Uwaga |
---|
Pan Damazy/Akt III
Inny pokój; troje drzwi: jedne w głębi, dwoje po bokach. Na przodzie z prawej strony kanapa; w głębi z lewej oranżeria pokojowa.
SCENA I
SEWERYN, HELENA siedzą obok siebie na kanapie, potem ŻEGOCINA, REJENT.
SEWERYN
- (rozparty, bawiąc się sznurkiem od binokli; obejście lekceważące)
- Widocznie pani nie chcesz mnie rozumieć.
HELENA
- (zajęta kwiatkiem, który trzyma w ręku)
- Przepraszam pana, już sama ciekawość, którą przypisują nam, kobietom, mogłaby sprawić, iżbym chciała. ale są rzeczy, których nie można zrozumieć.
SEWERYN
- Czepiasz się pani słówek; być może, że się źle wyraziłem; powinienem był powiedzieć; pani udajesz, że mnie nie rozumiesz.
HELENA
- (urażona)
- Udaję!
SEWERYN
- Porzućmy więc tę szermierkę dialektyczną i pozwól mi pani wytłumaczyć się jaśniej.
HELENA
- (zasiadając się lepiej w drugim końcu kanapy i patrząc mu śmiało w oczy)
- Słucham!
SEWERYN
- Wiadomo pani, że tak jej ojciec, jak i moja ciotka powzięli myśl. połączenia nas.
HELENA
- Podobno. (w tej chwili drzwiami z lewej strony wchodzą Żegocina i Rejent; spostrzegłszy rozmawiających Żegocina robi gest ukontentowania, wstrzymuje Rejenta, który chce iść dalej; nareszcie pociąga go za sobą i wychodzą na powrót na palcach. Rejent, odchodząc niechętnie, rzuca na nich niespokojnym okiem. Ta akcja odbywa się niezależnie od prowadzonej rozmowy)
SEWERYN
- Skoro pani wiesz, więc powinnaś zrozumieć, że wszystko to, co mówiłem, odnosiło się do tej głównej kwestii.
HELENA
- Tego domyśliłam się bardzo łatwo; ale ja zupełnie czego innego nie mogę pojąć.
SEWERYN
- Na przykład?
HELENA
- Na przykład, w czym ten projekt naszych opiekunów może nas krępować i wpływać na nasze postanowienie.
SEWERYN
- (zdziwiony)
- Jak to?
HELENA
- (drwiąco)
- Sądzę, że przede wszystkim powinniśmy się zapytać naszych serc, czy one mogą sympatyzować z sobą.
SEWERYN
- Czy pani zadawałaś sobie to pytanie?
HELENA
- (jak wyżej)
- A pan?
SEWERYN
- Ja? (na stronie) Czy taka naiwna, czy cięta? (głośno) A to dobre zdaje mi się, że rozpoczynając rozmowę o tym przedmiocie, już tym samym odpowiedziałem za siebie.
HELENA
- (z uśmiechem ironicznym, skubiąc kwiatek)
- To szczególna znamy się dopiero od dwóch dni.
SEWERYN
- Czy pani nie wierzysz. już nie powiem w miłość, ale w pociąg od pierwszego spojrzenia?
HELENA
- Och, dlaczegóż nie.
SEWERYN
- (z ukłonem)
- W takim razie powinnaś sobie pani łatwo wytłumaczyć mój krok, na który zdecydowałem się tym pochopniej, że to zgadzało się z wolą ciotki.
HELENA
- (po chwili milczenia)
- Może bym wytłumaczyła sobie ten dziwny pociąg, gdyby.
SEWERYN
- Dziwny?
HELENA
- Przepraszam pana za wyrażenie, ale istotnie on dla mnie jest dziwnym.
SEWERYN
- Dlaczego?
HELENA
- Dlatego, że o ile mi się zdaje, ulegać mu może serce. tylko zupełnie wolne.
SEWERYN
- (spoglądając na nią spod oka)
- Skądże pani wnosisz, że moje zajęte?
HELENA
- (po chwili, uderzając dłonią w poręcz kanapy)
- Więc daj mi pan słowo honoru, że tak nie jest.
SEWERYN
- (po chwili, ironicznie)
- Honoru? A wie pani, że pierwszy raz zdarzyło mi się słyszeć, aby w sprawach serca żądać podobnej gwarancji.
HELENA
- (wstając)
- Więc można by stąd wnioskować, że to są jedyne sprawy, w których on nie obowiązuje.
SEWERYN
- (na stronie, wstając)
- U, źle! To już, widzę, sprawka Mańki.
REJENT
- (wchodząc spiesznie środkowymi drzwiami, na stronie)
- Ledwom się od baby odczepił. (idąc prosto do Seweryna) O o o! przepraszam, mocno przepraszam, nie wiedziałem, że przerywam tak miłe e. e. e. sam na sam. (bierze go pod rękę)
HELENA
- (obrażona)
- Skądże sam na sam? Żartujesz pan chyba!
REJENT
- Pani daruje, że zabieram pana Seweryna. ale dość ważny interes.
HELENA
- Ale zabieraj pan sobie. to doskonałe.
REJENT
- Wiem, że pani sprawiam tym przykrość. ale.
HELENA
- Mój panie, ani mię to ziębi, ani parzy. cóż znowu!... (wzruszając ramionami, idzie do kwiatów)
REJENT
- (do Seweryna)
- Pomagam wam, jak mogę.
SEWERYN
- (chmurno)
- Raczej umyślnie pan psujesz.
REJENT
- (dobrodusznie)
- No, albo co?
SEWERYN
- Na to zakrawa. Cóż tam za interes?
REJENT
- Maleńka konferencyjka z ciocią, do czego potrzebujemy pana Seweryna. (do Heleny) Przepraszam panią najmocniej. (wychodzą na lewo)
SCENA II
HELENA (sama, spogląda za nimi i wzrusza ramionami) Oryginał! (po chwili) Ażem urosła na parę łokci we własnych oczach. zdaje mi się, żem się dobrze znalazła. dałam mu za Manię! O mój paniczu, zdawało ci się, żeś trafił na wiejskie trusiątka, które łatwo obałamucisz. emhe. zapewne! (po chwili) Ale naprawdę, skąd mnie się to wzięło? Sama siebie nie poznaję. bo z początku, przeczuwając, o czym zacznie mówić, przelękłam się naprawdę, jak mamę kocham. tak samo jak wtenczas, gdy Antoni mi się oświadczył. Ale co za różnica. wtenczas oboje drżeliśmy jak listeczki. on nie wiem, ale ja nic nie widziałam przed sobą. nawet jego. Ale ten. chłód wiał od niego! Komediant przebrzydły! (po chwili) Cha! cha! cha! On mówił o pociągu od pierwszego spojrzenia. myślał, że mię tym rozbroi. E, pokazuje się, że na zimno mężczyzna nie jest wcale niebezpieczny. (z rękami założonymi na piersiach przechadza się dumnym krokiem wzdłuż sceny)
SCENA III
HELENA, DAMAZY.
Damazy z fajką, wchodzi drzwiami środkowymi i spostrzegłszy Helenę staje i prowadzi za nią oczyma; ona przechodzi parę razy, nic nie widząc; spostrzegłszy go, gdy się podsunął bliżej, staje przed nim, dygając i klaszcząc w ręce z oznakami ukontentowania; on ją bierze za rękę.
DAMAZY
- Bardzo dobrze, żem cię tu przydybał samą, mamy z sobą, panie mości dzieju, na pieńku.
HELENA
- (na stronie)
- Oho!
DAMAZY
- Siadaj no. (idą do kanapy)
HELENA
- (rozsiadując się w tym samym miejscu, gdzie poprzednio, na stronie)
- Będzie druga scena.
DAMAZY
- Muszę się raz rozmówić z tobą, raz, jak Pan Bóg przykazał.
HELENA
- (z żartobliwą powagą)
- O cóż idzie?
DAMAZY
- (ostro, tupnąwszy nogą)
- Cóż to za miny jakieś! Słuchać, co powiem! Tak! o! (bierze ją za rękę i sadza bliżej siebie)
HELENA
- (na stronie)
- O, z tatuńciem będzie gorzej. (całuje go potulnie w rękę)
DAMAZY
- Moja kochana, wolałbym mieć dziesięciu chłopców jak jedną dziewczynę, panie mości dzieju.
HELENA
- (z przymileniem)
- Jak to? Mnie? Mnie? I tatuńcio to mówi?
DAMAZY
- Tak, ja mówię i nie cofnę!
HELENA
- (jak wyżej)
- Dlaczegóż to?
DAMAZY
- A bo tyle mam z tobą kłopotu, sam nie wiem, jak zrobić i czego się trzymać. to pan Antoni. to pan Seweryn, to znowu pan Antoni!
HELENA
- Jak to? Taka ze mnie bałamutka?
DAMAZY
- O, daj no pokój, bo z tych karesów będę taki mądry, jak byłem. a ja muszę raz wiedzieć, co po czemu. Najprzód zaczął bywać u nas pan Antoni. spostrzegłem zaraz, że to nie na darmo i że ty niby jakoś miałaś się ku niemu. (Helena spuszcza oczy) Pomyślałem sobie: hm, chłopiec poczciwy, niewiele wprawdzie ma, ale pracowity, rządny. jakby przyszło do czego, to niechże się dzieje wola Boża! (Helena całuje go w rękę) Za pozwoleniem! Chciałem cię tedy wybadać; pytam się prosto z mosta: „Jakże ten Antoś, panie mości dzieju?” A ta: (przedrzeźnia) „Fiu, fiu, ach, dlaboga, czy ja wiem! Jeszcze czego!” I bądźże tu mądry.
HELENA
- (z żalem)
- Tacio zawsze tak ze mną.
DAMAZY
- (niecierpliwie)
- Cicho! Słuchać! Więc wyperswadowałem sobie, że to z twojej strony tak sobie tylko. faramuszki, panie mości dzieju, i że łatwo sobie wybijesz z głowy, gdyby się coś lepszego trafiło. Dlatego jak stryjenka dla świętej zgody zaproponowała mi część majątku i Seweryna za zięcia, przyjąłem.
HELENA
- Jakżeż można było?
DAMAZY
- Jak? Tak, że pytałem ci się i przystałaś.
HELENA
- Jak to? Mnie się tacio pytał?
DAMAZY
- Patrzcie państwo! Nie pytałem się wyraźnie: „Jakże ci się podobał Seweryn?” Tymi słowy. i cóżeś mi odpowiedziała?
HELENA
- Cóż miałam odpowiedzieć?
DAMAZY
- Widzisz, to tak z tobą nie powiedziałaś, że przystojny? Gadaj!
HELENA
- No bo przystojny, nie garbaty, nie ślepy, nie kulawy.
DAMAZY
- Ano!
HELENA
- Ale cóż z tego, tacio powinien był się zapytać wyraźnie: „Czy go chcesz za męża?”
DAMAZY
- (kręcąc palcem)
- Hm hm hm. ty byś się też nie domyśliła, po co się pytam?
HELENA
- Przepraszam, tacio się tylko pytał po prostu, czy przystojny, tak jakby o każdego innego, a jeżeli powiedziałam, że przystojny, to wielkie rzeczy! Tylu jest przystojnych. (pieszczotliwie) Albo to i tatuńcio nie przystojny?
DAMAZY
- No, no! (na stronie) Na jakie to ona sposoby się bierze. (głośno) Ale koniec końcem ja myślałem, że ci się podobał, i dlatego nie byłem przeciwny, panie mości dzieju. tymczasem wczoraj przy kolacji patrzę, a ta mu się krzywi, jakby się octu napiła. Ale to jeszcze nic; dziś znowu rano.
HELENA
- (rzucając mu się na szyję, zawstydzona)
- Tatuńcio!
DAMAZY
- A widzisz, wstyd ci. zszedłem was w ogrodzie z Antonim i widziałem, jak cię całował po rękach.
HELENA
- Raz tylko czy dwa.
DAMAZY
- (łagodnie)
- Jakże można było na to pozwolić.
HELENA
- (po chwili, kryjąc głowę na jego piersiach)
- Kiedy ja jego kocham.
DAMAZY
- (po chwili)
- Aha, kochasz, to co innego. (wstając) No, widzisz, nie mogłaś mi tego od razu powiedzieć?
HELENA
- (wstając, na stronie)
- A jej! Odetchnęłam! Znowu nie wiem, skąd mi się wzięła taka odwaga.
DAMAZY
- (chodząc)
- Hm. hm. ciekaw jestem, jak teraz zrobić.
HELENA
- (proszącym tonem)
- Jedźmy do domu.
DAMAZY
- Doprawdy! Było po co przyjeżdżać. (chodzi; po chwili) Ale, moje dziecko, bo to się warto zastanowić. hm, hm. widzisz, ten majątek toby się przydał.
HELENA
- I, cóż tam majątek!
DAMAZY
- Ale! Zapewne! Tak się to niby mówi, a później rób, co chcesz. usiąść i płakać. (po chwili) a zresztą, jak tu stryjence tak wręcz odpowiedzieć, kiedy już na pół przyjąłem. zabiłaś mi tęgiego klina.
HELENA
- Ja poradzę tatuńciowi: przede wszystkim dyplomatycznie.
DAMAZY
- No, na przykład?
HELENA
- Ze stryjenką grzecznie, ładnie, ale ani tak, ani siak.
DAMAZY
- (ironicznie)
- Aha!
HELENA
- A tymczasem, jak się tylko da, nogi za pas! I niech sobie robi, co chce.
DAMAZY
- (jak wyżej)
- Piękna dyplomacja, wymyśliła jak Bismarck, panie mości dzieju.
HELENA
- A dopiero z domu tatuńcio napisze ładny list.
DAMAZY
- Oho, na to mnie nie złapiesz.
HELENA
- Będziemy wspólnie komponować, poprosimy pana Antoniego. (patrząc mu w oczy) Zgoda? (Damazy nic nie mówi, tylko, zamyślony, kręci wąsa) No, więc wszystko dobrze. (klaszcząc w ręce) teraz tylko s a k e n p a k e n.
DAMAZY
- Czekaj no, czekaj! Z wolna, zobaczymy.
HELENA
- Jak to zobaczymy?
DAMAZY
- No, zobaczymy. (chodzi)
HELENA
- Nie, nie, zaraz. tatuńcio gotów się jeszcze rozmyśleć. nic z tego. (wybiega na prawo, spotkawszy Rejenta, który jej się kłania robiąc gest ręką)
SCENA IV
PAN DAMAZY; REJENT z lewej strony.
DAMAZY
- (zamyślony)
- Biedactwo moje! Co ja się nakłopoczę jej przyszłością. (po chwili) I powiadają, że pieniądz głupstwo, a jednak gdybym miał dla niej dobry posag, zdaje mi się, że byłbym spokojniejszy.
REJENT
- (który zatrzymał się chwilę w głębi, patrząc z afektacją za Heleną; zbliżając się)
- Cóż to za pociecha mieć taką córeczkę!
DAMAZY
- Hm! Pociecha, ale więcej kłopotu, panie mości dzieju.
REJENT
- Z zachwyceniem patrzę na pannę Helenę, coś tak harmonijnie e. e. e. ładnego dawno nie zdarzyło mi się widzieć.
DAMAZY
- (zadowolony, jowialnie)
- Pan się znasz na tym?
REJENT
- Stary kompetent, panie łaskawy. bez przechwałek.
DAMAZY
- Powiadają, że do mnie podobna.
REJENT
- Rzeczywiście, o ile młoda panienka może być podobną do dojrzałego mężczyzny, to panna Helena przypomina e. e. e. papkę. mianowicie tak coś z nosa.
DAMAZY
- A tak, i ja to zawsze powiadam, panie mości dzieju.
REJENT
- (po chwili)
- I to tak się chucha na to, patrzy jak w obrazek, a potem.
DAMAZY
- No, cóż potem?
REJENT
- Ktoś porwie jak swoje i Bóg wie, jak będzie.
DAMAZY
- No, widzisz pan, a powiadasz, że to pociecha. gdzie tam, kłopot. zmartwienie!
REJENT
- Hm. i to prawda, ani słowa! O, bo i ja jestem ojcem, panie łaskawy. rozumiem to dobrze.
DAMAZY
- Pan masz także córkę? Winszuję.
REJENT
- Tylko syna.
DAMAZY
- Tego kawalera, co wczoraj przyjechał?
REJENT
- Tak jest, jakże się panu podobał?
DAMAZY
- Dosyć, nie mogę powiedzieć. żwawy chłopiec. a wie pan co, szlamazarnych ja nie lubię.
REJENT
- Starałem się go wykształcić, bez przechwałek, od ust sobie odejmując; ma urzędowanie przy towarzystwie ubezpieczeń, a obok tego literat.
DAMAZY
- Literat! Fiu! Gazety pisze?
REJENT
- A jakże! Artykuły z dziedziny ekonomii politycznej i filozofii pozytywnej.
DAMAZY
- Proszę, a to bardzo ładnie z jego strony taki talent. Co prawda, ja się tego domyślałem; wczoraj przy kolacji, jak zaczął, panie mości dzieju, o imięsłowach, przyimkach, zgłupiałem. a to tak mu szło, panie mości dzieju, jakby woda na młyn.
REJENT
- Ma już ładny dochód, bo oprócz pensji płacą mu w redakcjach od wiersza.
DAMAZY
- Od wiersza, proszę! (po chwili zastanowienia) Niby jak to od wiersza?
REJENT
- Za każdy wiersz, co napisze. (robi gest, jakby rachował pieniądze)
DAMAZY
- Proszę, proszę, a to ładnie! (na stronie) Ja bym niewiele zarobił.
REJENT
- W Warszawie ciągną go gwałtem do panny mającej pół miliona posagu. (po chwili) Jakże pan rozmyślił się względem propozycji pani bratowej?
DAMAZY
- Nie wiem o żadnej propozycji.
REJENT
- Nie dziwię się pańskiej ostrożności. ale ja, panie, wiem daleko więcej, niż pan sądzisz. Wszak pan Seweryn ma być pańskim zięciem.
DAMAZY
- Pierwsze słyszę.
REJENT
- (oglądając się idzie do drzwi, potem tajemniczo)
- Daj mi pan słowo honoru.
DAMAZY
- (zdziwiony)
- A to na co?
REJENT
- Daj mi pan słowo honoru, że nie powtórzysz nikomu tego, co powiem.
DAMAZY
- A cóż to takiego?
REJENT
- Ale daj pan słowo honoru; wolno panu będzie zrobić z tego użytek dla siebie. chodzi tylko o to, aby nie wiedziano, że ostrzeżenie wyszło ode mnie.
DAMAZY
- Ostrzeżenie?
REJENT
- Sumienie mi nakazuje tak postąpić. No, dajesz pan słowo?
DAMAZY
- Jeżeli to coś tak ważnego, to daję. ale.
REJENT
- Więcej nie żądam. Bez przechwałek, ocenisz pan moje postępowanie z faktów. (po chwili, tajemniczo do ucha, robiąc tubę z obu dłoni) Czy pan wiesz o jego stosunku z tą Mańką, wychowanką pańskiej bratowej?
DAMAZY
- (żywo)
- Jak to? Jakim stosunku?
REJENT
- (z zaznaczeniem)
- Domyślasz się pan.
DAMAZY
- (gwałtownie)
- Romans czy co?
REJENT
- Ph, i to gruby!
DAMAZY
- Ale co się panu śni, to niepodobna!
REJENT
- Nie mówiłbym, gdybym nie miał dowodów.
DAMAZY
- Jak to? Są i dowody?
REJENT
- Moralne tylko wprawdzie, ale są.
DAMAZY
- Ależ to by była ostatnia niegodziwość!
REJENT
- (ciszej)
- Podłość, panie!
DAMAZY
- Pod nosem dwóch bab, które nie mają nic do roboty! Więc tak się nią opiekowano?!
REJENT
- (do ucha)
- Szanowny panie, przez szpary patrzono. rzecz widoczna.
DAMAZY
- To o pomstę woła! Przecież to nasza krewna!
REJENT
- Krewna? Tego nie widziałem.
DAMAZY
- Nieboszczyk, jako wuj, nie powinien był w żaden sposób zostawić jej na łasce żony, musiał zrobić jakieś rozporządzenie. pokażcie mi testament!
REJENT
- Testament? (jakby do siebie) Kto wie nawet, czy jest?
DAMAZY
- Zrobił podobno zapis na przeżycie. ale niepodobna, żeby zapomniał zupełnie o tej dziewczynie. Pokażcie mi testament!
REJENT
- Masz pan święte prawo zbadać. e.e. e. stan rzeczy. przy czym zwrócę uwagę. że w razie jakich trudności, zawiłości, komplikacyj. (z wyciągniętą ręką, chodząc za nim) jestem na usługi. Że pan zyskasz na tym, mogę, bez przechwałek, zapewnić.
DAMAZY
- Co mi tam! Mój interes na bok! Idzie mi tylko o to, czy zrobił co dla niej! A jeżeli zapomniał i tak nią się tu mają opiekować, zabieram dziewczynę z sobą, tak mi Panie Boże dopomóż! (odchodząc) A to śliczne rzeczy, panie mości dzieju! (odchodzi na prawo)
SCENA V
REJENT (sam, zaciera ręce, prztyka palcami i robi rozmaite gesta zadowolenia) Udało mi się, chociaż trochę dalej zajechał, niż było w moim planie. Nie myślałem, żeby z powodu tej dziewczyny chodziło mu o testament. dowie się trochę za prędko. Ale nic nie szkodzi, potrafię stać mu się potrzebnym, przekonawszy, że bez moich rad nie dojdzie do niczego. (po chwili) Udaje teraz bezinteresownego, ale niech no mu tylko coś zapachnie, w inną skórę się oblecze. znam ja ludzi. (siada na kanapie) No, panie rejencie, teraz tylko mądrze! Bądź dobrym dyplomatą i strategikiem. Byleby ten łobuz Genio mi nie skrewił. Nie widziałem, żeby się do niej przysiadł choć raz. a dziś od samego rana lata gdzieś.
SCENA VI
MAŃKA z koneweczką pokojową i GENIO wchodzą środkowymi drzwiami; REJENT na kanapie.
GENIO
- (prowadząc w dalszym ciągu rozmowę)
- Panno Mario, w każdym razie dłużną mi pani jesteś odpowiedź. Gdy ją usłyszę, przestanę być natrętnym.
MAŃKA
- (idąc do kwiatów)
- Ależ najfałszywiej pan sobie tłumaczysz moje słowa. czyż ja to nazywam natręctwem?
GENIO
- Nie? No, to dziękuję pani. uważam to już za pół odpowiedzi na moje zapytanie.
MAŃKA
- Reszty pan nie usłyszysz.
GENIO
- Dlaczego? Pani sama nie zdajesz sobie sprawy z tego, co doznajesz, a z mojej strony byłoby zuchwalstwem pozwalać sobie badań w tym jej stanie. Ja stawiam tylko tezę ogólną w formie zagadki psychologicznej, którą musisz mi pani rozwiązać, choćbyś miała nieco główkę potrudzić.
MAŃKA
- Pan przemawiasz do mnie tak dziwnie.
GENIO
- Językiem, do którego pani nie przyzwyczajono? Tym lepiej. Lekarstwo, do którego organizm nie przywykł, działa skuteczniej.
MAŃKA
- Czy pan mnie chcesz leczyć?
GENIO
- Nie inaczej.
MAŃKA
- Trudne pan postawiłeś sobie zadanie.
GENIO
- Tym większą cenę będzie miał dla mnie pomyślny skutek.
MAŃKA
- Więc pan sądzisz, że się panu uda?
GENIO
- Zdaje mi się, że mogę na to rachować.
MAŃKA
- I na czymże pan opierasz tę nadzieję?
GENIO
- Na tym odwiecznym pewniku, że prawda prędzej czy później odnosi tryumf! (odbierając jej koneweczkę) Pozwól pani, ja panią wyręczę. (podlewa tam, gdzie ona nie może sięgnąć) Na tym, że działając otwarcie, zostaję z odkrytą twarzą, na której pani wyczytasz każdą myśl moją, bo nie przywdziewam maski jak ci, co za broń używają fałszu. (wchodzi na wyższy stopień)
REJENT
- (który od kilku chwil z otwartymi usty przypatrywał im się z kanapy)
- On jeszcze kark skręci.
MAŃKA
- To wszystko nowe rzeczy dla mnie. pan mi nowy świat odkrywasz.
GENIO
- (zeskakując)
- Czegoż mogę spodziewać się za to?
MAŃKA
- (odbierając koneweczkę)
- Wdzięczności. w każdym razie.
GENIO
- Na początek przestaję na tym.
(Mańka odchodzi środkowymi drzwiami, on jej się kłania z uszanowaniem)
SCENA VII
GENIO, REJENT.
REJENT
- (wstając, do Genia)
- Co to było?
GENIO
- Aha!
REJENT
- Cóż to za łotrostwo, lamparcie ty!
GENIO
- Tylko parlamentarnie. bardzo ojca proszę!
REJENT
- Znowu błaznujesz, ale uprzedzam, że wybrałeś się nie w porę.
GENIO
- Czyli że usposobienia nasze prawdopodobnie są w tej chwili o sto mil od siebie. a ponieważ nie zrozumielibyśmy się, więc odchodzę.
REJENT
- Proszę zostać!
GENIO
- Cóż to będzie? (bierze krzesło i siada przodem do poręczy)
REJENT
- (stając nad nim)
- Powiedz mi najprzód, co ty jesteś, e. e. e. bo ja cię nie mogę zrozumieć. Pozytywista? Ideolog? Czy co?
GENIO
- W tej chwili jestem lekarzem.
REJENT
- Lekarzem?
GENIO
- (elegijnie)
- Lekarzem duszy zbolałej i srodze zranionej; jeżeli moja metoda mi się uda, będę szukał w tej duszy dźwięków pokrewnych mojej.
REJENT
- Wariat. e. e. e. czysty wariat! Nie doprowadzaj mnie do niecierpliwości i słuchaj, co ci powiem: kazałem ci tu przyjechać w twoim własnym interesie.
GENIO
- Pospieszyłem na wezwanie jak syn posłuszny.
REJENT
- Więc słuchajże dalej: jest w tym domu panna posażna.
GENIO
- Po poezji najpospolitsza proza!
REJENT
- (powściągając gniew)
- Proszę cię, schowaj poezję do kieszeni i nastrój się na prozę, bo ja inaczej mówić nie potrafię. (po chwili) Jest panna posażna, do której ręki ułatwiłem ci drogę, a ty, nie wiem dlaczego, nawet nie patrzysz na nią. (szyderczo) Czy ci brak odwagi ze względu, że cyfrę posagu uważasz za zbyt wysoką w stosunku do twojej wartości?
GENIO
- Cha! cha! cha! Wątpię, żebyś mi ojciec znalazł człowieka, któremu by miłość własna nie podszeptywała dobrego o sobie mniemania. Jak to? Cyfra posagu miałaby stanowić o wartości panny i jej wyższości nade mną? Fi! Byłoby to stawiać pieniądz na ołtarzu, którego niegodzien.
REJENT
- Godzien, czy niegodzien, ale jakiż wniosek z tego, co powiedziałeś?
GENIO
- Że wszelki podobny skrupuł uważałbym za przesąd niewczesny.
REJENT
- Pierwsze mądre słowo; widzę, żeś pozytywista.
GENIO
- (z uśmiechem)
- Ale na odwrót: ubieganie się wyłącznie za pieniądzem mam za nonsens, który zostawiam ludziom tak niepraktycznym, jak idealiści.
REJENT
- (desperacko)
- Czy ty nie wyrzekniesz się nigdy czapki błazeńskiej?
GENIO
- (z humorem)
- Jako zwolennik metody pozytywnej, powinieneś ojciec wiedzieć, że ona przede wszystkim szuka faktów. a musimy przyznać za fakt, że jest w człowieku serce, które stanowi skarbnicę uciech moralnych i że przytłumiając jego bicie, skazujemy się z samowiedzą na szereg zboczeń mogących nas poprowadzić na manowce.
REJENT
- E. on zgłupiał!
GENIO
- (jak wyżej)
- Spekulowanie na rękę kobiety w widokach dobrobytu jest dowodem niedołęstwa, do którego dochodzi się bujając po obłokach. Ja uważam serce i miłość za drogocenny kapitał, który w pożyciu z osobą wybraną przynosi procenta wysokości, o jakiej żaden Żyd nie śmiałby marzyć.
REJENT
- Słuchaj no, czy ty kpisz ze mnie?
GENIO
- (wstając)
- Powiedziałbym, że jeżeli się nie rozumiemy, mogę odejść!
REJENT
- Czekaj, nieszczęśliwy, mówmy jak ludzie, nie jak półgłówki. czy córka tego szlachcica nie podobała ci się?
GENIO
- Owszem, ładna panienka, i gdybyśmy oboje byli wolni, kto wie.
REJENT
- Jak to „oboje wolni”? Co to znaczy? Ona jest wolną, a i ty, spodziewam się, że.
GENIO
- Przepraszam ojca, ma narzeczonego.
REJENT
- Nie ma, to już zerwane.
GENIO
- Co? Zerwane z Antonim? Temu nie wierzę.
REJENT
- Z jakim Antonim?
GENIO
- Z bratem tego, którego chciano jej narzucić dla jakichś widoków familijnych.
REJENT
- To ten dowcipniś kroi na nią! Nic z tego!
GENIO
- Zwierzył mi się jako kolega szkolny. Jakże pozytywnie, kiedy ojciec lubi to wyrażenie, można by nazwać mój postępek, gdybym wiedząc o tym, wchodził mu w drogę?
REJENT
- Ma bzika, daję słowo! Ależ mówię ci, że to nigdy nie przyjdzie do skutku!
GENIO
- To już nie moja rzecz. a zresztą mnie się podobała ta panienka, którą tu ojciec widział przed chwilą.
REJENT
- Co? Ten podrzutek, rozpustnica, która bałamuci Seweryna?
GENIO
- (surowo)
- Proszę ojca, wszystko ma swoje granice, nawet żarty.
REJENT
- A tom się doczekał pociechy! Ależ, nieszczęśliwy. zamydlono ci oczy!
GENIO
- Wiem o wszystkim od Antoniego. Jego brat chciał nadużyć jej położenia w tym domu, a teraz w widokach nikczemnych porzucił ją bez względu na stan jej serca.
REJENT
- Tak jest, bo zadurzona w nim bez pamięci. (szyderczo) I ty pomimo to chcesz mu ją zdmuchnąć, tak naprędce? To już nie wiem, czy głupota, czy zarozumiałość!
GENIO
- (dotknięty)
- Wspomniałem, że występuję tylko w roli lekarza. Gdybym chciał przybrać inną w tej chwili, byłbym głupcem prawdziwym, a pozytywizm uczy, że to jest najgorszą kwalifikacją do dopięcia jakiegokolwiek celu.
REJENT
- Idźże do diabła raz z twoim pozytywizmem! (chodzi; po chwili) No, więc koniec końcem, jestem zrujnowany, zarznięty przez własnego syna!
GENIO
- Rozmówimy się, jak ojciec będzie w stanie słuchać z zimną krwią.
REJENT
- Przeklnę cię!
GENIO
- Po głębszym zastanowieniu ojciec tego nie zrobi.
REJENT
- Zrobię!
GENIO
- W każdym razie namysł nie zawadzi. (wychodzi środkiem)
SCENA VIII
REJENT (sam) Otóż to są skutki, gdy się takiemu mędrkowi we łbie przewróci. Ręczę, że w własnym przekonaniu ma się za kolos prawości i cnoty. a ojciec, naturalnie, zbłaźnił się. Dlaczego? Dlatego, że chciał szczęścia dziecka. (po chwili) Wielki kryminał, którego na sto kojarzących się par przynajmniej z jakie dziewięćdziesiąt dopuszcza się bez skrupułu!
SCENA IX
HELENA, REJENT, potem TYKALSKA, potem ANTONI, potem DAMAZY.
HELENA
- (z okryciem i kapeluszem w ręku, wbiega z lewej strony)
- Panie Antoni! Gdzie jest pan Antoni? (do Rejenta) Nie widziałeś pan pana Antoniego?
REJENT
- Szpital wariatów, czy co? (spogląda zdziwiony)
HELENA
- Ja go potrzebuję koniecznie! (wybiega na chwilę drzwiami środkowymi)
REJENT
- Czego ona chce od niego? Podobno Genio miał rację.
TYKALSKA
- (wchodząc spiesznie, także z lewej strony, i przypinając pończoszkę do gorsu)
- Helenko! (do Rejenta) Cóż pan stoisz jak malowany. idź pan za nią, tu się coś zrobiło.
REJENT
- (niecierpliwie)
- Co się zrobiło?
(Helena, wróciwszy, wybiega na prawo)
TYKALSKA
- Nie wiem, jakem poczciwa. Pan Damazy zamknął się z siostrunią i kłócą się podobno. Helenka wybiegła jak oparzona i szuka Anteczka, nie wiem po co. Trzeba ich pilnować, mój panie.
HELENA
- (z prawej strony, prowadząc Antoniego i odbierając mu książkę, którą czytał)
- Rzućże pan tę książkę i biegnij kazać zaprzęgać. (kładzie na siebie zarzutkę) Wszak pan masz tu swoje konie?
ANTONI
- Mam. Co to, zasłabł kto? Posłać po doktora?
HELENA
- Ale gdzież tam! Każ pan zaprzęgać czym prędzej. tatuńcio taki zły!
ANTONI
- Na kogo. o co?
HELENA
- Musisz nas pan odwieźć, bo my tu nie mamy koni; (niecierpliwie) przecie pan wiesz, żeśmy przyjechali stryjenki ekwipażem.
ANTONI
- Ale dobrze! Tylko dokąd? Do domu?
HELENA
- Do domu. do nas. razem pojedziemy, z panem będę spokojniejszą.
TYKALSKA
- Ależ, Helenko, zastanów się. (do Rejenta) Mój panie, idź pan tam, zobacz, o co to poszło.
REJENT
- A dajże mi pani spokój! Kto mi każe kłaść palce między drzwi.
HELENA
- Mój złoty panie Antoni! Ja tylko do pana mam zaufanie. (ciszej) Powiedziałam ojcu, wszystko będzie dobrze. (głośno) Każ pan zaraz zajechać, potem wyprowadzimy ojca stamtąd.
ANTONI
- Skąd?
HELENA
- Od stryjenki. tak jej tam coś wymawia. o jakiś testament. stryjenka zaczęła mdleć, ale dała pokój.
ANTONI
- (z uśmiechem)
- No, to nic strasznego.
HELENA
- Jakiś pan szkaradny, śmiejesz się, a ja się całą trzęsę.
ANTONI
- Ale uspokój się pani. jedziemy zaraz, skoro pani sobie tego życzysz. (ciszej) Wywiozę skarb mój.
HELENA
- Jaki skarb? A! Dobrze, dobrze, tylko prędzej, mój panie kochany. już ja taka będę panu wdzięczna.
ANTONI
- (cicho)
- A ojciec?
HELENA
- Już na wszystko przystał. (popycha go) Prędzej. prędzej. (Antoni wychodzi środkiem; do Tykalskiej) Moja paniusiu, ja tam w paniusi pokoju zostawiłam rozmaite rzeczy.
(słychać podniesione głosy Żegociny i Damazego)
DAMAZY
- (za sceną)
- Proszę natychmiast o konie!
HELENA
- Ach, dlaboga. Idą tutaj i tak się kłócą!
DAMAZY
- (wchodząc z lewej)
- Hela, pójdź. jedziemy! Nie mamy już tu co robić. (wychodzi z nią środkowymi drzwiami)
TYKALSKA
- Chryste Jezu! (chce wyjść za nimi, ale wraca zobaczywszy siostrę)
SCENA X
REJENT, TYKALSKA; ŻEGOCINA z lewej strony, wsparta na SEWERYNIE, potem
MAŃKA
- , potem GENIO.
ŻEGOCINA
- (melodramatycznie)
- W moim domu, w moim własnym domu słyszeć takie impertynencje! Za tyle lat poświęceń doczekać takiej nagrody! O! Ale jeszcze mnie nie wypędzili stąd! (do Seweryna) Gdzie mój flakonik?
SEWERYN
- Zaraz Mańka przyniesie.
ŻEGOCINA
- Mańka!
MAŃKA
- (wchodząc z lewej)
- Oto jest.
ŻEGOCINA
- (ze złością, ucinanym głosem)
- Precz! Precz z mego domu!
TYKALSKA
- (łamiąc ręce)
- Siostruniu! (do Seweryna) Sewerynku, brońże ją.
SEWERYN
- (na stronie)
- Dobrze bym się wybrał!
ŻEGOCINA
- (jak wyżej)
- Jaszczurkę, jaszczurkę wychowałam. nic poczciwego teraz nie ma! Na nic nie można rachować! Precz!
TYKALSKA
- (płacząc)
- Ale gdzież ona pójdzie?
ŻEGOCINA
- I ty mi jeszcze dokuczaj! To twoja wina. powinnaś była uważać na nich.
TYKALSKA
- (do Mańki)
- Pójdź, pójdź jej z oczu (bierze ją w objęcia)
MAŃKA
- (drżącym głosem)
- Chciałabym wiedzieć najprzód, o co mię pani obwinia.
ŻEGOCINA
- (ze zjadliwą złością)
- O co cię obwiniam! Ty zalotnico przebrzydła! A cóż znaczył ten wasz stosunek, który mi teraz wyrzucają, plują nim w oczy, który stanął na przeszkodzie moim najuczciwszym zamiarom, zakłócił zgodę w rodzinie?
MAŃKA
- (jak wyżej)
- Zapytaj pani o to tego pana, który milczy jak student obawiający się kary.
SEWERYN
- (przechodząc koło niej, cicho)
- Mańka! czyś ty oszalała! Tym nic nie wskórasz.
MAŃKA
- (z pogardą)
- Nikczemny!
SEWERYN
- (na stronie)
- A to miłe sceny!
ŻEGOCINA
- (w najwyższej złości)
- Zuchwalstwo do tego! Milczeć, sługo, to jest twój pan, rozumiesz! Jeżeliś o tym zapomniała, nie dziw, że przewróciło ci się w głowie.
(Mańka wybucha płaczem, zakrywszy twarz rękami)
TYKALSKA
- (rzucając się na Żegocinę)
- Siostruniu, na miłość boską!
(Żegocina wydaje spazmatyczne jęki)
GENIO
- (który wszedł przed chwilą z prawej strony, z najwyższą wzgardą do Seweryna, manewrującego ku wyjściu)
- Panie! Co to? Rejterada? Może to wygodnie, ale niekoniecznie honorowo.
SEWERYN
- Co?
GENIO
- (ciszej i dobitnie)
- Podle!
SEWERYN
- (zmięszany)
- Wytłumaczysz mi się pan z tych słów. (Genio odpowiada śmiechem pełnym wzgardy; na stronie) A tom wlazł! Dobrze mi tak! (wychodzi na prawo)
MAŃKA
- (głosem przerywanym do Żegociny)
- Pani, miej litość nade mną.
ŻEGOCINA
- (przyskakując do niej z zaciśniętymi pięściami)
- Precz! Precz!
GENIO
- (stając pomiędzy nimi i zasłaniając Mańkę łokciem od Żegociny; z najwyższym oburzeniem)
- Za pozwoleniem, zbytek uniesienia może pani zaszkodzić. (do Mańki, podając jej ramię) Proszę!
REJENT
- (na stronie)
- Czego się ten osioł do tego mięsza? Także rycerz!
ŻEGOCINA
- (po chwili osłupienia)
- Co to jest? Czego chce ten pan?
GENIO
- Ten pan robi pani przysługę. nic więcej. (do Mańki) Służę pani. (wyprowadza ją w głąb)
TYKALSKA
- Pójdźcie! Pójdźcie! Matko Najświętsza, co się to porobiło. (idzie za nimi osłaniając ją rękami; wychodzą środkowymi drzwiami)
SCENA XI
ŻEGOCINA, REJENT.
ŻEGOCINA
- (chodząc prędkim krokiem)
- Co to było, co to było? Rejencie!
REJENT
- (na stronie, z ironią)
- Ona nie wie, co to było.
ŻEGOCINA
- (silniej, stając przed nim z rozłożonymi rękami)
- Rejencie!
REJENT
- (usuwając się)
- Przede wszystkim radzę. e. e. e. niech się pani uspokoi. (na stronie) Jaka ona teraz miła!
ŻEGOCINA
- Uspokoić się! Ja się mam uspokoić, gdy wszystko stracone! Jakiż zły duch otworzył oczy temu brutalowi. wołał o testament. odgrażał mi się zjazdem sądowym. opieczętowaniem. Tak mi się odwdzięcza za to, co chciałam zrobić dla niego!
REJENT
- Dobra pani, wierzyć w uczucia ludzkie jest to spiskować przeciwko sobie.
ŻEGOCINA
- Podli! Podli!
REJENT
- Na własną krew rachować nie można!
ŻEGOCINA
- Zgubiona! Odarta ze wszystkiego. (pada w jego objęcia i spazmuje)
REJENT
- (na stronie)
- Piżmo! W nosie mi kręci.
ŻEGOCINA
- (po chwili, uwalniając się po trochu z jego objęć, na stronie)
- Ach, co za myśl! (namyślając się) To jest jedyny środek ratunku. (czule) Rejencie, teraz w tobie cała nadzieja.
REJENT
- (niechętnie)
- A cóż tam ja.
ŻEGOCINA
- Przy takiej znajomości prawa. z twoją głową, podołasz temu. wszakże najsłuszniejszych pretensyj trzeba dochodzić, procesować się. O! Ty ocalisz ten majątek z rozbicia.
REJENT
- (na stronie)
- Emhe, dla twoich pięknych oczu. (głośno) Chętnie bym zrobił. e. e. e. co bym mógł. ale, dobra pani, człowiek przy tylu zajęciach. e. e. e. obowiązkach.
ŻEGOCINA
- Siadaj pan. (siadają na kanapie) Przecież to nasz wspólny interes.
REJENT
- (zaintrygowany)
- Jak to wspólny?
ŻEGOCINA
- (łamiąc ręce)
- Czyżbyś się pan cofał? Opuszczał mnie w tej chwili?
REJENT
- (nie wiedząc, co powiedzieć)
- Dobra pani. e. e. e.
ŻEGOCINA
- (nagle)
- Czy może ja pana źle zrozumiałam? (po chwili, spuszczając oczy) Przypominasz sobie, gdy przyjechawszy tu, robiłeś mi propozycje!
REJENT
- Propozycje?
ŻEGOCINA
- (jak wyżej)
- Nie odpowiedziałam na nie, bo któraż kobieta zdecyduje się w jednej chwili.
REJENT
- (nagle zrozumiawszy, na stronie)
- No. no. no. a wiecie państwo, że to może być najlepsza kombinacja.
ŻEGOCINA
- Nic nie mówisz? Ach, nie zmuszaj mnie abym się musiała rumienić tych przypomnień.
REJENT
- (gorąco)
- Dobra pani, zawsze byłem twoim wielbicielem e. e. e. i sługą. słowa jej będą dla mnie świętym prawem. (na stronie) Nie daruję sobie nigdy, żem otworzył oczy temu szlagonowi. teraz będzie trudniej.
ŻEGOCINA
- (spuszczając oczy)
- Zapytywałeś mnie, czy nie myślę o nowych związkach.
REJENT
- (przysuwając się)
- Pani odpowiedziałaś wymijająco.
ŻEGOCINA
- (skromnie)
- Postaw się pan w moim położeniu, jakże miałam uczynić.
REJENT
- A ja o mało tego nie przechorowałem. chodziłem jak struty. (bierze jej rękę i całuje)
ŻEGOCINA
- Dziś, po głębokim namyśle.
REJENT
- (klepiąc jej rękę)
- He, he, he!
ŻEGOCINA
- (tragicznie)
- Zwłaszcza po tej scenie, która mię przekonała, że kobieta bez opieki mężczyzny jest.
REJENT
- (jak wyżej)
- Anomalią. e. e. e.
ŻEGOCINA
- (składając głowę na jego piersi)
- Rejencie, pracuj dla siebie. powierzam ci.
REJENT
- (na stronie, otwierając usta i ściągając nos dla powstrzymania kichnięcia)
- Piżmo!
ŻEGOCINA
- Siebie i całe interesa. (na stronie) Jakiż zatabaczony, kichnę! (głośno) Czy pan zażywasz?
REJENT
- Cokolwiek. na oczy. (znowu, jak wyżej, robi usiłowania; po chwili) Więc zgoda.
ŻEGOCINA
- Za pozwoleniem. (kicha po nadaremnym wysileniu) Zgoda.
REJENT
- (kichnąwszy potężnie)
- I pakt zawarty. (całuje ją w rękę)
ŻEGOCINA
- Do śmierci!
Z a s ł o n a s p a d a