Uwaga
Serwis Wedateka jest portalem tematycznym prowadzonym przez Grupę Wedamedia. Aby zostać wedapedystą, czyli Użytkownikiem z prawem do tworzenia i edycji artykułów, wystarczy zarejestrować się na tej witrynie poprzez złożenie wniosku o utworzenie konta, co można zrobić tutaj. Liczymy na Waszą pomoc oraz wsparcie merytoryczne przy rozwoju także naszych innych serwisów tematycznych.

Tajemnicza wyspa (1875)/całość

Z Wedateka, archiwa
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania
>>> Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Tajemnicza wyspa
Data wydania 1875
Wydawnictwo Księgarnia Seyfartha
i Czajkowskiego
Drukarz A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz J. Pł.
Tytuł orygin. L’Île mystérieuse
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: Pobierz jako ePub Pobierz jako PDF Pobierz jako MOBI
Plik:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
Galeria grafik w Wikimedia Commons Galeria grafik w Wikimedia Commons

{{#lst:Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/007|s1}}

{{#lst:Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/007|s2}}


TOM I


Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/009 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/010 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/011 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/012 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/013 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/014 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/015 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/016 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/017 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/018 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/019 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/020 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/021 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/022 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/023 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/024 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/025 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/026 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/027 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/028 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/029 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/030 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/031 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/032 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/033 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/034 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/035 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/036 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/037 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/038 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/039 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/040 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/041 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/042 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/043 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/044 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/045 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/046 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/047 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/048 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/049 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/050 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/051 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/052 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/053 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/054 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/055 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/056 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/057 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/058 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/059 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/060 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/061 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/062 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/063 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/064 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/065 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/066 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/067 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/068 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/069 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/070 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/071 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/072 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/073 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/074 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/075 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/076 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/077 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/078 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/079 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/080 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/081 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/082 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/083 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/084 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/085 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/086 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/087 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/088 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/089 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/090 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/091 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/092 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/093 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/094 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/095 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/096 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/097 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/098 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/099 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/100 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/101 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/102 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/103 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/104 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/105 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/106 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/107 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/108 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/109 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/110 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/111 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/112 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/113 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/114 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/115 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/116 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/117 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/118 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/119 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/120 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/121 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/122 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/123 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/124 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/125 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/126 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/127 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/128 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/129 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/130 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/131 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/132 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/133 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/134 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/135 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/136 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/137 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/138 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/139 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/140 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/141 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/142 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/143 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/144 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/145 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/146 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/147 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/148 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/149 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/150 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/151 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/152 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/153 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/154 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/155 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/156 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/157 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/158 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/159 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/160 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/161 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/162 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/163 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/164 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/165 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/166 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/167 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/168 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/169 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/170 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/171 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/172 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/173 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/174 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/175 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/176 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/177 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/178 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/179 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/180 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/181 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/182 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/183 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/184 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/185 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/186 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/187 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/188 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/189 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/190 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/191 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/192 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/193 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/194 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/195 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/196 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/197 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/198 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/199 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/200 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/201 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/202 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/203 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/204 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/205 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/206 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/207 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/208 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/209 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/210 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/211 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/212 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/213 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/214 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/215 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/216 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/217 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/218 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/219 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/220 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/221 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/222 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/223 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/224 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/225 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/226 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/227 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/228 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/229 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/230 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/231 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/232 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/233 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/234 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/235 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/236 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/237 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/238 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/239 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/240 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/241 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/242 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/243 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/244 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/245 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/246 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/247 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/248 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/249 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/250 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/251 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/252 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/253 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/254 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/255 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/256 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/257 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/258 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/259 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/260 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/261 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/262 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/263 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/264 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/265 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/266 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/267 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/268 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/269 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/270 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/271 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/272 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/273 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/274 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/275 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/276 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/277 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/278 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/279 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/280 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/281 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/282 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/283 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/284 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/285 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/286 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/287 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/288 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/289 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/290 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/291 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/292 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/293 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/294 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/295 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/296 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/297 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/298 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/299 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/300 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/301 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/302 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/303 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/304 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/305 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/306 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/307 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/308 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/309 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/310 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/311 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/312 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/313 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/314 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/315 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/316 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/317 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/318 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/319 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/320 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/321 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/322 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/323 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/324 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/325 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/326 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/327 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/328


TOM II


Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/007 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/008 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/009 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/010 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/011 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/012 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/013 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/014 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/015 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/016 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/017 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/018 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/019 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/020 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/021 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/022 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/023 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/024 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/025 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/026 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/027 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/028 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/029 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/030 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/031 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/032 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/033 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/034 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/035 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/036 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/037 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/038 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/039 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/040 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/041 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/042 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/043 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/044 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/045 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/046 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/047 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/048 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/049 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/050 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/051 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/052 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/053 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/054 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/055 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/056 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/057 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/058 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/059 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/060 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/061 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/062 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/063 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/064 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/065 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/066 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/067 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/068 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/069 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/070 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/071 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/072 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/073 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/074 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/075 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/076 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/077 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/078 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/079 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/080 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/081 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/082 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/083 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/084 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/085 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/086 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/087 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/088 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/089 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/090 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/091 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/092 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/093 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/094 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/095 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/096 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/097 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/098 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/099 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/100 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/101 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/102 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/103 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/104 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/105 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/106 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/107 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/108 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/109 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/110 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/111 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/112 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/113 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/114 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/115 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/116 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/117 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/118 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/119 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/120 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/121 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/122 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/123 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/124 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/125 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/126 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/127 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/128 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/129 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/130 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/131 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/132 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/133 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/134 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/135 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/136 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/137 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/138 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/139 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/140 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/141 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/142 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/143 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/144 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/145 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/146 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/147 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/148 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/149 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/150 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/151 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/152 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/153 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/154 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/155 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/156 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/157 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/158 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/159 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/160 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/161 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/162 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/163 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/164 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/165 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/166 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/167 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/168 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/169 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/170 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/171 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/172 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/173 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/174 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/175 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/176 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/177 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/178 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/179 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/180 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/181 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/182 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/183 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/184 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/185 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/186 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/187 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/188 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/189 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/190 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/191 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/192 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/193 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/194 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/195 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/196 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/197 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/198 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/199 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/200 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/201 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/202 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/203 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/204 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/205 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/206 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/207 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/208 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/209 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/210 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/211 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/212 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/213 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/214 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/215 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/216 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/217 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/218 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/219 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/220 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/221 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/222 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/223 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/224 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/225 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/226 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/227 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/228 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/229 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/230 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/231 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/232 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/233 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/234 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/235 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/236 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/237 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/238 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/239 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/240 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/241 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/242 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/243 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/244 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/245 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/246 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/247 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/248 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/249 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/250 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/251 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/252 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/253 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/254 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/255 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/256 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/257 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/258 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/259 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/260 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/261 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/262 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/263 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/264 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/265 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/266 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/267 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/268 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/269 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/270 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/271 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/272 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/273 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/274 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/275 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/276 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/277 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/278 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/279 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/280 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/281 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/282 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/283 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/284 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/285 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/286 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/287 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/288 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/289 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/290 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/291 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/292 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/293 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/294 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/295 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/296 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/297 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/298 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/299 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/300 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/301 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/302 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/303 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/304 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/305 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/306 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/307 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/308 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/309 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/310 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/311 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/312 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/313 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/314 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/315 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/316 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/317 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/318 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/319 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/320 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/321 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/322 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/323 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/324 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/325 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/326 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/327 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/328


TOM III


Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/007 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/008 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/009 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/010 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/011 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/012 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/013 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/014 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/015 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/016 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/017 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/018 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/019 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/020 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/021 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/022 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/023 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/024 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/025 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/026 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/027 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/028 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/029 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/030 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/031 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/032 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/033 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/034 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/035 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/036 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/037 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/038 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/039 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/040 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/041 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/042 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/043 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/044 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/045 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/046 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/047 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/048 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/049 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/050 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/051 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/052 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/053 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/054 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/055 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/056 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/057 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/058 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/059 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/060 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/061 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/062 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/063 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/064 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/065 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/066 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/067 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/068 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/069 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/070 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/071 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/072 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/073 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/074 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/075 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/076 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/077 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/078 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/079 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/080 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/081 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/082 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/083 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/084 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/085 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/086 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/087 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/088 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/089 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/090 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/091 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/092 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/093 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/094 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/095 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/096 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/097 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/098 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/099 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/100 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/101 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/102 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/103 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/104 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/105 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/106 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/107 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/108 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/109 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/110 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/111 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/112 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/113 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/114 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/115 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/116 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/117 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/118 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/119 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/120 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/121 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/122 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/123 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/124 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/125 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/126 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/127 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/128 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/129 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/130 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/131 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/132 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/133 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/134 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/135 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/136 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/137 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/138 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/139 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/140 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/141 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/142 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/143 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/144 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/145 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/146 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/147 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/148 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/149 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/150 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/151 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/152 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/153 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/154 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/155 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/156 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/157 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/158 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/159 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/160 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/161 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/162 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/163 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/164 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/165 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/166 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/167 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/168 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/169 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/170 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/171 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/172 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/173 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/174 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/175 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/176 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/177 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/178 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/179 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/180 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/181 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/182 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/183 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/184 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/185 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/186 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/187 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/188 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/189 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/190 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/191 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/192 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/193 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/194 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/195 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/196 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/197 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/198 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/199 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/200 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/201 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/202 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/203 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/204 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/205 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/206 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/207 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/208 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/209 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/210 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/211 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/212 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/213 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/214 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/215 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/216 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/217 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/218 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/219 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/220 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/221 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/222 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/223 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/224 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/225 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/226 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/227 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/228 Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/229

ROZDZIAŁ XVI.
(Kapitan Nemo. — Pierwsze jego słowa. — Historja jednego z bohaterów niepodległości. — Nienawiść najeźdzców. — Towarzysze jego. — Życie podmorskie. — Samotność. — Ostatnie schronienie Nautilusa na wyspie Lincolna. — Tajemniczy genjusz wyspy.)

Na te słowa człowiek leżący na sofie podniósł się i twarz jego stanęła w pełnem świetle. Była to głowa przepyszna, o wyniosłem czole, dumnem spojrzeniu, zdobna śnieżną brodą i bujnemi włosami w tył zarzuconemi.
Człowiek ten oparł się o poręcz kanapy, z której powstał. Spojrzenie miał spokojne. Widocznem było, że jakaś powolna choroba podkopała go stopniowo, ale głos jego zdał się jeszcze silnym, gdy wyrzekł po angielsku, tonem wyrażającym najżywsze zdziwienie:
— Ja nie mam nazwiska, panie...
— Znam pana!... — odpowiedział Cyrus Smith.
Kapitan Nemo wpatrzył się pałającym wzrokiem w inżyniera, jakby go chciał unicestwić.
A potem osuwając się na poduszki sofy:
— Cóż mnie to już zresztą obchodzi — szepnął — za chwilę umrę!
Cyrus Smith zbliżył się do kapitana Nemo a Gedeon Spilett wziął go za rękę, którą znalazł pałającą. Ayrton, Pencroff, Harbert i Nab stali z uszanowaniem na boku, w rogu tej wspaniałej sali, której powietrze przesycały wyziewy elektryczne.
Kapitan Nemo cofnął jednak natychmiast rękę i skinieniem zaprosił inżyniera i korespondenta, aby usiedli.
Wszyscy spoglądali nań z podziwem i wzruszeniem. To więc był ów tajemniczy, którego nazywali „genjuszem wyspy,“ istota potężna, której wdanie się w tylu okolicznościach im posłużyło; dobroczyńca, któremu winni byli tak wielką wdzięczność! Przed sobą mieli tylko człowieka, tam, gdzie Pencroff i Nab spodziewali się znaleźć bóstwo prawie, i to człowieka bliskiego śmierci.
Jakżeż się to jednak stać mogło, że Cyrus Smith znał kapitana Nemo? I dla czegóż kapitan powstał tak żywo, słysząc wymówione imię, które sądził być tajemnicą dla wszystkich?...
Kapitan zajął znowu poprzednie miejsce swoje na sofie i oparty na ręku spoglądał na siedzącego obok inżyniera.
— Znasz więc pan nazwisko, które nosiłem? — zapytał.
— Znam je — odpowiedział Cyrus Smith — tak jak i nazwisko tego godnego podziwu podmorskiego przyrządu.
Nautilus? — rzekł z pół uśmiechem kapitan.
Nautilus.
— Wiesz-że pan jednak... wiesz-że, kim jestem?
— Wiem także...
— A jednak od trzydziestu lat już nie mam najmniejszego stosunku ze światem zamieszkałym; trzydzieści lat już jak żyję w głębokościach morza, jedynem miejscu, kędy niepodległość znalazłem! Któż więc mógł zdradzić moją tajemnicę?
— Człowiek który nie przyjął nigdy na siebie w obec pana, kapitanie Nemo, żadnych zobowiązań pod tym względem, a więc nie ulegający oskarżeniu o zdradę.
— Więc to ów Francuz, którego przypadek rzucił na mój pokład, szesnaście lat temu?
— Tak, to on.
— A zatem on i jego towarzysze nie zginęli w Maëlstromie, w który Nautilus się dostał.
— Nie zginęli — i pojawiło się pod tytułem „Dwadzieścia tysięcy mil pod morzem“ dzieło zawierające historję pańską.
— Historję moją z kilku miesięcy tylko, panie — odrzekł żywo kapitan.
— To prawda — rzekł Cyrus Smith — ale kilka miesięcy owego osobliwego życia wystarczyło, ażeby pana poznać.
— Jako wielkiego winowajcę, nieprawdaż? dokończył kapitan Nemo i po ustach jego przesunął się uśmiech wyniosły. O tak, jako buntownika, wywołanego przez ludzkość.
Inżynier nic nie odpowiedział na to.
— Cóż, czy nie tak, panie?
— Nie do mnie należy sąd o kapitanie Nemo, — ozwał się wreszcie Cyrus Smith — przynajmniej w tem, co się tyczy przeszłego jego życia. Nie znane mi są, jak i całemu światu, czynniki tego osobliwego bytu, niepodobna mi więc sądzić o skutkach, nie znając przyczyn; to jednak wiem, że dobroczynna ręka wyciągała się wiernie nad nami od chwili przybycia naszego na wyspę Lincolna, że wszyscy winniśmy życie istocie dobrej, wspaniałej, potężnej, i że tą istotą potężną, dobrą i wspaniałą pan jesteś, kapitanie Nemo!..
— Tak, to ja — odrzekł z prostotą kapitan.
Inżynier i korespondent powstali. Towarzysze się zbliżyli i wdzięczność przepełniająca im serce już miała się wyrazić gestami i słowy...
Ale kapitan Nemo powstrzymał ich skinieniem, i głosem silniej wzruszonym, niż tego chciał niewątpliwie:
— Skoro mnie wysłuchacie!...[1] — rzekł.
I tak zacząwszy, w kilkunastu treściwych i pospiesznych słowach dał im poznać całe swoje życie.
Historja jego była krótka a jednakże musiał skupić resztę energji, aby módz ją dokończyć. Widocznem było, ze walczył przeciw niezmiernemu osłabieniu. Kilkakrotnie Cyrus Smith prosił go, aby odpoczął, ale kapitan potrząsał głową jak człowiek, do którego jutro nie należy, a gdy korespondent zaofiarował mu się z pomocą;
— Na nic by się nie przydała — odrzekł — godziny moje policzone.
Kapitan Nemo był to Indjanin, książę Dakkar, syn rajaha z terytorjum Bundelkundu wówczas niezależnego, a siostrzeńcem bohatera Indyj, Tippo-Saiba. Ojciec już w szóstym roku życia wysłał go do Europy, aby mu tam dano zupełne wychowanie, i w skrytej intencji uzdolnienia go do walki przyszłej na równą broń z tymi, których uważał za gnębicieli swego kraju.
Od dziesiątego do trzydziestego roku życia książę Dakkar, obdarzony wyjątkowemi wolnościami, wykształcił się w naukach, literaturze, sztukach i zaszedł w studjach swoich bardzo wysoko.
Książę Dakkar zwiedził całą Europę. Urodzenie jego i majątek sprawiały, iż go ogólnie poszukiwano, ale uroki świata nigdy go nie mogły przywabić. Młody i dorodny, pozostał poważnym, ponurym, wiecznie pożeranym pragnieniem wiedzy, z nieubłaganą nienawiścią wrosłą w serce.
Książę Dakkar nienawidził. Nienawidził jedyny kraj, gdzie nie chciał nigdy stąpić nogą, jedyny naród, którego wszystkie oznaki przychylności stale odpychał: nienawidził Anglję i to tem mocniej, że nie w jednym punkcie musiał ją podziwiać.
Bo ten Indjanin streszczał w sobie wszystkie dzikie wstręty zwyciężonego do zwycięzcy. Najezdnik nie mógł znaleźć łaski u najechanego. Syn jednego z owych władców, których służebnictwo Zjednoczone królestwa tytułem tylko ozdobiły; książę wychowany w pojęciach rewindykacji i pomsty, żywiący niezgasłą miłość dla swego poetycznego kraju w angielskich kajdanach, nie chciał nigdy stąpić nogą na ową ziemię dlań przeklętą, której Indje zawdzięczały niewolę.
Książę Dakkar stał się artystą, na którego cuda sztuki wywierały szlachetne wrażenie; uczonym któremu nic z najwyższych sfer wiedzy obcem nie było; mężem stanu, wyrobionym wśród europejskich dworów. W oczach wszystkich, którzy go obserwowali niedokładnie, uchodził może za jednego z owych kosmopolitów ciekawych nowości, a lekceważących pracę, za jednego z owych przebogatych podróżników, z umysłem dumnym i platonicznym, którzy przebiegają bezustanku świat cały, nie należąc właściwie do żadnego kraju.
A jednakże nie był niczem podobnem. Ten artysta, ten uczony, ten człowiek pozostał Indjaninem w sercu, Indjaninem przez żądzę pomsty, Indjaninem przez nadzieję wiernie karmioną, iż zdoła kiedyś upomnieć się o prawa swego kraju, wypędzić zeń cudzoziemców i niepodległość mu przywrócić.
To też książę Dakkar powrócił do Bundelkundu w r. 1849. Zaślubił szlachetną Indjankę, której serce krwawiło się tak jak jego własne nad nieszczęściami ojczyzny. Miał z nią dwoje dzieci, które niezmiernie kochał. Ale i szczęście domowe nie mogło mu wydrzeć z pamięci niewoli Indyj. Oczekiwał tylko na sposobność — i ta się zdarzyła.
Jarzmo angielskie ociężyło się może nieco zanadto nad ludnością indyjską. Książę Dakkar połączył się z niezadowolonymi. Przelał w ich umysł wszystką nienawiść, jaką pałał przeciw najezdnikom. Przebiegł nie tylko okolice jeszcze niezależne półwyspu indyjskiego, ale także i części bezpośrednio podległe zarządowi angielskiemu. Przywołał do pamięci wszystkim wielkie dni Tippo Saiba, ległego bohatersko pod Seringapatam, w obronie rodzinnego kraju.
W 1857 wielki bunt cipayów wybuchnął. Książę Dakkar był jego duszą. Zorganizował niezmierne powstanie. Oddał swoje talenta i bogactwa na usługi tej sprawy. Nie szczędził nawet swojej osoby i walczył w pierwszych szeregach; ważył życie swoje jak najmniejszy z owych bohaterów, którzy powstali dla wybicia się z niewoli; otrzymał dziesięć ran w dwudziestu starciach, i nie mógł znaleźć śmierci nawet wówczas, gdy ostatni żołnierze niepodległości padli pod angielskiemi kulami.
Nigdy władza angielska w Indjach nie była w takiem niebezpieczeństwie, i gdyby, jak właśnie mieli nadzieję, i gdyby cipay’e znaleźli byli pomoc z zewnątrz, kto wie, czy nie byłby to kres wpływowi i panowaniu trzech królestw w Azji.
Imię księcia Dakkar grzmiało wówczas rozgłośną sławą. Bohater noszący je, nie krył się i toczył walkę otwartą. Naznaczono cenę na jego głowę — i chociaż nie znalazł się zdrajca, coby go wydał, — ale ojciec, matka, żona i dzieci zapłaciły za winy jego i to pierwej nim doszło do jego wiedzy grożące im niebezpieczeństwo.
Prawo i na ten raz jeszcze uległo sile. Ale bo cywilizacja nie cofa się nigdy i zda się, że prawa jej zapożyczone od praw konieczności. Cipay’ów zwyciężono a kraj dawnych rajahów popadł na nowo pod władzę jeszcze dokuczliwszą Anglików.
Książę Dakkar, po daremnej gonitwie za śmiercią, powrócił w góry Bundelkundu. Tu, teraz już sam jeden tylko na świecie, przejęty niezmiernym wstrętem do wszystkiego, co nosiło imię człowieka, pełen nienawiści i zgrozy dla cywilizowanego świata, pragnąc uciec przed nim na zawsze, zrealizował szczątki swego majątku, zebrał dwudziestkę najwierniejszych towarzyszy i pewnego dnia wszyscy gdzieś zniknęli.
Dokąd że to więc udał książę Dakkar poszukiwać owej niepodległości, której mu odmówiły zamieszkałe ziemie? Pod wodami, w głębokościach mórz, gdzie nikt nie mógł pójść za nim w pościgi.
Miejsce wojownika zastąpił uczony. Opuszczona wyspa na Oceanie spokojnym posłużyła mu do urządzenia warstatów, w których zbudowano statek podmorski wedle jego planów. Elektryczność, której nieobliczoną siłę mechaniczną umiał wyzyskać za pomocą środków, jakie się w swoim czasie odkryją — i którą dobywał z niewyczerpanych źródeł, zaspokoiła wszystkie potrzeby jego pływającego przyrządu, już to jako siła poruszająca, już jako oświetlająca i ciepłodajna. Morze ze swemi niezliczonemi skarbami, z myrjadami ryb, z obfitością ziół i galaret, z niezmiernemi ssakami i tem wszystkiem, co w głębiach jego nietylko przyroda utrzymuje ale i ludzie pogubili, wystarczało w zupełności na zaspokojenie potrzeb księcia i załogi, — co odpowiadało właśnie najgorętszym jego życzeniom, nie chciał już bowiem mieć żadnego stosunku z ziemią. Ochrzcił swój przyrząd podmorski mianem Nautilus, sam się nazwał kapitanem Nemo i znikł pod morzami.
Przez ciąg wielu lat kapitan widział wszystkie oceany od jednego do drugiego bieguna, Parja zamieszkałego świata, zebrał w tych światach nieznanych godne podziwu skarby. Miljony zgubione w zatoce Vigo w r. 1702 przez galjony hiszpańskie stały się dla niego niewyczerpaną kopalnią bogactw, którą rozporządzał ciągle a bezimiennie na korzyść ludów walczących o niepodległość swego kraju.[2]
Bądź co bądź jednak, oddawna już nie miał kapitan najmniejszego stosunku z ludźmi, gdy naraz w nocy 6. listopada 1866 przypadek rzucił trzech ludzi na pokład jego. Byli to: pewien profesor francuski, służący jego i rybak kanadyjski. Trzej ci ludzie spadli w morze przy starciu się Nautilusa z fregatą „Abraham Lincoln“ należącą do Stanów Zjednoczonych a ścigającą przyrząd podmorski.
Od tego profesora dowiedział się kapitan Nemo, że na Nautilusa, — którego jedni uważają za olbrzymiego ssaka z rodziny wielorybów, a drudzy za przyrząd podmorski mieszczący w sobie załogę korsarzy, — zarządzono pościgi na wszystkich morzach.
Kapitan Nemo mógł zwrócić Oceanowi trzech ludzi, których los rzucił w ten sposób na jego tajemniczą drogę. Nie uczynił tego jednak, ale zatrzymał ich jako więźniów, i przez siedem miesięcy dał im możność podziwiania cudów podróży, odbytej na przestrzeni dwudziestu tysięcy mil pod morzami.
Pewnego dnia, 22go czerwca 1867, trzej owi ludzie, nie znający bynajmniej przeszłości kapitana Nemo, zdołali się wymknąć, pochwyciwszy łódź należącą do Nautilusa. Ponieważ jednak w tej chwili właśnie Nautilus pędził ku wybrzeżom Norwegji, porwany przez wiry Maëlstromu, kapitan sądził, że zbiegi, pochwyceni w ten przerażający zamęt, znaleźli śmierć w głębiach przepaści. Nie wiedział zaś o tem, że Francuz i dwaj jego towarzysze cudem prawie wyrzuceni na wybrzeże, znaleźli ratunek u rybaków z wysp Loffoden, i że profesor za powrotem do Francji ogłosił dzieło, w którym siedem miesięcy owej osobliwej i awanturniczej żeglugi Nautilusa opowiedziane było i wydane ciekawości publicznej.
Długi czas jeszcze kapitan Nemo, żył w podobny sposób, włócząc się po morzach. Powoli jednak towarzysze jego powymierali i poszli spocząć na swoich koralowych cmentarzach, na dnie Spokojnego Oceanu. Nautilus stawał coraz bardziej pustką i wreszcie kapitan Nemo pozostał sam ze wszystkich, którzy się wraz z nim schronili w głębokościach Oceanu.
Kapitan Nemo miał wówczas lat sześćdziesiąt. Znalazłszy się samotnym, zdołał doprowadzić swego Nautilusa do jednego z portów podmorskich, w których się niegdyś na czas pewien zatrzymywał.
Jeden z takich portów wyżłobiony był pod wyspą Lincolna i on to właśnie udzielał obecnie Nautilusowi schronienia.
Od sześciu lat kapitan znajdował się już tutaj, nie żeglując więcej, ale oczekując śmierci, to jest chwili połączenia się z towarzyszami, gdy przypadek zrobił go świadkiem spadnięcia balonu unoszącego jeńców Południa. Ubrany w przyrząd do nurkowania, kapitan przechadzał się pod wodą, w odległości kilku węzłów od wybrzeża wyspy, właśnie w chwili, gdy inżynier wpadł w morze. Szlachetny poryw popchnął kapitana — i ocalił życie Cyrusowi Smithowi.
Z początku kapitan postanowił uciec przed tymi pięciu rozbitkami, ale port jego był zamknięty, — wskutek bowiem podniesienia się bazaltu, co pochodziło z wpływów wulkanicznych, przyrząd nie mógł się już wydostać przez wejście do krypty. Było jeszcze dosyć wody dla lekkiej łodzi, ale za mało dla Nautilusa zagłębiającego się o wiele znaczniej.
Kapitan Nemo pozostał tedy w miejscu, a następnie, zaczął przypatrywać się tym ludziom rzuconym bez wszelkich zasobów na pustą wyspę. Nie chciał być jednak od nich widzianym. Powoli jednak, widząc ich tak uczciwymi, energicznymi, przywiązanymi do siebie wzajem braterską przyjaźnią, począł interesować się ich usiłowaniami. Prawie pomimo swojej woli przeniknął wszystkie tajemnice ich bytu. Przy pomocy swojego stroju do podwodnych wycieczek, łatwo mu było dostać się do dna studni Granitowego Pałacu, a ztąd wdrapawszy się po wypukłościach skały aż do otworu wyższego tej studni, słyszał osadników opowiadających o swojej przeszłości, badających teraźniejszość i przyszłość. Dowiedział się od nich o niezmiernym wysiłku Ameryki przeciw Ameryce samej w celu zniesienia niewolnictwa!... O tak! ci ludzie godni byli pogodzić kapitana Nemo z ową ludzkością, którą tak zacnie przedstawiali na wyspie!
Kapitan Nemo ocalił życie Cyrusowi Smithowi. On to również doprowadził psa do „dymników,“ on do przylądka rozbitków przypławił ową skrzynię wyładowaną tyloma niezbędnemi dla osadników przedmiotami; on odepchnął łódź na wody „Dziękczynnej,“ on zrzucił linę z progu Granitowego Pałacu podczas napadu małp; on to dał znać o obecności Ayrtona na wyspie Tabor przez umieszczenie dokumentu zamkniętego w butelce; on wysadził bryk wybuchem torpilli założonej w głębi kanału; on uratował Harberta od pewnej śmierci, przyniósłszy siarczan chininy, on wreszcie poraził korsarzy kulami elektrycznemi, których tajemnicę znał i używał w swoich podmorskich łowach. Tak to wyjaśniało się tyle wypadków, wydających się nadprzyrodzonemi, a które wszystkie razem świadczyły o wspaniałomyślności i potędze kapitana.
A wciąż jeszcze ten wielki mizantrop uczuwał pragnienie czynienia dobrze. Pozostawało mu jeszcze wiele użytecznych rad do dania swoim protegowanym, a z drugiej strony, czując bicie swojego serca, wracającego do naturalnych właściwości przy zbliżeniu śmierci, wezwał, jak to już nam wiadomo, osadników z Granitowego Pałacu za pomocą druta, którym połączył zagrodę z Nautilusem, posiadającym także przyrząd alfabetyczny. Może byłby tego nie uczynił, gdyby był wiedział, że Cyrus Smith zna dostatecznie jego historję do pozdrowienia go mianem kapitana Nemo.
Kapitan skończył swą opowieść. Wówczas Cyrus Smith zabrał głos i przypomniał wszystkie zdarzenia, które na osadę wywarły wpływ tak zbawienny i w imieniu towarzyszy zarówno jak i w swojem własnem złożył dzięki wspaniałomyślnej istocie, której tyle byli winni.
Ale kapitan Nemo ani myślał wymagać jakiejkolwiek nagrody za tyle oddanych przysług. Ostatnia myśl niepokoiła jeszcze jego duszę i nim ścisnął jeszcze rękę, podawaną mu przez inżyniera:
— A teraz, panie — rzekł — teraz, skoroś poznał moje życie, osądź je!
Mówiąc to, kapitan robił widocznie aluzję do znaczącego wypadku, którego trzej cudzoziemcy, rzuceni na pokład Nautilusa byli świadkami, zdarzenia, które profesor francuski musiał niewątpliwie opowiedzieć w swojem dziele i to na pewno nie bez wywołania straszliwego rozgłosu.
W istocie, na kilka dni przed ucieczką profesora i dwóch jego towarzyszy, Nautilus ścigany przez jakąś fregatę na północy Atlantyku, uderzył na nią jak taran i bez miłosierdzia ją zatopił.
Cyrus Smith zrozumiał to napomknięcie, ale powstrzymał się od odpowiedzi.
— To była fregata angielska, panie — zawołał kapitan Nemo, stawszy się na chwilę znowu księciem Dakkarem — angielska, czy mnie pan rozumiesz!... Uderzała na mnie! Przyparty byłem w zatoce ciasnej i niedosyć głębokiej!... Musiałem przejść i... przeszedłem!...
A po chwili spokojnym już głosem:
— Po mojej stronie była słuszność i prawo — dodał. — Wszędziem robił tyle dobrego ile zdołałem, i tyle złego, ilem był powinien. Cała sprawiedliwość nie mieści się w przebaczeniu.
Kilka chwil milczenia nastąpiło po tej odpowiedzi — i kapitan Nemo powtórzył po raz drugi...
— Cóż więc myślicie o mnie, panowie?
Cyrus Smith wyciągnął rękę do kapitana i na pytanie jego odrzekł uroczyście.
— Kapitanie! Całą twoją winą, żeś wierzył w możność wskrzeszenia przeszłości, i że walczyłeś przeciw konieczności postępu. Był to jeden z owych błędów, które jedni podziwiają, drudzy ganią; ale sam Bóg tylko sędzią ich być może, a rozum ludzki musi je odpuścić. Kto się myli w intencji, którą za dobrą uważa, można z tym walczyć, ale przestać go szanować nie wolno. Błąd twój należy do takich, które nie wykluczają uwielbienia, i imię twoje nie potrzebuje się obawiać niczego od sądu dziejów. Lubią one bowiem bohaterskie szaleństwa, choć jednocześnie potępiają skutki ich wypływem będące.
Pierś kapitana Nemo wzniosła się westchnieniem, a ręka wyciągnęła się ku niebu.
— Miałżem, czym nie miał słuszności? — szepnął.
Cyrus Smith ciągnął dalej...
— Wszystkie wielkie czyny powracają do Boga, bo od niego pochodzą! Kapitanie Nemo, uczciwi ludzie tutaj zebrani, a którym tylekroć pomagałeś, nigdy cię opłakiwać nie przestaną.
Harbert zbliżył się do kapitana. Przykląkł, ujął go za rękę i pocałował.
Łza się stoczyła z oczu umierającego:
— Błogosławię ci, dziecię moje! — wyrzekł.






ROZDZIAŁ XVII.
(Ostatnie godziny kapitana Nemo. — Rozporządzenia umierającego. — Pamiątka dla przyjaciół jednodziennych. — Grobowiec kapitana Nemo. — Kilka rad dla osadników. — Ostatnia chwila. — W głębi morza.)

Tymczasem dzień zaświtał. Najmniejszy promyk światła nie przenikał do tej głębokiej krypty. Morze, przypływające w tej chwili, zamykało jej otwór. Ale światło sztuczne wytryskujące długiemi snopami na wskróś ścian Nautilusa nie słabło ani na chwilę, to też zwierciadło wody otaczające pływający przyrząd błyszczało ciągle jednako.
Niezmierne znużenie przygnębiało w tej chwili kapitana Nemo, tak że opadł znowu bez sił na sofę. Nie było co nawet myśleć, o przeniesieniu go do Granitowego Pałacu, objawił bowiem wolę pozostania w pośrodku nieopłaconych miljonami, cudów Nautilusa, i tam oczekiwania śmierci, która nie mogła się opóźnić.
W ciągu dość długiego osłabienia, które prawie pozbawiło chorego świadomości, Cyrus Smith i Gedeon Spilett badali uważnie stan jego. Widocznem było, że kapitan gasł powoli. Wkrótce miało zupełnie zabraknąć sił temu niegdyś tak potężnemu ciału, dziś kruchej powłoce duszy zabierającej się do odlotu. Resztki życia zogniskowały się w sercu i głowie.
Inżynier i korespondent odbyli naradę cichym głosem. Możnaż było jeszcze coś uczynić dla umierającego? Czyliż było podobne, jeżeli już nie ocalić go, to przynajmniej przedłużyć mu życie na dni kilka? Nie, on sam oświadczył, że nie ma już dlań żadnego środka i oczekiwał ze spokojem śmierci, nie przejmującej go obawą.
— Jesteśmy bezsilni... — rzekł Gedeon Spilett.
— Z czegóż on jednak umiera? — spytał Pencroff.
— Gaśnie — odpowiedział korespondent.
— Gdybyśmy go jednak — ciągnął dalej marynarz, — wynieśli na świeże powietrze i na słońce, możeby przyszedł do siebie?
— Nie, Pencroffie — odparł inżynier — toby się na nic nie zdało! A zresztą kapitan Nemo nie zgodziłby się nigdy na opuszczenie swego pokładu. Od trzydziestu lat już żyje na Nautilusie i na Nautilusie a nie gdzieindziej chce umrzeć.
Zapewne kapitan Nemo musiał słyszeć odpowiedź Cyrusa Smitha, ponieważ podniósł się i rzekł głosem słabym, ale jeszcze zrozumiałym:
— Masz pan słuszność. Powinienem i chcę umrzeć tutaj... Mam nawet pod tym względem prośbę do panów...
Cyrus Smith i towarzysze zbliżyli się do sofy i ułożyli tak jej poduszki, ażeby umierający miał lepsze oparcie.
Wówczas można było widzieć, że wzrok jego zatrzymywał się z kolei na wszystkich cudach tego salonu, oświetlonego elektrycznemi promieniami, przenikającemi przez arabeski świetlistego sufitu. Popatrzył z kolei na obrazy zawieszone na przepysznych obiciach ścian, owe arcydzieła mistrzów włoskich, flamandzkich, francuskich i hiszpańskich, na rzeźby marmurowe i bronzowe wznoszące się na piedestałach, na organ wspaniały oparty o przepierzenie tylnej ściany, następnie na rozstawione w około znajdującego w środku basenu szklanne naczynia, w których błyszczały najbardziej godne podziwu płody morza: morskie rośliny, zoophyty, różańce z pereł nieocenionej wartości, a wreszcie oczy jego zatrzymały się na tej dewizie wypisanej na frontonie muzeum, na dewizie Nautilusa:

Mobilis in mobili.

Zdawało się, jakoby chciał po raz ostatni popieścić wzrokiem te arcydzieła sztuki i przyrody, na których ograniczył swój widnokrąg w ciągu tyloletniego pobytu w otchłani mórz.
Cyrus Smith uszanował milczenie zachowywane przez kapitana Nemo. Oczekiwał aż umierający sam zabierze głos.
Po kilku chwilach, w ciągu których musiał widzieć przechodzące przed sobą całe swoje życie, kapitan Nemo zwrócił się do osadników i rzekł:
— Czy zdaje się wam, panowie, żeście mi winni pewną wdzięczność?...
— Kapitanie, oddalibyśmy życie nasze aby twoje przedłużyć!
— To dobrze — ciągnął dalej kapitan Nemo — to dobrze! Przyrzeknijcie mi więc wypełnić moją ostatnią wolę, a zapłacicie mi za wszystko, com dla was uczynił.
— Przyrzekamy! — odpowiedział Cyrus Smith.
A obietnicą tą wiązał zarazem siebie i swoich towarzyszy.
— Panowie — podjął kapitan — jutro już mnie nie będzie.
I powstrzymując ruchem Harberta, który chciał zaprzeczać:
— Tak jest — rzekł — jutro już mnie nie będzie, a nie pragnę innego grobu tylko Nautilus. To grobowiec mi przynależny! Wszyscy przyjaciele moi spoczywają na dnie mórz, i ja tam spocząć pragnę.
Głębokie milczenie przyjęło te słowa kapitana Nemo.
— Wysłuchajcie mnie dobrze, panowie — prowadził dalej — Nautilus uwięziony jest w tej grocie, której wejście się zniżyło. Jeżeli jednak opuścić nie może swojego więzienia, to może przynajmniej zapaść się do otchłani, która to więzienie okrywa i zachować w jej głębi moją śmiertelną powłokę.
Osadnicy słuchali z religijną uwagą słów umierającego.
— Jutro, po mojej śmierci, panie Smith — mówił dalej kapitan — pan i jego towarzysze opuścicie Nautilus, wszystkie bowiem skarby, które w sobie zawiera, powinne zniknąć wraz ze mną. Jedna tylko pamiątka pozostanie po księciu Dakkarze, którego historję znacie już obecnie. Ten oto kufereczek mieści w sobie djamenty wartości wielu miljonów, po większej części pamiątki z owej epoki, gdy będąc ojcem i małżonkiem, wierzyłem prawie w szczęście, a oprócz tego znajduje się w nim także zbiór pereł wydobytych przezemnie i przyjaciół moich z mórz głębi. Za pomocą tego środka możecie w danej chwili dokonać wielu pięknych rzeczy. W rękach takich jak twoje panie Smith, i twoich towarzyszy, pieniądze nie mogą być nigdy niebezpiecznemi. Będę więc tam z wysoka wspólnikiem waszych dzieł tutaj, i nie boję się o nie bynajmniej.
Po kilku chwilach odpoczynku, spowodowanych niezmiernem osłabieniem, kapitan Nemo ciągnął dalej w ten sposób:
— Jutro zabierzecie ten kufereczek i opuścicie ten salon, zamknąwszy za sobą drzwi; poczem wyjdziecie na platformę Nautilusa i spuścicie klapę, którą zanitujecie starannie.
— Zrobimy to wszystko kapitanie — odrzekł Cyrus Smith.
— Dobrze. Następnie zaś wsiądziecie na łódkę, na której tu przypłynęliście. Przed opuszczeniem jednak jeszcze Nautilusa udacie się na tył jego i otworzycie tam dwa wielkie kurki, na linji unoszenia się jego nad wodą. Wówczas woda dostanie się do rezerwoarów i Nautilus zagłębi się pomału, ażeby spocząć ostatecznie w głębi otchłani.
A gdy Cyrus Smith zrobił gest, jakby chciał coś zauważyć, kapitan dodał żywo:
— Nie obawiajcie się o nic. Pochowacie tylko zmarłego.
Ani Cyrus Smith ani żaden z jego towarzyszy nie sądził się obowiązanym do zrobienia jakiejkolwiek uwagi kapitanowi Nemo. Były to ostatnie rozporządzenia jego, których im udzielał i do których mieli tylko obowiązek się zastosować.
— Mam więc przyrzeczenie wasze panowie? dodał kapitan Nemo.
— Masz je, kapitanie — odrzekł inżynier.
Kapitan zrobił ruch podziękowania i prosił osadników, ażeby go zostawili samemu sobie na kilka godzin. Gedeon Spilett chciał koniecznie pozostać przy nim na przypadek gdyby zaszło jakie przesilenie, ale umierający odmówił słowami:
— Będę żył aż do jutra, panie.
Opuścili więc wszyscy salon, przeszli bibljotekę, salę jadalną i przybyli wreszcie na przód przyrządu do izby machin, kędy się znajdowały przyrządy elektryczne, produkujące wraz z ciepłem i światłem, także i siłę Nautilusa. Ztąd osadnicy dostali się na platformę, wznoszącą się na siedem do ośmiu stóp nad wodą. Tu położyli się przed grubą szybą soczewkowatą, nakrytą rodzajem wielkiego oka z którego wytryskał snop światła. Za tem okiem widać było pokoik mieszczący w sobie koła sterowe, a w którym zawsze mieścił się sternik kierujący Nautilusem wskróś warstw płynnych, oświetlanych przez promienie elektryczne na znaczną niewątpliwie odległość.
Cyrus Smith i jego towarzysze pozostawali z początku w głębokiem milczeniu, żywo poruszeni tem wszystkiem co przed chwilą widzieli i słyszeli, i serce im się ściskało na myśl, ze człowiek którego ramię pomagało im tylekroć, że protektor, którego znali kilka zaledwie godzin — znajduje się w przededniu śmierci. Jakikolwiek mógł być sąd przyszłości o czynach tego istnienia, rzec można, poza-ludzkiego, książę Dakkar pozostanie na zawsze jedną z tych fizjonomij osobliwych, których wspomnienie się nie zaciera.
— To mi człowiek — zawołał Pencroff. — Podobneż to do wiary, ażeby żył w ten sposób na dnie Oceanu? A pomyśleć jeszcze, że i tu może nie znalazł więcej niż gdzieindziej spokoju!
Nautilus — zauważył Ayrton — przydałby się nam był może do opuszczenia wyspy Lincolna i dotarcia do jakiej zamieszkałej ziemi.
— Do tysiąca djabłów! — krzyknął Pencroff — już to pewnie nie ja odważyłbym się kiedykolwiek kierować podobnym statkiem. Po morzu płynąć — zgoda! ale pod morzem, nigdy!
— Zdaje mi się — odparł korespondent — że manewrowanie przyrządem podmorskim takim jak Nautilus musi być bardzo łatwe, Pencroffie, i że prędkobyśmy do niego przywykli. Nie ma na takim statku obawy burzy, ani jakiejkolwiek napaści. Na kilka stóp poniżej powierzchni fale morza są tak spokojne — jak jezioro.
— Wszystko to być może — odciął się marynarz — ale wolę już tęgą burzę na pokładzie uczciwie zbudowanego i ożaglowanego statku. Okręt stworzony do pływania po a nie pod wodą.
— Moi przyjaciele — odrzekł inżynier — bezużyteczną jest rzeczą, przynajmniej w stosunku do Nautilusa, rozbierać kwestję okrętów podmorskich. Nautilus nie do nas należy i rozporządzać nim nie mamy prawa. Zresztą nie moglibyśmy go użyć w żadnym razie. Nie mówiąc już bowiem o tem, że wydobyć się już nie może z tej jaskini, której wyjście zamknięte zostało przez podniesienie się skał bazaltowych — ale kapitan Nemo żąda, aby statek zatonął z nim razem po jego śmierci. Wola jego jest wyraźną i dopełnimy jej!
Cyrus Smith i towarzysze po rozmowie trwającej jeszcze przez pewien czas, zeszli znowu w głąb Nautilusa. Tam pokrzepili się nieco pokarmem i weszli do salonu.
Kapitan Nemo wydobył się nieco z przygnębienia, które go przytłoczyło i oczy jego zapłonęły dawnym blaskiem. Coś jakby uśmiech zarysowywał się na jego ustach. Osadnicy zbliżyli się do niego.
— Panowie — ozwał się do nich kapitan — jesteście ludzie odważni, uczciwi i dobrzy. Poświęciliście się wszyscy bez zastrzeżeń wspólnemu dziełu. Przyglądałem się wam często i bacznie. Pokochałem was, kocham was!... Daj mi rękę, panie Smith!...
Cyrus Smith wyciągnął dłoń swoją do kapitana, który ją uścisnął z uczuciem.
— Jak to dobrze! — szepnął.
A potem, podnosząc głos znowu:
— Ale dosyć już tego zajmowania się mną! — rzekł. — Mam z wami do pomówienia o was samych i o wyspie Lincolna, na której znaleźliście schronienie... Myślicież ją opuścić?
— Ażeby jednak powrócić na nią znowu, kapitanie! — odparł żywo Pencroff.
— Powrócić na nią? W istocie, Pencroffie — odrzekł kapitan, uśmiechając się — wszakże mi wiadomo, jak kochasz tę wyspę. Wasze to starania zmieniły ją do gruntu i niezaprzeczenie jest waszą własnością!
— Zamiarem naszym, kapitanie — ozwał się Cyrus Smith — byłoby obdarzyć nią Stany Zjednoczone i założyć na niej dla naszej marynarki punkt odpoczynku, bardzo szczęśliwie położony w tej części Oceanu Spokojnego.
— Wciąż macie na myśli kraj swój, panowie — odrzekł kapitan. — Pracujecie dla jego pomyślności, dla jego sławy. O, macie słuszność. Ojczyzna!... tak, należy wrócić do niej!... Tak, w niej się powinno umrzeć!... A ja umieram zdala od wszystkiego, co ukochałem.
— Czy masz pan może do przesłania jakie ostatnie rozporządzenia — zawołał żywo inżynier — może jaką pamiątkę do wręczenia przyjaciołom, których mogłeś pozostawić w górach Indyj?
— Nie, panie Smith. Nie mam już przyjaciół! Jestem z mojej rasy ostatnim, i dawno już umarłem dla wszystkich, którzy mnie znali. Powróćmy jednak do was. Samotność, odosobnienie, są to rzeczy smutne, przechodzące ludzkie siły. Ja umieram, poświęciwszy wszystko wierze, że można żyć samotnym. Wy więc powinniście nie zaniedbać niczego do opuszczenia wyspy Lincolna i ujrzenia na nowo ziemi, gdzieście się urodzili. Wiem, że ci nędznicy zniszczyli zbudowany przez was statek...
— Obecnie budujemy okręt — ozwał się Gedeon Spilett — okręt dosyć wielki, aby nas mógł przenieść do ziem najbliższych; czy jednak prędzej, czy później zdołamy opuścić wyspę Lincolna, zawsze powrócimy do niej. Zbyt wiele wspomnień nas z nią wiąże, ażebyśmy mogli kiedykolwiek o niej zapomnieć.
— Tutaj poznaliśmy kapitana Nemo — ozwał się Cyrus Smith.
— I tutaj tylko możemy odnaleść w zupełności jego wspomnienie! — dodał Harbet.
— I tutaj ja odpocznę snem wieczystym, chybaby... — odpowiedział kapitan, i zawahawszy się, zamiast dokończyć zaczętego zdania, poprzestał na powiedzeniu:
— Panie Smith, chciałbym z tobą pomówić z tobą samym!
Towarzysze inżyniera, pełni szacunku dla tego życzenia umierającego, wyszli wszyscy.
Cyrus Smith pozostał tylko minut nie wiele zamknięty z kapitanem Nemo. Wkrótce przywołał napowrót przyjaciół, ale nie wyjawił im ani słowa z tych tajemnic, które umierający mu powierzył.
Gedeon Spilett zwrócił wówczas natężoną uwagę na chorego. Widocznem było, że kapitana podtrzymywała już tylko energja moralna, która jednakże wkrótce już nie wystarczy do reagowania przeciw osłabieniu fizycznemu.
Dzień się skończył, nie przyniósłszy żadnej ważnej zmiany. Osadnicy nie opuścili ani na chwilę Nautilusa. Noc nadeszła, jakkolwiek niemożliwem było poznać to w krypcie.
Kapitan Nemo nie cierpiał, ale gasł. Szlachetne jego oblicze, okryte bladością zbliżającej się śmierci, oddychało jednak spokojem. Z ust jego wyrywały się niekiedy niepochwytne prawie słowa, odnoszące się do rozmaitych zdarzeń jego osobliwego żywota. Każdy czuł, że życie uciekało powoli z tego ciała, którego kończyny w zupełności już ostygły.
Raz jeszcze, czy dwa razy odezwał się do osadników stojących przy nim i uśmiechnął się do nich owym ostatnim uśmiechem, którego nawet śmierć nieraz nie zaciera.
Wreszcie, nieco po północy, kapitan Nemo zrobił ostateczny wysiłek i zdołał skrzyżować ręce na piersiach, jak gdyby pragnął umrzeć w tej pozycji.
Około pierwszej nad ranem, całe życie zbiegło się w jego spojrzeniu. Ostatni błysk zaświecił w tej źrenicy, z której niegdyś tyle tryskało płomieni. Następnie usta jego wyszeptały: „Bóg i Ojczyzna!“ — i wydały łagodnie ostatnie tchnienie.
Wówczas Cyrus Smith, schyliwszy się, przymknął powieki człowiekowi, który był niegdyś księciem Dakkarem, a w tej chwili przestał być nawet kapitanem Nemo.
Harbert i Pencroff płakali, Ayrton ocierał łzę kryjomo. Nab klęczał obok korespondenta skamieniały.
Wśród tej ciszy, Cyrus Smith podniósłszy rękę nad głową umarłego, zawołał:
— Niech Bóg ma w opiece duszę jego! — i zwracając się do przyjaciół, dodał:
— Módlmy się za tego, któregośmy stracili!....

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

W kilka godzin później osadnicy wypełniali obietnicę daną kapitanowi, spełniali ostatnią umierającego wolę.
Cyrus Smith i towarzysze opuścili Nautilus, zabrawszy z sobą jako jedyną pamiątkę, pozostawioną im przez dobroczyńcę, ów kufereczek mieszczący w sobie tyle fortun.
Cudowny salon, wciąż zalany powodzią światła, zamknęli starannie. Poczem zanitowali otwór klapy, tak, ażeby ani jedna kropla wody nie mogła przeniknąć wewnątrz komnat Nautilusa.
Następnie zaś zeszli do łódki przywiązanej do boku podmorskiego przyrządu. Na łodzi tej podpłynęli ku tyłowi przyrządu. Tam, nad linją unoszenia się jego nad wodą, znajdowały się dwa ogromne kurki komunikujące z rezerwoarami, których przeznaczeniem było zatapiać przyrząd.
Po otwarciu kurków, rezerwoary się przepełniły wodą i Nautilus zagłębiając się powoli, zniknął wkrótce pod płynną płaszczyzną.
Ale długo jeszcze osadnicy śledzić za nim mogli okiem skróś warstw głębokich. Potężne jego promieniowanie oświetlało przezrocze wód, podczas gdy krypta stawała się coraz mroczniejszą. Wreszcie to potężne oświetlenie elektryczne znikło — i Nautilus zamieniony w grobowiec kapitana Nemo spoczął już na dnie mórz...






ROZDZIAŁ XVIII.
(Rozmyślanie każdego z osadników. — Dalsze prace około budowy okrętu. — 1. Stycznia 1869. — Pióropusz u szczytu wulkanu. — Pierwsze oznaki wybuchu. — Ayrton i Cyrus Smith w zagrodzie. — Poszukiwania w krypcie Dakkara. — Co kapitan Nemo powiedział inżynierowi.)

Ze świtem osadnicy przybyli w milczeniu do wyjścia z groty, której nadali miano „krypty Dakkara“ na pamiątkę kapitana Nemo. W tej chwili właśnie trwał odpływ, łatwo im więc przyszło przesunąć się pod arkadę, o której stopy bazaltowe uderzała fala.
Łódź z żelaznej blachy pozostawili na miejscu, zabezpieczywszy ją jednak pierwej przed bałwanami morza. Przez nadmiar ostrożności, Pencroff, Nab i Ayrton wyciągnęli ją na maleńkie wybrzeże, dotykające jednego z boków krypty, w którym to punkcie nie groziło jej najmniejsze niebezpieczeństwo.
Burza ustała za nadejściem dnia. Ostatnie powarki grzmotu cichły na zachodzie. Deszcz także zaprzestał już padać, ale niebo jeszcze pokryte było chmurami. Biorąc jednak ogólnie, ten miesiąc październik, stanowiący początek wiosny południowej, nie zaczynał się zbyt pomyślnie, i wiatr zdradzał popęd do przeskakiwania z jednego punktu kompasu w drugi, co nie pozwalało liczyć na stałą pogodę.
Cyrus Smith i towarzysze, opuściwszy kryptę Dakkara, udali się napowrót drogą do zagrody. Po drodze Nab i Harbert zajęli się odejmowaniem drutu, przeciągniętego przez kapitana pomiędzy zagrodą a kryptą, który mógł się przydać na później.
W drodze osadnicy mówili mało. Różnorodne przejścia tej nocy z 15 na 16 października wywarły na nich żywe wrażenie. Ów nieznajomy, którego wpływ pomagał im tak skutecznie, człowiek z którego wyobraźnia ich utworzyła jakiegoś genjusza, kapitan Nemo — już nie istniał. Jego Nautilus wraz z nim spoczywał w głębi przepaści. To też zdawało się wszystkim, że większa jeszcze samotność cięży nad nimi, niż dawniej. Przywykli bowiem, rzec można, do liczenia na tę potężną pomoc, której im teraz miało zabraknąć. Nawet Gedeon Spilett i Cyrus Smith nie mogli się otrząść z takiegoż samego wrażenia. To też zachowywali wszyscy głębokie milczenie podczas całej drogi do zagrody.
Około dziewiątej rano osadnicy znaleźli się znowu w pałacu Granitowym.
Postanowionem było nieodwołalnie, że czynnie się zabiorą znowu do pracy około budowy okrętu — i Cyrus Smith poświęcił temu zadaniu bardziej niż kiedykolwiek wszystek swój czas i wszystkie starania. Nie można było wiedzieć, co przyszłość dla nich gotuje. W takim tedy stanie rzeczy, ważną rękojmią dla osadników było mieć do rozporządzenia gruntownie zbudowany okręt, zdolny utrzymać się na morzu nawet w czasie burzy i dostatecznie wielki, ażeby się na nim można było puścić w dłuższą i dalszą drogę.
Jeżeli po skończeniu okrętu osadnicy nie byliby jeszcze zdecydowani na opuszczenie wyspy Lincolna, i skierowania się bądźto ku archipelagowi polinezyjskiemu na Ocenie Spokojnym, bądź też ku wybrzeżom Nowej Zelandji, to w każdym razie obowiązkiem ich było pospieszyć przynajmniej na wyspę Tabor, dla złożenia tam zapisków odnoszących się do Ayrtona. Był to konieczny środek ostrożności na przypadek gdyby yacht szkocki zjawił się znowu na tych morzach — i pod tym względem nie wolno było zaniedbać niczego.
Zabrano się więc znowu gorliwie do robót. Cyrus Smith, Pencroff i Ayrton przy pomocy Naba, Gedeona Spiletta i Harberta, jeżeli tych ostatnich jakiekolwiek ważne zajęcie nie odrywało — pracowali bez przerwy. Konieczną było rzeczą kończyć nowy okręt do pięciu miesięcy, to jest na początek marca — inaczej bowiem nie zdążyliby odwidzieć wyspy Tabor przed burzami równonocnemi, któreby zupełnie tę wycieczkę uniemożliwiły. To też wcale nie tracili ani jednego mgnienia. Zresztą nie potrzebowali się troszczyć o maszty i ożaglowanie, bo wszystko to posiadali, w spadku po Speedy’m. Szło więc tylko przedewszystkiem o ukończenie pudła okrętowego.
Koniec roku 1868 upłynął w pośród tych ważnych zajęć, którym prawie wszystkie inne miejsca ustąpiły. Przy końcu półtrzecia miesiąca całe rusztowanie statku było już złożone i oklepkowanie rozpoczęte. Można już było ocenić, że plany dane przez Cyrusa Smitha były doskonałe i że okręt wybornie trzymać się będzie na morzu. Pencroff oddawał się tej pracy z zapalczywą gorliwością; nie ukrywał bynajmniej gniewu, gdy który z towarzyszy zamieniał na chwilę topór cieśli na przybór myśliwski. A jednakże potrzeba było podtrzymywać zapasy Granitowego Pałacu, mając na widoku przyszłą zimę. To było Pencroffowi obojętne. Dzielny marynarz nie rad był tylko, gdy robotników brakło w warstacie. Wtedy mruczał, zrzędził — i z wielkiej irytacji robił sam za sześciu.
Pogoda przez cały ten czas była niepomyślna. Przez kilka dni trwały nieznośne skwary, w skutek których atmosfera nasycona elektrycznością wyładowywała się następnie gwałtownemi burzami, wstrząsającemi aż do głębi warstwy powietrzne. Rzadko minął dzień, ażeby dalekie odgłosy grzmotu słyszeć się nie dały. Był to jakby jakiś pomruk głuchy, ale ciągły, podobny do zdarzającego się zwykle w okolicach równikowych globu.
1szy Stycznia 1869 zaznaczył się nawet burzą niesłychanie gwałtowną, w ciągu której piorun uderzył wielekroć w wyspę. Olbrzymie drzewa ugodzone i potrzaskane zostały, pomiędzy innemi owe olbrzymy ocieniające budynki dla drobiu na południowym krańcu jeziora. Czyż meteor ten miał jaki związek z fenomenami, odbywającemi się we wnętrznościach ziemi? Tworzyłże się rodzaj powinowactwa pomiędzy zamętem w powietrzu i zamętem wewnętrznym globu? Cyrus Smith skłonnym był do uwierzenia w coś podobnego, ponieważ to rozhukanie burz łączyło się zawsze z powiększeniem symptomatów wulkanicznych.
Jednakże dopiero 3go stycznia Harbert wszedłszy o świcie na wielką Terasę w zamiarze osiodłania onaggasa, postrzegł olbrzymi pióropusz z dymu wznoszący się na szczycie wulkanu.
Natychmiast zawiadomił o tem osadników, którzy też zaraz zebrali się dla obserwowania góry Franklina.
— Ho! ho! — zawołał Pencroff — na ten raz to już nie proste wyziewy. Zdaje mi się, że olbrzym nie poprzestaje już tylko na oddychaniu, ale i fajkę pali!...
Przenośnia ta użyta przez marynarza, charakteryzowała doskonale zmianę jaka zaszła na kraterze wulkanu. Od trzech miesięcy już krater wyrzucał wyziewy mniej zgęszczone, ale pochodzące widocznie tylko z wewnętrznego wrzenia materyj mineralnych. Na ten raz zaś miejsce wyziewów zajęły gęste kłęby dymu, wznoszące się w postaci szarawej kolumny, szerokiej przy osadzie na więcej niż trzysta stóp, a rozszerzającej się jak niezmierny grzyb na wysokości siedmiuset do ośmiuset stóp po nad szczytem góry.
— Ogień dostał się już do komina — rzekł Gedeon Spilett.
— A nie w naszej mocy go zagasić! — odpowiedział Harbert.
— Należałoby co prawda zaprowadzić obyczaj czyszczenia wulkanów — zauważył Nab, z tonem najpoważniejszym w świecie.
— Znakomicie Nabie — zawołał Pencroff. — Czy może tybyś zechciał zostać kominiarzem wulkanów?
I marynarz wybuchnął grubym śmiechem.
Tymczasem Cyrus Smith obserwował z uwagą gęsty dym dobywający się z góry Franklina i nadstawiał nawet ucha jak gdyby chcąc pochwycić jakieś oddalone grzmoty. Po chwili zaś, zwracając się do towarzyszy, od których się nieco oddalił, rzekł:
— W istocie, moi przyjaciele — ważna zmiana tu zaszła — nie podobna się łudzić. Materje wulkaniczne nietylko że wrą, ale zajęły się już nawet ogniem i z wszelką pewnością zagraża nam bliski wybuch!
— A więc i cóż, panie Smith — zawołał marynarz — przyjrzymy się temu wybuchowi — a jak się uda, to mu damy brawo! Co do mnie myślę, że nie ma się tu czem zajmować.
— To prawda, Pencroffie — odparł Cyrus Smith — ponieważ dawny szlak lawy wciąż jeszcze otwarty i dzięki kierunkowi jego, materje z krateru dotąd zawsze spływały ku północy. A jednakże...
— A jednakże — podjął korespondent — ponieważ żadnej korzyści przynieść nam ten wybuch nie może, lepiejby więc było, ażeby nie miał miejsca.
— Kto wie? — zawołał marynarz. Może w tym wulkanie znajdować się jakaś drogocenna i pożyteczna materja, którą pobłażliwość wyrzuci — a my potrafimy zużytkować!
Cyrus Smith potrząsł głową, jak człowiek niespodziewający się niczego dobrego od fenomenu, który się tak nagle rozwinął. On nie zapatrywał się tak lekko jak Pencroff, na następstwa wybuchu. Chociaż lawy w skutek układu krateru, nie zagrażały bezpośrednio częściom zarosłym i uprawnym wyspy, ale inne zawikłania mogły się pojawić. W istocie, nie często się zdarza, że wybuchom towarzyszy trzęsienie ziemi, a wyspa takiego składu jak wyspa Lincolna, uformowana z tak różnorodnych materjałów — z jednej strony z bazaltów, z drugiej z granitów, z law na północy, z ruchomego gruntu na południu, a więc z materjałów, które nie mogły mieć gruntownej wzajemnej spójni, — kto wie, czy nie narażoną byłaby w razie trzęsienia na rozpadnięcie. Chociaż więc wylew substancyj organicznych nie stanowił zbyt znacznego niebezpieczeństwa, to za to ogólne poruszenie masy ziemi, któreby się udzieliło i wyspie — mogło pociągnąć za sobą nader groźne dla niej następstwa.
— Zdaje mi się — rzekł Ayrton, który leżał dotąd na ziemi z uchem przyłożonem do niej — zdaje mi się, że słyszę głuchy turkot, jak gdyby wozu wyładowanego sztabami żelaza.
Osadnicy nadstawili ucha z wytężoną uwagą i wnet się przekonali, że Ayrton nie uległ złudzeniu. Z turkotem wspomnianym przez niego łączyły się od chwili do chwili ryki podziemne, tworzące rodzaj „rinforzando“ i cichnęły powoli. Wszystko to sprawiało takie wrażenie, jak gdyby jakiś wicher gwałtowny przeleciał po wnętrznościach globu. Ale nic jednak podobnego do huku we właściwem tego słowa znaczeniu nie dawało się dotąd słyszeć. Wnosić więc z tego było można, że wyziewy i dymy znajdowały wolne przejście przez główny komin, i że przy znacznej obszerności klapy, żadne wysadzenie nie nastąpi, żadnego wybuchu nie trzeba się obawiać.
— Ha!... — zawołał słysząc te konkluzje Pencroff... — Wróćmy więc do roboty! Niech tam sobie góra Franklina pali fajkę, ryczy, jęczy, miota ogniem i płomieniem — wszystko to nie powód, aby nic nie robić... Nuże Ayrtonie, Nabie, Harbercie, panie Cyrus, panie Spilett — wszyscy dziś muszą przyłożyć ręki do dzieła. Dzisiaj przypada nam przypasować całe obrzeże okrętu, a przy takiej robocie tuzin ramion to nie nadto. Chcę ażeby nim miną dwa miesiące nasz nowy Bonawentura — zachowamy mu bowiem to imię, nie prawdaż? — pływał już po wodach portu Balonowego! A więc ani godziny do stracenia nie ma!
Wszyscy osadnicy, których ramion zażądał Pencroff, zeszli do warstatu i zabrali się do założenia owego obrzegu okrętu, składającego się z grubych belek tworzących opaskę każdego statku i spajających gruntownie wszystkie części jego skieletu. Ważna to i ciężka była robota, w której wszyscy mieli wziąć udział.
To też pracowali gorliwie przez cały ten dzień 3go stycznia, nie troskając się wcale wulkanem, którego zresztą nie można było spostrzedz z wybrzeża pod Granitowym Pałacem. Raz jednak czy dwa, wielkie cienie, które zasłoniły nagle słońce, opisujące swój łuk dniowy po niezmiernie czystem niebie, były wskazówką, że gęsty obłok dymu przeszedł pomiędzy kręgiem słońca a wyspą. Wiatr wiejący od morza unosił te wszystkie wyziewy na zachód. Cyrus Smith i Gedeon Spilett zauważyli wybornie te zachmurzenia się przechodnie i kilkakrotnie udzielili sobie nawzajem spostrzeżeń, odnoszących się do widocznego wzrostu zjawiska wulkanicznego — ale się robota przez to nie przerwała. Zresztą było rzeczą najwyższego interesu dla osadników, pod wszelkiemi względami dokończyć okrętu w terminie jak najkrótszym. Wobec okoliczności, jakie się mogły przedstawić, bezpieczeństwo osadników zyskałoby silniejszą rękojmię. Kto wie, czy ten okręt nie miał być pewnego dnia ich jedynem schronieniem?
Wieczorem, po wieczerzy, Cyrus Smith, Gedeon Spilett i Harbert weszli znowu na Wielką Terasę. Noc już całkiem zapadła, ciemność więc powinna była dopomódz do rozpoznania, czy do wyziewów i dymów nagromadzonych około paszczy wulkanu, łączyły się bądźto płomienie, bądźteż roztopione materje, wyrzucone przez ognistą górę.
— Krater w ogniu! — zawołał Harbert, który jako żywszy od swoich towarzyszy, pierwszy wbiegł na Terasę.
Góra Franklina, odległa o sześć mil mniej więcej, przedstawiała się w tej chwili w postaci gigantycznej pochodni, u szczytu której miotało się kilka burych płomieni. Tyle dymu, tyle sadzy i popiołów niezawodnie musiało być domięszanych do tych płomieni, że blask ich, mocno przyćmiony, nie odbijał się żywo na tle ciemności nocnych.
Ale rodzaj jakiegoś płowego światła rozścielał się nad wyspą i odcinał w mglistych zarysach części zarosłe na pierwszym planie wyspy. Olbrzymie kłęby poplątanych dymów zaciemniały wyżyny niebios, a na wskróś ich przelśniewało jeszcze gwiazd kilka.
— Postępy nader gwałtowne! — ozwał się inżynier.
— Nic w tem dziwnego — odrzekł korespondent. — Zbudzenie się wulkanu datuje się już od pewnego czasu. Przypominasz pan sobie, Cyrusie, że pierwsze wyziewy pojawiły się mniej więcej w epoce odbywanych przez nas poszukiwań w rozgałęzieniach góry Franklina, dla odkrycia schronienia kapitana Nemo. Było to, jeżeli się nie mylę, około 15go października.
— Tak jest! — odpowiedział Harbert — a odtąd minęło już dwa i pół miesiąca!
— Ognie więc podziemne wykłuwały się przez dziesięć tygodni i dziwu nie ma tedy, że obecnie rozwijają się z taką gwałtownością!
— Czy nie czujecie jakby drzenia ziemi? — zapytał Cyrus Smith.
— W istocie — odrzekł powoli korespondent — ale ztąd jeszcze do trzęsienia ziemi...
— Ja też nie twierdzę, że nam zagraża trzęsienie ziemi — odpowiedział Cyrus Smith — i niechaj nas Bóg od niego zachowa! Bynajmniej. To drzenie jest wynikiem natężenia ognia wewnętrznego. Kora ziemska jest niczem innem, jeno ścianą kotła parowego, a wiadomo wam, że ściana kotła pod naciskiem gazów drzy jak dźwięczna płyta. Takie to właśnie zjawisko mamy w tej chwili przed sobą.
— Co za wspaniałe snopy ognia! — zawołał Harbert.
W tej chwili trysnął z krateru rodzaj fajerwerku, którego blasku nawet wyziewy zmniejszyć nie zdołały. Tysiące lśniących się ułomków i ostrościętych głazów, rozpryskiwało się na wszystkie strony. Niektóre, przenosząc kopułę dymów, pękały gwałtownie, pozostawiając po sobie istną pałającą kurzawę. Wybuchowi temu towarzyszyły następujące po sobie bez przerwy wystrzały, przypominające trzask i darcie powietrza, wywołane wystrzałem całej baterji kartaczownic.
Cyrus Smith, korespondent i towarzyszący im młodzieniec, przebywszy całą godzinę na Wielkiej Terasie, zeszli napowrót na wybrzeże i powrócili do Granitowego Pałacu. Inżynier był zamyślony, zatroskany nawet do tego stopnia, że Gedeon Spilett uznał za potrzebne spytać go, czy przeczuwa jakie bliskie niebezpieczeństwo, będące pośrednim lub bezpośrednim wynikiem wybuchu.
— Tak — i nie — odpowiedział Cyrus Smith.
— Czyż jednak — podjął znowu korespondent — największem nieszczęściem, jakie by nas mogło ugodzić, nie byłoby trzęsienie ziemi, któreby przewróciło z gruntu wyspę? Otóż, tego nie zdaje mi się, ażebyśmy się obawiać potrzebowali, ponieważ wyziewy i lawy znalazły wolną drogę do wylania się na zewnątrz.
— To też — odparł Cyrus Smith — ja nie obawiam się trzęsienia, w rozumieniu jakie się nadaje zwyczajnie konwulsjom globu, wywołanym przez napad wyziewów podziemnych. Ale inne przyczyny mogą sprowadzić straszne klęski.
— Jakieżto, mój drogi Cyrusie?
— Nie potrafię na to opowiedzieć jeszcze gruntownie — muszę się przyjrzeć, muszę odwidzić górę. Nim kilka dni minie, będę już miał wyrobione w tej kwestji przekonanie.
Gedeon Spilett nie napierał i wkrótce, pomimo wystrzałów wulkanu, których natężenie rosło — a wszystkie echa wyspy je powtarzały — otóż pomimo tego wszystkiego mieszkańcy Granitowego Pałacu w śnie głębokim się pogrążyli.
Upłynęły trzy dni, 4, 5 i 6 stycznia. Praca około budowy okrętu nie ustawała — a inżynier nie wdając się w bliższe objaśnienia, napędzał całą swoją powagą do pospiechu. Góra Franklina miała w tej chwili na sobie kaptur z ciemnego obłoku, groźnej powierzchowności, i wraz z płomieniami wyrzucała rozpalone skały, z których wiele spadało napowrót w krater. Ta okoliczność wywoływała na usta Pencroffa — uparcie oceniającego ten fenomen tylko z jego stron zabawnych — następującą uwagę:
— Patrzajcie! Olbrzym bawi się kubkiem z gałką! (bilboguet) — olbrzym pokazuje sztuki.
I w istocie wyrzucone już ciała spadały napowrót w otchłań i nie zdawało się, iżby lawy, wzdęte przez nacisk wewnętrzny podniosły się już aż do otworu krateru. Wyżłobione przez lawy koryto u brzegu krateru z północo-wschodniej strony, widzialne w części, nie przeprowadzało żadnego strumienia na stok północnej góry.
Wśród tego, jakkolwiek nagliła praca około budowy okrętu, i inne jeszcze zajęcia wymagały obecności osadników na rozmaitych punktach wyspy. Przedewszystkiem trzeba było udać się do zagrody gdzie stado dzikich baranów i kóz znajdowało się w zamknięciu, aby odnowić zapas karmu dla tych zwierząt.
Stanęła tedy umowa, że Ayrton pospieszy tam nazajutrz 7 stycznia — a ponieważ on sam mógł wystarczyć robocie, oczekującej w zagrodzie, do której był zresztą nawykły; pewne zdziwienie przeszło tedy Pencroffa i innych, gdy usłyszeli jak inżynier odezwał się do Ayrtona.
— Skoro pan idziesz jutro do zagrody, będę ci towarzyszył.
— Ach! panie Cyrusie — zawołał na te słowa marynarz, nasze dni pracy policzone, a jeżeli pan sobie w ten sposób urządzisz wycieczkę — przyprawi to nas o stratę czterech rąk!
— Jutro powrócimy — odrzekł Cyrus Smith — a co do mnie potrzebuję być w zagrodzie. Pragnę rozpoznać jak się mają rzeczy z wybuchem...
— Wybuchem! wybuchem!... — zawołał Pencroff, z miną wielce niezadowoloną!.. Co mi to za ważna rzecz ten wybuch, z którego ja nic sobie nie robię!
Pomimo jednak protestacyj marynarza, wycieczka zamierzona przez inżyniera utrzymała się na dzień jutrzejszy. Harbert byłby chętnie towarzyszył Cyrusowi Smithowi, ale bał się zrobić przykrość Pencroffowi, oddalając się.
Nazajutrz o świcie, Cyrus Smith i Ayrton, na wózku zaprzężonym w oba onaggasy, skręcili drogą do zagrody i tęgim nią kłusem popędzili.
Po nad lasem przelatywały grube chmury, którym krater góry Franklina dostarczał bez przerwy materji sadzowatych. Chmury te, toczące się często w przestworzu, składały się widocznie z substancyj somorodnych. Jawnem było że nie samym tylko dymom wulkanu zawdzięczały swój ciężar i nieprzezroczystość. Pył szczątków mineralnych jak np. puzzolana w proszku i szarawe popioły, tak delikatne jak najsubtelniejsza mączka, wisiały zawieszone w pośród grubych zwojów tych chmurzysk. Popioły te mają taką trwałość, że widziano je nieraz utrzymujące się w powietrzu całemi miesiącami. Po wybuchu z r. 1783 w Islandji, przez więcej niż rok powietrze było w ten sposób przeciążone pyłami wulkanicznemi, przez które zaledwie przebić się mogły promienie słońca.
Najczęściej jednak takie materje sproszkowane opadają na dół i tu właśnie zaszło coś podobnego. Cyrus Smith i Ayrton zaledwie przybyli do zagrody, gdy rodzaj czarniawego brzegu, podobnego do lekkiego myśliwskiego prochu, spadł nagle i zmienił w mgnieniu oka powierzchowność otaczającego ich gruntu. Drzewa, łąki wszystko znikło pod pokładem mającym grubości wiele cali. Na szczęście jednak wiatr pociągał od północo-wschodu i największa część chmury poszła rozsypać się nad morzem.
— Oto czas osobliwy, panie Smith — ozwał się Ayrton.
— I rzecz ważna — odrzekł inżynier. Ta puzzolana, te pumeksy sproszkowane, słowem ta cała kurzawa mineralna, wskazuje jak głęboki zamęt odbywa się w warstwach niższych wulkanu.
— Nie możnaż jednak co na to poradzić?
— Nie — chyba zdać sobie sprawę z postępu fenomenu. Zajmij się więc Ayrtonie wszystkiem, co jest do zrobienia w zagrodzie. Ja zaś, przez ten czas, pójdę w górę aż po za źródła Czerwonego potoku i zbadam stan góry na jej stoku północnym. A potem...
— A potem... panie Smith?
— A potem odwidzimy kryptę Dakkara... Chcę widzieć... No, koniec końców — przybędę po ciebie za dwie godziny.
Po wysłuchaniu tego, Ayrton wszedł w podwórze zagrody i w oczekiwaniu na powrót inżyniera, zajął się baranami i kozami, które zdały się uczuwać pewien niepokój wobec pierwszych oznak wybuchu.
Przez ten czas zaś Cyrus Smith zapędził się aż na grzbiet wschodniej ściany, okrążył Czerwony potok, i doszedł wreszcie do miejsca gdzie towarzysze jego odkryli źródło siarczane, w czasie pierwszej ich wycieczki.
Rzeczy się od tego czasu ogromnie zmieniły. Zamiast jednej kolumny dymu, naliczył ich trzydzieści wybuchających z ziemi, jak gdyby je gwałtownie wypierał z pod spodu stempel jaki. Jawnem było, że kora ziemska podlegała w tym punkcie przerażającemu naciskowi. Atmosferę przesycał gaz siarczany, wodoród, kwas węglany wszystko to w połączeniu z wyziewami wodnemi. Cyrus Smith czuł jak drżą mu pod nogami owe tufy wulkaniczne, któremi cała przestrzeń tu była zasiana, będące niczem innem jeno popiołami, zamienionemi przez czas w twarde bryły.
Dotychczas jednak nie spostrzegł inżynier nigdzie śladu nowych law.
Dokładniej jeszcze sprawdził to, obserwując cały stok północny góry Franklina. Tumany dymu i płomieni wyrywały się z krateru; grad łuszczyn i szczątków metalicznych spadał na ziemię; ale najmniejszy wylew lawy nie odbywał się przez gardziel samą krateru, co dowodziło, że poziom materyj wulkanicznych nie doszedł dotychczas do wyższego otworu głównego komina.
— A wolałbym, żeby już tak było! — rzekł sam do siebie Cyrus Smith. Miałbym przynajmniej pewność, że lawy poszły zwykłą swoją drogą. A któż wie czy się nie przeleją przez jaką nową paszczę? Niebezpieczeństwo jednak i nie w tem jeszcze! Kapitan Nemo wybornie przeczuwał! — Nie, niebezpieczeństwo nie tutaj!
Tak mówiąc z sobą Cyrus Smith posunął się aż do olbrzymiej drogi, której przedłużenie obraniało wąską zatokę Rekina. Mógł więc obejrzeć dostatecznie z tej strony stare smugi lawy. Nie pozostawało dlań najmniejszej wątpliwości, że ostatni wybuch miał miejsce w nadzwyczaj oddalonej epoce.
Wówczas, wrócił się, nadstawiając ucha na turkoty podziemne brzmiące jakby nieprzerwany grzmot, akcentowany tylko mocnemi wystrzałami.
O dziewiątej rano był już z powrotem w zagrodzie.
Ayrton czekał na niego.
— Zwierzęta zaopatrzone już — panie Smith — rzekł, witając go.
— Bardzo dobrze, Ayrtonie.
— Zdają się być niespokojne, panie Smith.
— Nic dziwnego, instynkt u nich się odzywa, a instynkt nigdy nie myli.
— Jeżeli pan chce, ażebyśmy teraz...
— Weź ze sobą pochodnię i przyrząd do krzesania ognia, Ayrtonie — odrzekł inżynier — i ruszajmy.
Ayrton wykonał, co mu polecono. Onaggasy wyprzężone błądziły po zagrodzie. Bramę zamknięto z zewnątrz i Cyrus Smith, poprzedzając Ayrtona skręcił ku zachodowi, wąską ścieżką wiodącą ku wybrzeżu.
Obadwaj szli po ziemi wywatowanej przez sproszkowane materje, spadłe z chmury. Żaden czworonog nie pojawił się w lasach. Nawet ptaki gdzieś ponikły. Niekiedy przelotny wiatr podejmował warstwę popiołu i dwaj osadnicy, zawinięci nieprzezroczystym tumanem, nie widzieli się nawzajem. Zwykle w takim razie nie zapominali o zasłonięciu sobie chustką oczu i ust, ponieważ tuman podobny groził im oślepieniem i uduszeniem.
Cyrus Smith i Ayrton nie mogli w takich warunkach iść żywo. A nadto powietrze było ciężkie, jak gdyby tlen jego w części spłonął i stał się do oddychania nieprzydatnym. Co sto kroków musieli stawać dla pochwycenia oddechu.
Było więc już po dziesiątej, gdy inżynier i jego towarzysz dotarli do grzebienia owej niezmiernej gromady skał bazaltowych i porfirytycznych, która stanowiła wybrzeże północno-zachodnie wyspy.
Ayrton i Cyrus Smith poczęli zstępować z tego stromego wybrzeża idąc mniej więcej tąż samą niegodziwą drogą, która w pośród owej burzliwej nocy przywiodła ich do krypty Dakkara. W biały dzień schodzenie to było mniej niebezpieczne, a zresztą warstwa popiołów, okrywająca gładkość skał, pozwalała mocniejszego oparcia nodze na tych pochyłościach.
Maleńkie rozgałęzienie góry, stanowiące przedłużenie wybrzeża, na wyżynie około czterdziestu stóp, wkrótce pokazało im już kres swój. Cyrus Smith przypomniał sobie, że rozgałęzienie owo schylało się łagodnym spadkiem aż nad sam poziom morza. Jakkolwiek trwał w tej chwili odpływ, wybrzeże jednak nie było odsłonięte i fale, zbrudzone pyłem wulkanicznym uderzały bezpośrednio o skały już w morze wysunięte.
Cyrus Smith i Ayrton odszukali bez trudu wejście do krypty Dakkara i zatrzymali się pod ostatnią skałą, tworzącą rodzaj nadmorskiego progu.
— Łódź z blachy żelaznej musi tam być? — ozwał się inżynier.
— Jest panie Smith — odrzekł Ayrton, przyciągając do siebie lekki statek ukryty pod arkadą.
— Siadajmy Ayrtonie.
Dwaj osadnicy usiedli w łodzi. Lekkie zakołysanie się fal posunęło ich nieco głębiej pod sklepienie pochyłe krypty, a tam, Ayrton, skrzesawszy ognia, zapalił latarnię, potem zaś, pochwycił za wiosło, postawiwszy jeszcze pierwej latarnię na dziobie czółna, tak aby rzucała światło naprzód. Cyrus Smith ujął za ster i skierował łódź w pośród mroków krypty.
Już tu nie było Nautilusa co by olśnił ogniami swemi tę ponurą jaskinię. Może promieniowanie elektryczne, podsycane wciąż przez swoje potężne ognisko, trwało jeszcze na dnie wód; żaden jednak blask nie dobywał się z otchłani, kędy spoczął kapitan Nemo.
Światło latarni, jakkolwiek niewystarczające, pozwalało jednak inżynierowi posuwać się naprzód, przy starannem trzymaniu się prawego boku krypty. Grobowe milczenie panowało pod tem sklepieniem, przynajmniej w części jego przedniej, ponieważ wkrótce Cyrus Smith usłyszał wyraźnie powark dobywający się z wnętrzności góry.
— To wulkan — rzekł.
Za chwilę, razem z tym odgłosem i połączenia chemiczne zdradziły się żywym zapachem — i wyziewy siarczane chwyciły za gardło inżyniera i jego towarzysza.
— Oto czego się obawiał kapitan Nemo! — szepnął Cyrus Smith — i twarz mu lekko pobladła. — A jednak trzeba dojść aż do kresu.
— Dalej więc — odrzekł Ayrton, zgiąwszy się nad wiosłami, i popchnął łódź ku węzgłowiu krypty.
We dwadzieścia pięć minut po wpłynięciu do groty, łódź przybiła do ściany zamykającej ją i tam się zatrzymała.
Wówczas Cyrus Smith, wszedłszy na swoją ławę oprowadził latarnię po różnych częściach tej ściany, oddzielającej kryptę od środkowego komina wulkanu. Jakaż była grubość tej ściany? Sto stóp, czy dziesięć — na to nikt nie był odpowiedzieć zdolny. Ale odgłosy podziemne zanadto dobrze dawały się pochwycić, ażeby ściana miała być zbyt grubą?
Inżynier obejrzawszy mur w kierunku linji horyzontalnej, osadził następnie latarnię na końcu wiosła — i począł ją obwodzić na większej wysokości po bazaltowej ścianie.
Tam, przez ledwo widzialne szczeliny, przez źle połączone pryzmy dobywał się dym gryzący, zagęszczający powietrze jaskini. Pęknięcia ostrzyły ścianę, a niektóre ostrzej zarysowane dochodziły prawie do wysokości dwóch do trzech stóp po nad poziom wody w krypcie.
Cyrus Smith przebył naprzód kilka chwil w głębokiej zadumie. Potem zaś wyszeptał jeszcze te słowa:
— O tak! kapitan miał słuszność! Tu się kryje niebezpieczeństwo i niebezpieczeństwo straszliwe!
Ayrton nie rzekł nic na to — tylko na znak Cyrusa Smitha pochwycił znowu za wiosło — i w pół godziny potem on i inżynier wychodzili już z krypty Dakkara.






ROZDZIAŁ XIX.
(Opowiadanie Cyrusa Smitha o dokonanej wycieczce. — Przyspieszają roboty około budowy okrętu. — Ostatnie odwidziny w zagrodzie. — Walka ognia z wodą. — Co jeszcze pozostaje na powierzchni wyspy. — Decydują się spuścić statek na morze. — Noc z 8. na 9. Marca.)

Nazajutrz rano, 8. Stycznia, po przepędzeniu całego dnia i nocy w zagrodzie, i opatrzywszy wszystko jak należało, Cyrus Smith i Ayrton powrócili do Granitowego Pałacu.
Natychmiast po przybyciu inżynier zgromadził towarzystwo całe i oznajmił im, że wyspie Lincolna zagraża niezmierne niebezpieczeństwo, którego zakląć żadna potęga ludzka nie zdoła.
— Moi przyjaciele — dodał głosem zdradzającym gwałtowne wzruszenie — wyspa Lincolna nie należy do takich, które trwać mają tak długo, jak sama kula ziemska. Skazaną jest ona później czy prędzej na zniszczenie, którego przyczyna gnieździ się w niej samej i od którego nic jej uratować nie może.
Osadnicy popatrzyli po sobie, a potem wszyscy zwrócili oczy na inżyniera. Nie mogli go zrozumieć.
— Wytłumacz się, Cyrusie! — zawołał Gedeon Spilett.
— Zaraz się wytłumaczę, albo raczej poprzestanę tylko na powtórzeniu słów, które w ciągu owych kilku chwil rozmowy ze mną na uboczu wypowiedział kapitan Nemo.
— Kapitan Nemo! — wykrzyknęli osadnicy.
— Tak — i to była ostatnia przysługa, którą nam chciał oddać przed śmiercią.
Ostatnia przysługa! — zawołał Pencroff. — Ostatnia przysługa! Przekonacie się, że chociaż trup, nie jednę jeszcze podobną nam wyrządzi!
— Ale cóż takiego powiedział ci wtedy kapitan Nemo? — spytał korespondent.
— Dowiecie się zaraz moi przyjaciele — odrzekł Cyrus Smith. — Wyspa Lincolna nie znajduje się w tych samych warunkach, co inne na Oceanie Spokojnym. Pewien układ jej tylko właściwy, a który mi dał poznać kapitan Nemo, musi sprowadzić prędzej lub później rozsypanie się jej rusztowania podmorskiego.
— Rozsypać się ma! wyspa Lincolna! Et, cóż znowu! — zawołał Pencroff, nie mogąc się powstrzymać od wzruszenia ramionami, mimo całego respektu dla osoby Cyrusa Smitha.
— Posłuchaj mnie, Pencroffie — odparł na to inżynier. — Oto co skonstatował kapitan Nemo i co ja sam sprawdziłem podczas oględzin odbytych wczoraj w krypcie Dakkara. Krypta ta przedłuża się pod wyspą aż do wulkanu i od komina centralnego oddzieloną jest tylko ścianą, która zamyka jej węzgłowie. A ściana popstrzona jest cała pęknięciami i szczelinami, przez które przedzierają się już gazy siarczane, wyrobione we wnętrzu wulkanu.
— Cóż więc z tego — spytał Pencroff, widocznie czyniąc potężne usiłowania, aby zrozumieć, czego dowodziło gwałtowne sfałdowanie czoła.
— Otóż rozpoznałem, że owe pęknięcia zwiększają się pod naciskiem wewnętrznym, że mur bazaltowy rozstępuje się powoli i że w mniej więcej krótkim czasie przedrą się przezeń wody morza, napełniające obecnie pieczarę.
— Brawo! — zawołał Pencroff, usiłując raz jeszcze wszystko w żart obrócić. — A więc morze zagasi wulkan, i już po całym ambarasie!
— O tak, i już po wszystkiem! — odrzekł Cyrus Smith. — W dniu, gdy morze przedrze się przez ową ścianę i wpadnie przez komin środkowy aż do wnętrzności wyspy, kędy kipią materje wybuchające — w dniu tym — Pencroffie, cała wyspa Lincolna pójdzie w powietrze, jakby poszła w powietrze Sycylja, gdyby Morze Śródziemne dostało się w głąb Etny!
Osadnicy nie odrzekli ani słowa na to tak silnie twierdzące zdanie inżyniera. Pojęli naraz, jakie im niebezpieczeństwo zagrażało.
A zaznaczyć należy, że Cyrus Smith nie przesadzał w tej mierze ani troszeczkę. Wielu już ludziom przychodziło do głowy, że kto wie, czyby nie można było pogasić wulkany, które wszystkie prawie wznoszą się na wybrzeżach mórz i jeziór — przepuściwszy w ich wnętrze wody. Ale tego nie wiedzieli, że tym sposobem naraziliby większą część globu na wysadzenie w powietrze, jakoby kocioł zbytnie przeładowany parą. Woda, wpadłszy w zamkniętą przestrzeń, której temperatura wynosić może tysiące stopni, zamieniłaby się na w parę z tak nagłą energją, iż żadna powłoka oprzećby się jej nie była w stanie.
Nie podlegało tedy wątpieniu, że wyspa zagrożona rozsypaniem się przerażającem a bliskiem, ma tylko tyle jeszcze trwania, co i krypta Dakkara. Nie było to już nawet kwestją miesięcy ani tygodni, ale dni, kto wie, godzin może.
Pierwszem uczuciem osadników była głęboka boleść. Nie pomyśleli nawet o niebezpieczeństwie, które wprost im samym zagrażało, — ale o zniszczeniu tego gruntu, kędy znaleźli schronienie, — tej wyspy, którą użyźnili, tej wyspy którą ukochali, którą chcieli kiedyś tak kwitnącą uczynić! Tyle trudów poniesionych bez pożytku, tyle prac straconych!
Pencroff nie mógł powstrzymać grubej łzy, która mu się stoczyła po twarzy, bynajmniej przez niego nie ukrywanej.
Rozmowa pociągnęła się jeszcze przez czas niejaki. Okoliczności korzystne, które osadnicy mogli jeszcze wyzyskać, poddano pod dyskusję. Koniec końcem jednak, uznano, że nie ma godziny do stracenia i że budowę i urządzenie wewnętrzne okrętu popchnąć należy z cudownym prawie pośpiechem, w tem bowiem, mieściła się obecnie jedyna nadzieja ocalenia dla mieszkańców wyspy Lincolna!
Wszystkie więc podniosły się ramiona. A zresztą na cóżby się przydało odtąd żąć, zbierać, polować, zwiększać zapasy w Granitowym Pałacu? To co zawierały jeszcze skład i spiżarnia, mogło wystarczyć nad miarę prawie, do zaopatrzenia okrętu we wszystkie potrzeby, chociażby na najdłuższą podróż! Chodziło więc tylko o to jedynie, aby mieć ów okręt do rozporządzenia, przed spełnieniem się nieuniknionej katastrofy.
Zabrano się więc na nowo do pracy z gorączkowym zapałem. Około 23. Stycznia okręt był już w trzech częściach ukończony. Dotychczas nie objawiła się żadna zmiana w szczycie wulkanu. Wciąż widać było nad nim wyziewy, dymy pomięszane z płomieniami i rozpalone kamienie wypryskujące z krateru. Ale w ciągu nocy z 23. na 24., nacisk law, które doszły już do poziomu pierwszego piętra wulkanu, zerwał stożek, tworzący kapelusz krateru. Straszliwy trzask dał się słyszeć. Osadnicy myśleli z początku, że wyspa się rozsypuje. Wypadli wszyscy z Pałacu Granitowego.
Było około drugiej nad ranem.
Niebo stało w ogniu. Wyższy stożek, masa kamienia wysoka na tysiąc stóp, a ważąca miljardy funtów, strącony został na grunt wyspy, która się zatrzęsła do głębi pod tym ciosem. Na szczęście stożek ten miał kierunek pochyły ku północy, i upadł na płaszczyznę piasków i dziurkowatych kamieni, rozciągającą się pomiędzy wulkanem a morzem. Krater, na ścież otwarty w tej chwili, rzucał ku niebu tak natężone światło, że przez samo tylko zjawisko odbicia, atmosfera zdawała się rozpaloną do czerwoności. Jednocześnie zaś potok law wzbierając u nowego szczytu staczał się w długich kaskadach, jak woda przelewająca się ze zbyt pełnego naczynia i tysiąc z nich ogni pełzło po stoku wulkanu.
— Do zagrody! do zagrody! — zawołał Ayrton.
W istocie, ku zagrodzie to kierowały się lawy, w skutek utworzenia się nowego krateru, a więc i żyźnym częściom wyspy, źródłom Czerwonego potoku, lasom jakamarowym zagrażało natychmiastowe zniszczenie.
Na okrzyk Ayrtona osadnicy rzucili się ku stajence onaggasów. Zaprzężono je do wózka. Wszyscy mieli jednę tylko myśl! Biedz do zagrody i uwolnić zamknięte w niej zwierzęta.
Przed trzecią rano jeszcze przybyli do zagrody. Straszliwe ryki wskazywały dostatecznie, jaka trwoga przejmowała barany dzikie i kozy. Już bowiem potok roztopionych materji i płynnych minerałów spływał ze ściany góry na łąkę i pożerał z tej strony palisadę. Ayrton otworzył gwałtownie bramę, a wówczas zwierzęta, obłąkane trwogą, rozsypały się na wszystkie strony.
W godzinę potem kipiąca lawa napełniała zagrodę, ulatniała wodę z małego strumyka, który ją przerzynał, zapalała dom mieszkalny, nakształt pochodni i pożerała wszystko aż do ostatniego kołka z ostrokołowego ogrodzenia. Z zagrody nie pozostało ani śladu!
Osadnicy chcieli walczyć przeciw temu wtargnięciu żywiołu, próbowali opierać się, ale było to rzeczą bezużyteczną i szaloną, człowiek bowiem bezsilny wobec podobnych wielkich kataklizmów.
Za nadejściem dnia 24. Czerwca, Cyrus Smith i towarzysze, przed powrotem jeszcze do Granitowego Pałacu, chcieli rozpoznać ściśle kierunek, którym się miał polać ten potop law. Ogólna pochyłość gruntu spływała od góry Franklina ku wschodniemu wybrzeżu — i należało się obawiać, ażeby pomimo gęstwy lasów jakamarowych, potop nie rozciągnął się aż do Wielkiej Terasy.
— Jezioro nas zasłoni — ozwał się Gedeon Spilett.
— I ja się tego spodziewam — odrzekł Cyrus Smith za całą odpowiedź.
Osadnicy chcieli się posunąć aż do płaszczyzny, na którą runął stożek wyspy góry Franklina, ale lawy już tamowały im drogę. Spływały one z jednej strony doliną Czerwonego potoku, z drugiej strony doliną potoku katarakty, zamieniając przy przejściu w parę te wody.
Nie było najmniejszej możności przedostać się przez ten potok — przeciwnie trzeba było z konieczności cofnąć się przed nim. Wulkan, z utraconym szczytem, był w tej chwili nie do poznania. Rodzaj płaskiej stolnicy stanowił obecnie jego szczyt, zastępując dawny krater. Dwie zapadliny, utworzone na krańcach jego południowym i wschodnim, wylewały bez przerwy lawę, tworząc tym sposobem dwa oddzielne prądy. Po nad nowym kraterem, chmura dymu i popiołów mięszała się z wyziewami powietrza nagromadzonemi nad wyspą. Potężne uderzenia piorunu rozgrzmiewały i spływały się z głuchym pomrukiem góry. Z paszczy wulkanu wylatywały rozpalone skaliska, a wzniosłszy się na więcej niż tysiąc stóp, pękały w chmurach, rozpryskując się jak strzał kartaczowy. Niebo odpowiadało błyskawicami wulkanicznemu wybuchowi.
Około siódmej rano, pozycja osadników stała się niepodobną do zniesienia. To też cofnęli się na kraj lasu jakamarowego. Nie tylko pociski poczęły sypać się w koło nich, ale i lawy, przelewając się z koryta Czerwonego potoku, groziły im odcięciem drogi do zagrody. Pierwsze szeregi drzew zajęły się płomieniem, a sok ich, nagle zamieniony w parę, rozsadzał je jak pukawki — podczas gdy inne znowu mniej wilgotne pozostawały nienaruszone w pośrodku powodzi ognistej.
Wreszcie osadnicy ruszyli znów drogą od zagrody. Szli powoli, cofając się niejako. Tymczasem w skutek pochyłości naturalnej gruntu, potok law gwałtownie spadał ku zachodowi i zaledwo spodnie warstwy cokolwieczek stwardniały, już nowe kipiące fale natychmiast pokrywały poprzednie.
Główny jednakże prąd od doliny Czerwonego potoku stawał się przedewszystkiem i z każdą chwilą groźniejszym. Cała ta część lasu stała w ogniu i olbrzymie kłęby dymu unosiły się nad drzewami, których pnie podgryzała lawa.
Osadnicy zatrzymali się w pobliżu jeziora, o pół mili od ujścia Czerwonego potoku. Tutaj się miała rozstrzygnąć dla nich kwestja śmierci lub życia.
Cyrus Smith zwykły do stawiania przed sobą jasno sytuacji ważnych, a przytem wiedząc, że mówi do ludzi zdolnych usłyszeć prawdę, bez względu jaka będzie, ozwał się w te słowa:
— Albo jezioro powstrzyma prąd lawy — a wówczas jedna część wyspy ocaloną zostanie od zupełnego zniszczenia, albo ten potok law zaleje lasy Zachodniej Ręki i ani jednej rośliny nie zostanie na całej powierzchni ziemi. Wówczas jedyną naszą perspektywą na tych ogołoconych skałach będzie śmierć, na którą wysadzenie wyspy w powietrze zbyt długo czekać nam nieda!
— A więc — zawołał Pencroff, zakładając ręce na krzyż i uderzając nogą w ziemię — nie ma co już robić około okrętu, nieprawdaż?
— Pencroffie — odrzekł Cyrus Smith — należy spełnić obowiązek aż do końca!
W tej chwili rzeka law, przebiwszy sobie przejście wśród tych pięknych drzew, które pożarła — doszła aż do granicy jeziora. Tu znajdowało się małe wzniesienie gruntu, które gdyby było troszkę tylko wyższe, kto wie, czyby nie wystarczyło do powstrzymania lawy.
— Do dzieła! — zawołał Cyrus Smith.
W mgnieniu oka wszyscy pojęli myśl inżyniera. Należało postawić tamę niejako temu potokowi i tym sposobem zmusić go do wlania się w jezioro.
Osadnicy rzucili się do warstatu. Wynieśli ztamtąd rydle, motyki, topory i za pomocą nasypów, oraz drzew ściętych, potrafili w kilka godzin wznieść tamę wysoką na stóp trzy, a na kilkaset kroków długą. Gdy skończyli, zdawało im się, że ledwo kilka minut pracowali!
A czas był skończyć! Materje płynne, jednocześnie prawie z chwilą ukończenia grobli, doszły do niższej części owego wzniesienia gruntu. Rzeka law wzdęła się jak prawdziwa rzeka w czasie największego przyboru, usiłująca wylać i zagroziła przesadzeniem jedynej przeszkody, nie dozwalającej jej wtargnąć i zająć całych lasów Zachodniej Ręki. Ale tama wystarczyła do powstrzymania ognistych nurtów i po kilku chwilach straszliwego zaiste wahania, cały potok stoczył się w jezioro kataraktą na dwadzieścia stóp wysoką.
Cóż to za widowisko było ta walka ognia z wodą. Jakież pióro zdołałoby opisać scenę tak pełną cudownej zgrozy — i jakiż pędzel ją oddać? Woda syczała ulatniając się przy zetknięciu z kipiącą lawą. Wyziewy, wznoszące się w powietrze, wirowały na niezmierzonej wyżynie, jak gdyby klapy ogromnego parowego kotła stanęły gdzieś nagle otworem. Jakkolwiek jednak znaczną była masa wody zawartej w jeziorze, musiała w końcu być pochłoniętą, ponieważ nie odnawiała się, gdy tymczasem potok law, zasilający się w niewyczerpanem źródle, toczył wciąż nowe fale roztopionych materyj.
Pierwsze lawy, które spadły w jezioro, zastygły natychmiast i skupiły się w wodzie, wystając jednak z niej. Po ich powierzchni przesunęły się nowe strumienie, które także skamieniały z kolei, ale już więcej posunęły się ku środkowi. Tym sposobem wytwarzała się powoli ławica, zagrażająca wypełnieniem jeziora, które nie mogło wylać, bo nadmiar jego wody wciąż uchodził w postaci wyziewów. Syki, szypienia i pryskania, rozdzierały powietrze ogłuszającym hałasem, a na ług zamienione i porwane wichrem wody, znowu w postaci deszczu spadały na morze. Ławica stężałych minerałów przedłużała się, prawdziwe bryły law gromadziły się jedne na drugich. Tam, gdzie rozciągały się niegdyś spokojne wody, obecnie widać było kupę dymiących skalisk, jak gdyby je ziemia w konwulsjach na wierzch wyrzuciła. Trzeba wystawić sobie owe wody wzburzone huraganem, a potem nagle stężone mrozem dwudziestostopniowym, ażeby mieć pojęcie, jak wyglądało jezioro w trzy godziny po wtargnięciu weń nieodpartego potoku.
Na ten raz woda miała uledz ogniowi.
Ta tylko okoliczność szczęśliwą była jeszcze dla osadników, że wylew lawy skierował się ku jeziorowi Granta. Zapewniało im to kilka dni bezpieczeństwa. Wielka Terasa, Pałac Granitowy i warstat na chwilę były zamknięte. Otóż tych kilku dni względnie swobodnych należało użyć na dokończenie budowy okrętu, obetkanie go i wylanie troskliwe smołą. Następnie spuścić go już można było na morze i szukać na nim schronienia, odkładając założenie masztów i ożaglowanie go na chwilę, gdy już spocznie w swoim żywiole. Przy obawie wysadzenia w powietrze, zagrażającego zniszczeniem całej wyspy, niepodobna już było pozostać na lądzie. Schronienie w Granitowym Pałacu, tak bezpieczne do tej pory, obecnie mogło lada chwila zwalić na mieszkańców granitowe mury swoje!
Przez sześć następnych dni, od 25. do 30. Stycznia, osadnicy pracowali nad okrętem o tyle, o ile to było w ludzkiej mocy. Spoczywali zaledwie kilka godzin, a blask płomieni wybuchających z krateru pozwalał im pozostawać przy robocie dniem i nocą. Wylew wulkaniczny trwał ciągle, chociaż z mniejszą obfitością. Szczęściem było to zmniejszenie wylewu, bo jezioro Granta przepełniło się już całkiem prawie i gdyby nowe lawy spłynęły na powierzchnię dawnych, musiałyby były przelać się na Wielką Terasę, a ztąd na wybrzeże.
Jeżeli jednak z tej strony wyspa była osłoniętą w części, nie tak dobrze się rzecz miała z jej wschodnią stroną.
Tam bowiem w istocie, drugi strumień law, toczący się doliną potoku katarakty, doliną szeroką i z brzegami niskimi po obu stronach potoku, nie znalazł żadnej przeszkody. Gorejący płyn potoczył się więc przez lasy Zachodniej Ręki. W tej porze roku, gdy żywice wysuszył skwar mocny, ogień objął w mgnieniu oka cały las i to w ten sposób, iż drzewa jednocześnie płonęły przy osadzie pnia i u najwyższych gałęzi, których powikłanie sprzyjało jeszcze rozszerzaniu się klęski. Owszem nawet zdawało się, że płomień u szczytu drzew rozprzestrzeniał się żywiej, aniżeli prąd law u ich podnóża.
I stało się wówczas, że zwierzęta opętane trwogą, dzikie i inne: jaguary, dziki, kabyjasy, opatrzone futrem czy pierzem, szukały schronienia w stronie Dziękczynnej i błota Tadornów, po za drogą wiodącą do Portu Balonowego. Ale osadnicy zbytnie byli zajęci swoją pracą, aby zwrócić uwagę nawet na najstraszliwsze zwierzęta. Zresztą oni sami opuścili Pałac Granitowy, nie chcieli nawet szukać ochrony w „Dymnikach,“ woląc obozować pod namiotem, w pobliżu ujścia Dziękczynnej.
Co dzień Cyrus Smith i Gedeon Spilett wchodzili na Wielką Terasę. Niekiedy towarzyszył im Harbert, nigdy zaś Pencroff, mający wstręt do widzenia wyspy pod nową postacią, przedstawiającą obraz tak straszliwego zniszczenia.
A było to w istocie rozpaczliwe widowisko. Cała część lesista wyspy znajdowała się obecnie w stanie zupełnego ogołocenia. Jedyny klomb zielonych drzew wznosił się jeszcze na krańcu półwyspu Wężowego. Tu i owdzie wykrzywiało się kilka zczerniałych i odartych z liści gałęzi. Miejsce, zajmowane niegdyś przez lasy, miało pozór jeszcze większego pustkowia, niż błota Tadornów. Tutaj lawy rozgościły się w zupełności. Gdzie niegdyś pyszniła się godna podziwienia zieloność, tam obecnie widać było tylko dzikie nagromadzenie brył wulkanicznych. Doliny potoku Katarakty i Dziękczynnej nie niosły już ani kropelki wody do morza, i osadnicy nie mieliby czem zaspokoić pragnienia, gdyby jezioro Granta wyschło było do szczętu. Na szczęście jednak kraniec jego południowy oszczędzonym został i utworzył rodzaj stawu, w którym się pomieściła reszta wody zdatnej do picia na wyspie. Ku północnemu zachodowi zarysowywały się ostro i szorstko kontury ścian wulkanu, tworząc jakoby szpon olbrzymi, zatopiony w powierzchnię ziemi. Jakież bolesne widowisko, co za przerażający obraz i ileż przedmiotów do żalu dla osadników, którzy z żyźnej siedziby, pokrytej lasami, zroszonej wodą, bogatej zbiorami, naraz znaleźli się przeniesionymi na ogołoconą skałę, kędy bez zapasów swoich, nie mieliby byli czem się nawet pożywić!
— Ależ to serce pęka! — ozwał się pewnego dnia Gedeon Spilett.
— O tak, Spilecie — odrzekł inżynier. — Oby tylko niebo dozwoliło nam czasu na skończenie okrętu, jedynego dziś naszego schronienia!
— Czy nie uważasz Cyrusie, że wulkan zdaje się uspokajać. Miota jeszcze lawy, ale mniej już obficie, jeżeli się nie mylę!
— Wszystko to jedno — odrzekł Cyrus Smith. — Ogień wciąż jednak pała we wnętrznościach góry, a może, kto wie, czy nie wpadnie w głąb jej lada chwila. Znajdujemy się w położeniu podróżnych, na okręcie pożeranym przez pożar, którego ugasić nie są w stanie i wiedzą, że prędzej czy później, dojdzie do składów prochu! Chodź, chodź, Spilecie, nie traćmy ani chwili!
Przez ośm dni jeszcze, to jest do 7. lutego, lawy nie przestawały się wylewać, utrzymując się jednakże we wskazanych powyżej granicach. Cyrus Smith obawiał się nadewszystko, ażeby płynne materje nie przelały się na wybrzeże, w takim razie bowiem warstatu budowy niepodobna byłoby uratować. Około tej epoki również osadnicy poczuli w rusztowaniu wyspy jakieś kołysania się i drżenia, które ich w najwyższym stopniu zaniepokoiły.
Nadszedł 20. lutego. Miesiąca trzeba było najmniej, ażeby okręt mógł być spuszczonym na morze. Czyż wyspa do tej pory wytrzyma? Zamiarem Pencroffa i Cyrusa Smitha było przystąpić do spuszczenia statku na morze, jak tylko pudło jego stanie się dostatecznie nieprzepuszczającem wody. Pokład, urządzenie wewnętrzne i ożaglowanie można było zostawić na później, najbardziej zaś palącą rzeczą było znaleźć co prędzej pewne schronienie na zewnątrz wyspy. Może nawet było stosowną rzeczą odprowadzić okręt aż do portu Balonowego, to znaczy o ile można najdalej od ogniska wybuchu, przy ujściu bowiem Dziękczynnej, pomiędzy wysepką a murem granitowym mógł być narażonym na zgruchotanie, w razie wstrząśnienia wyspy w podstawach. Wszystkie więc wysiłki osadników skoncentrowały się obecnie na dokończeniu pudła okrętu.
Tak doszli osadnicy do 3. marca i już mogli obliczyć, że spuszczenie okrętu nastąpi za jakie 12 dni.
Nadzieja więc powróciła do serc ich, nawiedzonych tyloma próbami w ciągu tego czwartego roku pobytu na wyspie Lincolna! Nawet Pencroff zdał się wychodzić nieco z ponurego milczenia, w jakie go pogrążyły ruina i zniszczenie ich siedliska. W danej chwili, co prawda, zajmował go tylko ten okręt, skupiający w sobie wszystkie ich nadzieje.
— Dokończymy go — mawiał do inżyniera — dokończymy panie Cyrusie, a czas już na to, bo dni mijają i wkrótce będziemy mieli już porównanie dnia z nocą. No!... jeżeli będzie potrzeba, to się zrobi przystanek przez całą zimę na wyspie Tabor! Ale wyspa Tabor po wyspie Lincolna!... Ach, dolaż moja! Czym mógł kiedy pomyśleć, że się czegoś podobnego doczekam!
— Spieszmy się! — odpowiadał mu zawsze na to i niezmiennie inżynier.
I robota paliła im się w rękach.
— Mój panie — zapytał Nab w kilka dni później — czy sądzisz, że gdyby kapitan Nemo żył jeszcze, zdarzyłoby się to wszystko?
— Niewątpliwie, Nabie — odrzekł inżynier.
— A ja, ja nie sądzę! — szepnął Pencroff do ucha Nabowi.
— Ani ja! — odrzekł najpoważniej Nab.
W pierwszym tygodniu marca góra Franklina poczęła być znowu groźną. Tysiące nici szklanych, powstałych z płynnych law, spadło jak ulewa na ziemię. Krater przepełnił się znowu materjami wrzącemi, które się polały po wszystkich stokach wulkanu. Potok ten spłynął po powierzchni stwardniałych tufów i dokonał zniszczenia chudych skieletów drzew, które się oparły pierwszemu wylewowi. Prąd rwący tym razem w kierunku południowo-zachodnim po wybrzeżu jeziora Granta przeszedł po za potok Glicerynowy i wtargnął na Wielką Terasę. Ostatni ten cios, zadany dziełu osadników, był straszliwy. Z młyna, budynków dla drobiu, ze stajen nic nie pozostało. Ptactwo spłoszone rozpierzchło się we wszystkich kierunkach. Top i Jow dawali oznaki największego przerażenia, instynkt ich ostrzegał o zbliżaniu się katastrofy. Znaczna ilość zwierząt na wyspie zginęła podczas pierwszego wylewu. Te, które go przeżyły, nie znalazły innego schronienia nad błota Tadornów, z wyjątkiem kilku, którym Wielka Terasa udzieliła schronienia. Ale i ten ostatni zakątek zamknął się dla nich nareszcie, i rzeka law, staczając się z grzbietu muru granitowego, poczęła strącać na wybrzeża swoje ogniste katarakty. Szczytna groza tego widowiska opisać się nie da. W nocy zdawało się, ze to Niagara roztopionego metalu, z wyziewami płonącemi u góry a kipiącemi masami u dołu!
Osadników przyparło w ostatniem ich schronieniu, chociaż więc wyższe składy pudła okrętu nie były jeszcze dobrze obetkane i zalane smołą postanowili spuścić je na morze!
Pencroff i Ayrton przystąpili tedy do odpowiednich przygotowań, a sama operacja miała nastąpić nazajutrz rano, 9. marca.
Ale w ciągu tej nocy z 8. na 9. marca, olbrzymi słup wyziewów, wydobywszy się z krateru, wzniósł się wśród przerażających wystrzałów więcej niż na trzy tysiące stóp w górę. Ściana pieczary Dakkara widocznie musiała ustąpić pod naciskiem gazów i morze wpadłszy przez komin główny w przepaść wyziewającą płomień, zamieniło się nagle w parę! Wybuch, który zapewne słychać było na setki mil wokoło, wstrząsnął warstwami powietrza. Kawały gór runęły w Ocean Spokojny i w kilka chwil fale morskie pokryły miejsce, gdzie niegdyś znajdowała się wyspa Lincolna!






ROZDZIAŁ XX.
(Osamotniona skała na Oceanie Spokojnym. — Ostatnie schronienie osadników wyspy Lincolna. — Śmierć w perspektywie. — Niespodziewany ratunek. — Dla czego i jakim sposobem przybywa? — Ostatnie dobrodziejstwo. — Wyspa na lądzie. — Grób kapitana Nemo.)

Skała osamotniona, długa na stóp trzydzieści a na piętnaście szeroka, wystająca z wody ledwo na dziesięć — oto jedyny punkt stały którego nie pokryły fale oceanu.
Tyle tylko pozostało z masy Granitowego Pałacu.
Mur runął, potem rozsypał się, a kilka skał większych skupiło się i utworzyło ten wystający punkt. Naokoło wszystko znikło w przepaści; stożek wyższy góry Franklina rozdarty wybuchem, szczęki lawowe zatoki Rekina, Wielka Terasa, wysepka Ocalenia, granity portu Balonowego, bazalty krypty Dakkara, długi półwysep Wężowy, chociaż tak oddalony od ogniska wybuchowego! Z wyspy Lincolna pozostała tylko ta skała wąska, obecne schronienie sześciu osadników i Topa.
Zwierzęta poginęły równie w katastrofie, tak ptaki jak i inni reprezentanci fauny na wyspie, wszystko zostało zgruchotane lub potopione, a i sam nawet Jow nieszczęśliwy znalazł zgon w jakiejś rozpadlinie.
Że Cyrus Smith, Gedeon Spilett, Harbert, Pencroff, Nab i Ayrton przeżyli nocną katastrofę, przypisać należy tej okoliczności, iż zebrani właśnie w tej chwili wszyscy pod namiotem, zrzuceni zostali w morze, gdy szczątki wyspy ze wszech stron sypały się ulewą.
Wypłynąwszy na powierzchnię ujrzeli niedalej jak o pół węzła tylko tę gromadę skał, na której, zbliżywszy się, wylądowali.
I na tej to nagiej skale żyli już od dziewięciu dni! Trochę zapasów żywności dobytych przed katastrofą ze składu w Pałacu Granitowym, trochę wody słodkiej która się po deszczu zebrała w wydrążeniu skały — oto było całe tych nieszczęśliwców mienie. Ostatnia ich nadzieja — okręt — poszedł w druzgi. Nie posiadali żadnego środka opuszczenia skały, na której się znajdowali. Nie mieli oni ani sposobu do wydobycia go. Przeznaczeniem ich było zginąć.
Tego dnia, 18. marca, pozostawało im ledwie konserw mięsnych na dwa dni, jakkolwiek poprzestawali tylko na zaspokojeniu najgwałtowniejszego głodu. Cała ich wiedza, cała inteligencja bezsilną była w tem położeniu. Los ich zależał jedynie od woli Boga.
Cyrus Smith okazywał zupełny spokój. Gedeon Spilett, bardziej nerwowy i Pencroff miotany gwałtownym a głuchym gniewem, biegali tam i napowrót po skale. Harbert nie opuszczał inżyniera i spoglądał nań, jakby żądając pomocy, której ten dać nie był w stanie. Nab i Arton zrezygnowali się już na swój los.
— O! nędzo! o nieszczęście!... — powtarzał po wielekroć Pencroff. — Gdybyśmy mieli choć łupinę z orzecha do przeprawienia się na wyspę Tabor! Ale nie, nie!
— Kapitan Nemo szczęśliwy że umarł! — ozwał się pewnego razu Nab.
Przez pięć dni następnych Cyrus Smith i nieszczęśliwi jego towarzysze żyli z największą oszczędnością, jedząc tylko tyle, aby nie umrzeć z głodu. Wycieńczenie ich dochodziło ostatnich granic, Harbert i Nab poczęli zdradzać pierwsze oznaki gorączki.
W takiem położeniu pozostawała im choćby iskierka nadziei? Nie! Jakaż przedstawiała się dla nich jedyna możność ratunku? Że okręt jaki przejdzie w pobliżu ich skały. Ale wiedzieli dobrze z doświadczenia, że okręty nie nawidzały nigdy tej części Oceanu Spokojnego. Mogliż liczyć na to, żeby przez zbieg okoliczności prawdziwie opatrznościowy yacht szkocki pojawił się właśnie w tej porze w celu zabrania Ayrtona z wyspy Tabor? Nie było w tem najmniejszego prawdopodobieństwa, a zresztą przypuściwszy nawet, żeby przybył, to ponieważ osadnicy nie mogli złożyć na wyspie Tabor zapisku, wskazującego zmianę zaszłą w położeniu Ayrtona, komendant yachtu po daremnem przeszukaniu wysepki popłynął by znowu na morze i skierował się ku okolicom pod niższą szerokością położonym. A więc nie! nie mogli mieć już najmniejszej nadziei ratunku, i śmierć przerażająca, śmierć z pragnienia i głodu oczekiwała ich tylko na tej skale. I już leżeli rozciągnięci na tej skale, bez sił, bez świadomości, co się w około nich dzieje. Tylko Ayrton, w potężnym wysiłku, unosił jeszcze głowę i rzucał zrozpaczonem okiem na to samotne, puste morze.
I oto, rano 24 marca, ręce Ayrtona wyciągnęły się w przestrzeń, podniósł się, najprzód na klęczkach, potem stanął i ręką zdawał się robić jakieś znaki...
Okręt zjawił się na widnokręgu wyspy. I okręt ten widocznie przebiegał morze nie bez planu. Gromada skał była mu celem, do którego dążył w prostej linji, dodając pary — i nasi nieszczęśliwi byliby go już od wielu godzin spostrzedz mogli, gdyby byli mieli dosyć sił do obserwowania widnokręgu.
Duncan — szepnął Ayrton i padł na dawne miejsce swoje bez ruchu.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Skoro Cyrus Smith i towarzysze jego powrócili do przytomności, dzięki staraniom, któremi ich obsypano, ujrzeli się w komnacie parowca, nie mogąc pojąć jednak, jakim sposobem uszli śmierci.
Jedno słowo Ayrtona wystarczyło do objaśnienia im wszystkiego.
Duncan — szepnął.
Duncan — powtórzył Cyrus Smith.
I podnosząc dłonie ku niebu, zawołał:
— Ach! Wszechmogący Boże — a więc wolą twoją było nas uratować!
Byłto w samej rzeczy Duncan, yacht lorda Glenarvana, w danej chwili zostający pod wodzą Roberta, syna kapitana Granta, którego wysłano na wyspę Tabor, aby zabrał z niej Ayrtona i zwrócił mu ojczyznę po dwunastu latach pokuty!...
Osadnicy byli uratowani — i już na drodze do powrotu!
— Kapitanie Robercie — zapytał Cyrus Smith — któż to mógł podać ci myśl zwrócenia się o sto mil na północny wschód, po opuszczeniu wyspy Tabor, kędyś nie znalazł Ayrtona.
— Panie Smith — odrzekł Robert Grant — spieszyłem nietylko po Ayrtona ale po pana i po twoich towarzyszy!
— Po moich towarzyszy i po mnie?
— Niewątpliwie! Na wyspę Lincolna!
— Na wyspę Lincolna! — zawołali jednogłośnie Gedeon Spilett, Harbert, Nab i Pencroff w najwyższym stopniu zadziwieni.
— Zkądże pan znałeś wyspę Lincolna, kiedy jej nie ma na żadnej mapie?
— Dowiedziałem się o niej z zapisku, któryście pozostawili na wyspie Tabor — odrzekł Robert Grant.
— My — zapisek? — zawołał Gedeon Spilett.
— Bezwątpienia — oto ten właśnie — odpowiedział Robert Grant, podając im dokument, na którym była wskazana długość i szerokość położenia wyspy Lincolna „obecnego siedliska Ayrtona i pięciu amerykańskich osadników“.
— To kapitan Nemo!... — zawołał Cyrus Smith przeczytawszy dokument i poznawszy na nim tąż samą rękę, którą był napisany bilet znaleziony w zagrodzie!
— Ach! — zawołał Pencroff — więc to on używał naszego Bonawentury, on, który się odważył tam puścić aż na wyspę Tabor!...
— Dla złożenia tam tego zapisku! — dokończył Harbert.
— A więc miałem wszelką słuszność, mówiąc, że nawet z po za grobu, kapitan odda nam jeszcze ostatnią przysługę! — zawołał marynarz.
— Przyjaciele — ozwał się Cyrus Smith głęboko wzruszonym głosem — niechaj Bóg najwyższego miłosierdzia przyjmie duszę kapitana Nemo, naszego zbawcy!
Osadnicy odkryli głowy przy tych ostatnich słowach Cyrusa Smitha i w cichym szepcie powtórzyli imię kapitana.
W tej chwili Ayrton, zbliżywszy się do inżyniera, zapytał naturalnym tonem.
— Gdzie schować ten kufereczek?
Był to kufereczek z klejnotami, ocalony przez Ayrtona z narażeniem życia w chwili zapadnięcia się wyspy — skarb, który wszyscy mieli za stracony, a który Ayrton wiernie doręczał w tej chwili inżynierowi.
— Ayrtonie! Ayrtonie! — ozwał się doń Cyrus Smith z głębokiem wzruszeniem.
A potem zwróciwszy się do Roberta Granta.
— Panie — dodał — na miejscu winowajcy, odnajdujesz dzisiaj człowieka, którego pokuta odrodziła w uczciwości — tak, że dumny jestem, podając mu rękę.
Następnie wtajemniczono Roberta Granta w zadziwiające dzieje kapitana Nemo i osadników na wyspie Lincolna. Czego wysłuchawszy, i zanotowawszy pozycję owej skały, której od tej pory należało się miejsce na karcie Oceanu Spokojnego, Robert Grant rozkazał powiększyć siłę pary.
W piętnaście dni potem, osadnicy wylądowali w Ameryce i odnaleźli ojczyznę swoją uspokojoną po owej straszliwej wojnie, która się skończyła tryumfem sprawiedliwości i prawa.
Z bogactw zawartych w kufereczku, przekazanym w spadku przez kapitana Nemo osadnikom wyspy Lincolna, największa część użytą została na zakupno obszernej majętności w Stanie Jowa. Jedyną tylko perłę, najpiękniejszą, wyłączono z tego skarbu i przesłano lady Glenarvan, w imieniu sześciu powróconych ojczyźnie przez „Duncana“.
Tu w tej majętności, osadnicy powołali do pracy, to znaczy do majątku i szczęścia tych wszystkich, którym zamierzali ofiarować gościnność na wyspie Lincolna. Tu założona została obszerna osada, której nadano imię wyspy zapadłej w głąb Oceanu Spokojnego.
Znajdowała się tu rzeka, której nadano imię Dziękczynnej, góra, która przybrała nazwę Franklina, jeziorko ochrzczono jeziorem Granta, lasy nazwano lasami Zachodniej Ręki. Była to jak gdyby wyspa na stałym lądzie.
Tutaj pod inteligentną ręką inżyniera i jego towarzyszy wszystko się sporzyło. Ani jeden z dawniejszych osadników wyspy Lincolna nie usunął się, wszyscy bowiem przysięgli żyć zawsze razem. — Nab zawsze w pobliżu swego pana, Ayrton gotów do poświęcenia przy każdej sposobności — Pencroff jeszcze zaciętszy dzisiaj rolnik, niż kiedyś marynarz — Harbert, który ukończył studja swoje pod kierunkiem Cyrusa Smitha — i Gedeon Spilett, założyciel New Lincoln Herald’a, najlepiej poinformowanego na całym świecie dziennika.
Tutaj Cyrus Smith i jego towarzysze otrzymali kilkakrotnie odwidziny lorda i lady Glenarvan, kapitana Johna Mangles i jego żony, siostry Roberta Granta, a także samego Granta, majora Mac Nabbsa — tych wszystkich, którzy byli wmięszani w jakikolwiek bądź sposób w podwójną historię kapitana Granta i kapitana Nemo.
Tu nakoniec, żyli wszyscy szczęśliwie, połączeni obecnie, tak silnie jak niegdyś; ale nigdy nie mogli zapomnieć owej wyspy, na którą przybyli ubodzy i nadzy, tej wyspy, co przez cztery lata zaspakajała wszystkie ich potrzeby, a z której pozostał tylko kawał granitu bity przez wały spokojnego Oceanu — będący grobowcem człowieka, którego zwano niegdyś kapitanem Nemo!


KONIEC
trzeciej i ostatniej części „Wyspy Tajemniczej“.


Przypisy

  1. Historja kapitana Nemo była w istocie ogłoszoną pod tytułem: „Dwadzieścia tysięcy mil pod morzem.“ Tutaj także należy powtórzyć ostrzeżenie, już raz umieszczone przy okoliczności przygód Ayrtona, co do niezgodności niektórych dat. Czytelnicy zechcą łaskawie zajrzeć do powyższego przypisku. (Przyp. autora.)
  2. Mowa tu o powstaniu Kandjotów, któremu istotnie w powyższych warunkach kapitan Nemo pomagał.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Verne.