Odtąd mi życie płynęło jak rzeka
Wartko i raźnie – zwyczajem młodości.
Bywała chwila, że utrapią człeka
Przeróżne mole i dolegliwości...
Ale to chwila, co chyżo ucieka, 195
Skoro się człowiek na życie pozłości...
I bieda nawet zemknie i uskoczy,
Skoro jej człowiek śmiało zajrzy w oczy...
Jam biedy wówczas nie znał... Cóż mi było?
Nie zależałem od niczyjej woli, 200
Miałem dobrego ojca — matkę miłą,
A że się człowiek w bójkach pomozoli,
To chęcią własną — no, i własną siłą!
Mógłem więc płakać i śmiać się do woli...
I mało mając utrapień w umyśle, 205
Śnić całe noce o Wandzie i Wiśle...
I tak mi życie szło — a dni leciały,
Jak te jaskółki, co do cieplic lecą...
Bo też i wiosna szła — śniegi tajały,
Jam czekał — rychło promienie zaświecą 210
Białe, co [w] zimie za chmurami spały —
I rychło w barwy łąki się ukwiecą...
Bym rwać mógł kotki, dzbanki i lewandę...
Myśląc o wiośnie – miałem w myślach Wandę...
I wiosna przyszła wnet... a za nią lato 215
Ciągło, z palącym oddechem, leniwie...
Każdą zaś porę za postać skrzydlatą
Miałem — czekając każdej niecierpliwie...
Zapatrzon w przyszłą tęskniłem [i] za tą,
Co przeszła. A dziś? Sam sobie się dziwię: 220
Uwaga |
---|
Strona:PL Władysław Orkan-Poezje Zebrane tom 2.pdf/340
Przejdź do nawigacji
Przejdź do wyszukiwania
Ta strona została zatwierdzona
340