni prostotą która się intrygami brzydzi, są tak nieliczni, że możnaby ich na palcach porachować. Co do mnie, nie wahałbym się poczciwego majora na ich czele umieścić. Ma on żółtą cerę, usta zbyt wąskie, nogi zbyt długie, co robi go powierzchownie trochę śmiesznym, to prawda; ale za to ma charakter prawy, serce poczciwe i do poświęceń skłonne, a sumienie czyste, bo żywot jego niczem nie skalany. Układ i ruchy majora nieraz do żartów pobudziły Jerzego ojca i syna, może to nawet trzymało czasem umysł Amelji w niepewności co do ocenienia przymiotów i zasług wiernego przyjaciela; ale... któż z nas się nigdy nie omylił? Kto się zawahał i nie zmienił czasem opinji o tym nawet kogo później za wzór doskonałości uważał? Emmy w tych dniach spokoju i niczem niezakłóconego szczęścia, jakiego teraz używała, czuła że wyobrażenia jej o majorze znacznej uległy zmianie.
Epoka, z której notujemy wypadki, była może najszczęśliwszą w życiu Amelji. Ale któż z nas potrafi jej szczęście dokładnie zrozumieć? Kto z nas może sobie powiedzieć; „Jestem zupełnie szczęśliwy; nic więcej nie żądam, bo osiągnąłem wszystko, co tylko do szczęścia prawdziwego jest potrzebne.“ A jednak możemy czytelnika upewnić że żadna para z tych, co w tym roku opuściły Anglję, nie czuła się tak szczęśliwą jak nasi podróżni. Żorż był ciągle z nimi, ale sam tylko major nosił szal Emmy i pamiętał o wszystkiem w tych zajmujących wycieczkach, podczas kiedy młody trzpiot biegał ciągle i wyłaził na drzewa lub na rozwaliny starych zameczków. Nasi spokojni turyści zasiadali na trawie, major palił z zimną krwią swoje cygara, a Emmy, z ołówkiem w ręku, przenosiła na papier otaczające ich krajobrazy. W tej to właśnie podróży autor niniejszej powieści miał poznać zręczność bohaterów.
Mała karawana przybyła do pięknej stolicy wielkiego księstwa Pupernikel, gdzie sir Pitt Crawley rozpoczął tak świetnie swój zawód dyplomatyczny.
Towarzystwo zatrzymało się w „Hotelu książęcym“, bo ten był najlepszy w całem mieście. Przy objedzie mina poważna i wspaniała, z jaką Józef rozsmakowywał się w Johanisbergu, którego sobie podać rozkazał zwracała powszechną uwagę. Niemniej ciekawie przypatrywano się jak Żorż z dobrym apetytem zmiatał rosbeefy, kotlety, kurczęta, poddyngi, sałaty, sery i rozmaite słodkie przysmaki. Posiliwszy się dostateczną ilością każdej z kilkunastu potraw, zakończył na łakociach, któremi przez oględność kieszenie sobie naładował. Ta szczera naturalność tak się podobała sąsiadom Żorża przy stole, że sami pomagali mu do ściągania z talerzy makaroników które gryzł potem w teatrze, gdzie poważni potomkowie Germanów wszystkie wieczory przepędzali. Amelja, zawsze w żałobie, uśmiechała się lub rumieniła z powodu figlów syna w czasie objadu, ale się na niego nigdy nie gniewała. Pułkownik zaś bo nasz przyjaciel Dobbin otrzymał w tym czasie stopień pułkownika — żartował sobie z chłopca, zachęcając go żeby się posilił, i podsuwając mu ciągle świeże półmiski.
Tego wieczora było w teatrze Jego książęcej Mości w Pupernikel dworskie przedstawienie z wyższego rozporządzenia. Pani Schroeder Devrient, w całym blasku piękności i talentu, miała sobie powierzoną główną rolę w opierze Fideljo. Nasi podróżni zajmowali łożę, którą właściciel „Hotelu książęcego“ zamawiał zawsze dla bogatszych turystów zatrzymujących się u niego. Mistress Osborne była widocznie pod wrażeniem czarującej medolji i mistrzowskiego oddania scen patetycznych przez znakomitą artystkę. Twarz jej jaśniała wyrazem takiego zachwytu i szczęścia, że mały Fripps z ambasady zawołał przesadnie po francusku:
— Vai Dieu, cela fait plaisi de voâ une femme dans de paeils tanspots d’essaltation![4]
Na drugi dzień przedstawiono znowu operę Beethowena: „Die Schlacht bei Vittoria“ (bitwa pod Wiktorją). Wśród chaotycznego brzęku trąb i waltorni, huku dział i bębnów, wśród jęków umierających, Marlborough występuje na scenę; zamieszanie i hałas instrumentalny dochodzą do najwyższego stopnia, a wszystko kończy się tryumfalnie hymnem narodowym God save the King.
W teatrze znajdowało się ze dwudziestu Anglików, którzy na pierwszy odgłos hymnu napełnili salę grzmotem oklasków. Młodzi artyści orkiestralni, sir John i lady Bullminster osiedleni w Pupernikel dla edukacji dziewięciorga dzieci; jakiś gruby węsal, major w białych spodniach, dziecko, na które ów major bardzo łaskawie spoglądał, dama czarno ubrana, sam Kirsch nawet, powstali zelektryzowani hymnem, jakby dla okazania że są gotowi poświęcić się dla ukochanej ojczyzny. Pan Tapworm, sekretarz ambasady, siostrzeniec i spadkobierca marszałka Tiptoff — którego imię zapisane w naszej powieści — pan Tapform wylazł na ławkę i zaczął kłaniać się na wszystkie strony, w przekonaniu że on jest uosobieniem Wielkiej Brytanji. Tiptoff był — jak wiemy — pułkownikiem jeszcze przed bitwą pod Waterloo, major Dobbin służył kapitanem w jego pułku. W tym samym roku kiedy Tiptoff ranami pokryty umarł z niestrawności, łaska monarsza wyniosła sir Michała O’Dowd do godności dowódcy pułku, który niejednokrotnie pod jego rozkazami blaskiem męstwa i sławy zajaśniał.
Tapeworm spotykał pułkownika Dobbina u św. pam. swego wuja marszałka. Zaraz więc go poznał i poszedł uścisnąć publicznie jego rękę z uprzejmością, jaką się popularny minister odznaczał.
— Dobrze — mruczał Fripps pod nosem śledząc oczyma swego zwierzchnika — ten przeklęty Tapeworm byle zobaczył piękną twarzyczkę już się koło niej kręci, już mu ta ładna dama w żałobie wpadła w oko.
Ależ, na prawdę, zacny panie Fripps, do czegożby się więcej dyplomaci przydać mogli?
— Czy nie z mistress Dobbin mam zaszczyt mówić? zapytał sekretarz ambasady wykrzywiając się jak mógł najmilej.
— Wybornie! dobrze mu się odgadnąć udało! — mówił do siebie Żorż dusząc się od śmiechu.
Twarz Emmy oblała się rumieńcem, pułkownik poczerwieniał także. Niech czytelnik nie zapomina żeśmy się znajdowali w krzesłach parterowych na przeciw loży, o której mowa; z naszego więc stanowisko łatwo mogliśmy widzieć wszystko; żaden ruch nie uszedł naszej uwagi.
— To jest mistress Osborne, odpowiedział pułkownik, a to jest brat, pan Józef Sedley, jeden z najdystygowańszych urzędników kompanji bengalskiej; chciej mi pan pozwolić żebym go przedstawił.
Milord raczył się uśmiechnąć tak łaskawie, że Józef zaledwie nie omdlał z nadmiaru szczęścia i wzruszenia.
— Jakże długo będziemy mieli przyjemność posiadać tak dostojnych gości w państwie Pupernikel? zapytał dyplomata. Życie tu trochę jednostajne, wielki brak towarzystwa czuć się nam daje, ale będziemy się starać wszelkimi siłami żeby pobyt państwa u nas o ile można uprzyjemnić. Pani!... panie!... będę miał zaszczyt jutro złożyć państwu moje uszanowanie.
Po tych słowach wyniósł się ciskając po za siebie spojrzenie, którego był więcej pewny aniżeli Part spuszczający strzałę z łuku w kierunku swojej zdobyczy. Sekretarz, zepsuty powodzeniem, nie mógł powątpiewać że serce i osoba mistress Osborne do niego już należały.
Po skończonem przedstawieniu młodzi ludzie zaczęli przebiegać korytarze wszerz i wzdłuż, żeby się lepiej wychodzącym damom przypatrzeć. Księżna matka, eskortowana przez dwie honorowe damy stare i zmarszczkami pokryte, wsiadła do roztrzęsionego ze starości powozu. Jakiś podżyły dygnitarz czekał ją w sieni w postawie wyrażającej najgłębsze uszanowanie; miał on na sobie bronzowe spodnie, kamizelkę zieloną, a piersi jego pokryte dekoracjami, pomiędzy któremi wyróżniały się gwiazda i wielki order Pupernikel świętego Michała, co ściągało powszechną uwagę. Uderzono w bębny, straż stanęła pod bronią i powóz odjechał do zamku.
Potem wyszedł książę z rodziną, otoczony dygnitarzami dworu swego i państwa. Przechodząc kłaniał się wszystkim z odpowiednią majestatowi godnością. Podczas gdy straż prezentowała broń przed monarchą, lokaje w pąsowej liberji niosąc zapalone pochodnie, szli naprzód przed powozami, które wjeżdżały w dziedziniec książącego zamku, wznoszącego się dumnie nad miastem z swemi wysmukłemi wieżyczkami i z licznemi krużgankami. W Pupernikiel wszyscy się znają; żaden więc cudzoziemiec nie potrafi długo incognito zachować, sam bowiem minister spraw zagranicznych lub inny jaki wysoki urzędnik zachodzi do „książącego hotelu„ dla zapisania imion nowo przybyłych gości.
Z naszego stanowiska obserwacyjnego mogliśmy dokładnie zauważyć wszystkie okoliczności przy wyjściu i defiladzie teatralnej. Tapeworm wyszedł owinięty płaszczem, rzuconym mu na ramionia przez olbrzymiego strzelca, którego obowiązkiem było nosić ów płaszcz wszędzie, gdziekolwiek sekretarz się obróci. Tapeworm w swoim płaszczu przypomniał nam Don Żuana. Żona ministra wsiadła do lektyki, podczas kiedy jej córka, piękna i nadobna Ida, brała na siebie swój szal i wkładała kalosze. Dostrzegliśmy także majora, a raczej pułkownika, okrywającego starannie szalem panią Osborne. Pan Sedley wspaniale wyglądał w stosowanym kapeluszu z galonami, ukrywając jedną rękę na piersi pod szeroką białą kamizelką, podczas gdy drugą w tył założoną trzymał rękawiczki.
Powóz sprowadzony przez Kirsch’a odwiózł naszych podróżnych do hotelu. Józef tylko wolał pójść sam, piechotą, paląc cygaro. Kirsch niósł całą paczkę cygar za swoim panem.
<section begin="r15"/>Ponieważ mieliśmy również ochotę wrócić pieszo do hotelu, zbliżyliśmy się do pana Sedley’a i rozmawialiśmy w drodze o prawdziwych przyjemnościach, jakie Państwo Pupernikel dostarcza przybywającym tu Anglikom. Polowania, przechadzki, tańce, mogły aż nadto pobyt w tem mieście uprzyjemnić, bo i sam dwór nie szczędził gościnności i rozrywek żeby jak najwięcej cudzoziemców ściągnąć i jak najdłużej w tej błogiej krainie zatrzymać. W samej rzeczy towarzystwo tu było dobrane, teatr doskonały życie dosyć tanie, czegoż więcej można było żądać?
— Nasz ambasador zrobił na mnie wrażenie człowieka niezmiernie przystępnego i bardzo miłego, mówił mi nowy mój znajomy. — Mając dom tak gościnny i zacny, a przytem dobrego miejscowego lekarza, pobyt w tem mieście może być bardzo przyjemny. Życzę panom dobrej nocy.
To powiedziawszy Józef udał się do swego pokoju, skrzypiąc butami po schodach. Kirsch szedł przed nim ze świecą zapaloną w ręku. I my usnęliśmy w nadziei że ta piękna dama zgodzi się może na dłuższy pobyt w państwie Pupernikel.



<section end="r15"/><section begin="r16"/>

XVI.
Odnowienie dawnej znajomości.

Nadskakująca grzeczność lorda Tapeworm bardzo korzystne na umyśle Józefa sprawiła wrażenie. Nazajutrz przy śniadaniu oświadczył on że Pupernikel jest najprzyjemniejszem miejscem w świecie. Potem dodał kilka wiadomości genealogicznych o rodzinie Tapeworm<section end="r16"/> i parę szczegółów o zamku tegoż imienia. Józef przybrał wówczas powagę człowieka, który wie co mówi, ale wybiegi jego zawsze były łatwe do odgadnienia i Dobbin uśmiechał się słysząc go rozprawiającego z taką pewnością, bo miał w tem oczywisty dowód że godny jego towarzysz wstał raniej jak zwykle, żeby mieć czas zaglądnąć do Dykcjonarza Parów, który go nigdy nawet w podróży nie opuszczał. Józef utrzymywał już że widział hrabiego Bagwig, ojca hrabiego... na przyjęciu dworskim... lub też kiedyś na rannem posłuchaniu... tylko sobie teraz dokładnie przypomnieć nie mógł.
Dyplomata, wierny danej obietnicy, złożył podróżnym wizytę i ujął sobie Sedleja głębokiemi ukłonami, jakie mu oddawał.
Zaraz po przybyciu Jego Ekscelencji Józef mrugnął na Kirsch’a, ten uprzedzony pierwej, zastawił stół zimnemi przekąskami. Nalegał tak silnie, że szlachetny gość nie mógł się wymówić i do stołu zbliżyć się musiał.
Tapeworm nie opuszczał żadnej sposobności okazania swego uwielbienia dla pięknych oczu mistress Osborne; chętnie też przyjmował każde zaproszenie Sedley’a żeby kilka godzin w towarzystwie jego siostry przepędzić. W samej rzeczy świeżość i piękność Amelji z każdym niemal dniem nowego nabierały blasku. Tapeworm zrobił Sedley’owi parę śmiałych zapytań o pięknościach i boginiach indyjskich; zadziwił Amelję winszując jej powodzenia w teatrze, zapytywał ją czy była matką pięknego chłopczyka który był z nią razem; i nakoniec prawił majorowi o czynach wojennych dokonanych w Belgji, o posiłkach dostarczonych przez państwo Pupernikel i o tej walecznej armji zostającej wówczas pod rozkazami księcia następcy tronu, a dziś szczęśliwie panującego księcia de Pupernikel.
Wszyscy członkowie rodziny Tapeworm byli wielbicielami płci pięknej. Wierny familijnym tradycjom, dzisiejszy przedstawiciel tego szlachetnego rodu był przekonany głęboko że kobieta, na którą raz tylko spojrzał, do niego już należała. Żegnając Amelję po pierwszej wizycie nie wątpił ani trochę że ją zupełnie oczarował wyższością swego umysłu i urokiem, któremu — według niego — nic oprzeć się nie zdoła. Emmy dosyć obojętnie przyjmowała pochwały; z początku była jakby odurzona gadulstwem, naperfumowaną chustką, przewracaniem oczu i wysokiemi lakierowanemi butami, ale w końcu dostała migreny. Wyszukane komplementa były dla niej po większej części niezrozumiałe. Mało znając świat, nie rozumiała nawet znaczenia jakie przywiązują zwykle do wyrazów niebezpieczny lub szczęśliwy, kiedy się mówi o mężczyznach z powodzeniem. Zresztą milord wydawał się jej więcej ciekawym aniżeli zajmującym, dziwił ją wprawdzie, ale nie zachwycał wcale. Za to Józef był nim najzupełniej oczarowany.
— Otóż to mi prawdziwie, pańska osobistość, mówił. — A co to za grzeczność, jaka uprzejmość! Jego Ekscelencja raczyła mi nawet ofiarować swego lekarza. Kirsch, zaniesiesz natychmiast nasze bilety hrabiemu Schlüsselbach; chciałbym jak najprędzej złożyć mu moje uszanowanie; sądzę że i major nie inaczej postąpi. Kirsch, przygotuj mi mój uniform... nasze uniformy, chcę mówić, musimy je przywdziać na tę wizytę, cóż robić! Żaden Anglik nie powinien i nie może ubliżać ani panującemu, którego jest gościem, ani przedstawicielowi swojego narodu.
Doktor lorda Tapeworm, Von Glauber, lekarz nadworny Jego książęcej Wysokości nie dawał długo czekać na siebie, i upewnił Józefa że powietrze i wody mineralne w Pupernikel powrócą dygnitarzowi Bengalu rumieniec i siły młodzieńcze. Von Glauber nie mówił po angielsku, ale posiłkował się narzeczem Gallów z tymi, którym mowa niemiecka obcą była.
— Il est arifé ici — mówił doktor — l’an ternier, le chénéral Bulkeley, un chénéral anglais teux foa cros comme fou. En pien, mosié, au pou de troa moa, che l’ai renfoyé tout á fait maigre, et au pou de teux moa, il afé pu tanser afec la paronne de Glauber.
To miało znaczyć że w roku ubiegłym generał angielski Bulueley, dwa razy grubszy od Pana Sedley’a przybył do Pupernikel, gdzie po dwóch miesiącach mógł już tańczyć z baronową Glauber, a po trzech miesiącach wyjechał chudy jak deska.
Czy podobna było jeszcze się wahać? Nie zaiste! Zbawienne źródła, doktor znakomity, dwór, ambasodor, wszystko to najwymowniej przemawiało za tem żeby się całą jesień w tem Eldorado zatrzymać, na co Józef stanowczo się nie zdecydował. Wierny danemu słowu ambasador przedstawił jego i majora J. ks. Mości Wiktorowi Aureljuszowi XVII. Hrabia de Schlüsselbach, mistrz ceremonji, wprowadzał naszych podróżnych na posłuchanie u panującego.
Wkrótce nasi podróżni otrzymali zaproszenie na objad do dworu, potem posypały się wizyty najznakomitszych dam z towarzystwa, które odwidzały mistress Osborne; ponieważ zaś każda z nich, choćby najuboższa, miała co najmniej tytuł baronowej, Józef zatem był w siódmem niebie. Pisał on do jednego ze swoich znajomych w klubie że w niemczech umieją poznać się na ludziach i mają należne względy i poważanie dla kompanji Indyjskiej. Dodawał nadto że obiecał hrabiemu Sahlüsselbach nauczyć go polowania na dziki tak jak się to w Indjach odbywa, i zakończył tem że nigdy w życiu nie zdarzyło mu się spotkać tak miłych i ugrzecznionych ludzi jak dostojni przyjaciele jego: JJ. WW. książę i księżna.
Emmy była także przedstawioną u dworu, gdzie swojemi wdziękami zachwyciła nietylko JJ. ks. Moście, ale i całe ich otoczenie. Wsparta na ramieniu brata, prześlicznie wyglądała w sukni z krepy różowej i w djamentach, żałoba bowiem sprzeciwia się dworskiej etykiecie, o zachwycie majora byłoby zbytecznem. Nie widział on nigdy Amelji w strojach balowych, nic więc dziwnego jeżeli przysięgał że Emmy nie wygląda więcej jak na lat dwadzieścia pięć.
Amelja tańczyła polonesa z pułkownikiem Dobbin, Józef miał zaszczyt służyć do tańca pani hrabinie Schlüselbach. Była to stara kobieta z szynjonem puszystemi piórami pokrytym, ale licząca w swoim rodzie szesnaście szlachetnych pokoleń i koligacje z wszystkiemi prawie panującemi rodzinami w Niemczech.
Pupernikel leży w pięknej dolinie, użyźnionej wodami rzeki Rump, która w tysiącznych płynie zakrętach i wpada do Renu; miejsca tego dokładnie wskazać nie możemy, nie mając mapy geograficznej przed sobą. W kilku miejscach nurty rzeki są dosyć silne żeby łódkę unosić, a niekiedy nawet i młyn obracać. W samem Pupernikel wielki i potężny Wiktor Aureljusz XIV kazał postawić most wspaniały, na którym wynosi się jego posąg otoczony Najadami, unoszącemi nad jego głową emblemata zwycięstwa, rogi obfitości i gałązkę oliwną. Książę trzymając jedną nogę na głowie Turka, pełzającego przed władcą, uśmiecha się łaskawie do przechodzących i mieczem wskazuje plac Aureljusza, gdzie rozpoczęto budowę książęcego pałacu. Gmach ten byłby zapewne do cudów świata zaliczony, gdyby prześwietny książę miał potrzebne do tego pieniądze w gotówce. Park i ogród, zaniedbane dzisiaj, rozciągały się na przestrzeni mogącej pomieścić wygodnie dziesięć dworów i tyluż panujących takich książąt Puperniklu.
W ogrodach znajdują się terasy, fontanny i figury allegoryczne, nieustępujące bynajmniej wartością wersalskim; ogrody te z wodotryskami stałyby się niezawodnie przedmiotem podziwu cudzoziemców, gdyby nie ciągle reparacje wodociągów.
Rząd, dla dobra i szczęścia swoich poddanych, jest despotyczny, ale złagodzony Izbą, powstałą, jeżeli się podoba, z wyborów obywateli lub korony. Przez cały czas mego pobytu w Puperniklu nie słyszałem nigdy żeby izba na obrady zebrała się była. Armja składa się z bardzo świetnego sztabu i z małej niezmiernie liczby żołnierzy; w kawalerji zawsze jest najmniej trzech lub czterech jeźdźców do przesyłki depesz; każdy kawalerzysta ma naturalnie inny uniform, stosownie do służby, w jakiej zostaje.
Arystokracja oddaje sobie ciągłe wizyty. Każda markiza, hrabina lub baronowa ma swój dzień w tygodniu kiedy przyjmuje; tym sposobem szczęśliwy śmiertelnik, mający wstęp na salony wysokich sfer towarzyskich w Puperniklu, ma cały tydzień zapełniony.
Stolica tego niezbyt rozległego państwa nie jest jednakże tak spokojną jakby się na pozór zdawało. Umysły są tam w najwyższym stopniu roznamiętnione polityką; stronnictwa walczą z sobą zażarcie i nieraz silne w Puperniklu sprowadzają burze. Z wybitniejszych odcieni politycznych dwa są najpotężniejsze stronnictwa, jedno z nich jest po stronie pani Strumpff, drugie zaś walczy pod sztandarem pani Lederburg. Jedno jest podtrzymywane przez ministra angielskiego, drugie przez posła francuskiego, pana Macabau. Od chwili kiedy nasz reprezentant oświadczył się głośno za panią Strumpff — która jest o wiele lepszą od tamtej spiewaczką, bo ma o trzy tony szerszą skalę głosu — nie trzeba było niczego więcej żeby minister francuski rzucił się do innego obozu i stanął w opozycji z naszym.
Każdy mieszkaniec miasta musiał się przyłączyć do jednego z dwóch obozów.
Nasze stronnictwo liczyło w swojem łonie mistrza ceremonji dworu książęcego, pierwszego koniuszego, sekretarza JKs. Mości i nauczyciela następcy tronu. Francuzi zaś mieli za sobą ministra spraw zagranicznych, żonę jenerała głównodowodzącego armją, który służył pod Napoleonem, marszałka dworu i jego żonę, wielką zwolenniczkę mód paryskich, niecierpliwie czekającą zawsze depeszy odbieranych przez ambasadę, bo pan Macabau był tak grzeczny że służył tej damie za pośrednika z magazynami mód w Paryżu. Zapomnieliśmy wymienić tu jeszcze pana de Grignac, sekretarza kancelarji; mała ta figurka posiadała złośliwość szatańską; nie było jednego albumu w miasteczku, na którymby de Grignac nie narysował karykatury pana Tapeworm.
Główna kwatera i restauracja francuskiego stronnictwa była w hotelu pod Słoniem; jedyny to zakład tego rodzaju, w Puperniklu, oprócz hotelu, który już poznaliśmy. Przeciwnicy nie szczędzili sobie złośliwych epigramatów i kąsali się wzajemnie, ale zawsze w granicach konwencjonalnej przyzwoitości. Wszystkie depesze i raporta urzędowe panów Tapeworm i Macabau nosiły wybitny charakter antagoizmu. Oto co pisał nasz ambasador w nocie rządowej z dnia ***:
„Interesa i honor Wielkiej Brytanji będą w tym kraju — jak i w całych Niemczech — na szwank wystawione tak długo jak długo poseł francuski przy tutejszym dworze utrzymywać się będzie na swojem stanowisku. Jest to człowiek nikczemny, ohydny, który się nie cofnie przed żadną podłością, który największe zbrodnie popełnić gotów, byleby dójść do zamierzonego celu. Niskiemi podstępami, obrzydliwemi intrygami stara się on wpłynąć na usposobienie dworu względem reprezentantów Wielkiej Brytanji, i usiłuje przedstawić postępowanie naszego rządu w najfałszywszem i najhaniebniejszem świetle, a na nieszczęście znajduje poparcie u ministra, którego gruba nieświadomość i ograniczony umysł czyni wpływ jego fatalnym.“
Pan de Macabau z swej strony tak się wyraża w korespondencji z rządem którego interesa były mu powierzone:
„Pan de Tapeworm nic nie stracił z swojej brytańskiej arogancji, i do śmieszności prawie posuwa chęć poniżenia najpotężniejszego i największego narodu na kuli ziemskiej. Kilka dni temu pochwycono go jak się zbyt lekko o dworze francuskim wyrażał, a wczoraj ośmielił się bezczelnie twierdzić że JKr. Wysokość książę Orleański, znający tak dobrze swoje obowiązki względem rodziny i siebie, spiskuje przeciwko Najjaśniejszemu Panu. Tam gdzie nie może nic dokazać oszczerstwem, rzuca pełnemi garściami złoto. Niskiemi wybiegami udało mu się zjednać sobie dosyć liczny zastęp figur dworskich. W takim stanie rzeczy Pupernikel i Niemcy całe, napróżno będą oczekiwać spokoju; ale i Francja nie może używać tej czci, jaka się jej niezaprzeczenie od całej Europy należy, aż do chwili kiedy głowa tej jadowitej hydry startą nie zostanie.“
W tym tonie i stylu wszystkie depesze pisane były, a chociaż na kopercie znajdował się zawsze napis „poufne,“ żadna jednak z tych tajemnic nie została długo ukryta.
Z nadejściem zimowego sezonu Emmy wybrała dzień w tygodniu do przyjmowania znajomych. Nie zbywało jej na obejściu ujmującem, ani na uprzejmości naturalnej, z jaką robiła honory domu swoim gościom. Nauczyciel francuskiego języka, zamówiony przez nią, nie mógł się odchwalić czystości jej akcentu, i łatwości w stosowaniu prawideł gramatycznych, co się łatwo da wytłumaczyć nam, którzy wiemy że Amelja wiele pracowała wówczas kiedy sama zmuszoną była synowi pomagać. Pani Strumpff dawała jej lekcje śpiewu, które szły tak dobrze, że major otwierał okna swego pokoju żeby ani jednej nuty nie stracić. Niemieckie damy, flegmatyczne i spokojne, tak sobie upodobały Amelję, że nie mówiły do niej inaczej jak kochana przyjaciółko“. Nie pomijamy tych szczegółów, które się może nie jednemu z łaskawych czytelników zbyt drobiazgowemi wydadzą, dla tego że się odnoszą do chwil szczęśliwych, których Amelja tak mało w życiu swojem doznała. Major zaś został prawie korepetytorem Żorża; tłumaczył z nim Cezara“ i przygotowywał go do lekcji matematyki, udzielanych mu przez miejscowego profesora. Co dzień wieczorem Dobbin i Żorż jechali na spacer konno obok powozu Emmy, podczas kiedy Józef krzepił snem błogim znużone członki.
Józef rozniecił iskrę miłości w sercu czułej hrabianki Fanny de Butterbrod, której pargaminowe dyplomy dawały prawo do tytułów hrabianki i kanoniczki, ale która nie miała więcej jak 250 funtów rocznego dochodu. Fanny mówiła każdemu że gorąco błaga niebios o jedno tylko... żeby zostać siostrą Amelji, co byłoby dla niej największem szczęściem. Tym sposobem Józef mógłby koronę hrabiowską i tarczę herbową umieścić na swoich srebrach i powozie.
Wśród tych marzeń i projektów przypadły wielkie zabawy i uczty z powodu zaślubin księcia następcy tronu w Pupernikel z księżniczką Amelją Homburg Schlippen-Schloppen. Okazałość tych festynów przypomniała świetne czasy Wiktora XIV. Książęta, księżniczki i znakomici dygnitarze byli zaproszeni do wzięcia udziału w uroczystościach. Łóżka w hotelach doszły do ceny bajecznej w Pupernikel, bo żądano talara za noc od osoby. Armja zaledwie wystarczyć była w stanie na szyldwachy, które należało stawiać przy drzwiach Ekscelencji i książęcych Wysokości zjeżdżających się ze wszystkich stron na dzień naznaczony. Akt ślubny odbył się w rezydencji ojca księżnej, gdzie hrabia Schlüsselbach reprezentował następcę tronu przy ślubnej uroczystości. Jubiler dworski mówił mi że na upominki zakupiono u niego znaczną ilość tabakierek, które w kilka dni potem wróciły do niego pojedyńczo odprzedawane. Wszyscy dygnitarze dworu panny młodej zostali zaszczyceni orderem św. Michała Pupernikla, gdy tymczasem na piersiach znakomitych mężów Puperniklu błyszczały wstęgi i krzyże św. Katarzyny de Schlippen Schloppen. Pełnomocnik francuski otrzymał obie dekoracje.
— Macabau pokryty wstęgami jak koń zaprzężony do karawanu; przy nim wstęgi, przy nas zwycięstwo! — mówił Tapeworm, któremu prawa krajowe nie pozwalały przyjmować cudzoziemskich orderów.
Nie ulega wątpliwości że stronnictwo brytańskie było górą. Partja francuska starała się ożenić następcę tronu z księżniczką z domu Potztausend Donnerwerter, a partja angielska poruszyła natychmiast wszystkie sprężyny żeby inny aljans ułożyć.
Jak powiedzieliśmy mnóstwo ludzi zjechało na tę uroczystość. Łuki tryumfalne i wieńce z kwiatów zdobiły drogę, którą księżniczka przejeżdżać miała. Na placu św. Michała wielka fontanna tryskała winem porządnie kwaśnem, na placu Broni lały się potoki piwa, wszystkie wodotryski były otwarte. W parku i w ogrodach urządzono gry ludowe; na wierzchołkach giętkich palów drzewa, zegarki, sztućce srebrne i kiełbaski, różowemi wstążeczkami związane, wyzywały amatorów w zapasy. Żorż wydrapał się przez swawolę na jeden z takich palów i spuścił się lotem błyskawicy na ziemię przy hucznych oklaskach widzów; ale wyprawa ta była przedsięwzięta dla chwały tylko, a nie dla interesu, bo Żorż oddał swoje kiełbaski jakiemuś wieśniakowi, zmartwionemu że jego próby nie zostały uwieńczone tak pomyślnym skutkiem.
Kancelarja francuska miała sześć latarni więcej, jak legacja angielska, ale ta ostatnia zawiesiła wspaniały transparent, przedstawiający wjazd młodej pary i ucieczkę Niezgody, która to postać alegorycznie była żywym portretem francuskiego posła. Francja zatem zupełnie była pokonaną; co do nas przynajmniej widocznem jest jak słońce, że awans Tapeworm’a i krzyż kawalerski były nagrodą za urządzenie tej świetnej manifestacji.
Zjazd cudzoziemców był ogromny, w ich liczbie nie mało anglików. Na balach nie zbywało wcale, zabawie pomyślano nawet o stołach zielonych do rulety, ale to tylko przez tydzień trwania uroczystości.
Żorż, mający zawsze pełne kieszenie pieniędzy, udał się z panem Kirsch, tłumaczem swego wuja, na jeden z takich balów miejskich, podczas kiedy reszta towarzystwa była zaproszona na bal do dworu. Żorż był już raz w sali gry w Badenie, ale będąc w towarzystwie majora, mógł być tylko w roli prostego widza; bardzo mu się więc uśmiechała swoboda, z jaką mu teraz było wolno kręcić się pomiędzy krupierami i grającymi. Przy stole gry siedziały także i kobiety, ale twarze ich były maskami zakryte, co tylko w te dni powszechnej wesołości dozwolonem było.
Jedna z tych dam, jasna blondynka, w pomiętej i wypłowiałej sukni, z błyszczącemi dziwnie pod maską oczyma, śledziła pilnie grę, notując na karcie kolor lub wypadłe numera z najściślejszą dokładnością. Jeżeli długa serja jednego koloru pozwalała rachować na kolor przeciwny, wtenczas dopiero dama stawiała pieniądze. Widok tej kobiety sprawiał na wszystkich jakieś niewypowiedziane wrażenie.
Pomimo obliczań i ciągłej uwagi tej damy, los był dla niej tak nieubłagany, że ostatnia jej złotówka została przez krupiera ściągniętą. Dama westchnęła, wzruszyła białemi ramionami za nadto może na zewnącz sukni wychylonemi i zaczęła szpilką przekalać kilkakrotnie kartę z gorączkową niecierpliwością. Wzrok jej w tej chwili zatrzymał się na poczciwej twarzyczce Żorża, który przypatrywał się ruchliwej damie z pewnem zadziwieniem.
— Pan nie gra? — zapytała po francusku, dosięgając chłopczyka przez otwory swojej maski spojrzeniem żmii, gotowej rzucić się na swoją zdobycz.
— Nie, pani, odpowiedział Żorż w tymże języku. Dama łatwo poznała angielską wymowę, i również cudzoziemskim dodała akcentem:
— Jakto? I nigdy pan nie grałeś? W takim razie oddaj mi pan małą przysługę.
— Jaką? — zapytał rumieniąc się Żorż.
Kirsch był w tym momencie tak swoją grą zajęty, że nie myślał bynajmniej o tem, co się z jego paniczem dzieje.
— Graj pan za mnie i postaw ten pieniądz na pierwszy lepszy numer, jaki panu na myśl przyjdzie.
To mówiąc wyjęła z kieszeni woreczek, z woreczka jedyną sztukę złotą, jąka jej została, i wsunęła ją w rękę chłopca, który usłuchał i wygrał.
— Merci, mówiła przysuwając do siebie pieniądze; merci. Jak się pan nazywasz?
— Nazywam się Osborne — odpowiedział Żorż.
Jednocześni sięgnął do kieszeni, wyjął pieniądze i gotował się już próbować szczęścia na własne ryzyko, gdy major w uniformie z Józefem jak markiz wyelegantowanym weszli do sali. Przedtem już wiele osób, znudzonych etykietą dworską, opuściło podwoje książęce żeby się swobodniej w sali gry zabawić. Co zaś do majora i jego towarzystwa, ci zapewne wrócili do domu ale zaniepokojeni nieobecnością Żorża wyszli żeby go odszukać. Major zbliżył się do Żorża, ujął go silnie za rękę i pociągnął ku sobie w chwili kiedy dziecko ulegając pokusie kładło pieniądze na stole. Kirsch — jak wiemy — mocno był grą zajęty; Dobbin podszedł ku niemu i zapytał go jakiem prawem ośmielił się zaprowadzić Żorża w podobne miejsce.
— Daj mi pan pokój, odparł Kirsch podniecony grą i winem; każdy musi się zabawić! A zresztą czy to ja u pana służę?
Widząc w jakim stanie Kirsch się znajdował, major uważał za stosowne nie wdawać się z nim w żadne dyskusje i wyprowadzić co prędzej młodego chłopca.
Józef siedział obok zamaskowanej damy, której szczęście znowu uśmiechać się zaczęło, i z wielkiem zajęciem jej grze się przypatrywał.
— Chodźmy, Józefie — odezwał się do niego major. — Nic lepszego zrobić nie możesz nad to, żeby ze mną i z Żorżem razem do domu wrócić.
— Zaraz, zaraz, wrócę z tym błaznem — odpowiedział Józef wskazując palcem w stronę gdzie Kirsch siedział.
Przez szacunek dla drugich major powstrzymał się od uwag, jakie miał ochotę zrobić towarzyszowi, i zostawił go uprowadzając z sobą młodego Żorża.
— Czy grałeś? zapytał major chłopczyka kiedy opuścili salę.
— Nie, odpowiedział Żorż.
— Daj mi słowo że nigdy w życiu grać nie będziesz.
— A dla czego? Mnie się to wydało bardzo zabawne.
Major przedstawił dziecku, z energją jaką daje silne przekonanie, całe niebezpieczeństwo i następstwa gry. Gdyby go nie wstrzymała godna pochwały cześć dla pamięci przyjaciela, mógłby był poprzeć swoje zdanie smutnym przykładem ojca Żorża, który tyle razy doznawał zgubnych skutków tej nieszczęśliwej namiętności. Po powrocie do domu major widział przez okno jak światło w pokoju Żorża, a zaraz potem w przyległym pokoju Amelji zagasło; wszędzie zaległa ciemność i milczenie. Major — jak widzimy — miał umysł spostrzegawczy i widział co się w około niego działo.
Ale wróćmy do Józefa Sedley, którego zostawiliśmy koło zielonego stołu, jak wspólnie z innymi widzami swego rodzaju spostrzeżenia robił. Nie był on z natury graczem, ale nie gardził wrażeniami, jakich mu ta zabawa dostarczyć niekiedy mogła. W kieszeni wspaniałej kamizelki, którą dał poznać u dworu, znajdowało się kilka napoleonów. Wyciągnąwszy rękę po nad białem gorsem zamaskowanej sąsiadki, rzucił jedną sztukę złota i wygrał. Dama zabrała fałdziste draperje swojej sukni i opróżniła tym sposobem najblizsze krzesło mówiąc:
— Siadaj pan, może mi szczęście przyniesiesz.
Te słowa były wymówione z cudzoziemskim akcentem, wcale różnym od tej czystości wymowy, jaką się odznaczały pierwsze podziękowania do młodego Żorża zwrócone. Majestatyczny swoją otyłością Józef obejrzał się w około siebie, jakby dla upewnienia się czy kto na niego nie patrzy, i siadając obok pięknej nieznajomej, rzekł do niej półgłosem:
— Prawdziwie, jest mi tu bardzo dobrze... na honor... rzeczywiście, mam dosyć szansy, to i pani szczęście przyniosę. Tu wysypał kilka niezrozumiałych komplementów, które mu się nie zbyt gładko kleiły.
— Czy pan nie puszczasz się na wielką grę? — zapytała znajoma.
— Postawię parę napoleonów, powiedział chełpliwie, rzucając na stół złoto.
— To bardzo naturalne, łatwiej panu jest rzucić napoleona, aniżeli nie jednemu szylinga, rzekła maseczka z wyrazem takiej pewności, że Józef osłupiał. O tak! wiem dobrze że pan również jak i ja nie grasz dla zysku i nie szukasz wygranej — dodała znowu głosikiem wprost do serca idącym — ja gram dlatego tylko żeby się odurzyć, żeby zapomnieć wszystko... ale to łatwo nie przychodzi. Trudno zagłuszyć wspomnienia przeszłości, trudno je zatrzeć w pamięci i... w sercu... Ale siostrzeniec pański to żywy portret swego ojca, a pan... pan się nic nie zmieniłeś... ale nie, źle mówię; wszyscy się tu zmieniają... wszyscy zapominają... Czyjeż serce...
— Na Boga, pani — szepnął Józef w najwyższem zadziwieniu — z kimże mam zaszczyt mówić?
— Jakto! pan mnie nie poznajesz, panie Józefie Sedley? powiedziała melancholicznie dama podnosząc maskę i przeszywając Józefa przenikliwym wzrokiem. Widzę że i pan mnie już zapomniałeś!
— Wielki Boże! mistress Crawley! zawołał Józef nie mogąc ochłonąć z podziwienia.
— Tak jest, Rebeka, rzekła dama biorąc go za rękę.
Trzymając go siłą swego wzroku, Rebeka nie przestawała śledzić biegu gry.
<section begin="r16"/>— Ja mieszkam w hotelu pod Słoniem — mówiła — zapytaj pan o panią Rawdon. Widziałam dziś drogą Amelję, chociaż z daleka, zawsze ładna; wydała mi się przytem swobodna i szczęśliwa. A pan, panie Józefie? Niestety! kochany panie Sedley, zdaje się że łzy i boleść są moim wyłącznie udziałem.
To mówiąc przesunęła niby machinalnie swoje pieniądze z czarnego na czerwone i otarła oczy chustką obszytą kawałkami podartej koronki.
Wygrana padła na czarny kolor i Rebeka przegrała znowu ostatnią stawkę.
— Wyjdźmy ztąd; powiedziała — podaj mi pan rękę, i odprowadź mnie do mego hotelu. Wszakże jesteśmy dawni znajomi, nieprawdaż? kochany panie Sedley.
Kirsch, który nie więcej w grze był szczęśliwym i wszystko co miał przy sobie przegrał, postępował smutnie za swoim panem, przy srebrzystym blasku księżyca walczącego z drżącemi połyskami gasnących już świateł.



<section end="r16"/><section begin="r17"/>

XVII.
Różne losu koleje, czyli na wozie i pod wozem.

Pewne powody zmuszają nas do rzucenia zasłony na ostatni okres życia mistress Rebeki Crawley. Nie jedna z czytelniczek wdzięczną by nam za to być winna. Ustępstwo to należy się słusznie ludziom pewnej temperatury moralnej, którzy nie toczą wprawdzie zaciętych bojów z występkiem, ale mają nieprzełamaną odrazę do imion, jakiemi niektóre występki nazywamy. Na Targowisku Próżności wiele się robi rzeczy, o których<section end="r17"/> wszyscy wiedzą, nigdy tylko o nich nie mówią, na wzór wyznawców Arymana, którzy zezwalają na cześć szatana, ale pod warunkiem żeby tego imienia nie wymawiać nigdy. Ludzie z ogładą towarzyską, obdarzeni nadto uczuciem delikatności, nie mogą bez grozy przenieść obrazu występku w całej jej ohydnej nagości, tak jak ucho Amerykanki lub Angielki, w surowych wychowanej zasadach, będzie srogo zranione wyrazem spodnie: a jednak, moje szanowne panie, widujecie co dzień tę część ubrania, która oczów waszych bynajmniej nie razi. Cóżby to było naprawdę gdyby widok podobny za każdym razem rumieniec wywoływał; szczęściem wstydliwość wówczas tylko jest obrażona, kiedy nazwa przedmiotu wymówioną zostanie.
Autor niniejszej powieści chce tę zwyczajową drażliwość uwzględnić i będzie się starał przedstawić zepsucie z powabnej tylko strony, żeby niczyjej delikatności nie urazić. Nikt z łaskawych czytelników nie zechce zapewne rzucać kamieniem na Rebekę, która może że nie jest niezdobytą cnoty warownią, ale nigdy — o ile nam się zdaje — wymaganym warunkom przyzwoitości i konwenansów nie uchybiła. Możemy też śmiało zapytać czytelnika czyśmy choćby raz tylko przeciw konwenansom zgrzeszyli w opisie czarodziejskiej syreny o zwodniczym uśmiechu i porywającym uroku? Nie; nic sobie pod tym względem wyrzucać nie możemy. Wiemy że są ludzie skłonni wzrokiem przeniknąć spokojną powierzchnię morza, by nurzać się w mętach cuchnących, zarażonych wyziewami trupów gnijących na dnie oceanu. Najprzewrotniejszy z Tartufów Targowiska Próżności nie wskaże w naszej powieści jednego skandalu, od któregoby twarz zarumienioną z oburzeniem odwrócić wypadało.
Bo i cóż tu się w samej rzeczy stało? Syrena zanurza się w głębiach oceanu, gdzie najbystrzejsze oko działań jej tajemniczych nie dostrzeże. Tem lepiej dla nas jeżeli tych ewolucji podwodnych widzieć nie będziemy. Nie mamy więc powodu żałować że Becky na jakiś czas z oczu nam zniknęła.
Gdybyśmy chcieli opisać dokładnie życie Rebeki podczas dwóch lat po znanej nam katastrofie przy Curzon-Street, nie jeden może z czytelników zarzucałby nam brak przyzwoitego tonu; bo trzeba wiedzieć że Becky ściągnęła na siebie podejrzenia, jakim ulegają zwykle osoby, u których próżność zagłuszyła wszystkie szlachetne popędy serca, głos sumienia i obowiązku. Czy można zresztą narzekać na niesprawiedliwość tych podejrzeń i zarzutów jeżeli obwiniona jest osobą bez zasad, bez czci i wiary, bez serca, Co do nas, sądzimy że Becky, niedostępna wyrzutom sumienia, oddała się dzikiej rozpaczy, a czując wstręt do siebie, nie troszczyła się ani o dobre imię ani o ludzką opinję.
Nikt jeszcze nigdy nie zleciał od razu w przepaść występku i infamji; do największego poniżenia dochodzi się stopniowo, pomimo wysileń żeby się na pochyłości zatrzymać. Jest to historja rozbitka, który szukając ocalenia chwyta się szczątków okrętu, ale siły jego słabną... upuszcza z rąk jedyny środek ratunku... i ginie w bezdennej przepaści.
Becky błądziła tu i owdzie po Londynie, podczas gdy mąż jej gotował się do podróży, żeby się udać na swoją nową posadę. Starała się ona nieraz zobaczyć ze szwagrem, w celu odzyskania może straconych wpływów. Pewnego dnia kiedy sir Pitt w towarzystwie pana Wenham’a szedł do izby deputowanych, ten ostatni dostrzegł mistress Rawdon, która czarnym szalem zakryta czatowała około parlamentu. Zaledwie ujrzała Wenham’a, prześliznęła się w inną stronę, jak gadzina; tym razem więc zabiegi jej musiały spełznąć na niczem.
Kto wie czy i Joanna do tego się poniekąd nie przyczyniła. Mówiono nam że baronet niezmiernie był zadziwiony energją żony i jej śmiałem wystąpieniem przeciwko bratowej. Joanna uprosiła Rawdona żeby w ich domu zostawał aż do swego wyjazdu do Coventry-Island. Zdawało się jej że obecność takiego gościa będzie najlepszą tarczą przed natręctwem Rebeki, która wtenczas tylko nie będzie miała odwagi próg ich domu przestąpić. Wszystkie listy od męża nadsyłane, przechodziły przez ręce żony, która uważnie przypatrywała się adresom, szukając pisma Becky, czego się obawiała.
To pewna że nie zaniechano niczego żeby baroneta źle do bratowej uprzedzić i dotychczasowe jego dla niej usposobienie zmienić. Zaraz po owym pamiętnym wypadku Wenham miał długą konferencję z baronetem któremu udzielił obszernych wiadomości bjograficznych, tyczących się Rebeki, ku wielkiemu zdziwieniu deputowanego z Crawley-la-Reine. Wenham wiedział doskonale kto był ojcem Rebeki, w którym roku matka jej wystąpiła po raz pierwszy w operze, jednem słowem nie było najdrobniejszych szczegółów z życia Rebeki przed ślubem i po ślubie, któreby mu obce były. Nie będziemy tu jednak tego wszystkiego powtarzać, w przekonaniu że ludzie złośliwi wiele rzeczy fałszywych wymyśleć mogą; ale nie ulega żadnej wątpliwości że Becky dosyć nisko upadła w opinji swego szanownego powinowatego, który dawniej bardzo łaskawie patrzył na nią.
Jakkolwiek płaca gubernatora w Coventry-Island nie była zbyt wysoką, Jego Ekscelencja pomimo wielkich i nieuniknionych wydatków, do tej posady przywiązanych, zdołał niektóre długi popłacić, a nawet zapewnić sobie niewielki dochód dożywotni, złożeniem pewnego na ten cel funduszu. Uregulowawszy budżet domowy, Rawdon przeznaczył żonie trzysta funtów szterlingów, pod warunkiem że nigdy o niej słyszeć nie będzie. W przeciwnym razie był zdecydowany nie cofnąć się nawet przed skandalem i przedsięwziąć kroki w celu uzyskania seperacji prawnej. Wiemy wszakże, że nie tylko Rawdon, ale i lord Steyne i Wenham silnie byli w całej tej sprawie zainteresowani: wiele im na tem zależało żeby się wszystko zatarło, a do tego potrzeba było koniecznie tej kobiecie wyjazd z kraju ułatwić.
Zapewne więc z powodu kłopotliwych z adwokatami układów, Becky nie znalazła czasu żeby syna odwidzić i pożegnać. Dziecko to zostało pod opieką stryja i stryjanki, która jego zaufanie i serce całkowicie dawniej jeszcze pozyskała. Rebeka napisała do syna z Boulogne, oznajmiając mu że będzie zwidzać Europę; zachęcała go żeby się brał do pracy i upewniała że nieraz jeszcze pisać do niego będzie. Rok przeszło potem upłynął bez żadnego listu; aż dopiero po śmierci chorowitego synka baroneta, młody Rawdon, dziedzic obszernego majątku Crawley, otrzymał najczulszy list od swojej matki. Pisała ona że jedna myśl tylko zmniejsza jej niepokój o ukochanego syna: dobra i nieoceniona stryjenka, która już przedtem była dla niego prawdziwą matką, przeleje teraz na niego to przywiązanie, tę miłość, jaką żywiła dla dziecka, które podobało się Bogu zabrać do siebie.
Rawdonek Crawley był już słusznym i pięknym chłopczykiem. Po przeczytaniu listu Rebeki poczerwieniał i powiedział do Joanny!
— Moja stryjanko, przecież ty jesteś moją prawdziwą matką, ale... nie ona.
Zaraz po odebraniu pisma matki mały Rawdon zredagował list pełen uszanowania i przesłał go do Florencji, gdzie się podówczas Rebeka znajdować miała. Ale nie uprzedzajmy wypadków.
Pierwszy polot naszej interesującej heroiny nie uniósł jej zbyt daleko od Londynu. Przeprawiwszy się przez cieśninę kaletańską, Becky zatrzymała się w Boulogne, najęła dwa pokoje w hotelu, wzięła służącę i pędziła życie dosyć przyjemne uchodząc za wdowę. Przy stole zjednała sobie wszystkich miłą uprzejmością i opowiadała swoim objadowym sąsiadom wiele zajmujących rzeczy o swoim bracie, baronecie Pitt i o innych znakomitych osobach znanych jej dobrze w Londynie. Rebece nie brakło tej wymowy, która silne zostawia wrażenie na ludziach, należących do niższych sfer towarzyskich; tym więc sposobem wszyscy uważali ją jako damę, której nie można traktować na równi z innemi osobami tego drugorzędnego towarzystwa.
Becky zapraszała znajomych na herbatę do swego pokoju, ale przytem umiała być popularną i wspólnie z wszystkimi używała rozrywek, jakich to miasto dostarczyć mogło a mianowicie: spacery powozowe, przechadzki nad brzegiem morza, kąpiele i teatra.
Mistress Burjoice, żona drukarza, bawiły całe lato w hotelu, gdzie jej małżonek przyjeżdżał co tydzień z soboty na niedzielę dla zabawienia się razem w dzień świąteczny. Pani Burjoice nie umiała znaleść z początku dosyć słów na pochwałę Rebeki, ale nagle umilkła widząc że zachwycenie pana Burjoice Rebeką i jego uprzedzająca dla niej grzeczność zaczęła być za wielką. Naturalnie że mistress Burjoice nie miała słuszności, bo jakże można zrażać się do kobiety za to, że ta w obejściu się z płcią piękną umie być miłą, grzeczną, ujmującą?...
Było to w tej pięknej porze roku kiedy wszyscy Anglicy, jakby na dane hasło, pierzchają w różne strony kontynentu. Becky miała zatem nie mało sposobności żeby się przekonać z jakiej strony wyższe londyńskie towarzystwo zapatrywało się na jej postępowanie. W jednej z swoich przechadzek Rebeka spotkała oko w oko lady Tartlet z córkami, które patrzyły na blade kontury brzegów Albjonu rysujące się w oddaleniu. Lady Tartlet zakryła się parasolką, zebrała około siebie bataljon swoich córek, uszykowany dwójkami i zakomenderowała co prędzej do odwrotu rzucając z daleka piorunujące spojrzenie w stronę gdzie biedna Becky osamotniona została.
Innego dnia, po dosyć burzliwej nocy, Becky poszła do portu żeby się przypatrzeć wybladłym twarzom podróżnych, morską chorobą zmęczonych. Chwila do obserwacyi dobrze była wybrana: wichr igrał z falami Oceanu, i statek właśnie miał przybyć do lądu. Lady Hingstone znajdowała się w liczbie ofiar, które najwięcej ucierpiały; siły ją opuściły tak dalece, że chwiejąc się na nogach zaledwie zdołała przejść po desce położonej od statku do usypanej grobli. Na widok Rebeki, szyderczo uśmiechniętej, szlachetna dama odzyskała całą swoją energję, cisnęła ku niej pełne pogardy spojrzenie i doszła o własnych siłach do komory cłowej. Becky udawała że się śmieje, ale nie śmielibyśmy zaręczać czy rzeczywiście była tak kontenta. Odepchnięta od wszystkich, spoglądała z daleka na wybrzeża Anglji i zrozumiała wówczas że jej tam wracać nie wolno.
Zachowanie się znajomych dawniej mężczyzn względem Rebeki znacznej także uległo zmianie. Gringstone śmiał się z niej w oczy i traktował ją z pewną poufałością, która się nazbyt podobać jej nie mogła. Mały Bob Suckling, który przed trzema miesiącami jeszcze mówiąc do Rebeki trzymał w ręku kapelusz, i gotów był w deszcz ulewny biedz milę drogi żeby ją spotkać tylko — mały ten Bob rozmawiał razu jednego z młodym gwardzistą Fitzoof’em, podczas gdy Becky przechodziła koło nich, i wiecie co zrobił? Oto kiwnął jej od niechcenia głową, i nie przerwał nawet swojej rozmowy. Tom Raikes jeszcze więcej sobie pozwolił, bo z zapalonem cygarem w ustach chciał wejść do pokoju Becky, która mu wprawdzie drzwi przed nosem zatrzasnęła, żałując tylko że nie udało się jej przymknąć drzwiami palców tego impertynenta. Bądź co bądź, widocznem już było że wszyscy dawni znajomi Rebeki stronili od niej albo ją z lekceważeniem traktowali.
— Grdyby on tu był — mówiła do siebie Becky — żaden z tych nędzników nie śmiałby mnie ubliżyć.
Tak rozmyślając zaczęła żałować tego, który był uczciwym człowiekiem, wiernym małżonkiem, uległym sługą i zawsze gotowym wszystko dla niej poświęcić. Te rozpamiętywania i żale musiały zapewne kończyć się płaczem, bo często można było widzieć u niej oczy bardzo czerwone, kiedy przychodziła na objad do sali jadalnej.
Zniewagi, wyrządzane Rebece przez pyszne córki Ewy, mniej były dla niej dotkliwe, aniżeli dowody sympatji i współczucia kobiet, na które kiedyś patrzeć nie chciała w Londynie. Dwie damy z tej właśnie kategorji, przejeżdżając przez Boulogne, odwiedziły ją, traktując protekcyjnie dawną znajomą i ubolewając nad jej losem. Becky nie posiadała się ze złości. Nakoniec panie te uściskały Rebekę i wyszły od niej z uśmiechem. Kiedy już były na schodach Becky usłyszała głośne wybuchy śmiechu pułkownika Hornby, asystującego tym damom. Powód i znaczenie tak swobodnej wesołości zbyt jasne i zrozumiałe były dla Rebeki.
Po tej wizycie Becky, która regularnie co tydzień rachunek hotelowy płaciła, która z uprzedzającą była grzecznością dla właścicielki hotelu, która wszelkiemi sposobami skarbiła sobie nawet względy służących, Becky odebrała od gospodarza wezwanie żeby sobie szukała innego mieszkania, bo w hotelu, gdzie się zatrzymują uczciwe matki z córkami, miejsca dla niej nie ma. Biedna Becky musiała wynieść się z hotelu i szukać innego przytułku, gdzie czuła się więcej jeszcze opuszczoną. To położenie stawało się dla niej tak ciężkie do zniesienia, że dziwić się nie powinniśmy jeżeli Becky nowych sposobów do wyjścia z niego szukać musiała. Zaczęła co dzień chodzić do kościoła gdzie głośniej od wszystkich śpiewała, nadto stanęła na czele kilku miłosiernych przedsięwzięć, zajęła się energicznie losem wdów i sierót marynarzy, którzy śmierć na dnie oceanu znaleźli i stali się pastwą rekinów, dawała hafty i rysunki na korzyść misjonarzy w Quashyboo, jednem słowem, stała się duszą wszystkich dobrych uczynków i przestała zupełnie tańczyć walca. Becky tak ściśle zachowywała wszelkie pozory przyzwoitości, że teraz możemy śmiało opisywać dokładnie tę epokę jej życia: tej swobody nie zawsze dotąd używać nam było wolno. Ale pomimo tego ani uśmiechy złośliwe jednych, ani spojrzenia pogardliwe drugich nie mogły ujść czujnej uwagi Rebeki, chociaż z jej twarzy niktby nie odgadł tego, co się w jej wnętrzu (żeby nie powiedzieć w sercu) działo w każdej chwili.
Życie zresztą naszej heroiny było teraz tajemnicą okryte. Różni różnie o tem mówili. Pomiędzy ludźmi, którzy się lubią innymi zajmować — a na tych nie zbywa nigdy — jedni obwiniali Rebekę, drudzy zaś utrzymywali że jest niewinna jak baranek, a potępiali jej męża, któremu całą winę przypisywali. Becky nie mało serc sobie ujęła obfitością łez wylanych, kiedy mówiła o swojem ukochanym dziecku, i nadmiarem wezbranej boleści w chwilach, kiedy ktoś wspomniał imię jej syna, lub okazał jej choćby najlżejsze współczucie. Takiemi to sposobami Becky wdarła się do serca tkliwej nad wyraz misstress Alderney, która wiodła rej w całem angielskiem towarzystwie zebranem w Boulogne; berło to słusznie należało się tej damie, która więcej dawała objadów i balów aniżeli wszystkie władze miejscowe razem wzięte. Serce mistress Alderney było tak miękkie, że Becky mogła je podbić nie wielką nawet ilością łez, wylanych za każdym razem kiedy mały Alderney przychodził z pensji doktora Swishtail, żeby dnie świąteczne razem z matką przepędzić.
— Mój Rawdonek jest w tym samym wieku, zdaje mi się że patrzę na niego — mówiła Becky z głębokiem westchnieniem.
W samej rzeczy było tylko pięć lat różnicy wieku tych dwóch chłopczyków; przytem Rawdonek nie mniej był podobny do małego Alderney’a jak miły czytelnik do swego najniższego sługi, kreślącego te wyrazy. Nieszczęście chciało że Wenham udając się do miejsca pobytu lorda Steyne, zatrzymał się w Boulogne i zburzył misterne roboty Rebeki, na kłamstwie oparte. On to upewnił mistress Alderney że Rawdonek, nienawidzony przez matkę — o czem wszyscy widzieli — miał dziewięć lat dopiero i był blondyn a nie brunet jak mały Alderney. Nadto Wenham mógł śmiało i sumiennie zaręczyć że Becky swego ukochanego syna nigdy nie widywała; te wszystkie zaś objaśnienia sprawiły, że mistress Alderney mocno żałowała sympatji i uczuć przyjaznych — tych najdroższych pereł serca — tak źle umieszczonych, jak się już sama o tem przekonać teraz mogła.
Nieszczęśliwa Becky nie była daleką od rozpaczy. Jakże tu nie stracić odwagi? Ile razy po ciężkiej pracy i mozolnym udawaniu zdobyła sobie czyją przychylność, zjawiał się natychmiast jakiś zły genjuszek, który jednem słowem pozbawiał ją wywalczonych zdobyczy i na nowe skazywał trudy. Na prawdę smutna to egzystencja!
Znalazła się inna jeszcze dama, mistress Newbright, która przez długi czas wrytrwale broniła Rebeki. Spiew naszej heroiny w kościele otworzył dla niej serce mistress Newbright, oczarowanej zresztą głębokim poglądem na wyższe zdania o celach i przeznaczeniu człowieka — poglądem, który Becky wyrobiła w sobie w czasie pierwszego pobytu swego w Crawley. Becky rzeczywiście nie tylko czytała, ale nawet umiała na pamięć wiele ustępów z broszur dogmatycznych: nie dosyć na tem, szyła kaftaniki flanelowe dla dzikich z Quashyboo i czapeczki wełniane dla Indjan z Cocoa nut; malowała ekramy na dochód Towarzystwa założonego w celu nawracania żydów i papieża, a oprócz tego nie opuściła ani jednego kazania, ani jednego nabożeństwa. Ale niestety! cała gorliwość na nic się nie przydała, i wszystkie zabiegi żadnego nie przyniosły owocu. Mistress Newbright była w korespondencji z hrabiną Southdown, w interesach nowego Towarzystwa mającego na celu nawrócenie mieszkańców wyspy Freejoe. W jednym liście rozpisała się szeroko z pochwałami dla swojej przyjaciółki, mistress Rawdon Crawley, a hrabina matka, nie dając długo czekać na odpowiedź, udzieliła swojej korespontce takich o nowej przyjaciółce wiadomości, że stosunki pomiędzy paniami Newbright i Crawley zostały zupełnie przerwane. Od tej chwili wszystkie pobożne damy uciekały od Rebeki jak od zapowietrzonej kobiety.
Nowe usiłowania Rebeki nie były szczęśliwsze. Z Boulogne udała się do Dieppe, potem do Caen, następnie do Tours, wszędzie starała się wyrobić sobie pewne stanowisko i szacunek pozyskać, ale zewsząd musiała uciekać przed złośliwemi językami, sprzysiężonemi na jej zgubę.
W czasie tych awanturniczych wycieczek Becky poznała mistress Hook Eagles, posiadającą nieskazitelną opinję w świecie i ładny dom w Portman-Square. Obie damy widziały się po raz pierwszy na morzu, a potem znalazły się znowu obok siebie przy objedzie w jednym z hotelów. Dieppe Mistress Eagles słyszała o przejściach z lordem Steyne, bo w swoim czasie wiele o tem mówiono. Wszakże po jednej rozmowie z Rebeką mistress Eagles odzywała się głośno że mistress Crawley jest aniołem dobroci, że mąż jej łotr ostatni, że lord Steyne stary rozpustnik bez czci i wiary, znany zresztą z tej strony całemu światu — że cała ta sprawa jest szatańską intrygą, uknutą przez tego nikczemnika Wenham’a, który zastawił sidła na niewinność i cnotę biednej mistress Crawley.
— Gdybyś miał za trzy grosze serca — mówiła mistress Eagles do męża — to wymierzyłbyś porządny policzek temu nędznikowi przy pierwszem spotkaniu w klubie.
Ale pan Eagles, człowiek nie pierwszej młodości i niezbyt wojowniczych usposobień, był z profesji małżonkiem, z powołania geologiem, a przytem nie miał tak piramidalnej budowy, żeby się rzucać skwapliwie na drugich i samemu głowę na guzy narażać.
Mistress Eagles zabrała swoją protegowaną z sobą do Paryża i mocno była oburzona na żonę ambasadora która nie chciała mistress Crawley przyjmować u siebie.
Becky zachowywała przez pewien czas pozory bardzo przyzwoitej i szanującej się osoby, nic jej zarzucić nie można było; ale wkrótce to niewolnicze stosowanie się do form konwencjonalnych niezmiernie się jej przykrzyć zaczęło. Dni upływały jedne po drugich z najnudniejszą jednostajnością: zegarkowy porządek — w tem nawet co do wygody i uprzyjemnienia życia się przyczyniało — stał się już dla niej nieznośnem; zawsze taż sama o jednej godzinie przejażdżka do lasku Bulońskiego, to samo towarzystwo wieczorem, też same kazania w niedzielę i święta, jednem słowem: to samo przedstawienie teatralne, powtarzające się bez żadnej zmiany i bez przestanku. Becky upadała już pod ciężarem tak nudnego życia. Szczęściem młody Eagles przyjechał z Cambridge; ale niestety! i to długo nie trwało; mistress Eagles dostrzegła że młoda jej przyjaciółka silne na umyśle syna sprawia wrażenie, pospieszyła zatem oświadczyć Rebece że — już jej dłużej zatrzymać nie śmie.
Becky zamieszkała z inną osobą swojej płci, ale czas im upływał na kłótniach lub na robieniu długów. Następnie próbowała mieszkać na jednej z tak zwanych pension bourgeoise, i wybrała znany i słynny dom pani de Saint Amour, rue Royaly w Paryżu. Becky lubiła towarzystwo i obejść się bez niego nie mogła, również jak palący opium bez fajki obejść się nie potrafi. Zaczęła więc i w tem kółku czarować swemi wdziękami przekwitłych dandysów, bywających na salonach pani Saint Amour. Rebeka mile w tym domu czas przepędzała i była z swego tam pobytu zupełnie zadowolona.
Przez pewien czas Becky miała wielkie powodzenie w salonach jakiejś hrabiny nawet; ale dawni jej wierzyciele z 1815 roku dowiedzieli się o jej mieszkaniu w Paryżu, i biedna ta istota, którą los nieubłagany wszędzie jakoby ścigał, zaledwie miała czas szukać ratunku w ucieczce i udać się do Brukseli.
Becky zachowała dokładnie to miasto w swojej pamięci; widok dawnego mieszkania wywołał na jej twarzy uśmiech zadowolenia, bo przypomniała sobie że ztamtąd właśnie widziała rodzinę Bereakrów wołającą błagalnemi głosy o konia do ucieczki, podczas gdy powóz stał przy bramie. Zwidzając Waterloo i Lacken, Becky odszukała grobowiec, wzniesiony Jerzemu Osborne i zdjęła szkic pomnika.
— Nieszczęśliwy Kupidyn! — mówiła Becky do siebie — kochał mnie na zabój. Była to głowa szalona trochę. A ta biedna Emmy, co się też z nią dzieje? Czy jest jeszcze na tym świecie? Nie złe to było stworzenie. Ale nie zapomnę nigdy jej brata; mam jeszcze — zdaje mi się — gdzieś między papierami karykaturę tego grubasa. W gruncie byli to dosyć uczciwi ludzie, tylko trochę naiwni.
Becky przybyła do Brukseli zaopatrzona listem polecającym pani de Saint Amour do jej przyjaciółki, hrabiny Borodino, wdowy po generale napoleońskim, któremu wielki jego protektor nie zostawił innych środków do życia jak restaurację i ekarte. Podszarzani eleganci, dandysi drugiego lub trzeciego rzędu, wdowy — które nigdy mężów nie miały, Anglicy — którzy z wrodzoną prostotą ducha wierząc że w tych salonach zbiera się najpierwsze towarzystwo z całej Europy, hojnie sypali pieniędzmi — oto byli ludzie z których się składa publiczność zasiadająca około stołu pani Borodino. Niedoświadczone i oszukane młokosy podejmowali całe towarzystwo winem szampańskiem, najmowali dla dam loże w operze a powozy na spacery do lasku, i pochyleni nad białemi jak śnieg ramionami dam, trzymali grube zakłady przy grających w ekarte mężach, a potem chlubili się w listach pisanych do rodziców i do krewnych, że wyrobili sobie wstęp do najpierwszych domów w stolicy.
W Brukselli, podobnie jak i w Paryżu, Becky była duszą tych zabaw; wszędzie też ją z radością witano; wszędzie przyjmowała szampan, powozy loże i bukiety; ale nad wszystko przenosiła grę i oddawała się tej rozrywce z szaloną śmiałością. Z początku stawiała zwykle na kartę bardzo nie wiele, potem występowała z pięciofrankówką, następnie szły napoleony, a w końcu bilety bankowe. Jeżeli czasem trudno jej było zapłacić miesięczną należność za stół i mieszkanie, udawała się wówczas do któregokolwiek z młodych ludzi o pożyczenie pieniędzy. Zawsze można było poznać że woreczek jej nie był próżny, bo pozwalała sobie wtenczas traktować z lekceważeniem i zuchwale tę samą mistress Borodino, dla której dniem przedtem nie znajdowała dosyć pochlebstw i uprzejmości. Były dni kiedy nie mogła na zielonym stole więcej jak franka położyć ale zdarzało się nieraz że całe swoje dochody stawiła na kartę okazując przytem gotowość zapłacenia pani Borodino wszystkiego co się jej należało. W takich chwilach Becky miała niezachwianą wiarę w swoją gwiazdę i w swój genjusz: zdawało się jej że najzręczniejszych oszustów w świecie łatwo sprzedaćby mogła.
Jednego pięknego poranku Becky znikła bez śladu, uciekając z Brukseli przed... — musimy szczerą wyznać prawdę — przed kwartalnym rachunkiem pani Borodino, która przez zemstę opowiadała wszystkim u niej bywającym Anglikom niestworzone rzeczy o swoim zbiegu. Według niej Rebeka lubiła namiętnie grę i napoje; umiała tysiącznemi sposobami wyciągać pieniądze z kieszeni pastora Muff i udzielała szczególnych w swoim pokoju audjencji milordowi Noodle, synowi pana Noodle a uczniowi pastora Muff, jednem słowem pani Borodino o wszystkiem wiedziała i z niczego przed nikim nie robiła tajemnicy.
Widzimy więc że nasza podróżna wszędzie prędko namiot swój zwijała, przenosząc się po całej Europie — jak żyd wieczny tułacz — z miejsca na miejsce. W takich warunkach wrodzone do intryg zdolności bujnie się rozwijały, a nasza heroina stała się prawdziwą cyganką, w całem znaczeniu tego wyrazu, i wchodziła w stosunki tylko z ludźmi dosyć podejrzanej cnoty i uczciwości.
Nie ma prawie znaczniejszego miasta w Europie, gdzieby nie można było spotkać na różnych ogłoszeniach i afiszach imion angielskich przemysłowców i przedsiębiorców. Są to nieraz młodzi ludzie dobrego urodzenia, odepchnięci od rodziny, którzy tu i owdzie zakładają estaminety, urządzają wyścigi konne, otwierają domy gry, etc... etc. Takimi to po większej części ludźmi zapełniają się więzienia za długi. Oni to lubią wino, burdy i pojedynki, oni to znikają bez wieści nie zapłaciwszy hotelowych i innych rachunków. Oni to w grze mają sobie za obowiązek szachrować ile tylko można, a kiedy jaki niewinny gołąbek wpadnie im w rękę i da się z piórek oskubać, wówczas spotkać ich można w Baden Baden, w świetnych powozach wygodnie rozwalonych. Kiedy zaś mają pustki w kieszeni, przesuwają się smutnie w wytartych sukniach około zielonych stołów w domach gry, aż do chwili kiedy im się uda złapać jakiego chciwego żyda i wsunąć mu weksel fałszowany, albo obedrzeć ze skóry jakąś niewinną owieczkę. Dziwne to życie nagłych przejść z nędzy do bogactwa i odwrotnie, dałoby się do ustawicznej febry porównać, ale z tem wszystkiem najlepiej usposobieniu Becky odpowiadało. Włóczyła się ona z miasta do miasta, szukając wszędzie towarzystwa szulerów, oszustów i awanturników. We wszystkich niemal domach gry w Niemczech szalone szczęście pani Rawdon poszło już w przysłowie. Zawiązawszy współkę z panią de Cruche Cassée, Becky założyła dom gry we Florencji, a jeden z moich znajomych, pan Fryderyk Pigeon, opowiadał mi że był raz w Lozannie na kolacji u pani Rawdon, gdzie za wiele wina wypił i tegoż wieczora przegrał u niej zakładając się przeciw szanownemu Deuccace i majorowi Loder przeszło ośmset napoleondorów. Zmuszeni jesteśmy skreślić choćby tylko pobieżny życiorys Rebeki, ale z przytoczonych już wyżej szczegółów czytelnik sam zapewne osądzi że im mniej się w tej materji powie, tem mniej się na tem straci.
W trudnych okolicznościach, kiedy szczęście zaczynało opuszczać Rebekę, uciekała się do koncertów i do lekcji muzyki, żeby się od biedy ratować. Wiemy z pewnością że pani Rawdon, ze współudziałem pana Spoft, pierwszego pianisty hospodara Wołoskiego, urządziła poranek muzykalny w Wildbad. Mój młody przyjaciel, pan Eaves, który cały świat zna, bo wszędzie podróżował, upewniał mnie że w 1830 roku był na przedstawieniu Białej Damy w Strasburgu, gdzie Madame Rebecque występowała po raz pierwszy przed publicznością i że ten występ ogromną sprowadził burzę. Artystka była nielitościwie wygwizdaną, w części dla braku wprawy i nieoswojenia się ze sceną, w części zaś z powodu niezręcznie objawionej sympatji dla śpiewaczki ze strony kilku oficerów, siedzących w pierwszych rzędach krzeseł. Eaves jest przekonany że tą nieszczęśliwą debiutantką nie był kto inny jak tylko mistress Rawdon Crawley.
Tym sposobem Becky zeszła do rzędu tych istot, które żyją z dnia na dzień, nie cofając się przed żadnym środkiem do zdobycia pieniędzy. Kiedy wpłynęło co do woreczka, próbowała szczęścia w grze; jeżeli zaś nie miała ani grosza, szukała ratunku w swoim przemyśle. Widziano ją przez jakiś czas w Petersburgu, ale policja ją z tamtąd wyprawiła, co dowodzi najlepiej fałszywości pogłosek jakoby później przebywała w Wiedniu i w Cieplicach w roli moskiewskiego politycznego ajenta. Opowiadano mi także jak Becky spotkała w Paryżu swoją babkę macierzystą, która wcale nie pochodziła z familji Montmorency’ch, ale zajmowała skromne stanowisko dozorczyni lóż jednego z najpodrzędniejszych przedmiejskich teatrów.
Naoczni świadkowie utrzymują że powitanie babki z wnuczką było bardzo tkliwe i patetyczne; jednak szczegóły te — jako niepochodzące z bardzo wiarygodnego źródła — pominiemy.
Zdarzyło się raz że mistress Rawdon odbierała swoją półroczną pensję w Rzymie, przez jednego z głównych tego miasta bankierów. Był to prawdziwy książę lichwiarzy, ale umiał być wspaniałomyślnym, bo ktokolwiek z jego klijentów odbierał za jego pośrednictwem sumę pięćset skudów przenoszącą, otrzymywał zaproszenie na bal doroczny, zwykle w zimowych miesiącach dawany. Becky była zaproszoną i ukazała się na świetnych księcia i księżny pokojach. Księżna była z rodziny Pompili’ch pochodzącej w prostej linji od Numy, drugiego króla Rzymian, i Egerji, księżniczki z Olimpijskiego domu. Dziadek księcia Aleksandra sprzedawał mydło, pachnidła, tytoń i chustki do nosa, oraz podejmował się za wynagrodzeniem najdrażliwszych komisów, i wypożyczał pieniądze na krótkie termina. Najwyższe sfery rzymskiego towarzystwa cisnęły się w salonach księstwa. Starzy i młodzi ludzie, artyści, hrabiowie, baronowie i książęta zapełniali wspaniałe podwoje rzęsistem oświecone światłem. U głównego wnijścia błyszczała złota korona wielkich rozmiarów, nad tarczą herbową księcia. Ogromny grzyb złoty i wodotrysk srebrny figurowały wszędzie gdzie tylko herby rodziny Pompili’ch umieścić należało, a mianowicie nad drzwiami, na złoconych snycerskich ozdobach, pokrywających ściany i nad baldachimem wzniesionym na ogromnej estradzie, przeznaczonej dla papieży i cesarzów. Na ścianach portyków i galerji wisiały malowidła celniejszych mistrzów, nieco podejrzanej autentyczności.
Becky przybyła dyliżansem z Florencji i zatrzymała się w hotelu bardzo skromnej powierzchowności. Panna służąca pomogła jej ubrać się z wielkiem staraniem a Becky, upewniwszy się w lustrze że toaleta jej w zupełnym jest porządku, podała rękę majorowi Loder, z którym podróżowała obecnie, i udała się na bal do księstwa. Major Loder był to właśnie ten sam bohater co w rok później zabił w pojedynku księcia Rawioli w Neapolu, i w tymże czasie został sam ciężko obity laską pana John Buckskin, za to że grając w ekarte miał w swoim kapeluszu — przez omyłkę zapewne — cztery króle oprócz tych, które w grze już były. Becky poznała na balu wiele znanych sobie osób, w szczęśliwszych dla niej czasach spotykanych, w czasach kiedy nasza heroina nie żyła cnotliwiej jak dziś, ale przynajmniej w opinji pozorną czystością zasłonięta była. Major Loder również spotkał tu wiele figur dwuznacznej powierzchowności, z zakręconemi do góry wąsikami, z wypłowiałemi i zmiętemi wstążeczkami czerwonemi przy pętlicy fraka i ubranemi w taki sposób, żeby jak najmniej bielizny widać było. Anglicy po większej części odwracali się od majora. Pomiędzy damami znajomemi Rebece były wdowy francuskie i wątpliwe hrabiny włoskie, ofiary — jak zwykle — tyrańskiej przemocy mężów.
Co do nas, którzy uczęszczamy w najlepsze towarzystwo Targowiska Próżności, uciekajmy ztąd co prędzej, zostawmy ten brudny stek nieczystości jakie ten świat w sobie zawiera. Siadajmy zresztą do zielonego stolika, jeżeli to nam przyjemność sprawić może; ale grajmy przynajmniej czystemi a nie tłustemi kartami. Lecz niestety! Ktokolwiek podróżował w swoim życiu nie mógł się nie spotkać z tymi oszustami, którzy prawnie i przyzwoicie — jak ludzie dobrze wychowani — obdzierają zdobycz co im w ręce wpadnie, w przekonaniu że uczciwie wywiązują się z swego rzemiosła.
Becky wsparta na ramieniu majora Loder’a, przebiegła salony księcia Alexandra a nawet odznaczyła się zaszczytnie w kilkakrotnym szturmie, urządzanym przez nieregularną armję zgłodniałych i spragnionych gości okołu stołu, zastawionego jadłem i butelkami szampańskiego wina. Posiliwszy się dostatecznie, szanowna para weszła do małego saloniku; obitego różowym aksamitem, kończącego szereg wspaniałych książęcych komnat. W środku pokoju stał piękny posąg Wenery, odbijający się nieskończenie w rozlicznych weneckich zwierciadłach. Książę kazał podać w tym saloniku kolację, z wyrafinowanym wykwintem urządzoną, tylko dla gości, których szczególnemi obdarzał względami. W liczbie wyborowych gości, siedzących przy uprzywilejowanym stole, Becky od razu lorda Steyne poznała.
Na białem i połyskującem czole lorda łatwo można było dostrzedz czerwonawą bliznę, broszą Rebeki wyżłobioną. Jasno żółtawe faworyty znacznie pociemniały, co więcej jeszcze bladość oblicza uwydatniało. Lord miał na sobie order podwiązki, błękitną wstęgę i wiele innych dekoracji. Była to najważniejsza figura tego zebrania, uświetnionego jednakże obecnością jednego panującego książęcia i jednej królewskiej Wysokości. Obok lorda siedziała piękna hrabina de Belladona, której mąż, hrabia Paolo della Belladona, znany z swoich zbiorów entomologicznych, znajdował się obecnie w misji nadzwyczajnej przy cesarzu Marokańskim.
Becky spostrzegłszy dostojnego gościa, którego widok budził w niej tyle rozmaitych wspomnień, niemile uderzoną była ordynaryjną postacią majora Lodera, i zabijającym zapachem tytoniu, jakim kapitan Rook silnie jej powonienie drażnił. Rebeka starała się natychmiast przybrać ruchy i pozory damy, należącej do wielkiego świata, co się jej z takiem udawało powodzeniem w małym nawet domku May-Fair.
— Ta kobieta musi być głupia i kapryśnica — pomyślała Rebeka, przypatrując się hrabinie de Beladona — już widzę że go zabawić nie umie; na twarzy jego widoczne znudzenie, co się mu nigdy ze mną nie przytrafiało!
Jakaś obawa, nadzieja, a może i wspomnienia dodały nowego blasku oczom Becky, blasku podniesionego różem, okrywającym policzki. Z bijącym podobno serduszkiem Becky wpatrywała się w majestatyczną postawę lorda, umiejącego nosić z godnością pierś gęsto orderami zakrytą. Ach! bo też to był typ prawdziwego pana, z całym urokiem dowcipnej rozmowy, dystyngowanych manierów i tej poufałości w obejściu, która nakazuje szacunek, i najśmielszym nawet charakterom imponuje. Cóż to za porównanie do sąsiada Rebeki, do kapitana Rook; okurzonego cygarami, cuchnącego wódką! Jeżeli mówił, co tylko o koniach, wyścigach i innych w tym rodzaju przedmiotach, a dowcipy jego trąciły silnie koszarami wojskowemi lub stajnią.
— Ciekawa jestem czy mnie pozna? pomyślała sobie Rebeka.
W tej samej chwili lord Steyne, rozmawiający z swoją znakomitą sąsiadką, podniósł oczy i spotkał wzrok Rebeki. Dreszcz przebiegł po ciele naszej heroiny, która miała jednakże tyle mocy nad sobą że uśmiechając się mile, przesłała lordowi bojaźliwe i błagalne kiwnięcie główką, Lord Steyne patrzył na nią przez chwilę osłupiałym wzrokiem. Z otwartemi ustami — jak Makbeth przerażony widmem Banka, zostałby może długo w tym stanie, gdyby major Loder nie uprowadził Rebeki w inną stronę mówiąc:
— Chodźmy i my do stołu; ci wielcy panowie tak smacznie zajadają że i człowiekowi apetyt się budzi. Spieszmy tylko, to może tam jeszcze parę kieliszków szampańskiego i dla nas się znajdzie?
Becky znajdowała że major za nadto się rozgadał.
Nazajutrz Rebeka przechadzała się po Corso, gdzie wszystkich próżniaków rzymskich i zamiejscowych spotkać można. Napróżno patrzyła w około; lorda Steyn’a nie było. Dostrzegła wszakże pana Fenouil, powiernika lorda, który zbliżył się do niej i po dosyć poufałem powitaniu odezwał się w te słowa:
— Wiedziałem że panią tu spotkam, i właśnie dla tego szedłem w jej ślady odkąd pani wyszłaś z hotelu. Mam pani coś powiedzieć... co dla niej obojętnem nie będzie.
— Od margrabiego Steyne? podchwyciła Becky usiłując niezręcznie pokryć swoje wzruszenie postawą imponującej godności. Uczucia trwogi i nadziei na przemian nią miotały.
— Mylisz się pani — odrzekł pan Fenouil; mam coś powiedzieć od siebie. Klimat tutejszy bardzo jest niezdrowy.
— Oh! ale to jeszcze nie teraz, panie Fenouil; mamy czasu dosyć możemy spokojnie do Wielkiej nocy czekać.
— Powtarzam pani że są osoby, dla których powietrze tutejsze w żadnej porze roku nie służy; wiecznie tu panująca mal’aria liczne ofiary ustawicznie pochłania. Miałem panią zawsze za bardzo zacną kobietę i — na honor — byłoby mi niezmiernie przykro gdyby tu panią jakie nieszczęście spotkało. Chciałem tylko ostrzedz panią w jej własnym interesie, żebyś pani co prędzej wyjechała z Rzymu, jeżeli życie nie jest pani ciężarem.
Becky zmuszała się do śmiechu, ale nie posiadała się ze złości i gniewu.
— Pan sobie żartujesz — panie Fenouil... Któżby miał czyhać na życie bezbronnej i niewinnej kobiety; to już wygląda na jakiś dramatyczny romans... doprawdy... Czy lord Steyne ma już najętych sztyletników? Otóż powiadam panu że nie wyjadę i zostaję! Rozumiesz pan? Chociażby dla tego tylko żeby go do szalonego przyprowadzić gniewu. Zresztą, mam ja nie jednego obrońcę.
Pan Fenouil zaśmiał się.
— Obrońcę! powtórzył — A kogoż to? Czy nie majora, albo kapitana? Wszyscy ci rycerze zielonego pola, którzy orszak pani składają, podjęliby się chętnie za sto napoleonów wyzwolić panią z więzów tego świata. Wiemy my dobrze kto jest major Loder; mówiąc między nami jest on takim majorem jak ja markizem; znamy go tak dobrze że moglibyśmy w razie potrzeby ułatwić mu drogę na galery nawet. Wszędzie mamy przyjaciół, więc o wszystkiem dokładnie jesteśmy poinformowani. Ha! pani myślisz że my nie wiemy co pani robiłaś w Paryżu, i kogo tam z swoich krewnych spotkałaś? Panią to dziwi, nieprawdaż? A jednakże to wszystko jest czystą prawdą. Dla czegoż żaden z ambasadorów nie chciał nigdzie pani przyjąć? Bo pani obraziłaś kogoś, a ten ktoś nigdy pani nie przebaczy, i na sam widok pani w gniew szalony wpada. Wczoraj naprzykład, wróciwszy do siebie milord był w takim stanie, że tracił przytomność; pani de Belladonna zrobiła mu taką scenę z powodu pani, że nigdy jeszcze nie widziano go w przystępie takiego szaleństwa.
— To więc w interesie pani de Belladonna przedsięwziąłeś pan tę rolę — powiedziała Becky odzyskując pomału zimną krew i opanowując pierwotne wzruszenie.
— Bynajmniej; pani de Belladonna nic na to nie wpływa. Zazdrość jest to jej stan normalny wprawdzie, ale — jeżeli mam pani wyznać otwarcie — jestem do tego kroku upoważniony przez samego lorda. Wielkibyś pani błąd popełniła starając się go spotkać; a wierz mi pani że zostając tu mogłabyś bardzo tego żałować. Pamiętaj pani że ci to szczerze radzę; żeby potem nie było za późno, jedź pani jak możesz najprędzej. Ale otoż i powóz milorda...
Jednocześnie Fenouil uchwycił silnie rękę Rebeki i pociągnął ją w przeciwną stronę, podczas kiedy świetny powóz, pysznemi końmi ciągniony i okryty herbami Steynów, przeleciał jak uragan przez ulicę. Pani Belladonna z pochmurnem wejrzeniem trzymała na kolanach małego pieska z gatunku King Charles’ów i zakrywała się białym jak śnieg parasolikiem. Obok niej leżał prawie wyciągnięty lord Steyne; cerę miał oliwkową, a oczy martwe, bez życia. Nienawiść, gniew, żądza mogły im jeszcze trochę blasku przywrócić, ale inaczej zagasły już one na zawsze dla świata, z którego stary ten rozpustnik wyczerpał wszystkie źródła uciech i roskoszy.
— Jego Ekscelencja jeszcze nie przyszedł do siebie po paroksyzmie nerwowym zeszłej nocy — szepnął Fenouil do ucha Rebece w chwili kiedy powóz znikał im z oczu w kłębach wzniesionej kurzawy.
— Tem lepiej — pomyślała sobie Becky wychodząc dopiero z za krzaków, które ją zakrywały przed oczyma szlachetnego lorda.
Czy milord rzeczywiście żywił zamiary mordercze przeciw Rebece, czy też chciał ją przestrachem zmusić do wyjazdu z Rzymu, gdzie myślał całą zimę zabawić i spotykać jej nie miał ochoty — to nigdy wyjaśnione nie zostało. Dowiedzieliśmy się tylko później że zaufany jego powiernik, pan Fenouil, po śmierci swego protektora wrócił do rodzinnego kraju, gdzie znany pod nazwiskiem barona Finelli (kupił bowiem tytuł od swego monarchy) był do końca żywota swego otoczony powszechnym szacunkiem. Jeżeli lordowi Steyne chodziło tylko o pozbycie się tej awanturnicy, to pogróżki jego pomyślnym zostały uwieńczone skutkiem. Co zaś do Jego Ekscelencji, to każdemu wiadomy jest smutny koniec tego męża, zgasłego w Neapolu we dwa miesiące po rewolucji 1830 roku. Oto wzmianka o jego śmierci, którą z dzienników wyjmujemy: „Jego Ekscelencja Jerzy Gustaw, margrabia de Steyne, hrabia de Gaunt Castle, par Irlandji, wicehrabia Hellborough, baron Pitobley i Grilleby, kawaler orderów: angielskiego, podwiązki, hiszpańskiego złotego runa, rossyjskiego św. Mikołaja pierwszej klasy, tureckiego księżyca; pierwszy lord gabinetu prochu, zwyczajny kamerdyner Jego Królewskiej Mości, dowódca pułku Gaut, konserwator brytańskiego muzeum, administrator kolegjum Trójcy św., gubernator Grey-Friars, zakończył żywot z boleści jaką mu sprawił tryumf orleanistowskiego stronnictwa.“
Po tak wymownem wyliczeniu tytułów, przez wszystkie dzienniki powtórzonem, nastąpiły w długim szeregu pochwały wzniosłych cnót, wysokich zdolności, oraz talentów i niezliczonych dobrych uczynków, świadczących o szlachetnym charakterze zmarłego. Ciało jego zostało pogrzebane w Neapolu, a serce, które tylko dla pięknych i szczytnych idei biło, bo nic nad nie nie ukochało, złożone w srebrnej urnie, po Castle Gaunt przeniesione zostało.
— Sztuki piękne i nieszczęśliwi, pisał p. Wagg, tracą w nim światłego opiekuna, społeczeństwo traci najpiękniejszą chlubę, Anglja — największego z swoich obywateli!
Testament nieboszczyka podał powód do licznych zawikłań. Pani Belladonna miała do zniesienia wiele szykan i przykrości; chciano ją zmusić do oddania prześlicznego djamentowego pierścienia, który ś. p. lord nosił zawsze na małym palcu, oskarżano bowiem panią Belladonnę, o przywłaszczenie sobie tej pamiątki po nieodżałowanej śmierci lorda Steyne. Ale powiernik zmarłego, pan Fenouil, dowiódł że ten pierścień, również jak i inne klejnoty, bilety bankowe, papiery publiczne francuskie i neapolitańskie były przez lorda ofiarowane pani Belladonnie, na dwa dni przed zgonem dawcy. Tym sposobem okazało się że zarzuty czynione <section begin="r7"/>pani Belladonnie, jakoby zaraz po śmierci Jego Ekscelencji powyjmowała wyżej wymienione przedmioty z jego biórka, były tak niesłuszne jak uwłaczające zacnej i szlachetnej damie, którą sukcesorowie lorda Steyne nie wstydzili się pozywać o zwrot zabranych kosztowności.



<section end="r17"/><section begin="r18"/>

XVIII.
Uciechy i gorycze.

Nazajutrz po spotkaniu się Józefa Sedley’a z Rebeką — o czem wspominaliśmy — ubrał się rano z wyszukaną elegancją, i uprzedzając reszty towarzystwa tak o spotkaniu wczorajszem jak i o projektach dzisiejszych, wyszedł na ulicę. W kilka chwil potem widziano go w hotelu pod słoniem, jak się odźwiernego coś rozpy tywał.|rozpytywał.}} Uroczystości dworskie ściągnęły mnóstwo przyjezdnych: zewnątrz restauracji i piwiarni amatorowie piwa siedzą przy stołach, palą i zwilżają gardła wypróżniając kufle jeden po drugim; wewnątrz zaś nic widzieć nie można, wszystko zdaje się ginąć w dymie. Józef Sedley ukazał się ze zwykłą sobie uroczystą miną, powziął wiadomości o osobie, której szukał, i udał się w najwyższe strefy budynku sięgające poddasza. Tu, w jednym z małych pokoików zaludnionych przez koczujące plemiona studentów, komisantów handlowych, kupców i ludzi różnych stanów, przebywała obecnie Rebeka, a można powiedzieć że była tu w swoim żywiole. Ta atmosfera skoczków, graczy, awanturników i studentów najlepiej odpowiadała cygańskiemu usposobieniu, jakie Becky po rodzicach odziedziczyła. Podobne<section end="r18"/> otoczenie przedstawiało jej niewyczerpane resursa: kiedy nie mogła rozmawiać z lordem, to gawędka z lokajem nie mniejszą była dla niej rozrywką. Ruch, wrzawa, zapach fajek i wina, piosnki studenckie, sztuki kuglarskie, złamana żydowska mowa, jednem słowem hałaśliwy nieład i nieprzewidziane zmiany takiego życia miały dziwnie pociągający urok dla tej kobiety nawet wteczas kiedy los kapryśny pozbawiał ją środków do zapłacenia hotelowego rachunku. Teraz zaś kiedy szczęście Żorża napełniło złotem pusty już jej woreczek, nowy zapał do gwarliwej i awanturniczej egzystencji obudził się od wczoraj w Rebece.
Wstąpiwszy na schód ostatni, Józef zadyszany zatrzymał się chwilę i zaczął szukać 92go numeru, kiedy przeze drzwi na wpół otwarte przyległego pokoiku następny przedstawiał się widok: na brudnem łóżku leżał z fajką student w butach z wysokiemi cholewami i w dobrze zabłoconym paltocie; podczas kiedy koleżka jego, z rozrzuconemi blond włosami, w wytartym i zaperzonym surduciku, klęcząc na jednem kolanie, z z głową jakby przyklejoną do dziurki we drzwiach 92go numeru, błagalne do sąsiada czy sąsiadki zasyłał prośby.
— Daj mi pan teraz pokój — odezwał się głos niewieści, na który nasz barczysty przyjaciel silnie zadrżał. — Zostaw mnie pan teraz samą, czekam na kogoś mój dziadek ma przyjść do mnie, a nie chciałabym żeby pana tu zastał.
— Ależ aniele, bóstwo Erinu — ciągnął dalej jasnowłosy student z kolczykiem w uchu — zmiłuj się nad nami, wysłuchaj prośby naszej i chodź ze mną i z Fritzem na śniadanie lub na objad do restauracji w parku. Będziemy mieli pieczyste z bażantów, sałatę, plum pudding, piwo angielskie i wino francuskie. Nie odmawiaj nam, na Boga, jeżeli nie chcesz naszej śmierci.
— Tak, naszej śmierci! powtórzył drugi student nie wstając z łóżka.
Józef słyszał tę rozmowę, ale nic z niej nie zrozumiał, dla tej prostej przyczyny że nie zadawał sobie nigdy tyle pracy żeby dochodzić jakim językiem mówią około niego.
— Nioumero quatre.ven.doze, si vous plait? przemówił Józef, czując że mu już siły wracały i pierwsze wrażenie minęło.
— Quouatre fan touss! powtórzył student, schwytując się z łóżka i zamykając drzwi przed nosem Józefa, do którego jednocześnie dochodziły wybuchy nietłumionego śmiechu dwóch kolegów.
Ex dygnitarz Bengalu. mocno zmieszany tem przyjęciem, nie wiedział co ma z sobą robić, kiedy przez drzwi uchylone 92 numeru ukazała się główka Rebeki z figlarnym nieco szyderczym uśmiechem.
— Ach! to pan Józef! O! gdybyś pan wiedział z jaką niecierpliwością czekałam na niego! Ale... zaczekaj pan... chwileczkę tylko, mój panie Józefie,... zaraz pan będziesz mógł wejść.
Ta chwileczka była użyta na to, żeby wsunąć pod kołdrę puszkę z różem, butelkę z wódką i talerz z resztkami pasztetu. Potem Becky ułożyła trochę włosy grzebieniem, i wprowadziła gościa do pokoju.
Stare i poplamione pomadą różowe domino służyło jej za szlafroczek ranny, z którego jednak wychodziły śnieżnej białości aż po ramiona obnażone ręce; skąpe draperje okrycia pozwalały się domyślać piękności wdzięcznie na wpół rysujących się kształtów.
— Wejdź pan — mówiła wciągając gościa na poddasze — wejdź pan, pogawędzimy trochę. Bierz pan krzesło, panie Józefie.
To mówiąc szarpnęła go z taką gościnnością że Józef rad nie rad upadł na jedyne krzesło jakie się znajdowało w pokoju. Sama zaś usiadła na łóżku, uważając wszakże żeby nie rozgnieść talerza i ukrytej butelki, co Józef zrobiłby niezawodnie gdyby mu była pozwoliła zająć to miejsce. Po tej instalacji Becky tak zaczęła rozmowę z dawnym swoim wielbicielem:
— Lata ubiegłe żadnego na panu, jak widzę — nie zostawiają śladu — rzekła patrząc na niego z czułością. Wszędzie poznałabym pana natychmiast, choćbym na końcu świata pana spotkała. Ach! panie Józefie, jakie to szczęście znaleść się na obczyźnie obok szlachetnego i wiernego przyjaciela, na którego liczyć można!
Wyraz twarzy szlachetnego i wiernego przyjaciela nie zdawał się usprawiedliwiać tych dwóch epitetów: oprócz zakłopotania i głębokiego zadziwienia, fizjonomja Józefa nie zdradzała nic więcej. Rzucał on w około siebie ciekawe spojrzenia i z zdziwieniem prawie rozglądał się w pomieszkaniu dawnego swego bóstwa. Jedna suknia Rebeki leżała powieszona na poręczu łóżka, druga zaś wisiała na ćwieku obok drzwi wychodzących na korytarz. Kapelusz, zaczepiony na wstążce zakrywał do połowy rozbite lustro, obok którego stały na stoliku zgrabne branzowego koloru butynki. Na szafce małej przy łóżku leżała otwarta książka z bibljoteki romansów francuskich, i kawałeczek niedopalonej świecy bez lichtarza. Becky chciała świecę schować także pod kołdrę, ale w pośpiechu zapomniała o tem.
— O! tak; mówiła dalej — poznałabym pana wszędzie od razu. Są rzeczy, których kobieta nie zapomina nigdy, a pan właśnie jesteś pierwszym mężczyzną... który zwrócił moją uwagę.
— Doprawdy? zagadnął Józef — Na honor, nigdy mi pani o tem nic nie powiedziałaś.
— Kiedy z siostrą pana opuściłam Chiswick, byłam jeszcze dzieckiem prawie... Ale, ale, jakże się ma ta ukochana moja Amelja?... Biedaczka! dostała bardzo niedobrego męża, i naturalnie na mnie patrzała zazdrosnem okiem, jak jak gdyby on mnie był w głowie, wtenczas kiedy dla mnie na świecie był ktoś inny... Ale, niestety! nie odgrzebujmy przeszłości.
Tu Becky otarła niby oczy chustką, obszytą podartą koronkową szlarką.
— Pan się dziwisz zapewne — mówiła do niego — widząc mnie tu, nieprawdaż? Bo też rzeczywiście jestem teraz w świecie zupełnie różnym od tego w jakim dawniej żyłam, i do jakiego byłam zawsze przyzwyczajona. O! gdybyś pan wiedział ile ja zmartwień przeniosłam, ile przecierpieć musiałam! Wiesz pan że kto inny na mojem miejscu mógłby z pewnością oszaleć, gdyby mu tyle przeboleć przyszło. Teraz jakiś wewnętrzny niepokój pędzi mnie po wszystkich krajach, ale napróżno, spokoju nigdzie nie znajdę, bo wśród burz i nieszczęść mojego żywota zawsze boleść za mną goni, zawsze tęsknota i smutek mnie zawzięcie prześladuje, Wszyscy przyjaciele moi zdradzili mnie, wszyscy co do jednego! Czy pan mnie dobrze rozumiesz? O! tak, na całej kuli ziemskiej nie ma ani jednego człowieka honoru, nie, nie! Jedna myśl tylko dodaje mi siły: to że moje sumienie nic nie wyrzuca. Bo jeżeli wyszłam za mego męża... to było tylko pod wpływem rozczarowania, a nawet powiem... złości kiedy widziałam że inny, dla któregobym... ale dajmy temu pokój. W całem mojem życiu trzymałam się tylko zasad honoru i prawości, a za to odpłacono mi pogardą i opuszczeniem. Zraniono mnie boleśnie w najdrażliwszą stronę serca, bo pogwałcono macierzyńskie uczucia, bo najświętsze prawa matki zostały zdeptane: jedyna moja pociecha w życiu i nadzieja, jedyny skarb, o zachowanie którego codzień gorące modły do nieba zanoszę, to ukochane dziecko moje zostało mi przemocą prawie wydarte! Oh! to okropne, okropne!
Słowom tym towarzyszyły oznaki najgwałtowniejszej rozpaczy; Becky miotała się na wszystkie strony, to chwytając się ręką za serce, to uderzając głową o poduszkę. Zabłąkana w tej okolicy butelka z wódką, spotkała się z talerzem i wydała dźwięk żałośny, zdolny twarde nawet zmiękczyć serce. Widok tak głębokiej boleści zapewne głazy poruszyć musiał. Max i Fritz byli pode drzwiami, mocno zdziwieni słysząc że mistress Becky jęczała i zanosiła się od płaczu. Józef z wzruszeniem i z przestrachem patrzył na stan dziwnej egzaltacji, w jakiej się przedmiot dawnych jego afektów znajdował. Rebeka zatem postanowiła skorzystać ze współczucia sztucznie wywołanego w jej gościu i zaczęła mu opowiadać wszystkie swoje przejścia z prostotą i naiwnością, wdzierającą się przebojem do serca. Jakże po tak szczerem wyznaniu nie widzieć w niej anioła, który zstąpił z nieba na padół płaczu, żeby tu paść niewinną ofiarą piekielnych sideł, zastawianych przez szatanów, którymi świat ten jest przepełniony? O! tak, niezawodnie, ta kobieta, którą Józef widział siedzącą na łóżku obok butelki z wódką, była istotą czystą, bez skazy, niewinnie prześladowaną męczennicą.
Rozmowa ich długo się jeszcze ciągnęła z wyrazem wzrastającej czułości i wzajemnego zaufania. W tych tkliwych wyznaniach, robionych z całą delikatnością, żeby nie urazić wrodzonej Józefowi skromności — dowiedział się dopiero że jego czarująca osoba roznieciła w sercu młodej Rebeki pierwszą iskrę miłości. On to pierwszy odkrył przed nią nieznany jej dotąd świat roskosznych ułud i rozdzierających katuszy. Daremnie Jerzy Osborne ubiegał się o jej względy, budząc zazdrość Amelji i psując ich stosunek — czego mu Becky nigdy darować nie mogła — daremnie nieszczęśliwy oficer szukał śmierci, nie mogąc żyć bez tej, którą ukochał. Becky nigdy go nie ośmieliła do żywienia choćby najsłabszej nadziei, bo jej serce biło tylko dla Józefa od chwili kiedy go po raz pierwszy ujrzała. Prawda że nieraz obowiązki żony ciężyły jej niezmiernie, nigdy się jednak ani na chwilę nie zachwiała na tej trudnej drodze, i chciałaby wiernie obowiązki swoje wypełnić aż do chwili, kiedy zgubny klimat, pod wpływem którego kapitan Crawley żyje, uwolni ją od srogiego jarzma i od ciężkich a nieznośnych jej kajdan.
Józef wyszedł przekonany głęboko że na świecie niema milszej i cnotliwszej kobiety jak mistress Crawley, W drodze przychodziło mu do głowy mnóstwo myśli natchnionych czułą życzliwością i szlachetną chęcią wynagrodzenia — o ile to od niego zależało — niesprawiedliwości, jakiemi los dotknął tę kobietę. Dosyć już niesłusznie cierpiała — myślał sobie Józef — czas już żeby jej męczarnie się nareszcie skończyły i żeby znów zajęła należne sobie stanowisko w świecie, którego przez tak długi czas była prawdziwą ozdobą. Józef wiedział już co mu należało zrobić. Najpierwej potrzeba było wyrwać Rebekę z tego nędznego poddasza i znaleść dla niej stosowniejsze pomieszkanie. W tym celu miał prosić Amelję, żeby się podjęła tej drażliwej negocjacji i żeby odwidziła dawną swoją przyjaciółkę z tem samem sercem, jakie miała kiedyś dla niej; oprócz tego miał natychmiast porozumieć się z majorem w tymże przedmiocie. Rebeka rozczulona nie mogła powstrzymać łez wdzięczności i mocno ściskała rękę Józefa kiedy ten na jej rączce gorący pocałunek składał. Ostatni ukłon Rebeki był tak wdzięczny, tak pełen elegancji, jak gdyby przyjmowała gościa w świetnym pałacu a nie na poddaszu.
Kiedy nasz gruby jegomość znikł z wyżyn hotelu dostał się na dół schodów, Hans i Fritz, z fajeczkami w ustach przyszli do pokoju sąsiadki, która ich zabawiła doskonale przedstawieniem karykatury Józefa. Chwilowe wzruszenie i łzy wylane przez Rebekę nie odjęły jej apetytu, bo z widocznem zadowoleniem wyjęła z kryjówki pasztet i butelkę.
Józef tymczasem poszedł wprost do pokoju Dobbin’a i uroczyście, z powagą opowiedział mu tkliwą historję Rebeki, zamilczając wszakże przygodę zeszłego wieczora i awanturnicze spotkanie tej interesującej osoby przy rulecie. Podczas kiedy dwaj przyjaciele walną mieli naradę nad tem co należało zrobić dla ratowania nieszczęśliwej, Becky kończyła spokojnie swoje śniadanie a la fourchette, przerwane nagle wizytą Józefa.
Jak sobie wytłómaczyć obecność Rebeki w tem mieście, jej włóczenie się po świecie i to osamotnienie, w jakiem się dziś znajdowała, jeżeli nie wierszem poety: Facilis descensus Averni. Rzućmy lepiej zasłonę na tę część życia naszej heroiny, która jeżeli teraz więcej zepsutą była jak w czasach swego wyniesienia, to może właśnie dla tego że los ją zepchnął za nisko.
Znamy już Amelję z tej strony że dobroć jej staje się niemal słabością. Dosyć jej było dowiedzieć się że ktoś jest nieszczęśliwy, a już się tak jego położeniem przejmowała, że całem sercem chciałaby nieba przychylić by rany zagoić. Myśl sama o nieszczęściu drugich była dla niej ciężką do zniesienia: Według jej pragnień należałoby znieść kodeks karny, więzienia, kajdany, kary cielesne, choroby, głód i nędzę. W tem sercu były tak nieprzebrane zasoby dobroci, że łatwo jej przychodziło zapomnieć najcięższą krzywdę, śmiertelną urazę.
Co zaś do majora, to możemy powiedzieć że sentymentalna przygoda Józefa niemiłe na jego umyśle sprawiła wrażenie, a nawet wywołała w nim wcale różne usposobienie od tego, jakiego doznał eksdygnitarz Bengalu dla swojej protegowanej.
— Znowu ta awanturnica na wierzch wypływa, powiedział Dobbin gdy Józef skończył opowiadania.
Major nie miał nigdy najmniejszej sympatji dla Rebeki: przeciwnie, spojrzenia umiejętnie przez tę intrygantkę do niego wymierzane obudziły w nim wielką do tej kobiety nieufność.
— To przeklęte stworzenie wszędzie nieszczęście z sobą przynosi — powiedział major — kto może wiedzieć co ona robiła od czasu kiedy nam znikła z oczu? Zkąd się tu znalazła, sama jedna, w kraju zupełnie obcym? Te wszystkie zmyślone historje męczarni i prześladowań dobre są dla ludzi bardzo naiwnych. Uczciwa kobieta znajdzie wszędzie współczucie, i nigdy swojej rodziny nie opuści. Dla czegoż porzuciła męża? Ja wiem że to człowiek nie wielkiej wartości i że zasługuje na taką opinję jakiej używa; pamiętam dobrze na jakie puszczał się wybiegi żeby podejść i oszukać biednego Jerzego. A zresztą, coś mi się zdaje że słyszałem o jakichś skandalach, które miały być powodem że się to małżeństwo rozeszło? Już nie pamiętam dobrze, ale wiem że wiele o tem mówiono.
Przypominając sobie postępowanie i intrygi Rebeki, major coraz więcej przeciw niej się zapalał, gdy tymczasem Józef usiłował dowieść że Becky jest tylko nieszczęśliwą ofiarą, ale najcnotliwszą z kobiet i najgodniejszą szacunku.
— A zresztą, może być że masz słuszność — powiedział dyplomatycznie major — poradzimy się jeszcze mistress Amelji. Przyznasz sam że nie można wybrać lepszego sędziego; chodźmy.
Ba! Emmy! wybąknął Józef nie objawiając w tej chwili wielkiego entuzjazmu dla siostry.
— No i cóż? odparł żywo major, któż zaprzeczy że ta kobieta ma więcej zdrowego rozsądku aniżeli wszystkie damy, któreśmy obadwa kiedykolwiek znali? Idźmy powiadam ci, natychmiast do twojej siostry, zapytajmy ją co ona myśli o zbliżeniu się do tej kobiety, a ja przyrzekam ci z góry że się bezwarunkowo na jej sąd zgadzam.
Dobbin był przekonany że mu się ten podstęp uda. Pamiętał on doskonale że Emmy miała dawniej słuszne powody do zazdrości, że nigdy bez zgrozy nie mogła wymówić imienia Becky, i liczył nakoniec na to że kobieta zazdrośna nie przebacza nigdy. W różnem więc usposobieniu przyszli oba do mistress Osborne w chwili kiedy ta próbowała siły swego głosu pod światłym pani Strumpff kierunkiem. Po wyjściu nauczycielki śpiewu Jóżef zabrał głos z właściwą sobie powagą i tak przemówił:
— Kochana Ameljo, na honor, nie możesz sobie wyobrazić co za dziwny, tak, dziwny... nadzwyczajny traf dozwolił mi spotkać jedną z twoich dawnych i najlepszych przyjaciółek, która tu przybyła; bardzobym życzył sobie żebyś ją odwidziła.
— Żebym odwidziła? kogoż to? zapytała Amelja. Ach! panie Willjamie — rzekła zwracając się do majora — złamiesz mi pan nożyczki.
Major w samej rzeczy uchwycił nożyczki Amelji i tak silnie męczyć zaczął, że Emmy była zaniepokojona losem tak nieodbicie potrzebnego do roboty narzędzia.
— Jest to kobieta, której znosić nie mogę — powiedział major opryskliwie — i nie sądzę żebyś pani miała powody lubić ją bardzo.
— To pewnie Rebeka, nie prawdaż? zapytała z widocznem wzruszeniem Amelja, której twarz pokryła się rumieńcem.
— Odgadłaś pani; to właśnie ona — odpowiedział Dobbin.
— Nie wymagaj, Józefie, żebym ją odwidzała — rzekła Emmy — to mi jest niepodobne... nie mogę.
— Mówiłem ci od razu, rzekł major zwracając się do Józefa.
— Ach! Emmy! Żebyś wiedziała jak ona jest nieszczęśliwą, mówił nalegając Józef. Wszyscy ją opuścili, jest w największym niedostatku, była chora bez nadziei życia a ten łotr obrzydliwy śmiał porzucić żonę.
Amelja westchnęła.
— Dziś nie ma nikogo ktoby jej przyszedł z pomocą — ciągnął dalej Józef z zręcznością, która w nim zadziwić mogła. — Wiesz Ameljo co mi wyznała? Oto że ostatnią nadzieję w tobie jedynie pokłada. Oh! nieszczęśliwa to kobieta, co ona przecierpiała! Teraz jeszcze boleść do szaleństwa ją przyprowadza. Przysięgam wam na honor, że nigdy nie widziałem tak zrezygnowanej, jak ona, ofiary. Rodzina jej męża okazała się dla niej nieludzką, okrutną.
— Biedne stworzenie! — szepnęła Amelja.
— I jeżeli nie znajdzie nikogo, ktoby jej podał rękę — kończył Józef drżącym od wzruszenia głosem — to mówi że nic jej nie pozostaje więcej jak śmierć. Wszak to musicie wiedzieć że ona chciała sobie odebrać życie! Zawsze ma przy sobie truciznę, całą butelkę laudanum ma w swoim pokoiku... a jaki to nędzny pokoik!... Co za dom okropny!... bo biedaczka mieszka „pod Słoniem...“ i to na poddaszu.. sam chodziłem tam umyślnie.
Ten ostatni argument najsłabsze, zdaje się, zrobił na Amelji wrażenie; uśmiechnęła się nawet nieznacznie. Może wyobraziła sobie jak Józef zadyszany wyłaził na kilko piętrowe schody.
— Ona nie ma nikogo, opuszczona od wszystkich w swojej niedoli! — dodał znowu Józef. — Serce pęka słysząc co ona przenieść musiała. Ma synka w wieku Żorża.
— W samej rzeczy, przypominam sobie; więc cóż?
— Najpiękniejszy aniołek w świecie — mówił Józef rozczulając się coraz więcej — dziecko to ubóstwiało matkę, a ci oprawcy z największem okrucieństwem wyrwali je z rąk biednej matki i nie pozwolili jej nigdy obaczyć syna.
— Kochany Józefie! — zawołała Emmy, tłumiąc łzy — chodźmy prędzej do niej!
W parę minut potem Amelja wyszła z swego pokoju w kapeluszu i z szalem na ręku przewieszonym, prosząc majora żeby jej towarzyszył. Dobbin zrozumiał że nic mu nie pozostawało oprócz posłuszeństwa; narzucił więc na ramiona Amelji biały kaszmir indyjski, który kiedyś był przysłał, i podał jej rękę.
— Dziewięćdziesiąty drugi numer, na czwartem piętrze! — wołał Józef, nie mający ochoty wznosić się drugi raz w te wyżyny. Zadowolony powodzeniem stanął w oknie salonu, zkąd plac i hotel pod Słoniem widać było jak na dłoni, i patrzył na siostrę i majora dążących do hotelu. Becky żartując i śmiejąc się z dwoma studentami, którzy jej dziadunia nie oszczędzali także, dostrzegła szczęściem przez okienko w dachu idących do niej gości. Wyprawiła natychmiast studentów i zaledwie miała czas uprzątnąć trochę w swoim apartamencie, kiedy właściciel hotelu drzwi jej pokoju otworzył. Wiedząc że mistress Osborne jest bardzo dobrze widzianą na dworze wielkiego księcia, gospodarz hotelu pospieszył sam pokazać Amelji szukany numer pokoju, kłaniał się ciągle i przepraszał mistress Osborne za zbyt strome i wysokie schody.
— Niech lady zechce łaskawie otworzyć — rzekł stukając do drzwi Rebeki, do której zwykle mówił „pani,“ a najczęściej jeżeli nie szorskim, to dosyć suchym tonem.
— Cóż to? — zapytała Becky z zadziwieniem, wychylając głowę; ale natychmiast wydała okrzyk żywej, chociaż tłumionej niby radości.
Przed nią stała Emmy cała drżąca, i major na swej <section begin="r18"/>lasce oparty, śledząc ciekawie co dalej będzie? Emmy powitała Rebekę z otwartemi rękoma, i uścisnęła ją serdecznie, przebaczając, zapominając wszystko. Biedna, skalana istoto, jakże dawno nie byłaś przedmiotem tak czystych, tak świętych uścisków!



<section end="r18"/><section begin="r19"/>

XIX.
Amantium irae.

Jakkolwiek Becky przewrotną była, nie mogła jednak zostać nieczułą na widok takiej dobroci. Serdeczność Amelji wywołała coś nakształt wdzięczności i wzruszenia, które jeżeli nie było trwałe — w tej chwili przynajmniej — zdawać się mogło szczere. Zręczne kłamstwo obrazem przedstawiającym syna wydzieranego z objęć matki, wróciło Rebece serce Amelji. Był to naturalnie pierwszy przedmiot rozmowy pomiędzy dwiema przyjaciółkami.
— Więc zabrali ci twoje ukochane dziecko — mówiła przez łzy zbyt naiwna Emmy. — Ach Rebeko rozumiem ja dobrze co to jest nie być razem z dzieckiem, wiem doskonale ile to kosztuje; zupełnie też podzielam boleść matek, które są w tak nieszczęśliwym położeniu. Ale Bóg łaskaw, czuwa nad nami. On ci odda dziecko tak jak i mnie moje powrócił.
— Moje dziecko, mego syna?... Ach, doprawdy, że serce pęka z żalu — odrzekła Becky dręczona może tajemnym wyrzutem sumienia.
Becky czuła jakieś niezadowolenie, jakiś niesmak, była jakby skrępowana własnemi kłamstwami w obec niezrównanej prostoty i szczerości; zwykły to los tych wszystkich co raz już zboczyli z drogi prawdy. Jeden<section end="r19"/> fałsz idzie za drugim, wszystko się coraz więcej wikła i plącze, manowce się krzyżują, obawa światła i prawdy wzrasta ustawicznie.
— Moje katusze były straszne kiedy mi syna porwano — rzekła znowu Becky. (Szkoda że w tej chwili dźwięk butelki nie wtórował jej żałośnym lamentom). Byłam już umierającą: miałam okropne uderzenie na mózg, doktorowie już mnie byli na śmierć skazali. Ale niestety! odzyskałam życie, żeby jeszcze walczyć z niedostatkiem i męczyć się w zupełnem osieroceniu.
— Ile on ma lat? — zapytała Emmy.
— Jedenaście — odpowiedziała Becky.
— Jedenaście! — powtórzyła Amelja zdziwiona; ale on, zdaje mi się, jest w wieku mego Zorża, który ma...
— Ach! co też ja mówię? — zawołała Becky, wcale niepamiętając dobrze wieku Rawdonka. — Oh! żebyś wiedziała, droga Ameljo, jak to wszystko w głowie się miesza pod ciężarem strasznej boleści! Ah! ja nie jestem już tem czem byłam kiedyś; doprawdy, sama siebie nie poznaję; a są chwile kiedy od przytomności odchodzę i nic nie pamiętam. Rawdy miał jedenaście lat kiedy mi go wydarli; a był piękny jak anioł, bo miał prawdziwie coś nadziemskiego w twarzy. O! Boże mój Boże! zlituj się nademną. czy ja go jeszcze kiedy zobaczę?
— Czy miał jasne czy ciemne włosy? — zapytała niewyleczona z naiwności Amelja. — Musiałaś zachować jego włosy; pokaż mi je proszę cię.
Becky miała ochotę zaśmiać się z tak świętej prostoty ducha.
— Innym razem, moja droga, chętnie ci je pokażę, jak tylko moje rzeczy, które zostawiłam w Lipsku, tu nadejdą. Mam także jego minjaturę w medaljonie! kazałam zrobić niestety! w szczęśliwszych jeszcze czasach.
— Biedna Becky! mówiła Emmy; jakże ja powinnam być wdzięczną Bogu! Tu Amelja zaczęła mówić o piękności, zdolnościach i przymiotach swego syna, któremu według niej żadne dziecko dorównać nie mogło. — Ja ci go pokażę to sama osądzisz.
W jej przekonaniu nic nie mogło więcej nad to pocieszyć Rebekę, jeżeli jeszcze cośkolwiek pocieszyć ją mogło.
Długo jeszcze rozmawiały z sobą; Becky skorzystała z tego żeby opowiedzieć przyjaciółce wszystkie wypadki swego życia od chwili kiedy się z sobą rozłączyły. Zaczęła od tego że ożenienie się Rawdona zaszczepiło w jego rodzinie najzawziętszą dla niej nieprzyjażń; do tego stopnia że bratowa kobieta przewrotna i namiętna takim jadem zatruła serce Rawdona dla żony, że pożycie ich zepsute przeniewierzaniem się Rawdona, zostało w końcu zerwane przez tego ostatniego, który porzucił żonę. Długi czas Rebeka znosiła niedostatek, pogardę i obojętność człowieka, którego nad wszystko kochała, bo miłość dla syna dodawała jej siły do tych ofiar ale zniewagi jej wyrządzane doszły tak daleko, że zmuszona była żądać separacji! Dosyć powiedzieć, iż mąż jej był tyle nikczemny że dla otrzymania korzystnej posady przez wpływy potężne starego rozpustnika, margrabiego Steyne, ośmielił się wymagać od żony frymarczenia tem, co jej było najdroższe... bo honorem!
Becky opowiedziała ten dramatyczny epizod z wyrazem obrażonej wstydliwości i cnotliwego oburzenia. Po tej zniewadze Becky zmuszona była ostatecznie dom męża opuścić, ale nienawiść i zemsta tego potwora, który jej syna porwał prześladowały ją wszędzie i na życie jej nawet czyhały. Oto dla czego Becky była biedna, opuszczona, złamana!
Emmy wierzyła wszystkim zmyślonym historjom Rebeki: Trzęsła się z oburzenia na ohydne postępowanie Rawdona i nikczemnego Steyne’a, ale oczy jej były pełne sympatji dla Rebeki ile razy ta o wycierpianych przez siebie prześladowaniach wspomniała. Becky nie mówiła nic złego o swoich prześladowcach, to jest o mężu i jego rodzinie; ale w jej słowach było wiele boleści, chociaż nie było gniewu. Kochała ona szalenie Rawdona, może nazbyt namiętnie żeby mu brak wierności małżeńskiej przebaczyć; ale zawsze jednak był to ojciec jej dziecka. Kiedy Becky opowiadała scenę porwania jej syna, Emmy wyjęła chustkę z kieszeni żeby sobie łzy obetrzeć nieznacznie, a nasza artystka dramatyczna z dumą i zadowoleniem dostrzegła głębokie wrażenie przez siebie wywołane.
Major znudzony czekaniem na korytarzu, gdzie było wąsko i nisko tak że kapeluszem zaczepiał o sufit a rękami o ściany, zszedł na dół do sali wspólnej wszystkim lokatorom, nie chciał bowiem tym paniom przerywać rozmowy. Dym jak mgła wznosi się w sali, w której nie jeden kufel piwa w ciągu dnia się wypróżni Na tłustym i poplamionym stole stoją lichtarze z łojowemi świecami, nad stołem zaś rząd ćwieków z kluczami od pokojów zajętych przez podróżnych. Emmy rumieniła się przechodząc, a raczej przebijając się przez kłęby gęstego dymu, otaczającego mnóstwo najróżnorodniejszych postaci: roznosiciele drobnych towarów namawiają każdego do kupna, studenci zajadają butersznity, próżniacy przy kartach lub domino, ścierając rękami porozlewane piwo na stołach, nakoniec kuglarze koczujący krzepią swoje siły w przerwach wolnych od przedstawień. Oto jest publiczność zapełniająca wszystkie oberże niemieckie w niedziele i święta wśród zgiełku i wrzawy. Kelner przyniósł kufel piwa majorowi, który zapalił wyjęte z kieszeni cygaro, wziął jakiś dziennik do ręki i czekał cierpliwie chwili kiedy będzie powołany do pełnienia obowiązków kawalera asystującego damom.
Hans i Fritz weszli do sali brzęcząc ostrogami po płytach kamiennej posadzki. W ustach mieli ozdobne pjankowe fajeczki z pięknemi figurkami, kapelusz spadający na ucho, miny najdzielniejszych burszów. Zawiesili klucz pod numerem 90, kazali sobie podać masła, szynki i piwa, usiedli obok majora i zaczęli rozmawiać o pojedynkach i o zakładach kto kogo przebije między młodzieżą uniwersytetu w Schoppenhausen. Wszechnica ta słynęła już od dawna w Niemczech kwitnącym stanem nauk, ztamtąd promienie światła rozchodziły się po całym kraju, a nawet po Europie, ztamtąd także przybyli do Pupernikel dwaj młodzi akademicy z Rebeką dla przypatrzenia się uroczystościom z powodu zaślubin wielkiego księcia.
— La petite fierge d’Erin barait edre en bays de gonnaissance — powiedział Hans, który miał pretensje do francuskiego języka — quand le Grand baba s’est en allé il est venu une bètite combadriote a elle, et je les ai entendues pavardez et chacasser ensemble[5].
— Trzeba będzie wziąć bilety na jej koncert. Masz ty pieniądze, Hans?
— Co? na jej koncert? Ten koncert z wiatrem chyba przebrzmi, bo Max mi mówił że tak samo było w Lipsku: ogłosiła koncert, rozprzedała bilety i wyjechała szczęśliwie. Wczoraj mówiła mi w powozie że akompanjator jej zachorował w Dreznie. Zresztą nikt mnie nie przekona żeby ona mogła śpiewać; wiecznie jest zachrypnięta zupełnie tak jak ty, który przecież uchodzisz w Niemczech za beczkę piwa, jako najsławniejszy bibuła.
— Ale co ty pleciesz! zachrypnięta! Kiedy ja sam słyszałem jak w swojem oknie nuciła śliczną balladę angielską: „Róża na balkonie,“ i wcale nie dostrzegłem żadnego ochrypnięcia w jej głosie.
— He, daj sobie pokój, mój kochany. Wiesz dobrze że bibosze i śpiewacy chodzą temi samemi drzwiami — powiedział Fritz, którego nos czerwony wymownie dowodził że trudniejby mu było parę dźwięków wydobyć z gardła, aniżeli wlać tam parę kufli piwa — Ergo — mówił dalej — lepiej zrobisz jak biletów brać nie będziesz. Zresztą ona i bez tego świetne wczoraj zrobiła interesa na rulecie; widziałem jak mały jakiś chłopiec grał za nią i wygrywał. Wolimy wydać nasze pieniądze inaczej: pójdziemy z nią do teatru, uczęstujemy ją francuskiem winem i koniakiem w ogrodzie Aureljusza; ale żeby kupować jej bilety, hm... zato bardzo ci dziękuję. Czy nie jesteś mego zdania, co? Kelner! zmienić kufle!...
Zwilżywszy kilkakrotnie jasne wąsiki w białej piance miłego napoju i zakręciwszy je dziarsko do góry, młodzi akademicy wyszli na plac i zmieszali się z gawiedzią, tłumnie targ zalegającą.
Major, który z ich rozmowy ani słowa nie stracił i widział klucz wieszany pod 90-tym numerem, z łatwością się domyślał że ową dziewicą Erinu nie był nikt inny, jak tylko Rebeka.
— A to z piekła kobieta! — pomyślał sobie. — Znowu zaczyna dokazywać.
Przypominając sobie dawne umizgi Rebeki żeby serce Józefa podbić, major uśmiechnął się. Nieraz szczerze z tego się uśmiał razem z Jerzym Osborne’m, aż do chwili kiedy ten wpadł sam w sidła małej Circe w kilka tygodni po swojem ożenieniu. Wiljam podejrzywał przyjaciela, ale nie chciał nigdy wglądać w stosunki tajemnicą okryte; wolał nie wiedzieć o tem czego się wstydził i nad czem nie mało nawet wycierpiał. Jerzy nieraz zaczynał sam o tem rozmowę; zdawało się że chciał ciężar jakiś z serca zrzucić, że mu coś na sumieniu leżało. W wigilję bitwy pod Waterloo, kiedy dwaj młodzi oficerowie na czele swoich kompanji maszerowali w deszcz ulewny w kierunku armji francuskiej, Jerzy rzekł do Willjama:
— Bardzo się cieszę że otrzymaliśmy rozkaz do wymarszu, bo wplątałem się w najgłupszą w świecie intrygę z tą kobietą. Jeżeli polegnę, mam nadzieję że Emmy nigdy o tem wiedzieć nie będzie. Bądź co bądź, nie ma nic czegobym dziś nie oddał żeby to się dało cofnąć i żeby tego wszystkiego nigdy nie było!
Willjam czuł się szczęśliwym że nie raz mógł był osłodzić żal biednej wdowy, upewniając ją że Jerzy na krótki czas przed śmiercią często z największą czcią o żonie i o ojcu wspominał.
W rozmowach ze starym Osborn’em major również często dotykał tego przedmiotu, i tem się nie mało przyczynił do pogodzenia upartego starca z pamięcią syna i z pozostałą po nim wdową.
— O! tak — mówił do siebie Dobbin — ten potwór w postaci kobiety znowu nam jakiego piwa nawarzy i siecią intryg oplącze. Chciałbym żeby tysiące mil ją od nas dzieliły. Ona zawsze za sobą wlecze nieszczęście!...
Kiedy pogrążony w niepokojących przypuszczeniach major trzymał w ręku dziennik, będący organem rządowym w Pupernikel, uczuł że ktoś parasolikiem trąca go w ramie: odwrócił się i ujrzał przed sobą Amelję.
Najsłabsze nawet stworzenia muszą mieć zawsze jakąś ofiarę: Emmy tak dobrze umiała uczynić majora ślepo uległym swej woli, że rozkazywała mu, posyłała go wszędzie nie spotykając nigdy najmniejszego oporu z jego strony. Żaden piesek nie mógł być lepiej od niego do posłuszeństwa ułożony, a gdyby Amelji przyszła fantazja rzucić co do wody i powiedzieć: „Dobbin, szukaj!“ skoczyłby niewątpliwie na dany sobie rozkaz.
— No i cóż! powiedziała, żartobliwie kiwając główką, to tak czekałeś pan żeby mnie ze schodów sprowadzić?
— Nie mogłem się wyprostować w tym korytarzu — odrzekł major z miną zabawnie zafrasowaną.
To mówiąc zerwał się, kontent zapewne że może podać rękę Amelji i wyjść z tej duszącej, przesiąkłej dymem atmosfery. Zapomniał nawet zapłacić kelnerowi który dopędził go we drzwiach i prosił o pieniądze za nietknięte piwo. Emmy zaczęła śmiać się, mówiąc że major od dłużników ucieka i płacić nie lubi. Nigdy jeszcze Amelja nie była tak wesołą i ożywioną; chciała biedz co prędzej żeby natychmiast brata zobaczyć. Major żartował także z tej nagłej czułości dla brata, bo — mówiąc prawdę — nie widział jej nigdy spieszącej z taką skwapliwością do miłego Józefa.
Przez czas kiedy Emmy rozmawiała z przyjaciółką, a major wybijał palcami jakiegoś marsza na mokrym stole piwiarni, eks-dygnitarz Bengalu przechadzał się szerokim krokiem po pokoju, ogryzał paznogcie i stawał co chwila w oknie, patrząc czy nie idzie kto z hotelu pod Słoniem. Jeżeli mistress Amelji pilno było zobaczyć się z bratem, to możemy powiedzieć że pragnienie to obie strony podzielały.
— No i cóż? zapytał Józef siostrę jak tylko ją z daleka zobaczył.
— O! bardzo biedna! odpowiedziała Emmy, wiele, bardzo wiele przecierpieć musiała.
— Na honor, bardzo wiele, powtórzył Józef, którego policzki trzęsły się jak galareta zaprawiona arakiem.
— Możnaby jej dać pokój panny Paym — zagadnęła Emmy — a Paym może spać na drugiem piętrze.
Paym była to niemłoda angielka, służąca mistress Osborne. Kirsch był dla niej pełen grzeczności, bo miał sobie za obowiązek umizgać się go niej. Żorż bardzo lubił ją straszyć opowiadaniem o duchach, upiorach i zbójcach. Paym przepędzała całe dnie na łajaniu i burczeniu pod nosem, rano zaś czesała swoją panią i codzień oświadczała jej nieodwołalne postanowienie wrócenia do Clapham, swojej rodzinnej wioski.
— Becky zajmie pokój p. Paym — powtórzyła Emmy.
— Jakto! czy chciałabyś pani zamieszkać z tą kobietą pod jednym dachem? zawołał major trącając o krzesło.
— A naturalnie — rzekła Emmy z wyrazem najszczerszej naiwności — ale nie ma za co się gniewać, majorze, i gniew na niewinne sprzęty wywierać, dodała uśmiechając się. Cóż naturalniejszego że ją do siebie zabierzemy?
— Cóż naturalniejszego, mój kochany? powtórzył z kolei Józef.
— Biedaczka przeszła przez ciężkie próby! mówiła dalej Emmy: Jej bankier ogłasza bankructwo i ucieka; nikczemny mąż, ten istny potwór, opuszcza ją i wybiera jej dziecko — to mówiąc Emmy podniosła tak stanowczo pięść groźnie zaciśniętą, że entuzjazm jej udzielił się majorowi — nakoniec ta nieszczęśliwa zmuszona jest dawać lekcje śpiewu żeby tylko z głodu nie umrzeć, a mybyśmy mieli być tak okrutni żebyśmy jej do domu przyjąć nie chcieli?...
— Bierz pani od niej lekcje spiewu ile się pani podoba — odparł żywo major; — ale błagam panią na wszystko nie wpuszczaj tej kobiety do swego domu.
— Ba! odezwał się Józef wzruszając ramionami.
— Jakto! pan taki dobry, zawsze gotów poświęcić się dla drugich... Nie, panie Willjamie, ja pana nie rozumiem — mówiła coraz żywiej Amelja. Czyż to nie jest właśnie stosowna chwila żeby jej podać rękę, podczas kiedy nieszczęście ją przygniata. Przecież to najdawniejsza z moich przyjaciółek, i zdaje mi się że...
— Przepraszam panią, ona nie zawsze była pani przyjaciółką, odpowiedział Dobbin rozdrażniony żywym oporem Amelji.
To przemówienie było dosyć drażliwe; Emmy odpowiedziała majorowi spojrzeniem pełnem godności a po chwili dodała:
— To nie dobrze, to bardzo nie dobrze co pan robisz.
To rzekłszy poszła pewnym krokiem do swego pokoju, żeby tam ukryć obrazę, jaka ją dotknęła.
— Wywołać tak dotkliwe dla mnie wspomnienie! rzekła do siebie samej zamknąwszy drzwi pokoju; to już jest okrucieństwem żeby otwierać na nowo ranę która mi tyle bolu zadała. Ah! to nie dobrze z jego strony! Jeżeli ja o tem już zapomniałam, czyż jemu wypada mnie to przypominać? O! nie, nie.
Potem spojrzała na portret męża, zawieszony jak zwykle nad łóżkiem i nad minjaturą syna, i tak do siebie znowu mówiła:
— Pamiętam jakby to było wczoraj kiedy sam usiłował mnie przekonać że moja zazdrość w błąd mnie wprowadziła, że moje podejrzenia były niesłuszne, i że ty który z nieba teraz patrzysz na mnie, byłeś wyższym nad wszystkie zarzuty!
Miotana oburzeniem Emmy chodziła prędko po pokoju, aż w końcu stanęła opierając się o poręcz łóżka, nad którym wisiała mała minjatura jej męża w dawnych czasach robiona. Utkwiła wzrok swój w wizerunek Jerzego, i długo zostawała nieruchoma jak posąg. Im więcej się wpatrywała w oczy męża, tem była pewniejszą że w oczach tych dostrzega wyraz gorżkiego wyrzutu. Wszystkie wspomnienia pierwszej miłości cisnęły się w jej myśli i rana zaledwie zabliźniona otworzyła się na nowo. Amelja czuła że nie ma dosyć siły do zniesienia słusznych według niej zarzutów, które jej wyobraźnia w oczach portretu tworzyła.
Biedny Willjamie! Jeden wyraz zburzył całą twą pracę i rozbił gmach oparty na tyloletniem poświęceniu, na niezachwianej stałości; jeden niebaczny wyraz rozprószył twoje nadzieje i odebrał ci serce, które miało ci nagrodzić całe życie zaparcia się samego siebie.
Jakkolwiek Willjam odgadywał z oczu Amelji że stanowcza chwila nastąpić miała, nie przestawał jednak pracować nad Józefem, żeby ten miał się na ostrożności z przewrotną jak Rebeka kobietą i żeby sprzeciwił się wprowadzeniu jej do domu. Opowiedział mu wszystko co dawniej jeszcze słyszał o Rebece jak również i o tem co się teraz o niej dowiedział, a mianowicie że żyje zawsze otoczona graczami i wszelkiego rodzaju podejrzanymi ludźmi. Któż więcej jeżeli nie ona zmężem przyczynili się do zguby biednego Jerzego? Sama zresztą przyznaje się że się rozeszła z mężem, ale kto może być pewnym że powody przez nią samą przytaczane są prawdziwe? Zważywszy to wszystko, towarzystwo takiej kobiety było — według majora — zupełnie niewłaściwe dla siostry Józefa, która nie miała zbyt wielkiej znajomości świata. Jednem słowem major błagał Józefa żeby zamknął drzwi swego domu przed tą kobietą.
Gdyby nalegania majora były więcej zręczne a mniej natarczywe, przyniosłyby może pożądany skutek; ale dygnitarz cywilny czuł sie trochę upokorzony przewagą wojskową, jakiej major nad nim używał. To usposobienie Józefa znacznie zostało wzmocnione wpływem jego lokaja, Kirsch’a, bardzo niechętnego majorowi za kontrolę wydatków przez tegoż Kirsch’a robionych. Po długiej zatem przemowie majora Józef odpowiedział energicznie że on sam lepiej niż kto inny potrafi bronić swego honoru i że życzyłby sobie żeby się nikt w jego sprawy nie mieszał, gdyż on sam wie dobrze co robi, i potrafi się obejść bez rady i opieki. Rozprawę tę dosyć długą i burzliwą, zakończyło zjawienie się mistress Becky i posługacza, który przyniósł za nią jej rzeczy z hotelu pod Słoniem.
Becky miała dla Józefa obfity zapas wyrazów wdzięczności i podziękowań, ale spojrzała na majora z niedowierzaniem, kłaniając mu się grzecznie, przeczuwała bowiem że ma w nim nieprzyjaciela, który przeciw niej głosował na radzie familijnej. Usłyszawszy głos Becky Amelja przybiegła natychmiast do salonu i uściskała serdecznie swoją protegowaną, nie zważając na majora, któremu tylko rzuciła gniewne spojrzenie. Pierwszy to raz może w życiu Amelji widać było na jej twarzy wyraz nieusprawiedliwionej pogardy, ale dla wiadomych sobie powodów chciała okazać majorowi swoje niezadowolenie. Dobbin urażony tą niesprawidliwością więcej aniżeli niełaską, ukłonił się chłodno — na co mu równie chłodnym odpowiedziano ukłonem — i wyszedł.
Uwolniona od jego obecności Amelja swobodnie obsypywała Rebekę czułemi pieszczotami i z niezwykłym jej zapałem zajęła się instalacją przyjaciółki w pokoju dla niej przeznaczonym. Ile razy osoba dobra ale chwiejnego i nieśmiałego usposobienia ma jakąś niesprawiedliwość popełnić, radaby zawsze przyspieszyć — o ile można — wykonanie swego postanowienia, bo niepewność jest w takim razie bardzo uciążliwą. Amelji zdawało się że tym postępkiem oddała cześć pamięci Jerzego, i dała dowód wielkiej siły charakteru.
Żorż wrócił z przechadzki na objad, i zastał — jak zwykle — stół na cztery osoby nakryty, ale miejsce majora było przez jakąś damę zajęte.
— A Dobbin? zapytał chłopiec z właściwą swemu wiekowi żywością.
— Major zapewne jest na objedzie w mieście — odpowiedziała matka, przytulając syna do piersi i ściskając go serdecznie. Potem, uchylając włosy, które mu na czoło spadały, przedstawiła go mistress Rebece Crawley.
— Oto mój syn, Rebeko, rzekła.
To jedno słowo w ustach mistress Osborne zdawało się oznaczać: szukajcie na całym świecie a podobnej doskonałości nie znajdziecie.
Becky patrzyła na Żorża z wyrazem największego uwielbienia i z uczuciem rękę jego ścisnęła.
— Kochane dziecko — powiedziała głośno — jakże on podobny do...
Wzruszenie nie pozwoliło Rebece myśli zaczętej dokończyć, ale Amelja zrozumiała ją dobrze: Widok Żorża przypomniał zapewne biednej matce dziecko jej wydarte. Szczęściem, radość doznana przy spotkaniu dawnej przyjaciółki musiała boleść Rebeki znacznie osłodzić bo apetyt mistress Crawley nie zostawiał nic do życzenia.
W ciągu obiadu Becky była dosyć mowną; ile razy się odezwała Żorż słuchał jej zawsze ze szczególną uwagą. Po obiedzie Emmy wyszła dla wydania sługom niektórych rozporządzeń, Józef chrapał w fotelu trzymając w ręku gazetę Galignani, a Żorż siedząc koło nowoprzybyłej, przypatrywał się jej uważnie, jak gdyby sobie przypominał że ją widział kiedyś.
— Założyłbym się... — powiedział z miną człowieka który znalazł to czego szukał.
— O cóżbyś się założył? — rzekła Becky śmiejąc się.
— Że ta dama, którą widziałem wczoraj przy rulecie... to byłaś pani.
— Cicho, miły swawolniku — mówiła Becky biorąc jego rękę i okrywając ją pocałunkami — wujaszek był tam także, a mama nic o tem wiedzieć nie powinna.
— Niech pani będzie spokojna — powiedział chłopczyk.
— Widzisz jakeśmy się już dobrze poznali i zaprzyjaźnili — odezwała się Becky do wchodzącej właśnie Amelji.
Wyznajmy tu nawiasem że otwierając gościnnie dom swój, mistress Osborne lepszego wyboru zrobićby nie mogła.
Willjam, oburzony do najwyższego stopnia — chociaż ani się domyślał jeszcze katastrofy jaką był zagrożony — przebiegał ulice miasta, nieprzytomny prawie, spotkał nakoniec pana Tapeworm’a, sekretarza legacji, a ten go zaprosił na obiad. Przy stole major tak poprowadził rozmowę, że mógł najnaturalniej zapytać dyplomatę czy ten nie słyszał wypadkiem o jakiejś mistress Rawdon Crawley, która była przez pewien czas — podobno — dosyć głośną w Londynie. Tapeworm znał doskonale ploteczki londyńskie, a że był przytem z rodziny lady Gaunt spowinowacony, był tedy w stanie udzielić majorowi dokładnych wiadomości o Rebece. Imiona Tufto i Steyne często przychodziły w tej historji zbyt mało budującej, jeżeli wnosić można z rumieńców wstydliwych, oblewających aż po same uszy policzki majora. Kiedy Dobbin oświadczył panu Tapeworm że Rebeka zamieszkała w domu misstress Osborne i Józefa Sedley’a, dyplomata parsknął tak szczerym śmiechem, że nasz major zdziwiony otworzył usta. Według pana Tapeworm lepiej było sprowadzić do siebie jednego z więźniów z ogoloną głową, z tych co łańcuchami po dwóch sprzężeni zamiatają ulice w Pupernikel, bezpieczniej było ofiarować mu gościnność i powierzyć Żorża, aniżeli wpuścić do domu taką intrygantkę.
Major, silnie zaniepokojony, postanowił przywdziać uniform galowy i udać się wieczorem na bal dworski, na którym i Amelja znajdować sie miała, co było ułożone jeszcze przed widzeniem się z Rebeką. Chciał on powiedzieć Amelji wszystko co się o mistress Crawley dowiedział, ale smutnego doznał zawodu, bo Amelja nie ukazała się wcale. Wrócił do siebie, ale w oknach apartamentu zajmowanego przez Sedley’ów światła już nie było; należało więc czekać do jutra, żeby się z Amelją rozmówić, a godziny wlokły się powoli, bo major ani oka nie zmrużył.
Nazajutrz rano posłał służącego z bilecikiem do Amelji prosząc ją żeby mu naznaczyła godzinę, kiedy mógłby się z nią rozmówić: odpowiedziano posłanemu że mistress Osborne niezdrowa i cały dzień z pokoju swego nie wyjdzie.
Emmy przepędziła także noc bezsenną. W nieustannej walce sama z sobą, kilka razy już była skłonną uledz; ale jakaś niepojęta siła wzmacniała znowu jej opór, zacierając w umyśle wszelkie względy wdzięczności za tyle poświęceń, przyjaźni i niezachwianej stałości: żadne uwagi zaślepienia jej zwyciężyć nie mogły.
Po południu major uzyskał nakoniec audjęcję, ale zamiast szczerego powitania, jak dawniej, otrzymał zimny i ceremonjalny ukłon, a mała rączka obciągnęta rękawiczką wysunęła mu się prędko z jego ręki.
Rebeka znajdowała się w tym samym pokoju; zbliżyła się do majora i ze słodziutkim uśmiechem podała mu rękę, ale Dobbin cofnął się nie umiejąc opanować swego wzruszenia.
— Przepraszam panią — powiedział do niej major — ale pozwól mi pani oświadczyć sobie że jeżeli tu przychodzę, to nie przyjaźń dla pani mnie tutaj sprowadza.
— Cóż znowu do djabła, zostawmy to — zawołał Józef chcąc zażegnać grożącą scenę.
— Nie rozumiem wcale co major Dobbin ma do powiedzenia przeciwko Rebece? — rzekła Amelja stanowczym, chociaż zdradzającym wzruszenie głosem. To mówiąc spojrzała na niego surowo.
— Ja sobie nie życzę żeby te rozprawy odbywały się w moim domu, rozumiesz majorze? — odezwał się znowu Józef. — Proszę cię bardzo zostaw rzeczy tak jak są.
Potem spojrzawszy w około Józef westchnął, poczerwieniał, i cały drżący zbliżył się do drzwi swego pokoju.
— Moja droga Ameljo — rzekła Rebeka z słodyczą prawdziwie angielską — zaklinam cię, wysłuchaj wszystkich oskarżeń, jakie major Dobbin ma przeciw mnie...
— Co do mnie — przemówił cienkim głosem Józef — nie chcę słyszeć ani słowa.
Tu zawinął się okolistym szlafrokiem i wyszedł z pokoju.
— Teraz kiedy pan masz same kobiety przed sobą — rzekła Amelja — nic pana zatrzymywać nie powinno; słuchamy.
— Ameljo — odpowiedział obrażony major — czy słusznem jest mówić w ten sposób do człowieka, który przez całe swoje życie ani razu nie uchybił żadnej kobiecie? Jeżeli przychodzę tu dzisiaj, to nie w innym celu jak tylko dla dopełnienia obowiązku.
— W takim razie, chciej się pan pospieszyć — powiedziała Amelja coraz więcej się zapalając.
Na te słowa rozkazującym wymówione tonem, twarz majora przybrała wyraz ostry i surowy.
— Dobrze więc; przychodzę powiedzieć... — o! pani możesz zostać, mistress Crawley, bo wszystko co mówię, mogę powiedzieć przy pani, — mam właśnie oświadczyć że znajduję zupełnie niewłaściwem żeby rodzina, którą szanuję, dawała przytułek kobiecie poróżnionej z mężem, podróżującej pod przybranem nazwiskiem i uczęszczającej do domów gry...
— Ja byłam na balu, zawołała Becky.
— Sądzę więc że to nie jest stosowne towarzystwo dla mistress Osborne i dla syna. Dodam tu jeszcze — mówił major zwracając się do Rebeki — że spotkałem teraz właśnie ludzi, którzy znają panią doskonale, i proszę mi wierzyć że nie miałbym odwagi powtórzyć w obecności mistress Osborne wszystkiego co o pani słyszałem.
— Majorze — rzekła Rebeka — umiarkowanie i względy delikatności w rzucaniu potwarzy są równie zręczną jak skuteczną bronią; bo nic tak nie cięży na obwinionych jak tajemnicze oskarżenia, z któremi otwarcie wystąpić nie ma się odwagi. Jeżeli pan chcesz mi zarzucać przeniewierzenie się memu mężowi, to śmiało cały świat wezwać mogę, jak również i pana do poparcia tego zarzutu jakimkolwiek dowodem. Sumienie moje spokojne, bo honor nienaruszony. Możesz więc pan wyrzucać mi moją niedolę, niedostatek, biedę, osamotnienie; prawda, są to występki, które ciężą na mnie i za które srodze, boleśnie pokutuję. A dobrze, więc nie chcę wam zawadzać, odchodzę od was, ale cię na wszystko proszę, moja droga Emmy, nie sądź mnie niewinną dziś, tak jak i dawniej winną nie byłam. Te kilka godzin szczęścia zostaną dla mnie jak sen ułudny; wezmę znowu mój kij pielgrzymi i pójdę naprzód nie oglądając się po za siebie. Pamiętasz Emmy, tę piosnkę, którąśmy kiedyś razem śpiewały? Chwile te, niestety! na zawsze minęły. Odtąd moje życie ciężką pielgrzymką, wśród której spotykałam tylko wzgardę zawsze i wszędzie. Odpychano mnie, bo byłam biedną; znieważano mnie, bo byłam sama jedna i opuszczona. Bądź zdrowa, kochana Ameljo, zostać tu nie mogę, kiedy mój pobyt krzyżuje widocznie plany twego przyjaciela.
— Nic też więcej nie pozostaje pani do zrobienia — odrzekł major — i w samej rzeczy, jeżeli mam jakieś prawa w tym domu...
— Prawa? pan nie masz żadnych! zawołała Amelja w najwyższem oburzeniu. Becky, zostaniesz ze mną o! nie obawiaj się, ja cię nie opuszczę, dla tego że cię prześladują i znieważają... dla tego że majorowi podoba się zrobić ci scenę. Chodź, moja droga, chodź ze mną.
Obie poszły ku drzwiom, Willjam pospieszył żeby im otworzyć, a w chwili kiedy miały wyjść, wziął rękę Amelji i rzekł:
— Zostań pani na chwilę, błagam cię; mam tylko kilka słów powiedzieć.
— Żeby módz swobodnie mówić przeciw mnie w mojej nieobecności; rzekła Becky przybierając minę nieszcześliwej ofiary.
Amelja za całą odpowiedź ścisnęła jej rękę.
— Ręczę słowem honoru że o pani mówić wcale nie myślę — rzekł znowu Dobbin. — Ameljo, zostań pani proszę.
Amelja została, a major ukłonił się głęboko Rebece, która zamykała drzwi wychodząc. Blada, wsparta o kominek, Amelja patrzała na majora w milczeniu.
— Winienem panią przeprosić — odezwał się major — za niestosowne wyrażenie... nie powinienem był odwoływać się do praw.
— Ah! dobrze przynajmniej że pan to uznajesz, odpowiedziała Amelja drżąca z gniewu i oburzenia.
— Sądzę że wolno mi będzie wytłumaczyć się, dodał znowu major.
— To bardzo zręczny sposób przypomnienia mi obowiązków wdzięczności, jakie mam dla pana, rzekła Amelja.
— Prawa, o których wspomniałem, są te jakie mi przekazał ojciec Żorża.
— Nie dawniej jak wczoraj jeszcze umiałeś pan ubliżyć jego pamięci; pan dobrze wiesz o czem ja mówię; ale może pan być pewnym że mu tego nigdy nie zapomnę — nie, nigdy.
Amelja wymówiła te wyrazy z jakiemś konwulsyjnem drżeniem, zdradzającem gniew i wzruszenie.
— Czy tak Ameljo? powiedział ze smutkiem Dobbin; a więc słowa wymówione pod wpływem gniewu i uniesienia zdolne są zatrzeć pamięć poświęcenia całego życia? Postępowanie moje pamięci Jerzego nigdy ubliżyć nie mogło; jeżeliby kto kiedykolwiek miał prawo do robienia mi wyrzutów, to sumiennie powiedzieć mogę że ani syn Jerzego, ani jego żona. Pomyśl pani spokojnie nad tym; a jestem przekonany że musisz mnie uznać niewinnym, w tej chwili nawet może już brakłoby pani odwagi żeby mnie potępić.
Amelja schyliła głowę na piersi.
— Nie, Ameljo, moje słowa nie mogły cię dotknąć były one pozorem tylko. Przez lat piętnaście żyłem tylko dla ciebie, czuwałem nad tobą, kochałem cię nad wszystko; mogłem więc nauczyć się czytać w twojem sercu, i poznać dobrze do czego to serce jest zdolne. Może ono przywiązać się szczerze i pozostać wierne wspomnieniom, ale odpowiedzieć silnem uczuciem przywiązaniu, jakie ja mam dla ciebie... nie, nigdy! Szalony byłem żywiąc w mem sercu próżne nadzieje. Pragnąc zamienić silną, głęboką miłość na słabą iskierkę przywiązania jakąś mi ofiarować mogła. Dziś widzę, że nie jesteś mojej miłości godną, że cel, za którym goniłem, nie wart jest olbrzymich wysileń jakie dotąd podejmowałem — dziś wyrzekam się moich marzeń i odchodzę, lecz ani żalu do ciebie nie zachowam, ani wyrzutów robić ci nie będę. O! nie, Ameljo; dobroci odmówić ci nie mogę, ale żeby się wznieść do tego uczucia, o jakiem mówię... potrzeba mieć większe serce. Bądź zdrowa Ameljo; czas już przerwać tę walkę, do której sił już nam obojgu nie staje.
Amelja milcząca i złamana, słuchała Willjama, który zrywał nagle łańcuch, jaki go przykuwał do niej, żeby odzyskać niezależność i swobodę, których się dobrowolnie od tylu lat wyrzec dla niej umiał. Emmy zapewne nie przewidywała żeby major miał odwagę zrzucić jarzmo z siebie; nie mając zamiaru wyjść za niego, trzymała go u nóg swoich; to wszystko co mu w zamian za jego miłość ofiarować chciała. Często też w życiu spotykamy podobne temu przykłady.
Zajęcie przez majora nowego względem niej stanowiska zastało Amelję zupełnie nieprzygotowaną, zdziwiona, więcej już o odwrocie aniżeli o zaczepnej roli myślała.
— Jeżeli dobrze pana zrozumiałam, to pan odjeżdżasz, panie Willjamie, rzekła:
Willjam uśmiechnął się smutnie.
— Wszakże już kiedyś panią pożegnałem, wróciłem znowu po latach dwunastu, ale wówczas byliśmy młodzi; z nadzieją żartować bezkarnie nie można; życie zużywa się prędko.
Podczas tej rozmowy Becky stała podedrzwiami, które zręcznie uchylić umiała, zbytecznem więc byłoby mówić że ani jeden wyraz nie był dla niej stracony.
— On ma szlachetne serce — myślała sobie — ta kobieta nie powinnaby robić z niego igraszki.
Przyznajmy również że bezstronność, z jaką Becky oddała sprawiedliwość otwartemu swemu przeciwnikowi, niemniej była szlachetną.
— Ach! — myślała znowu — gdybym była takiego męża znalazła, któryby łączył, jak on, rozum i serce, nie zważałabym na jego długie i niezgrabne nogi.
Becky poszła do swego pokoju, gdzie po chwilowym namyśle napisała kilka słów do majora, prosząc go żeby się wstrzymał kilka dni z wyjazdem i obiecując mu że będzie się starać wpłynąć na Amelję i zrobić dla niego wszystko, co tylko będzie w jej mocy.
Dobbin tymczasem pożegnał Amelję i wyszedł. Becky główna tej burzy przyczyna, została panią sytuacji i mogła teraz namyśleć się swobodnie w jaki sposób największą korzyść da się ze zwycięstwa osiągnąć.
Żorż wracając ze zwykłej przechadzki na obiad do domu, nie zastał swego starego przyjaciela. Głuche milczenie panowało przy stole. Józef nie stracił nic a nic apetytu, ale Emmy nie jadła wcale.
Po obiedzie Żorż wyciągnął się na kanapie pod oknem, a widząc ruch niezwykły na placu zawołał:
— Cóż to znaczy? — Powóz majora wytaczają przed ganek.
Był to w samej rzeczy powozik przez majora za sześć funtów kupiony; niewyczerpany przedmiot żartów wszystkich znajomych majora.
Emmy zajęta niby robotą, zadrżała na słowa syna, ale mu nic nie odpowiedziała.
— He! he! otóż i Franciszek z płaszczem majora! mówił dalej Żorż — i ślepy Kunz, pocztyljon, z swojemi trzema szkapami, w odwiecznej żółtej kamizelce. — Czy kto ma jechać gdzie? Ale zaprzęgają do powozu majora; czy Dobbin odjeżdża?
— Tak — rzekła — odjeżdża.
— Odjeżdża? A kiedyż powróci?
— Nigdy, odpowiedziała Emmy.
— Nie, to być nie może! On nie pojedzie! — wołał Żorż rzucając się z kanapy.
— Cicho mi siedź! — krzyknął Józef Sedley.
— Zabraniam ci wychodzić, Żorż! — rzekła smutnie matka.
Chłopiec zatrzymał się, tupnął nogą, i zaczął się znowu na kanapie niecierpliwie rzucać.
Konie były już zaprzężona, rzeczy upakowane w powozie; Franciszek przyniósł pałasz, laskę i parasol swego pana, związał to wszystko razem, położył przy sobie na koźle, obok pudełka z stosowanym kapeluszem, i wyniósł nakoniec stary płaszcz granatowy z czerwoną podszewką, który od piętnastu lat nie opuszczał swego właściciela; pod Waterloo był on zupełnie nowy, a nazajutrz po bitwie przy Quatre-Bras służył do okrycia się w nocy obu przyjaciołom, których śmierć rozdzielić miała.
Właściciel hotelu przyszedł także przypatrzeć się powozowi, a kiedy wszystko już upakowane było, Dobbin ukazał się gotów zupełnie do drogi. Gospodarz płakał żegnając gościa, bo major był powszechnie lubiony przez tych, którzy go bliżej znali.
<section begin="r19"/>— Ja chcę go pożegnać — wołał Zorż, stukając nogą o posadzkę.
— Oddaj mu to, proszę cię — rzekła ze wzruszeniem Becky, wtykając bilecik chłopcu do ręki.
Zorż zbiegł ze schodów i przeleciał ulicę z szybkością błyskawicy. Willjam był już w powozie, pocztyljon zacinał konie, ale malec wyskoczył na stopień powozu i rzucił się majorowi na szyję. Widać było przez okno jak go zasypywał pytaniami i jak w końcu oddał mu bilecik. Major uchwycił papier drżącą ręką, ale spojrzawszy na pismo, zmienił nagle wyraz twarzy, podarł bilecik na drobne kawałki, które wyrzucił przez okno powozu i uściskał raz jeszcze Zorża. Biedny chłopiec przy pomocy Franciszka zlazł ze stopnia powozu i tarł sobie oczy patrząc na powóz, Franciszek usiadł na koźle, pocztyljon klasnął z bicza i konie ruszyły. Dobbin zwiesił głowę na piersi i nie patrzył nawet kiedy powóz toczył się pod oknami Amelji. Zorż został na ulicy zanosząc się od płaczu, wśród ludzi, którzy mu się ciekawie przypatrywali.
Służąca Amelji słyszała płacz Zorża przez całą noc, nosiła mu cukierki i słowa pociechy ale napróżno! Dziecko było niepocieszone.
A Emmy? Emmy uważała że spełniła to, co było świętym jej obowiązkiem. Zresztą czyżby wizerunek Jerzego nie mógł chmur na jej czole rozprószyć?



<section end="r19"/><section begin="r20"/>

ROZDZIAŁ OSTATNI.
Narodziny, śluby i pogrzeby.

Pomimo silnego postanowienia żeby serce <section end="r20"/> biednego majora od rozbicia ocalić, Rebeka osądziła że ostrożność nakazywała jej najściślejsze milczenie. Dla niej interes osobisty był na pierwszym planie; ztąd naturalnie wynikało że wszystko co los i szczęście majora zapewnić mogło, musiało czekać zaspokojenia tych względów, które się do jej własnej odnosiły osoby.
Zbiegiem wiadomych nam wypadków Becky znalazła się niespodzianie wśród wygód i dostatku, otoczona ludźmi prostego serca i przyjaźnie dla niej uspososobionymi. Wiemy już że od dawna w podobnem nie żyła towarzystwie; nic więc dziwnego że pomimo nawyknienia i skłonności do włóczęgostwa zdawało się tej awanturnicy że życie spokojne nie jest bez powabu. Tak Arab przebiegłszy pustynie na grzbiecie dromadera, lubi spocząć u stóp palmowego drzewa i ochłodzić się u źródła, chociaż później tęskni znowu do ludnych bazarów, łaźni publicznych i meczetów nim pełne niebezpieczeństw przedsięweźmie wyprawy. Namiot Józefa Sedley’a podobał się naszej Izmaelitce; używała więc gościnności i spoczynku, dla nabrania siły do dalszych zapasów z burzliwym i niespokojnem oceanem awanturniczego życia.
Zadowolona z chwilowej egzystencji Becky nie zaniedbała niczego żeby swój pobyt przyjemnym uczynić dla tych, co ją otaczali. Kilka chwil spędzonych z Józefem na poddaszu pod Słoniem wystarczyło jej do wzmocnienia płomieni zagasłego wulkanu. Po upływie tygodnia eks dygnitarz bengalski był najuleglejszym jej niewolnikiem, jak również najzapaleńszym wielbicielem, jednem słowem, należał do niej; był jej własnością. Po obiedzie, naprzykład, nie kładł się zaraz spać — jak czynił jeżeli zostawał tylko w towarzystwie spokojnem siostry — ale wyjeżdżał na spacer z Rebeką w okrytym powozie, i wymyślał najrozmaitsze rozrywki żeby ją zabawić. Tapeworm, sekretarz legacji, który — jak słyszeliśmy pierwej — nie oszczędzał Rebeki, był na obiedzie u Józefa i od tej pory składał zawsze wizyty Rebece Crawley.
Biedna Emmy — która nigdy zbyt ożywioną nie była a wyjazdu majora stała się jeszcze więcej milczącą — znalazła się teraz na drugim planie: z przybyciem Rebeki rola jej stała się podrzędną, nie zważano też na nią, pozwalając jej żyć w odosobnieniu. Minister francuski przewyższał swego rywala w entuzjazmie dla mistress Crawley. Niemki, zwykle surowe co do zasad moralności a jeszcze surowsze w sądach o Angielkach, potraciły głowy dla zachwycającej przyjaciółki mistress Osborne. Chociaż Becky nie starała się jeszcze być przedstawioną u dworu, ale Ich książęce Wysokości, słysząc szumne pochwały o damie należącej do jednej z dawniejszych rodzin angielskich, raczyły objawić, że życzeniem JJ. WW. ks. jest poznać dostojną damę. Jak tylko po mieście rozeszła się pogłoska że Becky pochodzi z szlachetnego rodu, że mąż jej jest pułkownikiem w gwardji i gubernatorem jakiejś wyspy, że nie żyją z sobą z powodu fatalnej, nic nieznaczącej sprzeczki i t. d., wszystkie najniedostępniejsze salony Puperniklu otworzyły się dla naszej heroiny; najdystyngowańsze damy mówiły do niej „ma chère“ i poprzysięgły jej tak jak pierwej Amelji — wieczną i dozgonną przyjaźń. Naiwni Germanie mają pojęcia zupełnie różne od naszych o miłości i wolności: w ich miastach będących ogniskami cywilizacji i filozofji, kobiety mogą się kilkakrotnie z mężami rozwodzić, bez narażenia na szwank swej sławy; wszędzie dobrze są przyjmowane i nie mniejszej jak przedtem używają konsyderacji. Dom Józefa Sedley’a zyskał bardzo wiele powabów z przybyciem osoby tak miłej w towarzystwie, jak mistres Crawley, która grała, spiewała, mówiła biegle dwoma czy trzema językami, posuwała wesołość do szaleństwa, przyciągała liczne tłumy na salony pana Sedley a, i kazała mu wierzyć że on to właśnie swoim rozumem i talentami wszystkich ku sobie nęci i wszystkich zachwyca.
Emmy, której rola jako gospodyni ograniczała się teraz na płaceniu rachunków domowych — Emmy była jak wszyscy pod wpływem zręcznej Rebeki. Ta ostatnia mówiła zawsze z wielkiem uwielbieniem o szlachetnem sercu majora, żałowała mocno że interesa Willjama nie pozwalały mu zostawać z nimi i wyrzucała często Amelji jej nieczułość dla tego poczciwego człowieka. Emmy słabo się od tych zarzutów broniła, dowodząc przyjaciółce że jej postępowanie względem majora pochodziło z poczucia najświętszych dla niej obowiązków, bo według Emmy, kobieta, która miała szczęście, tak jak ona, spotkać anioła na ziemi, zawsze do niego, nawet za grobem, należeć powinna. Zresztą Amelja uznawała całkowicie słuszność pochwał, jakie Rebeka dla majora wygłaszała, a nawet sama bardzo chętnie i często naprowadzała na ten temat rozmowę.
Becky nie miała wiele trudności żeby pozyskać sobie sympatję sług i Zorża. Panna służąca Amelji sprzyjała bardzo majorowi i krzywo z początku patrzała na Rebekę, jako na główną przyczynę wyjazdu majora; ale prędko się pogodziła z mistress Crawley, widząc jej uwielbienie dla Willjama, które z nieudanym zapałem przy każdej sposobności objawiała. — W poufnych rozmowach dwóch przyjaciółek, kiedy z balów wracały, miss Paym, zawijając w papiloty jasne zwoje włosów jednej i ciemne drugiej, umiała zawsze umieścić słówko na korzyść majora, co Amelja słuchała nie z większą przykrością jak i pochwały Rebeki.
Emmy przypominała często synowi żeby do majora pisywał i kazała mu zawsze dodawać w post-sciriptum że mama przesyła majorowi najżyczliwsze wyrazy. Potem kiedy patrzała na portret Jerzego to zdawało się jej że nie miał tego ostrego wyrazu twarzy, jaki dostrzegła po odjeździe Willjama, kiedy w oczach męża dostrzegła coś nakształt wyrzutu za niesprawiedliwość wiernemu przyjacielowi wyrządzoną.
Tak więc heroiczne poświęcenie Amelji nie dawało jej szczęścia: nigdy jej nie widziano tak drażliwą, nie spokojną, z samej siebie niezadowoloną i obraźliwą. Często cierpiąca i blada, ciągle nuciła romanse Webera które major najwięcej lubił; nieraz szarą godziną w salonie uczuła się przerażona prawie temi melodjami; wtenczas chroniła się do swego pokoju, jak gdyby portret Jerzego był jej tarczą obronną.
Po wyjeździe Willjama zostało kilka książek z jego podpisem. Emmy położyła je na swoim stoliku obok biblji, książki do nabożeństwa i koszyka z robotą, poniżej portretów ojca i syna. Major zapomniał także wyjeżdżając swoje rękawiczki; niezadługo potem Zorż przewracając w szufladach biórka matki, znalazł w osobnej kryjówce starannie zawinięte rękawiczki majora.
Emmy nie lubiła zabaw światowych, które ją zwykle nudziły; największą dla niej przyjemnością były dalekie przechadzki z Zorżem, bo Rebeka zostawała w domu żeby pana Józefa nie zostawiać samego. Matka i syn rozmawiali często o Willjamie, a sposób w jaki się o nim odzywała Amelja, wywołał nie raz uśmiech na ustach Zorża. Amelja mawiała zawsze że nie zdarzyło się jej nigdy spotkać równie zacnego, miłego a pomimo to skromnego jak Willjam człowieka. Przytem powtarzała ciągle synowi że to co dziś mają, winni są i opiece tego nieocenionego przyjaciela, który ich nigdy nie opuszczał, wtenczas szczególnie kiedy byli w największym niedostatku, zapomnieni przez wszystkich. Towarzysze broni Willjama uwielbiali w nim męstwo i odwagę, chociaż on sam nigdy o sobie i swoich czynach mówić nie lubił; nakoniec był on najbliższym przyjacielem ojca Zorża, który mu również niezachwianą odpłacał przyjaźnią.
— Ojciec twój — mówiła Emmy do Żorża — zawsze mi opowiadał jak Willjam stanął szlachetnie w jego obronie przeciwko małemu tyranowi, który był z nimi razem na pensji i prześladował twego ojca; od tej pory zawiązała się pomiędzy twoim ojcem i Willjamem przyjaźń, którą śmierć tylko rozerwać mogła.
— Dobbin pewnie zabił tego człowieka co zabił papę? zapytał Zorży. — Nie prawdaż mamo? A przynajmniej pewnieby go zabił gdyby go tylko złapał. O! jak będę w wojsku, to wszystkich Francuzów pozabijam, zobaczy mama.
Takie rozmowy wypełniały większą część czasu, który matka i syn przepędzali razem z sobą. Naiwna Emmy nie spostrzegła nawet jak Żorzy został jej powiernikiem; prawda że z wszystkich znajomych Willjama Żorży kochał go najwięcej.
Mistress Becky nie chciała ustąpić swej przyjaciółce pod względem czułej tkliwości serca; miała i ona swoją minjaturę, zawieszoną w pokoju ku wielkiemu zdziwieniu niektórych osób, a ku większemu zadowoleniu samego oryginału tej cenionej przez nią minjatury: pierwowzorem tego portretu był nasz dobry znajomy... Józef Sedley. Wprowadzając się do domu Sedley’a Becky czuła się nieco upokorzona szczupłością swoich pakunków, i mówiła przy każdej niemal zręczności o rzeczach, mających lada dzień nadejść z Lipska. Niech to będzie przestrogą dla ciebie, miły czytelniku, żeby nie zbyt dowierzać podróżnemu, który nie ma nic więcej nad to, co gdzieś w drodze zostawił: zdarza się to najczęściej oszustom.
Ta wielka prawda na nieszczęście nieznaną była Amelji i jej bratu. Mało im zależało na tem że Becky miała świetne stroje w niewidzialnych walizach, to jedno tylko niemile ich uderzało że suknie Rebeki były bardzo nieświeże i znoszone. Z tego powodu Emmy pojechała z przyjaciółką do najlepszej modniarki i zamówiła dla Rebeki całą garderobę. Odtąd nie widać już było na Rebece podartych szalików i jedwabnych poplamionych sukni, które jej ramion nawet zakryć nie mogły, tak stały się wąskie przez ciągłe zaszywania miejsc podartych.
Zmiana w ubiorze sprowadziła zmiany w sposobie życia: słoik z różem stał gdzieś w kącie opuszczony; flakon ze specyfikiem, w którym Becky szukała pociechy i siły w smutku, poszedł także na stronę: teraz jeżeli doń zaglądała, to chyba w rzadkich wypadkach jakiejś samotnej medytacji, albo gdy Józef przymusił ją czasem wieczorem do ochłodzenia się z nim razem wodą, zaprawioną tym płynem, podczas kiedy Emmy z Żorżem byli na przechadzce.
Nakoniec oczekiwane pakunki z Lipska nadeszły. Składały się one z dwóch lub trzech pudełek, niezawierających ani śladu tych świetnych strojów, o których Becky tyle mówiła. Jeden z pakietów był pełen papierów i gratów, tych samych z pomiędzy których Rawdon wyciągnął owej pamiętnej nocy bilety bankowe i jakieś klejnociki. Becky z wyrazem naiwnej radości wyjęła z pudełka rysunek ołówkiem zrobiony i zawiesiła go w swoim pokoju. Rysunek ów przedstawiał jakiegoś jegomościa o czerwonych policzkach, wyjeżdżającego na słoniu z pomiędzy egoztycznych roślin. Krajobraz przedstawiał Indje zapewne, bo wgłębi było widać pogodę indyjską.
— Na honor, to mój portret — zawołał Józef na widok obrazu, który Becky trzymała mu przed oczyma.
W samej rzeczy był to on w całym blasku swej piękności i młodych lat, w nankinowem ubraniu, według mody 1804 roku zrobionem. Przed laty ten sam rysunek zdobił ściany znanego nam domu przy Russell-Square.
— Kupiłam ten obraz — rzekła Becky głosem drzącym ze wzruszenia — w chwili kiedy przemyśliwałam nad wyrządzeniem jakiejkolwiek w miarę moich środków, przysługi najlepszym i najdroższym moim przyjaciołom. Od tej pory nigdy się z tą pamiątką ani na chwilę nie rozdzielałam.
— Czy tak? — zawołał Józef w najwyższem uniesieniu — więc rzeczywiście pani dla mojej osoby taką cenę do tego obrazu przywiązujesz?
— Niestety! — zawołała Becky — pan to wiesz tak dobrze jak i ja; ale na cóż się dziś zdały próżne żale i słowa? Po cóż wywoływać te wspomnienia, które dziś tylko mi serce krwawią? Teraz już za późno!
Józef był upojony tą rozmową. Emmy wróciła z przechadzki zmęczona i cierpiąca, poszła więc do siebie zostawiając swego brata sam na sam z wdzięczną i uroczą towarzyszką, która mu śpiewała romanse z 1815 roku. Amelja słyszała te śpiewy, bo długo w noc usnąć nie mogła; ale co więcej dziwne to to, że Józef Sedley również dręczony był bezsenością kiedy się do łóżka później niż zwykle położył.
Było to w miesiącu czerwcu, to jest w najświetniejszym sezonie mody i elegancji londyńskiej. Józef nie mógł się ani jednego dnia obejść bez czytania Galignami, tego nieoszacowanego dziennika, który stęsknionemu tułaczowi na obcej ziemi ojczyznę ukochaną powraca. Przy śniadaniu dzielił się z swojemi towarzyszkami wiadomościami z tej gazety, która zamieszcza w swoich kolumnach tygodniowe sprawozdania, tyczące się rzeczy wojennych, jak ruchy wojsk, awanse w armji etc... Człowiek, zajmujący w swoim czasie tak ważne stanowisko w służbie czynnej jak Józef Sedley, nie mógł być na sprawy publiczne w swoim kraju obojętnym. Oto co w jednym z numerów tego pisma wyczytał:
„Powrót XXXgo pułku.“

„Gravesend 20. czerwca.

Ramchander, statek należący do Wschodnio-indyjskiej kompanji, przybił pospiesznie dziś rano do portu, z czternastoma oficerami i stu trzydziestu dwoma żołnierzami, mającymi zaszczyt należeć do pułku znanego z męstwa i waleczności. Po czternastoletniej nieobecności w kraju, pułk ten wraca nakoniec okryty chwałą, na jaką zasłużył w wojnie z Birmanami. Pułkownik O’Dowd, kawaler orderów, wysiadł na ląd z żoną i siostrą, w towarzystwie kapitanów Posky, Stubble, MacRaw i Malony, oraz poruczników Smith, Jones, Thompson i Fr. Thompson, i chorążych Hicks i Grady. Muzyka przygrywała hymn narodowy przy radośnych okrzykach tłumnie zebranego ludu, podczas kiedy dzielni obrońcy ojczyzny wchodzili do hotelu Wayte’a, gdzie ich suta czekała uczta, bo pan Wayte usiłował przewyższyć samego siebie w przyrządzeniu potraw i w obfitości jadła. Tłum zebrany przed hotelem wydawał pełne entuzjazmu okrzyki; lady O’Dowd i pułkownik zmuszeni byli ukazać się na balkonie i wypić zdrowie rodaków najlepszem winem, w jakie piwnice Wayte’a zaopatrzone były.“
W kilka dni potem taż sama gazeta donosiła że major Dobbin przybył do swego pułku w Chatham, również zamieszczała sprawozdanie z przedstawienia się u dworu pułkownika Michała O’Dowd, kawalera orderów, jego żony, lady O’Dowd, i siostry miss Glorwiny O’Dowd. Potem następowały nazwiska nowo mianowanych pułkowników; w tej liczbie znajdował się nasz znajomy, Wiljam Dobbin. Stary marszałek Tiptoff zakończył życie na statku, w drodze z Madras do Anglji, a monarcha najmiłościwiej pułkownika Michała O’Dowd na tę godność wynieść raczył, zostawiając mu prawo do honorowego stopnia dowódcy pułku, któremu przez długie lata z największą chwałą sir O’Dowd przewodniczył.
Amelja wiedziała o tem wszystkiem, bo Żorż był w ciągłej korespondencji z swoim opiekunem. Z listów Willjama wiał taki chłód, że biedna Emmy nie mogła już wątpić że Dobbin nic od niej już nie wymagał, ale i sam zupełnie się z pod jej wpływu oswobodził. To osamotnienie boleśnie Amelji czuć się teraz dawało; nie mogła ona zapomnieć poświęceń majora i dowodów najtkliwszego dla niej uczucia; pamięć doznanych od niego dobrodziejstw męczyła biedną kobietę w dzień i w nocy. Jakże gorżko żałowała dziś swojej względem niego niesprawiedliwości, jak boleśnie wyrzucała sobie że mając rzadki skarb w ręku, tak małą doń przywiązywała cenę i robiła z niego igraszkę!
Tak więc wszystko już stracone. Willjam nie mógł już tak kochać jak dawniej kochał, bo długoletnie poświęcenie i niezachwianą wierność odpłacono mu pogardą. Tak sobie myślała Emmy; ale w sercu majora miłość dla Amelji głębokie zostawiła blizny, które się zagoić nie chciały. Napróżno mała rączka nieubłaganej despotki zawzięcie wyrywała z serca majora najpiękniejsze kwiaty pielęgnowane dla niej: myśl Wiljama wracała zawsze do przedmiotu, który nad wszystko ukochał.
— Ja to sam winien temu jestem — mówił często do siebie — łudziłem się nadziejami, bo mi z tem dobrze było. Gdyby ona godną była miłości, jaką miałem dla niej, dawnoby mi podobnem odpowiedziała uczuciem. Zamykałem oczy dobrowolnie, żeby się utrzymać w błędzie, żeby nie rozwiać miłych dla mnie marzeń. Eh! mój Boże! czyż życie całe nie upływa nam w marzeniach? Kto wie czy związek mój z nią nie przyniósłby mi jeszcze boleśniejszego rozczarowania? Pocóż więc mam narzekać lub wstydzić się odniesionej porażki?
Im więcej major nad tem rozmyślał, tem jaśniej widział bezzasadność swoich mrzonek.
— Pójdę dalej drogą, na której podobało się Opatrzności mnie umieścić — mówił sobie, wracając zawsze do tegoż samego przedmiotu — będę pełnić moje obowiązki; przepędzę resztę życia na sprawdzaniu rachunków moich sierżantów i na opatrywaniu guzików u moich podwładnych. Będę siadał do wspólnego z oficerami stołu, będę słuchać po sto razy opowiadań chirurga, a kiedy siły mnie opuszczą, wezmę dymisję i będę znosić cierpliwie gderania moich sióstr aż do chwili kiedy ostatnia dla mnie wybije godzina. Zapłać rachunek, Franciszku, i przynieś mi cygaro; pójdziesz potem zobaczyć co dają dziś w teatrze. Jutro przepłyniemy morze na pokładzie „Batawa.“
Franciszek słyszał tylko dwa ostatnie frazesa przemowy, jaką jego pan wystosował sam do siebie w porcie Rotterdamskim. Statek wspomniany był tak blisko, że major mógł dokładnie odszukać wzrokiem to samo miejsce, na którem siedział obok Emmy kiedy podróż swoją zaczynali. Ale o tem wszystkiem należało już zapomnieć; jutro major miał wylądować w Anglji i natychmiast wejść napowrót do służby.
Z końcem czerwca dwór księstwa Pupernikel i całe prześwietne towarzystwo tej stolicy rozsypywało się na wszystkie strony świata, by zaczerpnąć sił i zdrowia u życiodajnych źródeł, rozerwać się nieco, próbując szczęścia w niewinnej ruletce, użyć gastromonicznych rozkoszy w towarzystwie niemniej kosmopolitycznem jak i wyborowem, i nakoniec przepędzić lato w miłej bezczynności.
Przedstawiciele dyplomacji angielskiej w Puperniklu udali się w części do Cieplic, w części zaś do Kissingen, a ich rywale, dyplomaci francuscy, zamknąwszy podwójnym obrotem klucza drzwi swojej kancelarji, pociągnęli ku Ostendzie. Członkowie panującej w Puperniklu rodziny również jak skromni śmiertelnicy do wód wyjeżdżali, albo szukali spokoju na ustroniu, w jednej z swoich letnich rezydencji. Ktokolwiek zresztą miał choćby najsłabsze pretensje do dobrego tonu musiał wyjeżdżać jak inni; więc i doktor Glauber, nadworny książęcy lekarz, uległ wespół z panią baronową ogólnemu prądowi. Wprawdzie pora kąpielowej kuracji była dosyć nawet korzystną dla doktora Glauber’a, który umiał połączyć przyjemność z interesem. Najulubieńszem polem jego działań była Ostenda, miejsce zboru wszystkich prawowiernych synów Germanji.
Interesujący Józef, jeden z pacjentów doktora, był dla niego prawdziwą krówką dojną. Dał się przekonać łatwo że organizm jego wymaga koniecznie wzmocnienia, i że Ostenda jest dla niego najstosowniejszem miejscem pobytu. Co do Amelji, której stan zdrowia mógł wzniecać pewne obawy, mało jej na tem zależało gdzie lato przepędzi; ale Żorż skakał z radości na samą myśl zmiany miejsca. Mistress Becky miała dla siebie przeznaczone czwarte miejsce w pysznym powozie, umyślnie przez Józefa na tę podróż kupionym. Nie było to może zbyt roztropnie ze strony Rebeki narażać się na spotkanie osób, które jej przeszłość znały; ba! ale czy nasza heroina nie miała dosyć odwagi żeby się lękać opinji lub złych języków? Trzymała ona zresztą tak zręcznie pana Józefa w sidłach, że mogła stawić mężnie czoło nieprzyjacielskim napadom. Komedja odegrana z obrazem zapewniła przewrotnej intrygantce berło wszechwładztwa nad człowiekiem, którego portret ze słoniem starannie opakowany został w pudełku, danem Rebece przez Amelję dosyć już dawno, za lepszych jeszcze czasów. Emmy zabrała z sobą swoje skarby, dwa medaljony, i mała kolonja osiadła w drogim i niewygodnym hotelu Ostendy.
Amelja zaczęła brać kąpiele, które zbawiennie na jej zdrowie działały. Znajomi Rebeki odwracali się od niej dosyć widocznie; ale mistress Osborne nie spostrzegała tego, nie znając nikogo w Ostendzie, a jej przyjaciółka uważała za rzecz zbyteczną dawać jakieś objaśnienia w tym względzie.
Mistress Rawdon Crawley spotkała jednak w Ostendzie niektóre osoby stałe w swoich dla niej uczuciach; ale tych, niestety! uwolniłaby chętnie od owej stałości. Takimi byli major Loder, uwolniony ze służby, i kapitan Rook: niepodobna było nie spotykać ich co chwila bo przechadzali się ciągle z cygarem w ustach, i odważnie zaglądali damom pod kapelusze. Nie trudno im było wkręcić się do domu Józefa Sedley’a i zasiąść przy jego gościnnym stole. Nie byli to ludzie którzyby się zamknięciem drzwi zrazić mieli; bynajmniej, wchodzili śmiało do pokoju, nie pytając czy są przyjęci; a jeżeli nie zastali Rebeki, zasiadali w salonie mistress Osborne, puszczali kłęby dymu nazywali Józefa starym drabem, wpadali do domu w czasie objadu, i przepędzali długie godziny śmiejąc się głośno i zwilżając gardło.
Żorż, który ich wyrażeń nie rozumiał wcale, odezwał się raz do matki:
— Co to znaczy, mamo? Wczoraj major mówił do mistress Crawley: „Nie, nie, tak dalej być nie może; pani zabrałaś sobie całkiem starego draba dla samej siebie; przecież i nam się coś należy; bo inaczej, do kaduka, narobimy bigosu.“
— Major?... Nie nazywaj go tak, proszę cię; odpowiedziała matka. — Mogę cię zapewnić, moje dziecko, że zupełnie tych słów nie rozumiem.
Obecność tych dwóch ludzi napełniała Amelję strachem i obrzydzeniem. Przy śniadaniu, lub objedzie zasypywali ją szorstkiemi komplementami, albo śmieli się z niej w oczy. Kapitan wyplatał niestworzone rzeczy chcąc jej niby przyjemnym dowcipem dokuczać, do tego stopnia, że Amelja starała się zawsze kiedy ci panowie przychodzili mieć Zorża przy sobie.
Tu należy oddać sprawiedliwość Rebece że bacznie pilnowała żeby żaden z tych panów nie zostawał nigdy sam na sam z Amelją. Major, który mógł rozsądzać swoją osobą, przysięgał że ta mała gąska do niego należeć musi. Obadwa nikczemnicy sprzeczali się o tę czystą i niewinną istotę, i nie wahali się przy jej stole nawet — zakładać się o to który z nich ją posiadać będzie. Emmy nie mogła odgadnąć ich niecnych zamiarów; ale widok tych nędzników przejmował ją trwogą i niepokojem.
Amelja błagała brata aby wracali do Anglji, ale ten ani słyszeć nie chciał żeby się oddalać od swego doktora; był to węzeł mocny, a może i nie jedyny — który Józefa trzymał po za obrębem kraju, możemy dodać przytem że mistress Becky nie miała najmniejszej ochoty wracać do ojczyzny.
Nakoniec Emmy zdobyła się na energiczne postanowienie: napisała do kogoś z swoich znajomych w Anglji, i dla większej pewności sama list na pocztę zaniosła nie mówiąc nikomu o tem. Wróciwszy do domu do późnej nocy rozmawiała z Żorżem, i zdawało się że była trochę wzruszona; odtąd nie wychodziła prawie z swego pokoju, a Becky zaczęła wówczas myśleć że to major i kapitan budzą w niej jakiś strach nieprzezwyciężony.
— To głupiutkie stworzenie zostać tu nie może — mówiła Becky do siebie — niechżeby sobie jechała; potrzeba koniecznie ją z tąd wyprawić. Czy widział kto kiedy takie nierozsądne żale po mężu, co od piętnastu lat już nie żyje! I to po jakim jeszcze mężu! A Bóg to wie czy zasłużył on na to żeby go tak zawzięcie żałować. Że nie wyjdzie za żadnego z tych łotrusów — temu nie ma się co dziwić: cóżby robiła z takim naprzykład Looder’em albo Rook’iem? Nie, chyba wyjdzie za swego drągala i ja to muszę dziś jeszcze urządzić.
Pod pretekstem zaniesienia herbaty Becky poszła do pokoju Amelji, i zastała ją w największem rozdrażnieniu nerwowem, przed portretami męża i syna.
Becky postawiła przed nią filiżankę herbaty.
— Dziękuję! powiedziała Amelja.
— Posłuchaj mnie, Ameljo — rzekła Becky przechadzając się po pokoju i przypatrując się jej pilnie. — Mam do pomówienia z tobą; ty zostawać tu dłużej nie możesz; bo po co miałabyś się narażać na impertynencje tych dwóch ludzi? Nie chciałabym wcale życie ci zatruwać, i zawsze się obawiam dla ciebie jakiejś zniewagi z ich strony; bo jeśli ci mam powiedzieć otwarcie co o nich myślę, to ludzie ci warci są szubienicy — a co najmniej — ciężkich robót. Mało cię to obchodzić powinno jakim sposobem ich znam, dosyć ci wiedzieć że jestem w stanie ocenić ich tak jak na to zasługują. Józef nie może cię zasłonić; on jest tak ociężały i tak słabego charakteru, że sam raczej potrzebuje opieki; jego więc protekcja bardzo jest niewystarczająca. Ty, moja kochana, nie jesteś stworzona do tego żeby żyć z takimi ludźmi, nie! Jeżeli nie chcesz zguby swojej i dziecka, to powinnaś wyjść za mąż. Tak, moja duszko, potrzeba ci męża, rozumiesz? Za nadto słabą jesteś roślinką żebyś się mogła obejść bez podpory. Właśnie taki człowiek, jakiego ci potrzeba, chciał zostać twoim mężem; a ty, nierozsądna niewdzięcznico, odepchnęłaś go!
— Robiłam wszystko, Rebeko! wszystko co było w mej mocy — odpowiedziała Emmy błagalnym tonem — ale... nie mogłam zapomnieć...
Zamiast dokończyć myśl swoją, Emmy spojrzała na portret.
— Zapomnieć... kogo? Jego?.. — zawołała Becky — ten, uosobiony egoizm tę próżną lalkę fryzyjerską, człowieka bez rozumu i bez serca! Naprawdę pomiędzy nim a majorem nie większe zachodzi podobieństwo jak między tobą a królową Elżbietą. Ależ ten człowiek był już tobą znudzony, i dziesięć razy pewnie byłby ciebie porzucił, gdyby go major nie był zmuszał do pozostania wiernym przysiędze. Oto co mi sam codzień zeznawał, powtarzając że zupełnie nie dba o ciebie: jeżeli mi kiedy mówił o tobie, to zawsze z szyderczym uśmiechem; zresztą, był zaledwie od tygodnia twoim mężem, kiedy się już o moje względy ubiegał.
— To fałsz! To fałsz! Rebeko — zawołała Amelja zrywając się z miejsca.
Zobacz-że — i przekonaj się kiedy jesteś tak szalona że mi nie chcesz uwierzyć, mówiła Becky z nieubłaganą wesołością, wyjmując z zanadrza zmięty bilecik i podając go Amelji.
— Czy poznajesz to pismo? dodała, to jego ręka, nie prawdaż? No, przeczytaj ten list, który mi podał w twojej obecności. Przeczytaj czy nie proponował mi żebym z nim uciekała? Teraz spodziewam się, że wątpić nie będziesz. Pisał ten list na dzień przed tem kiedy został zabity, to mi już go wykraść nie mógł, mówiła dalej Becky.
Ale Emmy miała wzrok do listu przykuty i nic już nie słyszała. W samej rzeczy Becky tym razem mówiła prawdę; Jerzy proponował jej ucieczkę w liście wsuniętym w bukiet, który ofiarował Rebece na balu u księżny Richemond.
Głowa Amelji opadła na piersi. Płakała gorżkiem łzami: ale łzy te są już ostatnie, jakie u niej w ciągu tej historji widzieć będziemy. Emmy zakryła twarz rękoma i była pod wrażeniem najcięższej boleści. Becky — zdawało się — przypatrywała się obojętnie tej scenie. Czy łzy Amelji były dla niej ulgą, czy też jak kamień na serce padały? Tego podobno żaden z badaczy tajników serca ludzkiego odgadnąć nie potrafi. Może jej żal było tych ułudnych marzeń, które jej życie promieniem słońca złociły, może dusza jej oburzona była na myśl pogardy, jaką jej miłość odpłacano, może — nakoniec — cieszyła się z obalenia jedynej zapory, tamującej nowe i szczere przywiązanie,.. zapory wynikającej z wrodzonego jej poczucia obowiązku?...
— Żadne węzły mnie teraz nie krępują — mówiła do siebie w myśli. — Mogę go teraz kochać z całą mojego serca swobodą; byleby mi tylko przebaczyć zechciał.
Zdaje się ten wzgląd ostatni przytłumił i opanował w tej chwili wszystkie uczucia tej nieśmiałej i tkliwej istoty, miotanej obecnie trwogą i niepokojem. Wybuch jej boleści był mniej gwałtowny jak się tego spodziewała Becky, która ujęła rękoma głowę swej przyjaciółki i na jej czole pocałunek złożyła. Pięknie to było ze strony mistress Becky — nieprawdaż?
— Teraz, Ameljo — mówiła — nie masz ani chwili do stracenia; siadaj i pisz, spiesz się.
— Napisałam już do niego dziś rano, odpowiedziała Emmy, której twarz pokryła się rumieńcem.
Becky przyjęła to wyznanie głośnym wybuchem śmiechu i zaczęła nucić głosem, rozlegającym się ostro w całym domu słowa, Rozyny z „Cyrulika Sewilskiego“: Un Biglietto ecclo qua!
Dwa dni po tej scenie minęło; czas był dżdżysty, niebo pochmurne. Amelja spędziła noc całą słuchając szumu fal wzburzonego oceanu, i litując się nad podróżnymi, którzy w tej chwili mogliby się znajdować na morzu. Zaledwie świtać zaczęło Emmy zbudziła Zorża i wyszła z nim przechadzać się nad morzem. Deszcz, silnie wiatrem pędzony, od czasu do czasu zaglądał im w oczy; ale Amelja miała wzrok jak przykuty do linji czarnej, tworzącej na horyzoncie niby granicę morza, albo — patrząc na fale, które się z łoskotem o brzeg rozbijały — odpowiadała na serdeczne wyrazy swego młodego protektora.
— Spodziewam się że w taki czas nie puściłby się na morze, rzekła Emmy.
— A ja założyłbym się nie wiem o co że tak — odezwał się malec. — Patrz mateczko, w tę stronę, czy widzisz tę smugę czarną? To statek dym za sobą zostawia.
Żorż się nie mylił; ale kto mógł zapewnić czy Dobbin był na tym statku, czy list odebrał, i czy — nakoniec — pospieszyłby stawić się natychmiast na wezwanie? Tysiące niepokojących przypuszczeń cisnęło się w umyśle biednej Amelji, ustępując miejsca coraz to nowym, równie męczącym myślom jak fale wyburzone, rozbijające się o kamienie w drobną i białą pjanę.
Parowiec rysował się coraz wyraźniej. Żorż, z lunetą w ręku, wyglądał jak doświadczony marynarz robiący ważne spostrzeżenia. Wiatr igrał z flagą wywieszoną w porcie, jako sygnał oznajmujący zbliżenie się angielskiego statku. Serce Amelji gwałtownie biło.
Emmy chciała także potrzeć przez teleskop oparty na ramieniu Żorża; ale nic zobaczyć wyraźnie nie mogła oprócz punktu czarnego, który to wznosił się, to opadał. Żorż jednak zaledwie przełożył znowu oko do lunety, rozpoznał od razu okręt.
— Jakże się oni kołyszą — mówił. — Oprócz majtków, widzę tylko dwie osoby na pokładzie; jeden z nich leży, a drugi stoi; ma na sobie... kapelusz... płaszcz... i... eh! to Dobbin!
To mówiąc rzucił i zostawił swoje optyczne narzędzie, podbiegł do matki i ujął ją silnie w objęcie. Nie potrafimy lepiej stanu Amelji opisać jak słowami poety: Dakrysen gelasasa[6]. Była ona już pewną że Willjam jest na statku. Wyrażając przed chwilą życzenie żeby Dobbin nie puszczał się w drogę, Amelja nie była szczerą.
Parowiec zbliżał się coraz więcej; w chwili kiedy dobijał do brzegu Emmy była tak drżąca, że stać nie miała siły i mimowolnie uklękła, przesyłając do nieba dziękczynną modlitwę. Myślała sobie że życia jej za mało zostaje żeby mogła całą wdzięczność swoją wyrazić Opatrzności!
Czas był tak brzydki że nikt prawie nie miał ochoty wychylić się z domu i przyjść do portu, żeby się na przybywających popatrzeć; zaledwie można było znaleść posługacza do zabrania rzeczy podróżnych ze statku. Mały Żorż nawet znikł gdzieś na chwilę, tak że kiedy podróżny w płaszczu z czerwona podszewką stanął na lądzie, nie było nikogo więcej oprócz kobiety w białym kapeluszu i w szalu, która wyciągnąwszy ręce padła w jego objęcia.
— Przebacz mi, Willjamie, przebacz dobry mój przyjacielu! — mówiła cichym głosem patrząc na niego z niewypowiedzianą czułością. W oczach Willjama Amelja wyczytała miłość, poświęcenie bez granic i może... zasłużony wyrzut. Tak się jej przynajmniej zdawało. Spuściła w milczeniu głowę na piersi, a Willjam rzekł do niej.
— O! wierz mi, Ameljo, czas już było żebyś mi pozwoliła powrócić.
— Więc nigdybyś nie powrócił, Willjamie?
— Nigdy! — odpowiedział nasz przyjaciel, przyciskając do ust jej rękę.
Kiedy oboje wychodzili z biura celnej rewizji, spotkali Zorża z lunetą przy oku. Nie potrzebujemy mówić że przywitanie malca z Willjamem było serdeczne. Zorż z radości skakał i tańczył około nich przez całą drogę aż do samego domu. Józef był jeszcze w łóżku. Becky również nie była jeszcze widzialną chociaż przez szczeliny żaluzji u okien dostrzegła ich z daleka. Żorż pobiegł do kuchni dowiedzieć się czy śniadanie już gotowe. Emmy spotkała w przedpokoju mistress Paym, oddała jej swój szal i kapelusz i pobiegła do majora żeby go od ciężkiego płaszcza uwolnić, a... a my — jeżeli czytelnik nie ma nic przeciw temu — pójdziemy z Zorżem do kuchni... może śniadanie dla pułkownika prędzej będzie gotowe.
Synogarliczka nakoniec wleciała do klatki i z ufnością na ramieniu swego przyjaciela spoczywa; spiewa i grucha tylko dla niego i trzepie skrzydełkami z radości. Jakże szczęśliwym być musi ten co posiada już skarb upragniony, cel ośmnasto-letnich marzeń, powód do niezliczonych trosk, niepokojów i westchnień! Wszystkie jego nadzieje i gorące życzenia już nakoniec spełnione! Zatrzymujemy więc pióro nasze, bo doszliśmy do ostatniej kartki naszego opowiadania. Bywaj zdrów pułkowniku, niech Opatrzność czuwa nad tobą szlachetny i dzielny Wilijamie! Bądź zdrowa, dobra i tkliwa Ameljo!
Rebeka pojechała do Brukselli, niby dla interesów osobistych: nie chciała może zakłócać szczęścia tej która tak odważnie stanęła w jej obronie; a może nie lubiła widoku zbyt czułych scen — nie lubiąc sama bawić się w sentymenta — albo też spotykać się z majorem nie miała ochoty. Na ślubie Amelji był tylko Żorż z wujem. Zorż odjechał z matką i zamieszkał w domu ojczyma. Mistress Becky po kilku dniach wróciła dla towarzystwa i pociechy Józefa, którego stan kawalerski skazywał na ciężkie osamotnienie. Józef podziękował siostrze i szwagrowi, którzy go zapraszali żeby nimi zamieszkał z tłómaczył się tem że życie na kontynencie więcej odpowiada jego usposobieniom.
Emmy była bardzo rada z tego że napisała do Willjama nie wiedząc jeszcze o ostatnim liście Jerzego do Rebeki.
— Wiem dobrze o tem wszystkiem — powiedział do żony Dobbin — ale nie mogłem użyć broni uwłaszczającej pamięci najlepszego przyjaciela. O! nie potrafisz nigdy odgadnąć ile cierpiałem wtenczas właśnie kiedy...
— Nie mówmy o tem nigdy — zawołała Emmy z wyrazem tak wdzięcznej i pokornej prośby, że Willjam zaczął natychmiast mówić o nadobnej Glorwinie i o miłej Peggy O’Dowd, u których się znajdował w chwili kiedy list ostatni Amelji odebrał.
— Gdybyś nie była napisała — dodał Willjam — kto wie jakie nazwisko nosiłaby dziś nadobna Glorwina?
Teraz Glorwina nazywa się panią majorową Posky, i jest drugą żoną pana majora. Glorwina miała silne postanowienie nie szukać męża po za obrębem pułku, i dla tego zostawiła mu wiele czasu do opłakiwania nieboszczki. Lady O’Dowd, nie mniej przywiązana do tego pułku, zawsze powtarza że gdyby podobało się Opatrzności zesłać jakie nieszczęście na jej poczciwego Mick’a, nie szukałaby nowego męża nigdzie więcej pomiędzy oficerami tego samego pułku. Ale, dzięki Bogu, pułkownik obdarzony od natury silną budową ciała — żyje jak wielki pan w O’Dowd’s Town, wśród licznej zgrai psów różnego gatunku. Lady O’Dowd nie przestaje tańczyć z za miłowaniem gawota i wiele innych solowych tańców. Na ostatnim balu u generała, gdzie zapamiętale oddawała się tańcom, lady O’Dowd wspólnie z Glorwiną powstawały zawzięcie na majora Dobbina, skarżąc się przed wszystkimi na jego niegodziwie postępowanie. Szczęściem, nowy szlafroczek, nadesłany z Paryża, ułagodził gniew pierwszej, a major Posky osłodził zawiedzione nadzieje drugiej.
Pułkownik Dobbin zaraz po swojem ożenieniu podał się do dymisji i zamieszkał z żoną i z pasierbem w pięknym wiejskim domka w Hampshire, niedaleko Crawley, gdzie od wejścia w wykonanie bilu reformy sir Pitt i żona jego stale się osiedlili.
Wszystkie pretensje baroneta do Izby Parów, jak dym się rozwiały; utracił on krzesło w parlamencie i większą część fortuny, a te gorżkie zawody umysł jego i zdrowie bardzo silnie wstrząsnęły. Baronet o niczem więcej teraz nie mówił jak tylko o bliskim i nieuniknionym upadku połączonych Królestw Wielkiej Bretanji; po za te proroctwa myśl jego nie sięgała.
Lady Joanna i mistress Dobbin serdecznie zaprzyjaźniły się z sobą. Pomiędzy Crawley i Ever Greens, rezydencją pułkownika, ruch powozów był nieustający. Lady Joanna trzymała do chrztu dziecko mistress Amelji Dobbin i dała mu swoje imie. Akt chrztu dopełnił wielebny James Crawley, który po swoim ojcu odziedziczył prebendę. Najściślejsza przyjaźń zawiązała się pomiędzy Żorżem a młodym Rawdonem, którzy weszli jednocześnie do kolegjum w Cambridge i razem polowali zawsze w czasie wakacji. Miłość obudwóch do córki lady Joanny zamieniła młodych przyjaciół w rywali. Obie matki od dawna już marzyły o związku Żorża z młodą dziewczynką, ale serce tej biło podobno żywiej do kuzyna.
Nazwiska mistress Crawley nigdy nie wymawiano w tych dwóch rodzinach: Przyczyny tego łatwo dadzą się odgadnąć. Rebeka nie opuszczała Józefa Sedley’a i wszędzie za nim jeździła, ten zaś został jej uniżonym sługą. Ludzie zajmujący się interesami pułkownika ostrzegali go że szwagier jego powikłał swoje fundusze niebezpiecznemi układami, w tym zapewne celu żeby być w stanie długi znaczne pospłacać. Józef wielką część swojej fortuny umieścił na przeżycie i prosił kompanji Wschodnio Indyjskiej o przedłużenie urlopu; wiedziano przytem że na siłach i zdrowiu z każdem dniem upadał.
Amelja temi wieściami zaniepokojona, uprosiła męża żeby pojechał do Brukselli, gdzie Józef wówczas się znajdował. Pułkownik z wielką niechęcią przychylił się do prośby żony; nie był bowiem zupełnie spokojny o zdrowie córeczki, która po silnej odrze dopiero przychodzić do siebie zaczęła; przytem musiał przerwać zaczętą pracę nad historją Punjab’u, którą dotąd jeszcze mocno jest zajęty. Pojechał jednaże i zastał szwagra w najwykwintniejszym hotelu Brukselli, gdzie mistress Crawley zajmowała osobny chociaż pod tym samym dachem apartament, trzymała powóz i konie, żyła otoczona zbytkami i przepychem i dom prowadziła otwarty.
Pułkownik nie miał najmniejszej ochoty widzieć się z tą damą. Przyjechawszy więc do Brukselli, posłał natychmiast służącego do Józefa z tem, że chce się z nim widzieć. Józef prosił pułkownika do siebie; a że mistress Becky dawała tego wieczora świetne przyjęcie, szwagrowie mogli zatem swobodnie pomówić. Willjam poznał od razu że stan zdrowia Józefa dosyć jest zatrważający. Pomimo pochwał, jakiemi obsypywał Rebekę, widać było że się jej strasznie obawiał. Ona go — jak mówiła — z największem poświeceniem pilnowała w niezliczonych chorobach, z których jedna dziwniejszą była od drugiej; najlepsza córka nie mogłaby być o ojca troskliwszą. — Ale na miłość Boga, dodał nieszczęśliwy Józef — przenieście się do Brukseli, nie zostawiajcie mnie samego; a przynajmniej odwidzajcie mnie często.
Pułkownik zachmurzony tą prośbą, odrzekł:
— To jest niepodobieństwem, Józefie; w obecnym stanie rzeczy Amelja u ciebie być nie może.
— Przysięgam ci! Przysięgam na świętą biblję! — mówił Józef błagalnie, przykładając księgę go ust, ta kobieta jest tak czysta jak Emmy, a tak niewinna jak dziecko.
— Chciałbym temu wierzyć — odpowiedział smutnie pułkownik — ale Emmy nie może cię odwidzić. Bądź mężnym, Józefie, miej odwagę zerwać zgubne stosunki z tą kobietą i wracaj do nas, a przyjmiemy cię z otwartemi rękoma. Słyszałem że twoje interesa są w złym stanie...
— W złym stanie? zawołał Józef. Któż się ośmielił podobne rzucać kalumnje? Wszystkie kapitały są najkorzystniej poumieszczane. Mistress Crawley... to jest... moje fundusze przynoszą mi ogromne zyski.
— A te długi, o których mi mówiono? A to ubezpieczenie twego życia?
— Bo widzisz... mnie się zdawało... że jej się coś przecie odemnie należy, w razie jakiego nieszczęścia namnie... ja mam tak wątłe zdrowie... to tylko przez wdzięczność... bo zresztą, wam chcę cały majątek zostawić... rozrządzam tylko czystym zyskiem z korzystnego umieszczenia kapitałów.
Pułkownik przedstawił zgubne następstwa, i nalegał na zerwanie wszelkich z Rebeką stosunków i prosił szwagra żeby już raczej wracał do Indji, dokąd Becky jechać za nim nie zechce.
Józef załamał ręce nakoniec i zawołał że z chęcią wróci do Indji i że na wszystko przystanie; ale do tego potrzeba mu czasu, a najwięcej błaga o to żeby nic o tem nie mówić mistress Rebece Crawley.
— Ona zabiłaby mnie, gdyby się dowiedziała co my tu mówimy — zawołał znowu nieszczęśliwy Józef. — Ach! ty nie wiesz co to za straszna kobieta!
— No, to jedź ze mną! powiedział Willjam.
Józef nie miał odwagi zdobyć się na jakiekolwiek przedsięwzięcie. Obiecał szwagrowi że nazajutrz rano będzie u niego, zaklinał go tylko żeby nikomu o ich widzeniu się ani słowa nie mówił; teraz zaś Dobbin musiał się co prędzej wynosić, bo już Rebeka co chwila nadejść mogła, Willjam pożegnał Józefa, wynosząc ztamtąd najsmutniejsze przeczucia. Jakoż rzeczywiście już go więcej nie zobaczył.
W trzy miesiące potem Józef Sedley umarł w Akwizgranie. Cała jego fortuna rozpłynęła się — jak się okazało — w niebezpiecznych i niepewnych spekulacjach; oprócz papierów i akcji, niemających żadnej wartości, zostało tylko dwa tysiące funtów szterlingów, wypłaconych przez Towarzystwo ubezpieczeń życia, która to suma miała być podzielona na dwie równe części: pierwsza przypadła według testamentu ukochanej siostrze zmarłego Amelji, żonie... etc, drugą zaś połowę przeznaczył szlachetnej przyjaciółce, która z niezrównanem poświęceniem pielęgnowała go w czasie choroby, Rebece, żonie pułkownika Crawleja, kawalera orderów etc... Ta ostatnia była egzekutorką jego ostatniej woli.
Rada nadzorcza kompanji ubezpieczeń uchwaliła na ogólnem zebraniu, że ma powody uważać tę sprawę za bardzo podejrzaną, i że wstrzymuje wypłatę ubezpieczonej sumy aż do chwili kiedy komisja wysłana do Akwizgranu zbada na miejscu okoliczności, w jakich śmierć Jósefa Sedley’a nastąpić miała. Ale mistress, a raczej lady Crawley (bo tak się kazała nazywać), udała się osobiście do Londynu, gdzie dotąd naradzała się z adwokatami, dotąd narzekała na nikczemne intrygi, których przez całe życie była ofiarą, dopokąd nie wygrała procesu z kompanją. Kapitał został wypłacony, a Becky tem samem oczyściła się z zarzutów, jakie na niej ciężyły, i wyszła z całej tej sprawy zwycięsko, czysto i niewinna jak baranek. Ale pułkownik Dobbin odesłał jej schedę swojej żony i nie chciał mieć żadnych na przyszłość stosunków z Rebeką Crawley.
Pomimo uporczywej chęci żeby ją nazywano lady, Becky nie nabyła nigdy praw do tego tytułu. Jego Ekscelencja pułkownik Rawdon umarł na żółtą febrę w Coventry Island, powszechnie przez mieszkańców tej wyspy żałowany. Sir Pitt uprzedził brata i skończył życie na kilka tygodni przed jego śmiercią. Ponieważ nie zostawił po sobie potomka płci męskiej, majorat przeszedł na młodego Rawdona Crawley, dzisiejszego baroneta, który nie chciał nigdy widzieć się z matką, wypłacając jej tylko regularnie roczną pensję. Zresztą możemy upewnić czytelnika że stan fortuny mistress Rebeki jest zupełnie zaspokajający. Młody baronet został w wiejskiem ustroniu w Crawley, z lady Joanną i jej córką, Rebeka zaś, albo lady Crawley — jeśli się komu podoba — wybrała jako pole swoich działań Bath i Cheltenham, gdzie uchodzi za nieszczęśliwą i niesłusznie prześladowaną ofiarę. Ma wiele nieprzyjaciół, któż nie ma ich na tym świecie? Życie jej teraźniejsze najlepiej o jej niewinności świadczy. Cała oddana miłosierdziu i nabożeństwu, codzień bywa w kościele i nie wychodzi nigdy bez służącego. Imie jej znajduje się na wszystkich spisach składek na dobroczynne cele. Opuszczone kwieciarki, wypędzone praczki i wszelkiego rodzaju nieszczęśliwe ofiary, znajdują w niej wspaniałomyślną protektorkę. Na przedstawienia benefisowe dla tych biedaków zawsze kilka miejsc, co najmniej, bierze.
Emmy z dziećmi, pułkownik przyjeżdżają czasem do Londynu, i na jednem z takich przedstawień w teatrze znaleźli się naprzeciw Rebeki która skromnie spuściła oczy i gorzko się uśmiechnęła kiedy ci odwrócili się od niej; Emmy nachyliła się do Żorża, słusznego już i pięknego młodzieńca, a pułkownik wziął rączkę swojej małej Joasi, którą kocha nad wszystko w świecie, więcej nawet jak swoją historję Pendjabu.
— Ja myślę że on ją więcej jeszcze aniżeli mnie kocha — mawiała czasem Emmy z westchnieniem.
Pułkownik jest zresztą pełen względów i uprzejmości dla swojej żony, której myśli zgaduje i wszystkie życzenia uprzedza.
A teraz zawołajmy głośno: Vanitas vanitatum! Któż z nas jest szczęśliwym na tym świecie? Kto może powiedzieć że wszystkie jego życzenia spełnione, że niczego nie pragnie i że jest zadowolony zupełnie? Bywaj zdrów, łaskawy czytelniku, wracaj teraz do życia rzeczywistego, a historja, którąśmy tu opisali, powtórzy się może przed twemi oczyma.

Koniec tomu trzeciego i ostatniego.


Przypisy

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd składu: Brak fragmentu tekstu
  2. The best„ — najlepsze — więc „śmietanka“ towarzystwa.
  3. 3,0 3,1 Przypis własny Wikiźródeł W tomie III są dwa rozdziały o numerze XIV.
  4. O! Boże! jak to przyjemnie widzieć w takiem uniesieniu kobietę!
  5. Dziewica Erinu ciągle spotyka znajomych gdy dziadek jej odszedł, przyszła znowu jej współrodaczka i gawędzą i bawią się razem.
  6. Przez łzy się uśmiechała. (Homer). Pożegnanie Hektora i Admoraki


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Makepeace Thackeray i tłumacza: Brunon Dobrowolski.