— Daruj mi pan...
— Cóż to jest? czy odebrałeś jaką nieprzyjemną nowinę?... — rzekł z zajęciem pan Hardy.
— Tak... bardzo smutną... — odrzekł ksiądz Gabrjel zmartwiony.
Potem dodał sam do siebie mówiąc:
— Więc na to... wezwano mnie do Paryża... mój Boże nie raczono nawet zapytać mnie, ani pozwolono tłómaczyć się, i wydano przeciwko mnie wyrok, nie dozwotiwszy mi usprawiedliwić się.
Po chwilowam milczeniu, rzekł, westchnąwszy z zupełnem poddaniem się woli Boskiej:
— Mniejsza o to... powinienem być posłusznym... będę posłusznym... jak mi nakazują moje śluby.
Pan Hardy, patrząc na młodego księdza z niespokojną ciekawością i zdziwieniem, rzekł z mocnem uczuciem:
— Opuszczasz mnie? Gabrjelu... znowu mnie samego zostawisz?
— Tak mi koniecznie wypada. Chciałbym najprzód dowuedzieć się, jakim sposobem ten list do mnie się tu dostał... potem muszę być natychmiast posłusznym odebranemu rozkazowi... Mój brat, dobry Agrykola, przyjdzie tu niebawem po twoje rozkazy; on mi powie o twojem postanowieniu i wskaże mieszkanie, w którem znowu będę mógł widzieć się z tobą, i zobaczymy się, kiedy zechcesz.
Pan Hardy nie śmiał już więcej nalegać, aby mu ksiądz Gabrjel odkrył przyczynę swego zmartwienia, i odpowiedział mu:
— Pytasz mię, kiedy się znowu zobaczymy? wszakże jutro, bo ja dziś zaraz ten dom opuszczę.
— A więc do jutra, mój kochany bracie — rzekł Gabrjel, ściskając rękę pana Hardy.
— Do widzenia... do jutra, drogi mój zbawco! O nie zaniedbaj tylko przyjść, bo ja bardzo jeszcze potrzebować będę twej dobroczynnej pomocy, gdy mi przyjdzie stawiać
Uwaga |
---|
Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/1151
Przejdź do nawigacji
Przejdź do wyszukiwania
Ta strona nie została skorygowana