Uwaga
Serwis Wedateka jest portalem tematycznym prowadzonym przez Grupę Wedamedia. Aby zostać wedapedystą, czyli Użytkownikiem z prawem do tworzenia i edycji artykułów, wystarczy zarejestrować się na tej witrynie poprzez złożenie wniosku o utworzenie konta, co można zrobić tutaj. Liczymy na Waszą pomoc oraz wsparcie merytoryczne przy rozwoju także naszych innych serwisów tematycznych.

Strona:Klemens Junosza - Maciej.djvu/9

Z Wedateka, archiwa
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania
Ta strona została zatwierdzona


Dwa tęgie drągi złamali przy onem dźwiganiu, ale sosna, koniec końców, była na wozie.
Syn zaczął zbierać resztki siana, które był wołom porzucił, a stary Maciej siadł tymczasem na wzgórku, przeciągnął się i ziewnął kilka razy, jak senny. W istocie jednak senny on nie był, bo na jesieni noc długa, można się wyspać do woli, ale się z nim coś dziwnego robiło. W rękach i w nogach omdlenie jakieś czuł, a po krzyżu przebiegały go dreszcze.
Podniósł się jednak, stanął, wyprostował się i powoli poszedł za furą.
Póki w lesie, gdzie twardziej, było jeszcze pół biedy, tęgie woliska, dobrze utrzymane, silne, ciągnęły aż jarzmo skrzypiało, ale jak wjechali na groblę, — a paskudna to i grobla była — jak się przednie koła zapadły w wybój, tak ani rusz.
A tu błoto gęste, czarne, prawie po same osie.
Woły stanęły.
Krzyczy ojciec, krzyczy syn: „heć! heć!“, ale gdzie tam. Ani „heć“ nie pomaga, ani „kso“; szarpną bydlęta w prawo — nic; w lewo, tak samo nic; wóz się tak zaparł, jakby już do sądnego dnia miał na tej grobli pozostać.
— Oj, nieszczęście nasze! — mówi syn.
— Bajki, bajki Michałku, — odpowiada Maciej — wyleziem. Woliska, Bogu dziękować, dobre, a i nas dwóch chłopów je, — to także za jednego woła będzie. Weźno się z tamtej strony pod przodek, dźwignij, aby z dołu. Dalej wraz! heć! śmignijno czerwonego batem! heć, heć!
Chłopy stęknęli, woły łby aż do ziemi zniżyły — wóz się ruszył.
— Ano, widzisz Michałku — rzekł stary — przy pomocy Boga miłosiernego, wyleźliśmy jakoś.
Jeszcze im się tak coś trzy razy wóz zapadał i trzy razy go ojciec z synem na krzepkich ramionach podnosili, w najgorszem zaś miejscu, we wsi samej, nie mordowali się już, tylko od sąsiada drugą parę wołów wzięli, przyprzęgli i tak sprowadzili sosnę na podwórze.
Wieczorem, gdy do kolacyi siedli, stary mało co jadł i prawie nic nie mówił. Nikt wszakże na to nie uważał, bo Maciej miał taki obyczaj, że jak czasem zamedytował się o czem, to bywało i dzień i dwa pary z ust nie puścił i słowa do nikogo nie przemówił.
Nazajutrz z rana syn z synową na jarmark się wybrali, w domu Maciej tylko został i Nastka, mała dziewuszka, co jej ledwie dziesięć lat minęło. Maciej jeszcze spał.
Nastka poszła do krów, postała trochę przed domem, drew potem przyniosła, wody, naskrobała kartofli, a Maciej wciąż spał.

Zaczęło to dziwić i niepokoić dziewczynę.

(Dalszy ciąg nastąpi.)