qui trans mare currunt...
Wieczór był wczesnej jesieni. Wśród murów miejskich ledwie początek września odgadnąć było można, takiem ciepłem wiało powietrze, tak złociste były niebiosa, taki spokój panował w naturze całej. Rzekłbyś coś wiosennego czuć było w powiewie wiatru łagodnym, który przynosił zapachy liści powiędłych, ściętego zboża i dojrzałych owoców, a łudził jakby kwiatami roztwierającymi się na łąkach. Często tak ostatnie dni życia w naturze są niby pierwszych wspomnieniem.
Starożytne miasteczko ze swymi szczytami domostw gotyckich, wieżami kościołów, basztami i murami, ozłocone zachodzącego słońca promieniami, malowało się na tle niebios pełnym fantazyi obrazem. Na wysokich czołach kamienic gorzały jeszcze blaski łuny zachodniej, gdy ulice przeźroczysty cień okrywał jakby kotarą olbrzymią. Gdzieniegdzie w wą-