<section begin="X312" />psów dało znać, że kareta przejechała już wieś, i pozostały tylko naokoło puste pola, przed nim wioska i on sam, samotny i obcy wszystkiemu, idący mało uczęszczanym, pustym gościńcem.
Lewin spojrzał na niebo, spodziewając się znaleźć tam tę muszlę, którą zachwycał się, a która wyobrażała dla niego ciąg jego myśli i marzeń dzisiejszej nocy. Lecz na niebie nie było nic podobnego do muszli. Tam, na niedoścignionej wysokości, odbyła się już tajemnicza przemiana: nie było już śladu muszli, był tylko równy, zaścielający całą połowę nieba, dywan zmniejszających się nieustannie baranków. Niebo stało się błękitniejszem, jaśniejszem i z tą samą tkliwością, lecz zarazem i z tą samą niemożebnością dosiągnięcia go, odpowiadało na pytające spojrzenie Lewina.
„Niema co“ — pomyślał Lewin — „chociaż to życie proste i spędzane na pracy jest najlepszem, jednak ja nie mogę go pędzić. Ja kocham ją.“
<section end="X312" />
<section begin="X313" />
Nikt, prócz osób stojących najbliżej Aleksieja Aleksandrowicza, nie wiedział, że ten, na pierwszy rzut oka taki chłodny i rozsądny człowiek, miał jedną słabostkę, przeczącą ogólnemu składowi jego charakteru. Aleksiej Aleksandrowicz nie mógł obojętnie słuchać płaczu i patrzyć się na łzy dziecka lub kobiety: widok łez mieszał go i Aleksiej Aleksandrowicz tracił wtedy zupełnie zdolność panowania nad sobą. Naczelnik jego kancelaryi i sekretarz wiedzieli o tem i uprzedzali kobiety, zgłaszające się z prośbami, aby broń Boże nie płakały, jeśli nie chcą zaszkodzić sobie. „Rozgniewa się i nie będzie chciał słuchać pani-“ — mówili im w rzeczy samej w takich razach wrażenie, jakie łzy wywierały na Aleksieja Aleksandrowicza, wyrażało się zawsze porywczym gniewem: „Ja nie mogę nic zrobić. Niech pani wychodzi!“ — wołał zwykle.
<section end="X313" />