Uwaga
Serwis Wedateka jest portalem tematycznym prowadzonym przez Grupę Wedamedia. Aby zostać wedapedystą, czyli Użytkownikiem z prawem do tworzenia i edycji artykułów, wystarczy zarejestrować się na tej witrynie poprzez złożenie wniosku o utworzenie konta, co można zrobić tutaj. Liczymy na Waszą pomoc oraz wsparcie merytoryczne przy rozwoju także naszych innych serwisów tematycznych.

Strona:My, dzieci sieci - wokół manifestu.pdf/54

Z Wedateka, archiwa
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania
Ta strona nie została skorygowana


Tu jest zabawa, tu jest rozmowa (międzypokoleniowa), tu jest dobry tekst, tu jest radość życia. Spotkanie umożliwił nam internetowy portal społecznościowy: fb[1]. Wielka rzecz.
Utrata przeżywania odświętności obcowania człowieka z człowiekiem, a także obcowania z dziełem wielkiej rangi, jest krokiem wstecz. Pogrąża nas w szarości, zanikają nam uczucia, a kontakt z dziełem nabiera jedynego znaczenia: brzęczenia przy uchu. Coś tam sobie brzęczy. Jakaś muzyczka, jakiś wierszyk. Po co się wsłuchiwać? Nadprodukcja muzyczki i wierszyków, natłok informacji, nieumiejętność wsłuchania się, zatrzymania kadru. Mamy taką degenerację.
Młodzi, którzy przybyli do mego Naraju za sprawą fb, nie identyfikują się ani z pokoleniem JPII, ani z pokoleniem dresiarzy, ani z pokoleniem porno, ani z „dziećmi sieci” w sensie nomenklaturowym (my i wy). Wymieniam jedną po drugiej cechy jakoby pokoleniowe, szybko nadawane przez nasze media po upadku komuny. Pokolenie powołano, i już. Że nie całe? Że tylko margines? A kogo to obchodzi. My się tym szufladkowaniem bawimy. My. Kto? Kilku wodzów w starym stylu i w różnym wieku.
Jeśli kontakt z dziełem rangi światowej, możliwy tylko przez internet, miałby być płatny, to dostęp do internetu musiałby być darmowy (i nie tylko w stolicy czy kilku gminach), inaczej pozbawilibyśmy najcenniejszego odbiorcę prawa do obcowania z osobowościami i dziełem wielkim. Odbiorca ten należy do pauperyzowanej warstwy inteligenta, intelektualisty, osobowości właśnie. Bez takich ludzi, bez tych twórców i tych odbiorców, świat nie będzie istniał. Będzie koszmarem automatycznych ludzików, bezrefleksyjnych, uległych, stadnych, zmanipulowanych, wiecznie niedojrzałych, awanturujących się, i pędzących po prawdziwych trupach do pieniędzy i sławy. Młodzi, czy dojrzali, czy starzy, znajdujący się w intelektualnym oporze wobec medialnego ogłupiania, wolni, złaknieni wolności, zatem będziemy poszukiwać Naraju. Podobny Naraj stworzył Kusturica na Bałkanach. Można poczytać o tym w internecie. I o moim Naraju również. Z pomocą internetu stworzyliśmy katakumby raju w realu. Gdyby internet nie umożliwiał cywilnych twórczych spotkań w realu, to byłby jedynie zamkniętym martwym pudłem, nadal należącym do armii. Pudłem niebezpiecznym wszakże, bo pozbawionym kontroli przez kulturotwórczych cywilów.

Mamy epokę internetu, ale mamy też obok i wokół różnych wodzów w dawnym stylu, których drażni internetowa wolność, obecność w nim osobowości, dzieł rangi światowej, a także istotnej rozmowy, a taka zdarza się, choćby na portalu Racjonalista czy u filozofów. Między bajki należy włożyć troskę o prawa autorskie, głoszoną przez tych wodzów w starym stylu, otaczających nowoczesną maszynę z internetem! Nie będę tu streszczać ACTA, każdy to czytał i każdy wie, że toto powstało tajnie. Mętny to dokument, jakoby dbający o ochronę własności intelektualnej i zapobiegający piractwu utworów, ale to nieprawda. Chodzi o to, że ci wodzowie w starym stylu nie zniosą aż takiej dawki wolności, jaką umożliwia internet. Wodzowie w starym stylu obecnie należą do różnych pokoleń. Bardzo wielu to młode byki ze starymi nawykami dziadków: zakneblować, spętać, ujarzmić, usadzić, ocenzurować. Nie da się ujarzmić internetu za pomocą cenzury, choćby ci wodzowie nieustannie tego próbowali, mnożąc w mętnych ustawach swoją troskę o ochronę własności intelektualnej. Internet to wolność, która polega na tym, że każdego można skrytykować: i ministra, i radnego, i prezydenta, a rządzący to wciąż wodzowie w starym stylu, pragnący nietykalności. Wolność obecnie przeniosła się do internetu, wraz z prawem do mówienia mądrze i głupio, ale przede wszystkim do krytycznego mówienia o tych, o których chcemy tak mówić i mamy ważkie powody. W ACTA ani słowa nie ma o pisarzach. Mętnie tam się mówi o utracie zysków przez zespoły muzyczne, rzekomo przez wydania pirackie ich utworów. Gołym okiem widzę, że chodzi o zyski wytwórni, a nie autorów. Sami autorzy, artyści, cieszą się z popularności swoich dzieł, jakkolwiek to się dzieje. Mechanizm tu jest następujący: im bardziej jakiś utwór spodobał mi się w internecie, tym bardziej pragnę mieć go na stałe w trwalszej czy też poręczniejszej postaci, jako książkę papierową, jako e-book, jako krążek z muzyką. Ta poręczniejsza postać dzieła może być przy mnie wieczorem, kiedy idę spać. Mogę wtedy jeszcze coś dobrego przeczytać, a przy uchu mieć ulubioną muzykę. Wodzowie w starym stylu, manipulujący poprzez ACTA, nie biorą pod uwagę mechanizmów rzeczywistych,

  1. www.facebook.com