Uwaga
Serwis Wedateka jest portalem tematycznym prowadzonym przez Grupę Wedamedia. Aby zostać wedapedystą, czyli Użytkownikiem z prawem do tworzenia i edycji artykułów, wystarczy zarejestrować się na tej witrynie poprzez złożenie wniosku o utworzenie konta, co można zrobić tutaj. Liczymy na Waszą pomoc oraz wsparcie merytoryczne przy rozwoju także naszych innych serwisów tematycznych.

O Władysławie hr. Tarnowskim

Z Wedateka, archiwa
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania

Są rody w Polsce, których samo nazwisko budzi szacunek i zaufanie. Takim jest ród Tarnowskich, który wydał z siebie Jana Amora hetmana i kasztelana krakowskiego, najznakomitszego wojownika XVI wieku i pierwszego senatora. Czynami jego napełniona najświetniejsza karta historii Polski za Zygmunta I i Zygmunta Augusta; nazywano go wielkim dla wielkości zasług jego. Dzieje tego rodu zacząwszy od Spicymira, założyciela Tarnowa (1330), obfitują w znakomitych mężów. Wszyscy czy to na polu bitwy, czy w radzie królewskiej, na sejmach, czy w domu, odznaczali się dzielnością, prawością i głębokiem a prawdziwem przywiązaniem do ojczyzny i religji katolickiej. Rzadko który ród posiada piękniejsze dzieje, rzadko bowiem poszczycić się może tem, czem Tarnowscy, to jest nie było w ich domu człowieka, któryby zasłużył na miano złego lub obojętnego syna ojczyzny.
W nowszych czasach Tarnowscy nie zajmowali jak dawniej pierwszych godności w kraju, odznaczali się przecież temiż samymi cnotami.
Pradziadem rodzonym po mieczu świeżo zgasłego poety i muzyka był Jan Amor Tarnowski, wielce zasłużony obywatel, ożeniony z Rozalią Czacką, siostrą sławnego Tadeusza Czackiego i Antoniny z Czackich Krasińskiej, babki jenjalnego poety Zygmunta Krasińskiego; pradziadem zaś Władysława po kądzieli był brat poprzedniego Rafał Tarnowski, dowódzca oddziału konfederatów Barskich, ożeniony z Urszulą Ustrzycką, autorką „Pamiętnika Damy Polskiej XVII wieku.
Dziadem Władysława po mieczu był Jan Feliks Tarnowski, kasztelan, senator Królestwa Polskiego, dziedzic Dzikowa i klucza Orochowszczyzny, ożeniony z Walerją Strojnowską. Senator miał dwie córki: Anę i Marję i trzech synów: Jana Bogdana, [1] Tadeusza i Walerego.
Walery walczył w powstaniu 1831 roku jako żołnierz i oficer. Ożeniony z Ernestyną Tarnowską, [2] miał z nią córkę Marję (za Napoleonem Sarneckim) i synów Władysława i Stanisława.
Władysław urodził się dnia 4. czerwca 1836 roku w Wróblewicach, wsi położonej w pięknej równinie w Samborskiem, nie daleko od Drohobycza. Matka jego Ernestyna, kobieta wysokich przymiotów duszy, wcześnie osierociła dzieci swoje. [3] Władysław pamiętał ją jakby przez mgłę. Z opowiadania atoli dopełnił sobie obrazu matki i do jej pamięci tkliwie był przywiązany, cierpiąc podobnie jak Brodziński, iż nie zaznał pieszczot rodzicielki. Ojciec wszedł w powtórne związki małżeńskie z panną Dziakowską, lecz matki rodzonej nikt dzieciom nie zastąpi. Im więcej wzrastał, tem też rzewniejszem stawało się jego przywiązanie do śmierci matki; w końcu zamieniło się ono w ciągłą tęsknotę, jaka nigdy go nie odstępowała i wyrodziło się nim ową głębokość uczucia, tak mocno charakteryzującą jego moralne usposobienie.
Wychowany w domu ojcowskim przez guwernera, wcześnie okazywać począł wielką zdolność do nauk i umysł bystry, samodzielny a wrażliwy. Muzyka już na dziecku robiła ogromne wrażenie. Ochotę miał do niej nieprzepartą i sam się jej uczyć począł. Ta ochota zbliżyła go, małe jeszcze chłopię, do organisty miejscowego. Organista nauczył go czytać nuty i dotąd się szczyci, iż był pierwszym nauczycielem tak wielkiego później muzyka. Nauczywszy się nut, często siadał do fortepianu, na którym wygrywał z pamięci słyszane w polu pieśni i melodie. Mając lat siedm przetransformował na wszystkie tony polkę, którą raz tylko słyszał graną. Jednocześnie rozwijać się też w nim poczęły i zdolności poetyckie, a w czternastym roku życia już sam komponował i wiersze pisał.
Ojciec nie był rad z tego zamiłowania syna w poezji i muzyce i sprzeciwiał się jego chęci zostania artystą. [4] Pociąg atoli do sztuki silniejszy był od woli ojca i niczem nie dał się powstrzymać.
Na rozwinięcie zamiłowania sztuki nie mało w późniejszym czasie wpłynęło zapoznanie się z rodziną Grottgerów, którzy bywali we Wróblewicach. Stary Grottger, oficer polski z 1831 roku, doskonale rysował, żona jego grała na fortepianie jak artystka i grą swoją budziła w młodym Władysławie zapał do muzyki; córka pięknie śpiewała, syn zaś ich Artur już jako dziecko okazywał talent rysowniczy. Poznanie się z tą rodziną artystyczną nie mało jak mówiłem wpłynęło na rozbudzenie w nim poczucia piękna artystycznego. Z Arturem obaj bracia zaprzyjaźnili się szczerze, Władysław często grał na fortepianie, brat zaś jego Stanisław okazujący talent do malarstwa, rysował wspólnie z Arturem, wszyscy zaś rozwijali w sobie wśród młodzieńczych zabaw gusta do tego, co jest piękne. Opowiadał mi Władysław te młodzieńcze zabawy artystyczne; jako mąż dojrzały lubił pamięcią cofać się w te czasy i wspominać chwile, które tak stanowczy wpływ miały na kierunek ducha ich wszystkich. Pokazywał mi też w Wróblewicach nie jedną pamiątkę z tych czasów po Grottgerach: rysunek starego z czasów Jagiellońskich dębu na polach wróblewieckich z kapliczką w jego wnętrzu, wykonany przez starego Grottgera, kilka rysunków młodego Artura zrobionych i ekran przez tegoż Artura wymalowany, który zasłaniał kominek w sypialni Władysława. Do tych pamiątek należy także olejny obraz, który Artur w początkach swego artystycznego zawodu wymalował, przedstawiając na nim portrety zaprzyjaźnionych młodzieńców. Jest na nim też i portret Władysława.
Z Wróblewic w 1845 czy 1846 roku oddany został Władysław do konwiktu Jezuitów przy kościele św. Mikołaja we Lwowie. Spędził w nim na naukach lat kilka. Tu jako student napisał pierwszy swój dramat. Nie jedno też wspomnienie miłe z tych czasów zachował. Ile też razy w późniejszym czasie przybywał do Lwowa, chodził zawsze do kościoła św. Mikołaja, w którym jako student wsłuchiwał się w produkcje muzykalne na chórze wykonywane i rozbudzał w sobie ducha muzyki kościelnej.
Ze Lwowa oddanym został do szkół krakowskich. W Krakowie także ukończył uniwersytet. Mieszkając na stancji u pana Dutkiewicza, był pod staranną i rozumną opieką księdza Jana hr. Scipio, kanonika katedry krakowskiej a swojego krewnego, ksiądz kanonik bowiem jest synem Marji Tarnowskiej (siostry senatora), wyszłej zza mąż za hr. Karola Scipio. Część lat dziecinnych i młodzieńczych spędzonych w Krakowie w towarzystwie ks. Scipio, wspominał Władysław jako najmilsze w swojem życiu. Kochał on całą duszą kanonika i wzajemnie przez niego ukochany, zawdzięczał mu utwierdzenie w wierze katolickiej, które go uchroniło od niedowiarstwa i które sprawiło, iż nawet pod wpływem nauk filozoficznych, słuchanych w Niemczech, nie sprzeniewierzył się wierze swoich ojców. Temu wpływowi przypisać też trzeba głęboką religijność, jaką się odznaczają wszystkie jego utwory poetyckie i nadają im obok silnego uczucia miłości ojczyzny, ton wzniosłego natchnienia.
W krakowskim uniwersytecie Władysław Tarnowski miał kilkunastu kolegów, również jak on odznaczających się zdolnościami, miłością ojczyzny i pięknem życiem. Żaden z nich wprawdzie nie wyrobił się duchowo tak wysoko jak Władysław, lecz każdy zajął niepospolite stanowisko w zawodzie, jaki sobie obrał, w gronie bowiem jego towarzyszy byli młodzieńcy, którzy dzisiaj słyną jako uczeni historycy, literaci, malarze i którzy z wielkim pożytkiem pracują dla polskiej nauki i sztuki.
Wśród starych murów królewskiego grodu, w którym każda cegła przemawia historją, gdzie co krok to pamiątka, piękne to uniwersyteckie grono wiodło życie braterskie, gotując się nauką do służby narodowi. Wspólnie zwiedzali groby królów i wielkich mężów, robili wycieczki w bliższe i dalsze okolice, po których Tarnowski i samotny nieraz błądził, rozmyślając o przeszłości narodu, którą znał dobrze, łzami się zalewając na wspomnienie smutnej teraźniejszości i marząc o jej przyszłości, którą wyobrażał sobie jako niepodległą, wielką, świetną i szczęśliwą. Obok Zwierzyńca stojąca nad Wisłą skała, była ulubionym celem jego wycieczek i świadkiem jego natchnień i dumań. Często siadywał na niej i wpatrując się w uroczy krajobraz, snuł te złote myśli, które wyśpiewał w swoich poezjach. Serce jego biło gorącem uczuciem zapału, wyobraźnia nadzwyczaj bujna rozwijała skrzydła do wysokich lotów, nic więc dziwnego, że przy takim usposobieniu, przy ogniu, który gorzał w piersiach, napróżno szukał uspokojenia. Ideał sztuki jak gwiazda błyszczał nad nim najpiękniejszymi promieniami, tęsknił do niego i podnosił się chcąc go ująć, jak ten chłopak wiejski w obrazku Wojciecha Grabowskiego, który stojąc bosą nogą na wzgórku cierniem porosłym, wyciąga ręce ku gwiazdce na niebie błyszczącej, ażeby ją pochwycić w swe dłonie.
Ciernie życia już wtedy zaczęły kłuć boleśnie Władysława. Rodzina sprzeczną była jego zamiarom i nie życzyła sobie, ażeby został artystą. Poetycznych natchnień jego nie rozumiano i chcąc go odwieść z wysokości, na którą jego rwał się nieustannie, gwałtownie pędem konia Farysowego, wyszydzano go i drwiono z jego aspiracji, odmawiając mu przy tem talentu. Dziwna to zaprawdy rzecz, iż prawie zawsze wyższe, wybrane i przez Boga bogato obdarzone natury, nie znajdują nawet u najbliższych sobie zachęty i poparcia, ale natomiast same przeszkody i uwagi, które je boleśnie ranią i powstrzymują rozwój. Gdyby Władysław podobnie postępował jak prawie wszyscy tak zwani obywatelscy synowie, to jest uczył się dla pozoru i nabrania ogłady, czas spędzając na zabawach w salonach i zalotach, gdyby przyszłość dla siebie upatrywał w ożenku, a marzenia swoje kończył na pałacu wiejskim, obsługiwanym przez uherbowanych lokajów, nazywano by go przyzwoitym i wiele obiecującym młodzieńcem; ponieważ jednak inną przyszłość dla siebie marzył, przyszłość godną potomka wielkiego hetmana, bo przyszłość pracownika dla wielkiej idei oswobodzenia, przyszłość poety i muzyka, więc brano go za dziwaka, porywy zaś uczucia za objawy chorobliwego entuzjazmu. Wybrańców jednak Boga nie zatrzymają kamienie i kłody, które im pod nogi rzucają, nie zatrzyma złośliwa ironja i niedołężna krytyka, ani taż żadne przeszkody. Komu Bóg wlał w duszę poczucie piękna i dobra, czyje serce jest pełne łez dla ojczyzny, kogo Pan namaścił świętem talentu znamieniem, ten pójdzie za swojem powołaniem, pousuwa zawady, zwalczy przeszkody i stanie na wysokościach piękna i dobra, do których go pociąga tęsknota ducha. Władysław też rozwijał się ciągle i kształcił nieustannie jako muzyk i poeta naukę książkową dopełniając częstemi podróżami po kraju i przebywaniem wśród ludu.
Wykładów uniwersyteckich nie zaniedbywał, lecz po za godzinami wolnemi od studiów naukowych brał lekcje muzyki, czytywał poetów naszych i tworzył. Za dumny, ażeby się tłumaczyć z natchnień swoich, kompozycje i poezje swoje skrzętnie ukrywał. Śpiewał dla siebie, chroniąc się od zimna, które go otaczało w dzieciństwie i teraz.
Przed okiem towarzyszy nic się jednak nie ukryje. Poznali więc prędko w Władysławie muzyka i natchnionego poetę i nie tylko że go nie zrażali do sztuki, ale owszem zachęcali, ażeby się jej poświęcił. To ciepłe współczucie i zrozumienie, jakie znalazł w towarzyszach, było pierwszym dodatnim wpływem w jego artystycznej karjerze i ścisnęło silniej węzły przyjaźni pomiędzy nimi. Był on dziwnie tkliwym i pamiętnym dobra, jakie mu ktokolwiek uczynił, to ciepło więc, jakie znalazł w sercach kolegów dla siebie, wspominał ciągle jakby dobrodziejstwo, pamięć zaś uniwersyteckich przyjaciół, przechowywał w formie najczulszego przywiązania.
Przyjacielem zaś być umiał szczerym i prawdziwym. Kogo raz pokochał, temu pozostał na zawsze wiernym w przyjaźni. Lecz kochał tylko tych, którzy mu serce za serce dawali, którzy go rozumieli, nie razili wrażliwego usposobienia i ręką profanów nie zrywali i nie psuli kwiatów jego idealnych. Czysty, lgnął do czystych, gorący do gorących. Fałszywych przeczuwał i stronił od nich jak od wszelkiego kłamstwa; za to tych, co prawdę, co ideał, co Polskę miłowali, od razu poznawał i wchodził z nimi w stosunek przyjaźni, o której powiedział w jednym ze swoich hymnów:

Przyjaźń rzadką, cnota rzadką,
Przyjaźń córką, cnota matką –
W głos niebieski w sercu kwili,
W kwiaty mieni chwast badyli.
I bożyszcze czyni z ludzi!
Młodości! w twych godzinach kto na twardej skale
Założył swej przyjaźni kamienie węgielne,
I w niebo patrzał, czując zwątpień krwawe żale –
Ducha mu nie przełamią potęgi piekielne!

Sześcioletni pobyt w uniwersytecie Jagiellońskim był czasem miłych i zarazem nader przykrych wspomnień. Do ostatnich należały wykłady w języku niemieckim i z urzędu oraz z katedry prześladowanie mowy, uczucia, myśli i sprawy polskiej, o którem wspomina w pięknem wierszu p.t.: „Ostatnie dumania studenta przy opuszczeniu Akademji krakowskiej 1857 r.”:

A po tych ścianach zda się widzę czarnych
Cienie Jadwigi, Zygmunta, Kazimierza,
Jak suną w ciszy – i w twarzach ofiarnych
Boleść ich czytam, czuję brzemię krzyża!
Suną się cicho jak po dziejów fali
Procesją wieków, polonezem duchów –
Jak fale Wisły, co się brzegom żali,
Gdy o jej skały bije dźwięk łańcuchów.
Tutaj w tych murach, których głaz węgielny
Kładliście wieszczą, namaszczoną dłonią,
Dziś dziatki wasze gorszy duch piekielny:
Głośno im kłamie, waszą rani bronią!
Tutaj dziś młodej Polski pokolenie
Co tyle, tyle, za glob wycierpiała –
Dzisiaj ta młodzież – jak wygnańców cienie,
Zgorszona, tęskna, z bolu oniemiała.
Bo od początku tu w niej zabijają:,
Każdy kwiat marzeń imyśli bujniejszej,
Tu jej ojczystej mowy zabraniają,
Miana Polaków – w dzień dni najnędzniejszy.
Tu biją serca młode i nieśmiałe,
Jak czyste źródła w poojczystych górach,
Jeszcze śmią marzyć, choć tak oniemiałe
Dzieci dręczone – na ducha torturach.
Bo dziś z tych katedr, skąd ich głosy brzmiały,
Szczekają podłych zaprzedane głosy,
Bluźnierstwa dziejów i kłamstwa zakały,
Które o pomstę wołają w niebiosy.
Bo dziś my wolim od zdrajczych potworów
Naszego Negra, [5] który do ostatka
Szczekał po polsku – od tych profesorów,
Których ta żywi Akademja matka.
Oni te progi swą stopą skalali –
Twe ciche sale napełnili grzechem,
I wiarołomstwa ziarno już zasiali
W serc młodych glebie – z wszetecznym uśmiechem! [6]

Okropne świadectwo dla pewnych, zdradę Polski jak Walewski szczepiących profesorów, i dla uniwersytetu w epoce jego zniemczenia. Siali oni ziarno rozkładowe odstępstwa wraz z nauką, ale młodzież ratowała się od ich moralnej trucizny:

O, próżno sieją te ziarna podłości!
Próżno – bo polskie słabe pacholęta
Spojrzą w swe oczy – i dość – bo w miłości
Każdy przeczuje, czem mu Polska święta!
Jedno ściśnienie młodej, drżącej dłoni
Silniejsze stokroć, w młodej, czystej duszy,
Nad wywód fałszów – co po świętej błoni
Sieją szatany wśród bolesnej suszy.

Młodzież więc ratowała się sama od zarazy wynarodowienia i germanizacji, ratowała ją przyjaźń i te wspomnienia historyczne, których Kraków był pełen.
Piękną pamiątką, jaka pozostała z epoki studjów uniwersyteckich po Władysławie Tarnowskim, są „Poezje Studenta”. Świadczą one, jak płodną w tym czasie i obfitą a szlachetną była jego twórczość. W licznym zbiorze poezji pod tym tytułem wydanych odmalowała się cała jego wielka a czysta dusza i umysł wzbogacony wiedzą. Nie są to próbki niedołężne pióra młodzieńczego, ale utwory poety samodzielnego, czującego siłę swego talentu i dobrze władającego formą. Wprawdzie w tej ostatniej nie ma czasami zaokrąglenia i jasności, lecz to nie zdarza się często. Obok utworów z formą, fantastycznie jak promienie słońca w krysztale połamaną, są poezje tworzące doskonałą artystyczną całość, jakby ulaną z jednego metalu. Nie znać w nich nigdzie naśladownictwa, te zaś usterki, jakie się natrafiają, dowodzą właśnie talentu samodzielnego, który własną sobie formę wyrabiał i w nierówność dla tego wpadał, że nowe kształty tworzył. Łatwość wierszowania ogromna, każda jego poezja zdaje się być jakby wytryskiem czystej wody i ma charakter improwizacji. Treść zawsze bogata, pełna świetnych obrazów, porównań i myśli podniosłych, pełna uczucia głębokiego a rozpływającego się w miłości seraficznej ku wszystkiemu co szlachetne, piękne, dobre a nieszczęśliwe.
„Poezje Studenta” wyszły w Lipsku. Pierwszy tom drukowany u F. A. Brockhausa r. 1863 (8ka. stron. 387). Zawiera w sobie ballady, kilka gminnych powiastek, romanse, pieśni i dumy, ody, hymny, wiersze drobne i epigramata i wreszcie tłumaczenia i naśladowania. Po pierwszym okazał się tom trzeci, także w Lipsku u Brockhausa w roku 1865 drukowany (In 8vo, stron 433). Tom trzeci zawiera obszerniejszych rozmiarów utwory, jako to: „Pacholę Zwierzynieckie”, powiastka z podań krakowskiego ludu; „Mnich”, poemat; „Perła”, powieść wschodnia; „Anachoreta” rapsod z średnich wieków; „Pustelnik Urycza”, poemat z XI wieku; „Safo”, poemat; drobniejsze utwory: Piosenki ślepego lirnika; Treny i elegje; Wiersze różne; Szkice nocne i wreszcie sonety tatrzańskie. Tatry zwiedzał Władysław jeszcze jako student i wrażenia z gór tych wyniesione zamknął w tych pięknych sonetach. Tom czwarty także w Lipsku u Brockhausa wydrukowany 1865 r. (in 8vo, stron. 371), zawiera utwory wierszem i prozą poetyczną pisane, a zwłaszcza: „Trylogia myśli”; „Dzikie kwiaty”; Różne wiersze i wiersze późniejsze, napisane w podróży do Anglji. Tom drugi „Poezji Studenta” dotąd nie drukowany, pozostaje w ręko piśmie i należałoby go wydać ażeby dopełnić całość twórczości poetycznej Władysława z lat młodzieńczych.
Po ukończeniu nauk w Jagiellońskim uniwersytecie, udał się Władysław Tarnowski do Paryża, gdzie sławny kompozytor Auber przyjął go do konserwatorjum muzycznego. Pracował tu przez lat kilka, przykładając się z szczególniejszą pilnością do muzyki. Gdy inni młodzieńcy korzystają z łatwej sposobności użycia rozrywek w tak wielkim mieście czas spędzają na próżnowaniu i zabawie, Władysław uczył się, starając się jak największe korzyści wyciągnąć z pobytu swego w Paryżu. Gdy dzień nie starczył pracował w nocy, a ciągle się ćwiczył w grze i badał jak najgruntowniej tajemnice sztuki. Już w Paryżu zwrócono uwagę na jego ogromny talent muzyczny i przepowiadano mu wysokie stanowisko w świecie artystycznym. Opera włoska, opera liryczna, liczne koncerta i nagromadzenie znakomitych artystów w tem mieście, przedstawia dla każdego najbardziej pożądaną sposobność wyrobienia w sobie gustu i smaku estetycznego, Władysław wyrobił go sobie wszechstronnie. Pracą zaś usilną doszedł do tego, że opuszczając Francję, był już wcale niepospolitym wirtuozem na fortepjanie.
Chopina już w Paryżu nie zastał. [7] Z polskich znakomitych muzyków był tylko w Paryżu Albert Sowiński, autor „Słownika muzyków polskich”, wirtuoz i kompozytor wielce ceniony. [8] Władysław zapoznał się z nim i za każdym pobytem swoim nad Sekwaną, czas chętnie spędzał w jego towarzystwie. Oprócz Sowińskiego bywał jeszcze w Paryżu u sławnego historyka-etnografa Franciszka Duchińskiego i u kilku innych rodaków, głośnych czy to z zasług narodowych, czy z nauk, czy też z talentów; najczęściej jednak bywał u Jerzego Bieńkiewicza, z którym był spokrewniony przez jego żonę, panią Rozalię z Sarneckich Bieńkiewiczową. [9] Tu najwięcej znalazł ciepła, najwięcej zrozumienia i zachęty.
W zawieraniu nowych znajomości był dość trudny. Wolał ograniczyć swoje towarzystwo do kilkunastu, choćby kilku osób, lecz takich, którzy serca rozumieją i nie spychają nikogo ze służby polskiej! Bawiąc więc w Paryżu dla wykształcenia, nie mógł bez szkody dla postępu w nauce zawierać licznych znajomości. Więc i to wpłynęło na to, że się odosobnił i mało udzielał. Praca, muzyka i poezja zastąpi tłumy ludzi i dobrze zastąpi.
Aczkolwiek prowadził odosobnione życie, nie był przecież egoistą obojętnym dla spraw publicznych, jakie zajmowały emigrację, i aczkolwiek udziału w nich nie brał, ciągła uwaga na te sprawy i ofiarność dla nich, wyrobiły w nim wcześnie tego ducha obywatelskiego, jakim się późniejsze jego życie odznaczało.
Zwiedzanie galerji obrazów i różnych muzeów, słuchanie prelekcji, czytania, rozmowy poważne, wiele mu czasu zabierały. Nie żałował go jednak na ten cel, bo wynagradzała się mu sowicie ta strata powiększeniem jego moralnego i naukowego dobra. Różnił się on wielce od innych muzyków pod względem pojęcia tego, co jest dla wykształcenia prawdziwego artysty potrzebne, i gdy pospolicie ograniczają swe wykształcenie samą tylko muzyką, on ciągle wzbogacał umysł swój naukami, rozumiejąc, iż artysta wtedy tylko może tworzyć arcydzieła, jeśli posiadać będzie oprócz fachowego wykształcenia, rozległą wiedzę wszystkich nauk, zwłaszcza też tych, które mają jakikolwiek związek z jego zawodem, i jeżeli wyrobi w sobie smak wytworny przez dokładne poznanie wszystkich sztuk pięknych. Władysław nie tylko też jako muzyk wykształcił się wszechstronnie, ale jako człowiek nauki wyrobił się na męża rozległej wiedzy. Nic mu nie było obce. Historję, geografję i literaturę znał doskonale, języki umiał dobrze i oprócz polskiego mówił i pisał poprawnie po francusku, po niemiecku, po włosku i po angielsku. Był on też niepospolitym znawcą malarstwa, rzeźby, architektury, sąd zaś jego o dziełach pięknych posiadał wartość powagi. Nigdy się nie omylił w ocenianiu zalet i usterek jakiegokolwiek dzieła i co on pochwalił, to z pewnością zasłużyło na pochwałę.
Lecz co przede wszystkim w Władysławie Tarnowskim należy podnieść zaszczytnie, to zrozumienie przez niego tej prawdy, iż artysta powinien znać nie tylko sztukę, której się poświęcił, powinien nie tylko posiadać nauki i gust wytworny, lecz prócz tego być człowiekiem moralnym i dobrym obywatelem kraju. Nie zwolnił więc on siebie, jak to czynią artyści, od obowiązków służby narodowi, lecz wiódł życie czyste, piękne i pod każdym względem wzorowe, a dla sprawy polskiej ciągle pracował i poświęcał się dla niej. Rozumiał on to dobrze, iż artysta nie tylko tworzyć powinien arcydzieła w sztuce, ale i w życiu – i utworzył też z życia swojego prawdziwe arcydzieło.
Jako człowiek i Polak już w latach młodzieńczych wyróżniał się wśród rówieśników i to tak dalece, iż szukając dla niego porównania, nie możemy znaleźć innego, jak tylko porównanie z żywotem Tomasza Zana. Skromny, niezarozumiały, uczynny, z najwyższą delikatnością śpieszył zawsze z pomocą dla potrzebujących. Ludzi kochał po chrześcijańsku. Nigdy nikomu nic złego nie uczynił, nigdy nikogo nie obraził, dla tych zaś, którzy go ranili i znieważali, miał zawsze przebaczenie. Źle o nikim nie lubił mówić, gdy zaś nie mógł kogo pochwalić, milczał. Milczenie Tarnowskiego było najwyższą naganą oraz najwyższem potępieniem, na jakie się zdobyło wspaniałe, miłościwe serce Władysława. Do powag i wielkich tego świata nigdy się nie cisnął, garnął się zaś sam do niższych, do maluczkich, a przede wszyskiem do nieszczęśliwych. Samo jego zbliżenie było już dla tych ostatnich pociechą. W potrzebach i żądaniach swoich bardzo skromny, wiódł życie bez zbytków, twardo, rzec można po hetmańsku. Grosza nigdy na próżno nie wydał, zawsze go też miał na swoje potrzeby, na potrzeby innych i na potrzeby ojczyzny. Takim już był w młodości swojej, a te przymioty i te zalety z latami wyrabiały się w nim w coraz większą doskonałość i coraz też większą potęgę twórczą dawały jego duchowi.
Z Paryża przybył do Lipska, potem pojechał do Rzymu, wszędzie zaś zwiedzał pamiątki, uczył się i kształcił. Powróciwszy do kraju, w podziale z dóbr ojca swego jako najstarszy syn wziął w posiadanie rodzinną wieś Wróblewice, posag swojej matki. zaraz w początkach gospodarskiego zawodu spotkało go wielkie nieszczęście, w dzień bowiem pogrzebu ojca spalił się folwark i wszystkie zabudowania gospodarskie wraz z zbiorami w Wróblewicach. Strata tak wielka byłaby innego, mniej rozważnego i mniej rozsądnego popchnęła na drogę upadku majątkowego, dla Władysława atoli stała się ona tylko bodźcem do rządności. Był on rządnym i oszczędnym dla tego, iż uważał rządność i oszczędność za obowiązki patrjotyzmu. Kochając całą duszą i z zapałem Polskę, wiedział, iż służyć jej trzeba nie tylko w chwilach uniesień, lecz i w codziennym życiu, przy największym spokoju w kraju. Tysiączne sposoby nastręcza służba tak pojęta, każdy zaś jest obowiązkiem dla Polaka. Utrzymanie ziemi polskiej w ręku polskim poczytywał słusznie za święty i jeden z najważniejszych obowiązków każdego obywatela. Do przejścia polskiej ziemi w ręce obce przyczynia się najwięcej nierządność i marnotrawstwo właścicieli tej ziemi. Wydają oni więcej niż mają i dochodzą przez zaciąganie coraz to większych długów do tego, iż albo sami muszą sprzedawać swe majątki, lub też drogą licytacji sprzedają je ich wierzyciele. Wladysław widząc tak zgubne skutki podobnego postępowania, wziął za zasadę w swojem życiu wydawać tylko tyle, ile mu dochod z majątku wydać pozwalał, to jest nigdy więcej nad to, co miał; postanowił też dalej nigdy długów nie zaciągać.
Poetów zwykle podejrzewają o rozrzutność i nieumiejętność gospodarczą. Że podejrzenia te są bezzasadne, przekonał Władysław Tarnowski. Obdarzony duszą ognistą i sercem, które się podnosiło ciągłym zapałem dla piękna i dla ojczyzny, był może najpraktyczniejszym obywatelem naszego kraju. Fakt jego zarządu Wróblewicami dowodzi ostatecznie praktyczności tego idealisty, jak go nazywano ironicznie. Odbudowawszy folwark, stodoły, stajnie, obory, jednem słowem wszystkie gospodarskie budynki, wziął się zaraz do postawienia domku dla szkoły. Stanęła ona obok murowanej cerkwi, którą wybudowali jego przodkowie w XVIII wieku. Wynajął następnie nauczyciela i zachęciwszy włościan do posyłania dzieci swoich do szkoły, kupował im książki, zeszyty, często też do niej sam zachodził dla zbadania postępu uczniów, którzy go kochali nie jak pana, lecz jak ojca.
Gospodarstwem sam się też zajął, nie trzymając rządcy, tylko ekonoma. Ekonoma umiał wybrać i trafił na człowieka, który jego ufności nigdy nie zawiódł. Zdawało się sąsiadom, że jego życie artystyczne, poezji, muzyce i Polsce głównie poświęcone, że te liczne podróże, jakie odbywał, zrujnują go zupełnie. Tymczasem stało się przeciwnie. Majątkowo stał on lepiej od swoich sąsiadów. Przy zbliżaniu się zimy puszczał się zwykle w podróż i wracał z początkiem lata. W jego nieobecności rządził uczciwie ekonom według dyspozycji, jakie zostawił, po powrocie zaś ster gospodarstwa sam znowu obejmował. Podróże umiał bardzo tanio odbywać. Jeździł trzecią klasą, miastach nie stawał po pierwszych hotelach, lecz w najtańszych. Ponieważ zaś nie wydawał na hulatykę, na wykwintne obiady, na aktorki, opędzał więc tanim kosztem każdą podróż i starczyło mu zawsze jeszcze na podzielenie się z biednym Polakiem, którego gdzieś w podróży tułającego się zobaczył, i na zakupienie dzieła sztuki lub jakiej pamiątki historycznej, które wiózł do swojego zbioru w Wróblewicach. Gdy potrzeba było gdzie za granicą dla honoru imienia polskiego lub dla dostojności rodu, z którego pochodził, wystąpić okazalej, nie cofał się przed wydatkiem; ponieważ jednak i w takim razie chronił się od przesady i niepotrzebnych a próżność tylko łechcących okazałości, więc i ta konieczność dość często trafiająca się zubożyć go nie zdołała.
Zdarzyło się raz, iż siadł na okręt, wziąwszy bilet drugiej klasy. W czasie podróży Władysław zobaczywszy w salonie okrętowym fortepjan, siadł przy nim i zaczął grać dla rozrywki własnej. Odgłos muzyki sprowadził pasażerów. Jeden po drugim wsuwali się na palcach do salonu, ażeby nie przerwać nieznajomemu muzykowi, który ich od razu grą swoją oczarował. Pomiędzy słuchającymi był także kapitan okrętu. Zachwycony był mistrzostwem gry i z niej się dopiero dowiedział, iż ma na statku pierwszorzędnego wirtuoza, kazał więc rzeczy Władysława przenieść do pierwszej klasy. Zanim Tarnowski wstał od fortepianu, już jego tłumoczki były na Innem, wygodniejszem miejscu. Na próżno usiłował powrócić do kajuty drugiej klasy, za którą zapłacił; kapitan na to nie pozwolił, aż wreszcie spierającemu się z nim Władysławowi kategorycznie oświadczył: „Nigdy nie ścierpię, ażeby tak wielki artysta jak pan, miał na moim okręcie płynąć klasą drugą. Panu wszędzie pierwsze się miejsce należy.”
Lecz wracajmy do rządności naszego poety-muzyka.
Rozumna ta jego, daleka od skąpstwa oszczędność sprawiła, iż mógł znaczne ofiary czynić i na sprawę narodową i na wydawnictwa dzieł pożytecznych i w ogóle być hojny tam, gdzie hojność jest potrzebą i cnotą. Wiadomy mi jest fakt iż pewnemu znanego imienia pisarzowi we Lwowie dał na pisanie i wydanie historii polskiej dla ludu 3000 złr. Takich szlachetnych i mądrych ofiar było bardzo wiele. Ofiary te i wydawnictwa własnych dzieł poetyckich i muzycznych nie zrujnowały go, jak nie zrujnowały podróże za granicę. Jakkolwiek zaś wszystko to dosyć kosztowało, nie tyle jednak, ile karty, uczty, wina, stroje, konie i polowania szlachcica, który się z domu nie rusza, książki nie kupuje, czasopism literackich nie prenumeruje, nauczyciela dla chłopów nie utrzymuje, a jednak dóbr utrzymać w ręku swojem, pomimo zawziętego gospodarowania nie potrafi, i zaciągając dług za długiem, przez opłacanie lichwiarskich procentów dochodzi wreszcie do tego, iż ze sprzedanego mu majątku wychodzi wreszcie z kijem żebraczym.
Historja gospodarstwa i życia Władysława Tarnowskiego jest wielce pouczająca, przekonywa bowiem, iż zaspokajanie potrzeb wyższych, moralnych i artystycznych nie rujnuje bynajmniej wykształconego obywatela, jeżeli tylko umie on żyć oszczędnie i pozbyć się zwykłych po dworach szlacheckich pretensji do szumnego, rozkosznego życia i próżnego popisu. Władysław Tarnowski w domu żył wygodnie, ale bez zbytku. Gościa przyjmował po polsku – czem chata bogata. Odwiedzali go w Wróblewicach nieraz bardzo znakomici ludzie, on przecież dla nich nie sadził się na przepych i zbytek. Nieraz zawitał do niego słynny gość autor, artysta lub mąż stanu z Francji, z Włoch lub z Niemiec; przyjął każdego z sercem i dostatnio, każdy też odjeżdżał z przyjęcia niezbytkowego zadowolony. W roku 1876 odwiedził go jego przyjaciel Angelo de Gubernatis, redaktor „Rivista Europea”, wychodzącej we Florencji, najznakomitszy tegoczesny poeta włoski. Serdecznie przyjęty a ugoszczony po polsku, wywiózł Gubernatis z Wróblewic, jak się z jego listu przekonałem, najmilsze wspomnienie gospodarza, w którym podziwiał jednego z najbardziej dystyngowanych ludzi, jakich znał.
Władysław Tarnowski nagromadził w swoim starym ojców dworze tyle dzieł sztuki, obrazów, rzeźb, pamiątek dziejowych, starożytnych mebli, książek i rękopisów, iż otworzył z niego formalne, piękne muzeum, z którego wiele mógł się nauczyć i ten, co widział wielkie europejskie zbiory. Rzecz dziwna, takie i tak liczne potrzeby obywatela wykształconego, dały się przecież zaspokoić z dochodów jednej Samborskiej wsi, i nie tylko nie uszczupliły w niczem dochodów właściciela, ale owszem pozwoliły mu z nich spłacać jeszcze długi. Tarnowski spłacił wszystkie długi, jakie od dawna ciążyły na Wróblewicach, spłacił nawet Towarzystwo kredytowe ziemskie. Mówił mi on nieraz, że wtedy dopiero będzie się uważał za zapewnionego w posiadaniu swego majątku i wtedy dopiero nabierze przekonania, iż dobra jego matki i jego nie przejdą w ręce obce, gdy już hipoteka ich będzie czystą, bez grosza długu. Śmierć zaskoczyła go nagle, gdzieś daleko od ojczyzny, wiedzionego po spokojnym Oceanie żądzą wiedzy i szlachetnych wrażeń, gospodarstwo jednak i interesa zostawił w porządku, a majątek przejdzie na brata bez grosza długu.
Wyśmiewana jego idealność i dziwactwem przezywane życie dla dobra ojczyzny, literatury, sztuki i ludzi poświęcone, okazały się więc w ostatecznym rezultacie najwyższą, najdoskonalszą praktycznością. Zaiste, jest to godnem uwagi, iż ogromna, wielka i tak rozbujała, jak u Słowackiego Juljusza, fantazja Władysława, nie osłabiła w nim siły woli; że życie czyste poety i artysty, życie ciągłego poświęcenia dla ojczyzny dobrzeczynienia dla ludzi, nie okazało się więc sprzecznem z zadaniem ekonomicznem dobrego gospodarza. Harmonijna równowaga wszystkich władz duszy stała się podstawą harmonji życia i przedstawiła nam w Władysławie Tarnowskim pierwszy przykład zgodności idealnych natchnień poetycznych z realizmem zadań ekonomicznych. To, co doktrynerzy pozytywistyczni chcą rozdzielić i na zawsze rozłączyć, jako nie dające się pogodzić z sobą kierunki, pogodziło się w życiu Tarnowskiego Władysława w doskonałą całość na to, ażeby został w nim dla narodu wzór życia prawdziwego Polaka, takiego życia, jakiego właśnie ojczyzna ujarzmiona potrzebuje od swoich obywateli.
Nastały pamiętne w dziejach Polski wypadki. Warszawa złożyła ofiary na ołtarzu ojczyzny i przodując narodowi, rozpoczęła walkę z potężnym wrogiem, walkę jedyną w historji, dotąd nieznaną, walkę moralną, któż bowiem nie zna przykładów niezmiernego poświęcenia i bohaterstwa? komu nie są pamiętne owe chwile ogólnego zapału, w których naród dźwignąwszy się z barłogu niewoli, okazał się światu w szacie żałoby, odrodzony w duchu, natchniony szczytną ideą zwalczenia okrutnego najeźdźcy potęgą ducha?
Piękna ta, poetyczna doba, wywarła najsilniejsze wrażenie na Władysławie Tarnowskim. Podobnie jak Grottger, jego przyjaciel i towarzysz zabaw we Wróblewicach i Śniatynie, [10] Władysław wcielił się całą duszą w wypadki, żył ich siłą, kierował się ich myślą. Wypadki te natchnęły Grottgera wielkimi pomysłami, dały kierunek jego ołówkowi i zrobiły go mistrzem. W obrazach swoich dał nam on ich historję. Nikt lepiej od niego nie rozumiał ich znaczenia. Do zrozumienia atoli znaczenia walki moralnej dopomógł mu wiele Władysław, który widział w nich urzeczywistniające się ideały wieszczów naszych, te ideały, które i nad nim świeciły urokiem tęczowych blasków.
Ciekawem byłoby zbadanie wzajemnego wpływu na siebie tych dwóch niezwyczajnych ludzi. To pewna, że Tarnowski był dla Artura jakby przewodnikiem, odkrył on przed wzrokiem jego jenjuszu zasłony, po za któremi ukazały się ostatniemu najcudniejsze kształty narodowego życia. Chwycił je na rysunek mistrzowską ręką i zostawił nam pamiątkę najidealniejszej epoki dziejów w obrazach swoich. Kilka poezji, które Władysław napisał pod natchnieniem rysunków Grottgera, wykazują znowuż oddziaływanie natchnień malarza na usposobienie poety. Pokrewne to dusze jednego polotu, ich wyobrażenia brały z życia to, co ono miało najpiękniejszego w sobie.
Nastąpiło powstanie dnia 23. stycznia 1863 roku. Władysław powitał je zapałem młodzieńczym. W odzie, [11] którą napisał na ten dzień, wysławiał „naród, co rozkołysał się jak jeden dzwon” i „rzucił rękawicę całych piekieł światu”.

Czołem mu! Taki naród to widomy cud!
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Ojczyzno nasza wielka! my co nie widzieli,
Jak wre za życia matki piorunowy bój,
Szczęśni, witamy dzień ten, co pomsty anieli
Niosą gromiąc: tu niewoli podła czerni stój!
Z nagiemi dłońmi, nagą pierś stawią jak mur!
A na nich patrzy przyszłość, łzawy patrzy Bóg,
Jakby Jego anioły, czarnych piekła chmur
Gromiły – krwią postępu oznaczając próg.

Przybywszy do Lwowa, pracował w organizacji narodowej, zasilającej powstanie. Praca ta jednak nie zadowalniała go. Czuł się upokorzonym, iż w chwili, gdy rodacy jego walczyli, narażając się na największe niebezpieczeństwa, on w spokojnym Lwowie czas trawił na dostarczaniu środków powstaniu. Serce jego zapragnęło poświęcenia, szukał niebezpieczeństwa i prosił, ażeby go użyto do najtrudniejszej misji. Wydział Rządu narodowego na wschodnią Galicję zadość uczynił jego woli i wysłał go z depeszami i raportami do Rządu narodowego w Warszawie.
Potrzeba było przejechać przez Galicję i nie zwrócić czujnego oka policji austriackiej; dalej na granicy rewizja moskiewska mogła go zgubić – mniejsza o siebie, ale mogła zgubić sprawę narodową; następnie potrzeba było przedzierać się przez szeregi moskiewski i na dworcu kolei żelaznej warszawskiej omylić policję carską, aby się dostać do miasta, które było rezydencją naczelnej władzy narodu. Zaprawdę, zadanie nie lada i do spełnienia go sumiennego potrzeba było zimnej krwi, taktu i ogromnej odwagi. Wszystko to znalazł w sobie Tarnowski. Potężna jego wola tłumiła gdy potrzeba było żar serca, polot wyobraźni i zamieniała postać jego na obojętny posag marmurowy.
Wtedy go właśnie poznałem. W mieszkaniu mojem nie zwykły ten i szlachetny poseł zdał ustnie sprawę z położenia rzeczy, potem przywołano szewca, który wydobył z podeszew raporta i depeszę. Zanim szewc zaszył buty, opowiedział mi Władysław trwogę, jaka go ogarnęła tegoż poranku. Stał w hotelu Angielskim. Rano budząc się spostrzegł, iż buty, które kryły ważną tajemnicę, zginęły. Rozpacz go owładnęła; począł sobie czynić wyrzuty, że źle spełnił poruczony mu obowiązek, ale po chwili pokazał się stróż z butami, które był zabrał do czyszczenia. Później jeszcze kilkakrotnie odbywał podobną misję, a zawsze wywiązywał się z niej jak najlepiej. Ustne jego raporta miały też wielką cenę prawdy, gdy od innych posłańców i kurjerów trudno się było o rzeczywistym stanie rzeczy dowiedzieć, bo albo przesadzali, albo zmniejszali znaczenie wydarzeń, albo wreszcie milczeli o nich. Władysław brzydził się kłamstwem. Prawda była przewodniczką jego życia, dla żartu nawet nie lubił skłamać, dawał więc najlepsze, najprawdziwsze ze wszystkich relacje o tem, co się działo we Lwowie i w Krakowie, charakteryzując przytem najtrafniej ludzi działających.
Wszystkich którzy go wtedy poznali, pociągnął ku sobie wzniosłością duszy, czystością patriotyzmu i szlachetnością charakteru. Zalety jego charakteru Noe trudno było odgadnąć, wyzierały one z każdego słowa. Przytem postawa dziwnie szlachetna a piękna, niezwykła, bo serdeczna powagą uderzała w jego obejściu. Mówił dobrze a pięknie. Zdanie miał stanowcze, sąd rzeczy bardzo wytrawny. Długie włosy blond w tył zarzucone wieńczyły czoło jego wielkie i jakby do kucia w marmurze stworzone. Oczy niebieskie, pełne słodyczy, bystre w spojrzeniu, rozsiewały promienie myśli genialnej. Wzrostu miernego, budowy silnej – całej jego zjawienie się najlepiej dla niego uprzedzało. Kilka też wizyt jego w Warszawie wystarczyło, ażeby pozyskał sobie najzupełniejsze zaufanie i przyjaźń członków Rządu narodowego.
Wszystko, co widział w Warszawie, zrobiło na nim wielkie wrażenie. W Warszawie był po raz pierwszy w roku 1858, a bytność tę upamiętnił „Listem” wierszowanym, [12] w którym dokładnie a malowniczo skreślił stan ówczesny umysłów i usposobień stolicy oraz jej wspomnienia historyczne. Jakże się Warszawa od tego czasu odmieniła! W drugim „Liście z Warszawy” [13] napisanym podczas niebezpiecznej swojej misji 1863 roku, wyraził się o niej w następujący sposób:

Szczęśliwy, kto ją widział w tym olbrzymim roku!
Panią ludu żałoby, w czarny kir odzianą,
Jak idzie naprzód! pewna olbrzymiego kroku,
Z proroczą pieśnią, z gwiazdą na czole świetlaną!
O, taką młody bracie jest dzisiaj Warszawa.
W sukniach wszyte papiery przewozi się z trwogą,
Lecz się widzi jak wstaje z grobów Polski sława
I czuje – co Polacy tylko czuć mogą!...

Przebyte niebezpieczeństwa nie zdawały się mu dostatecznem poświęceniem dla ojczyzny. Powróciwszy do Lwowa po raz już nie pamiętam który, nie chciał podjąć nowej misji do Warszawy. Odezwała się w nim krew wielkiego hetmana, chciał walczyć z wrogiem z bronią w ręku, postanowił pójść do oddziału. Na próżno go powstrzymywano, na próżno przedkładano, iż człowiek jego talentu ma inne przeznaczenie, niż prostego żołnierza. Grottgera wstrzymał od udania się na pole bitwy rozkaz samego Rządu narodowego, Władysława nic wstrzymać nie mogło, ani nawet przypomnienie, że już jeden Tarnowski Juljusz, brat jego stryjeczny, poległ bohatersko w czasie tego powstania.
W końcu października sformował się oddział pod dowództwem walecznego a młodego jeszcze hr. Komorowskiego. Władysław zaciągnął się pod jego dowództwo do trzeciej kompanji siódmego oddziału wyprawy wołyńskiej. Należał do wyprawy pod Poryck, gdzie zginął mężny Bolewski, pod ten Poryck, który należał niegdyś do Tadeusza Czackiego, spokrewnionego z rodziną Tarnowskich. Przy przejściu granicy, poszedł na ochotnika na szpicę w bój z patrolem kozackim. Pod Poryckiem brał udział w dwóch utarczkach, przy cofaniu się zaś oddziału w utarczce na granicy z wojskiem austrjackiem, które oddział otoczyło i zabrało do niewoli.
Blady, ubrany w płaszczyk włoski oryginalnego kroju, był smętny przez cały czas kampanii. Poważna chwila nastroiła go poważnie. Pusta wesołość obozowa w śmiech jego twarzy nie wykrzywiła. Za to był wzorowym w spełnianiu obowiązków. Gdy kolegę, który stał się winnym, iż oddział nie miał ogniska na noclegu w lesie, postanowił kapitan ukarać, Władysław chcąc go udobruchać i wyjednać przebaczenie dla powstańca, porwał siekierę i zaczął sam rąbać drzewo na ogień. Przyjęcie w chacie chłopskiej, podzielenie się z nim chlebem starej wieśniaczki, wyciskało mu łzy z oczu. Tkliwy, uczynny, koleżeński, pokochany przez kolegów, pozostawił w ich pamięci miłe wspomnienie dni z nimi razem pod bronią spędzonych.
Krótkie te chwile wojskowego życia upamiętnił Władysław kilku strofkami wyższej wartości p. t.: „Wspomnienia obozowe”, które wydał w dziele p. t.: „Krople czary”, poezje, spisał i wydał Ernest Buława, (Lipsk 1865 r.). „Myśli w czasie marszu”, „Na cmentarzach poryckich”, „Nocny pochód lasami”, „Sny przy ognisku obozowem”, poświęcone najsmutniejszej z Polek, złożyły się na owe „Wspomnienia obozowe”. Znajdujemy w nich w ślicznych słowach wzmianki o bohaterach powstania, myśli, jakie narodem poruszały, uczucia, które nim miotały i wreszcie poglądy oryginalne samego poety na Polskę i jej sprawy.
Pomiędzy poezjami Ernesta Buławy, „Krople czary” zajmują odrębne miejsce. W zbiorze tym Tarnowski oprócz bitew i wielkich wydarzeń powstania 1863 roku, opiewał śmierć męczenników i przyszłe losy ojczyzny. Dodał zaś do tego kilka poezji dawniej napisanych pod wrażeniem także historycznych wypadków, odezwę Rządu narodowego i kilka innych dokumentów, z czego utworzyła się pełna rozmaitości i wielce zajmująca całość. Pieśń spiskowa i oboźna „Na bagnety!” w „Kroplach czary” drukowana, stała się pieśnią narodową, śpiewana była po obozach powstańczych. W pieśni tej nie samo już poetyckie rozmarzenie, które mu tylekrotnie niesłusznie zarzucano, ale myśl bojowa walczącego narodu znalazła swoje piękne a energiczne wyrażenie.
Jak „Poezje studenta” są pamiątką lat uniwersyteckich Władysława, tak „Krople czary” są pamiątką młodzieńca walczącego za ojczyznę, pełnego energii i siły. W tamtych odbił się duch czasu przed powstaniem, w tych jest słowo powstania wcielone; oba zaś te zbiory dla myślącego czytelnika, szukającego w poezji coś więcej nad samą formę, są odbiciem dwóch bliskich sobie historycznych epok na tle najbardziej poetycznej i najwięcej czującej duszy, jaka się zrodziła w pokoleniu roku 1863, które już mija, ustępując miejsca nowemu.
Gdy upadek powstania w roku 1864 pokrył kraj cały żałobą i zamknęła się chwilowo doba publicznego życia, Władysław Tarnowski powrócił do przerwanych studjow muzycznych. Wyjechał do Lipska i tu kształcił się w konserwatorium Pierwszem w świecie, korzystając najwięcej z rad Moschelesa, którego był najzdolniejszym uczniem, a ucząc się według teorji Richtera. Nie kształcił się poi dyletancku, lecz pracował sumiennie i gorliwie i doszedł do tego, że przyswoił sobie wszystkie tajniki najidealniejszej z sztuk pięknych, a więc może i najtrudniejszej, muzyki.
Już wtedy jako uczeń konserwatorium odznaczał się oryginalnemi pojęciami, które wykazywały talent, mogący przy ciągłym rozwoju i postępie wpłynąć na rozwój muzyki w ogóle. Przepowiadano mu takąż samą przyszłość i stanowisko w Polsce, jakie miał Ryszard Wagner w Niemczech. Samodzielność jego talentu wyrażała się dobitnie w graniu obcych kompozytorów. Pojmował ich inaczej jak inni, lecz każdy, co słyszał jego grę, przyznać musiał, iż pojmował ich wznioślej, piękniej, niż zwyczajni artyści koncertowi.
Kompozycje jego, które zaczęły się pojawiać w Lipsku, jeszcze silniej znamionowały ducha, dla którego nie wystarczały dotychczasowe formy. Rwał się w nich jak w pętach, rozszerzał je i rozsadzał rzec można, ażeby potem nowe, odpowiedniejsze jego myśli formy utworzyć. I tworzył je i wypełniał wielkim czuciem i jenjalnymi myślami.
Wielki znawca muzyki, jedna z powag w świecie muzykalnym, niepospolity twórca i wirtuoz, Albert Sowiński w wybornem dziele swojem „Słownik muzyków polskich” (Paryż 1874), powiada o utworach Władysława Tarnowskiego, iż „odznaczają się nowością form, śmiałością modulacji, ale są trudne do wykonania efektowego z powodu częstych zmian taktu i rytmu”. Prawda, iż są trudne, lecz trudność ta nie zmniejsza ich piękności, wymaga tylko większej pracy w wyuczeniu się. Zwyczajni, pospolici wirtuozi, którzy to tylko chwalą, co łatwe, niechaj się nie porywają do wykonania jego kompozycji, bez pracy bowiem nie potrafią wydobyć ich rzeczywistej piękności. Kto jednak ma dość siły do zwalczenia wszelkich trudności, czyja biegłość nie cofa się przed niemi, kto jeszcze i duchem nad tłumem grajków góruje, ten niechaj grywa te utwory pełne ducha i natury. Powiadamy natury, nie znamy bowiem kompozytora, któryby tonami lepiej wyrażał naturę od Tarnowskiego, lepiej oddawał jej wielkość, wspaniałość i jej życie, tysiącami głosów mówiące.
Zamiłowanie natury zrobiło z Tarnowskiego niestrudzonego podróżnika. Z poezji jego te są najpiękniejsze, które obrazują naturę; o muzyce toż samo powiedzieć można, że te są najestetyczniejsze, które wyrażają przyrodę. W ogóle jednak głębokie poczucie natury i najczarowniejsze jej obrazowanie nadaje szczególną cechę kompozycjom Władysława. Jak pejzażysta farba, tak on tanami malował wdzięki i piękności przyrody.
Nasi krytycy muzyczni nie poznali jeszcze właściwości i piękności muzyki Tarnowskiego. Bynajmniej mnie to nie dziwi. Są oni zwykle ostatni w poznawaniu tego, co jest nowe i samodzielne. Dowodem tego Liszt i Wagner za granicą, u nas zaś Chopin i Moniuszko. Trudność ich kompozycji była tym twardym szkopułem, o które się rozbijało znawstwo krytyków i potrzeba było nie mało czasu, oswojenia się publiczności z tą nową muzyką, głosu i wyroku ludu, ażeby wreszcie zwykli wirtuozi nauczyli się grać kompozycje tych mistrzów i ażeby uchodzący za powagi w krytyce muzycy uznali wreszcie piękność ich utworów. Tarnowskiego muzyka jest zupełnie różna od muzyki Chopina i Moniuszki, lecz jest jak tamta nową i pokrewna im samodzielnością. Z polskich kompozytorów znamy dotąd tylko trzech zupełnie samodzielnych, a nimi są wspomniani właśnie Chopin, Moniuszko i wreszcie Tarnowski.
Powiedzieliśmy, że samodzielność ostatniego już w Lipsku zwracała na siebie uwagę. Ponieważ jednak Niemcy radzi są wszystko od siebie wyprowadzać, niektórzy więc z ich krytyków kompozycje Tarnowskiego uznawali za naśladowanie Ryszarda Wagnera i zaliczali autora do jego szkoły. W Lipsku istniały podówczas dwa stronnictwa muzyczne: klasycznych i nowych muzyków, wielbiących Wagnera. Pierwsi, którzy twórcę „Lohengrina” długo nie chcieli uznać za artystę, nie smakowali w kompozycjach Władysława; drudzy wysoko ją za to cenili i chwalili. Pozorne jednak tylko zachodzi podobieństwo pomiędzy Tarnowski a Wagnerem. Władysław wlewał potęgę uczucia, jego słodycz i wdzięk w swe kompozycje, a niemiecki mistrz jak najmniej odznacza się uczuciem, bujnością tylko fantazji oba się zrównali i śmiałością pomysłów.
Śmierć zawczesna przerwała karierę kompozytorską Tarnowskiego. W utworach, które wydał, dał dopiero próbę i miarę tego, co był zdolnym utworzyć; lecz i w tem, co pozostało, mamy dzieła, które go jako artystę muzycznego w sławie pierwszorzędnej przez wieki utrzymają.
Wracając do czasów lipskich, nadmienić musimy, iż Władysław bawił tu stale w 1865, 1866 i 1867 roku, nie zapominając o podróżach po Niemczech i innych krajach. Z Lipska przeniósł się na czas krótki do Monachium, gdzie także czas mu zeszedł na studiach, następnie zaś do Rzymu, gdzie przez kilka lat każdą zimę przebywał, pracując pod przewodnictwem Liszta, który cenił go niezmiernie i jego kompozycje wykonywał na koncertach. Na koncercie w salonie pani Schwarz w Rzymie grał pewnego wieczora aż dwa razy jeden z Władysława utworów. Potęga improwizacyjna Tarnowskiego znalazła w Liszcie, który jest jednym z największych improwizatorów muzycznych, szczerego wielbiciela. Pod wrażeniem jednej z improwizacji, która jak burza odegraną była gwałtownie i prędko na fortepianie, odezwał się stary mistrz, wskazując na młodego Władysława: „Oto mój następca, który mnie przewyższy.” Był w tych słowach może komplement dla młodego, świetnego urodzenia a najchętniej widzianego w artystycznych salonach Rzymu artysty, w każdym jednak razie dowodzą one, że Liszt cenił naszego ziomka jako artystę bardzo wysoko.
W czasie swego pobytu w Lipsku, Tarnowski pracował bardzo wiele nie tylko w muzyce, ale prawie na wszystkich polach wiedzy i sztuki. Czytał, pisał, grał – chwili jednej nie próżnował. Był on do tego przekonania, że podobnie jak w poezji i malarstwie, tak i w muzyce „po wypełnionych posłannictwach żywiołów romańskiego i germańskiego”, Polska berło weźmie. W tem przekonaniu działając, nie pominął żadnej okoliczności, ażeby nie przyczynić się do rozwoju muzyki w Polsce. Chcąc dla kształcącej się naszej samodzielności przedstawić wzory w historji nowszej muzyki, przetłumaczył dzieło, którego używają do wykładów w konserwatorjach Lipskiem i praskiem i wydał w Lipsku 1866 roku p. t.: Zarys historii muzyki przez dra. Franciszka Brendla. Przekład swój pomnożył wiadomościami o polskiej muzyce i utworzył tym sposobem pożyteczny podręcznik, poświęciwszy go Karolowi Riedlowi, dyrektorowi „Rydłowskiego Stowarzyszenia w Lipsku.”
Dr. Franciszek Brendel był profesorem konserwatorium lipskiego; znany on jest zaszczytnie w niemieckiej muzycznej literaturze. Tarnowski przetłumaczył w późniejszym czasie jeszcze jedno dzieło Brendla, które ten krytyk niemiecki poświęcił poematom symfonicznym Liszta. Tłumaczenie to swoje zaczął w Wróblewicach a skończył w Tivoli i w Subjaco we Włoszech. Powróciwszy z Włoch tegoż roku 1870 do Polski, w Turynce pod Żółkwią, wiosce, w której się urodził Stanisław Żółkiewski, a w której zamieszkuje siostra Władysława, pani Marja Sarnecka, przetłumaczył z francuzkiego rozprawę Leona Gozlana o wspomnianych symfoniach Liszta i wydał oba te przekłady p. t.: Liszt jako symfonik, skreślił dr. Brendel, z dodatkiem artykułu krytyczno-muzykalnego Ludwika Leona Gozlana, spolszczył W. T. (Lwów 1870.) W przekładzie tym kierowała Władysławem nie tylko chęć zaznajomienia rodaków z wartością najpiękniejszych kompozycji swojego nauczyciela, ale też uczucie szczerej przyjaźni i uwielbienia dla Liszta, w którego towarzystwie tyle chwil miłych spędził, oraz uczucie wdzięczności za oratorium „Św. Stanisław”, które Liszt skomponował na pamiątkę czci i miłości, jaką miał zawsze ku Polsce.
Mówiąc o dziełach Tarnowskiego muzyce poświęconych, nie możemy pominąć sprawozdania jego o oratorium Liszta „Chrystus”, drukowanem w „Gazecie Narodowej” które Władysław słyszał Wykonane w Peszcie, będąc uprzejmym listem przez kompozytora do stolicy Węgier na muzykalną uroczystość zaproszonym, i o przekładzie wielkiego dzieła Berlioza: O instrumentacji. Berlioz jest niezawodnie największym mistrzem instrumentacji. Tę opinię wyrobił sobie o nim Tarnowski, słysząc przez kapelę księcia Heohingen wykonywane utwory Berlioza. Sam Tarnowski uczył się instrumentacji w Wiedniu i tej nauce poświęcił nie mało czasu z tak wielkim pożytkiem, iż za jednego z najlepszych instrumentatorów polskich uważać go można. Chcąc przyczynić się do rozpowszechnienia w Polsce trudnej nauki instrumentacji, przełożył z francuzkiego na język polski wspomniane dzieło Berlioza, które uchodzi na świecie za wzorowe i lepsze od wszystkich innych. Przekład ten nie został wydrukowanym i pozostaje dotąd w ręko piśmie. Spodziewamy się, że rodzina postara się, ażeby ta praca mozolna a bardzo u nas pożądana i potrzebna, jak najprędzej wyszła z druku.
W Lipsku mieszkał Władysław Tarnowski podczas studiów swoich na Fleischergase na drugiem piętrze. Odwiedzałem go tam na początku 1866 roku. W pokoju pełnym pięknych sztychów, obrazów i rzeźb, w którego jednym kącie stał fortepian, zastałem poetę-muzyka pochylonego nad zeszytami z kaligrafią chłopaczków wiejskich, które pilnie przeglądał. Były to zeszyty nadesłane ze szkółki w Wróblewicach, którą założył i swoim kosztem utrzymywał. Nauczyciel tej szkółki miał obowiązek zawiadamiania Władysława o jej stanie i postępach uczniów, nieraz też w odległy kąt Europy szły zeszyty wróblewieckie, listy nauczyciela i listy jego uczniów, na które każdemu regularnie odpisywał, nie zapominając o słowach zachęty i o przesłaniu nagród dla pilniejszych. Ogromnie mnie rozrzewnił i głęboko poruszył widok tak rzadkiej u nas troskliwości i zajęcia się wychowaniem wiejskich dzieci, zacząłem też z większą dla tego przyjaciela ludu wdzięcznością i poszanowaniem w sercu przeglądać zeszyty i czytać listy wróblewieckich dzieci, pełne pięknej a naiwnej dla swego dobroczyńcy miłości. Nauczycielem w wróblewieckie szkółce był syn miejscowego włościanina, którego Tarnowski sam wykształcił i na nauczyciela przygotował. [14]
Na takiej to pracy i na takich zajęciach czas mu schodził w Lipsku. Nigdy go w żadnej piwiarni i w żadnem miejscu publicznem widzieć nie można było; wszędzie tak i tu żył skromnie i wzorowo. Gdy chciał się rozerwać rozmową towarzyską, szedł w odwiedziny do miejscowego urzędnika Pawła Kremera, z którego żoną Honoratą Kremer rozmawiał w ojczystym języku, ciesząc się każdem słowem polskiem. Był to jeden dom prawdziwie przyjacielski, w którym bywał w Lipsku. Czasami wyjeżdżał do Drezna dla odwiedzenia J. I. Kraszewskiego, którego całą duszą ukochał. Znakomity nasz pisarz nie miał lepszego od niego przyjaciela, rozumiał on dobrze wysoki polot jego ducha i oceniał talent. Kraszewski jest także dobrym muzykiem, przed obcymi nigdy jednak nie grywa, Tarnowski tylko należał do tych niewielu, w obecności których autor „Witoloraady” nie stronił od fortepianu. Chwile w jego obecności spędzone wspominał zawsze z najwyższą przyjemnością i cieszył się każdym listem z Drezna, bo w piszącym czuł serce współczujące, przy którego cieple szły w zapomnienie chłody, jakimi zawiść chciała zamrozić ognie poetyczne jego duszy. Po jednym z powrotów od Kraszewskiego do Lipska napisał ładny, pełen uczucia i uznania wiersz p. t.: Na cześć Bolesławity, zaczynający się od słów:

Bolesławito, o sławo narodu!
Ach, ileż sławy i bolów płomieni,
W tej drodze jasnej przez piekła pochodu,
Bije w ojczyzny pierś w dziejów przestrzeni!
A ty przybliżasz do matki jej dzieci
Padłe wśród chwały i hańby stuleci!
Toć młode serca, jako lutnie smutne,
Wołają: dzięki mistrzu w dni pokutne!

Natchnienie poetyczne nigdy też nie opuszczało Tarnowskiego-Buławy. W Lipsku w chwilach wolnych od pracy muzycznej, w czasie podróży po Szwajcarji, którą zwiedził szczegółowo 1865 roku, i w podróży do Hiszpanji, którą poznał dokładnie w roku 1866, pisał wiele poezji. Są one wiernym obrazem uczuć i wrażeń, jakich doznał, zwiedzając te malownicze kraje. Do poezji podróżnych dołączywszy innej treści wiersze w kraju i w innych miejscowościach pisane, utworzył zbiorek poezji, które dedykował Arturowi Grottgerowi i wydał w Lipsku 1868 roku p. t.: Szkice helweckie i Talia przez Ernesta Buławę, (8ka, str. 250).
Zbiorek ten podzielony jest na kilka części. Pierwsza część zatytułowana Z pielgrzymich dróg, zawiera szkice helweckie, to jest opisy miejsc, które poeta zwiedzał w Szwajcarji. Opisy te są prześliczne. Romantyczna natura Szwajcarji występuje w tych poezjach w całej swojej uroczystej piękności. Poeta patrząc na cudne widoki, nie może jednak zapomnieć Polski. Wszędzie nasuwa się mu jej wspomnienie, wszędzie ją widzi. Chodził on z Polską po świecie, jakby z duszą swoją. Miłość ku Polsce rzuca pełne tęsknych uroków światło na obrazy, kreślone w natchnieniu jenjalnem. Oto wzór:

CMENTARZ NAD JEZIOREM ZURICH.

O ty cudów ustronie bezbrzeżnej piękności!
Na wzgórzu winnic krzyże, posągi, mogiły,
A z nich oko szaleje wśród orlej radość
Po przestrzeniach jeziora, co się zbłękitniły.
Nad niemi Alpów szczyty , kopuły bez końca,
Rosną po sobie – lecą – aż w objęcie słońca.
Jezioro błyska masztów śnieżnymi skrzydłami,
Jak turkus roztopiony, już drży gwiazd iskrami.
Tu nie dąb, ale dramat szumi z nad mogiły,
Nie gwar lipy to szemrze – to jest epopeja;
Nie brzoza – to elegia; księżyc jak nadzieja
Wstaje; ich chór mi szumi imię Polski miłej!...
I stałem zczarowany na górze wyniosłej,
Aż mię skrzydła mej pieśni do Polski odniosły!...

Część druga, zatytułowana Talia, jest to szkic z życia, prozą pisany, dalej próba dialogu w jednej odsłonie i trzy szkice: Monografia łzy, Monografia uśmiechu i Monografia pocałunku, także prozą pisane. Proza Tarnowskiego lśni wszystkimi kwiatami i barwami poezji. Myśli wielkie, uderzające szczerością i wzniosłością poglądu na losy narodów, świata i człowieka, wypełniają treścią godną tej brylantowej formy jego prozę. „Monografia łzy” jest utworem prześlicznym. Mała to co do rozmiarów rzecz, lecz wielka co do znaczenia. Arcydziełko to o niej napisał na Szlązku w r. 1866, na tym Szlązku, gdzie w oku Polaka ciągle łzy stoją na widok mogił polskich, zaorywanych przez pług niemiecki. Uśmiech uważa poeta jako symbol dobra, pocałunek jako symbol piękności na ziemi.
W dodatku do tego zbioru dołączył Tarnowski „Różne wiersze” i dalszy ciąg „Kropel czary”, to jest poezje pisane pod wrażeniem wypadków historycznych. Treść ich polityczno-narodowa okazuje nam poetę jako obywatela. Dział ten jego poezji należy do najpiękniejszych w literaturze naszej. Tarnowski w tym kierunku mało ma równych sobie. Posłuchajmy, co mówi o reakcji, jaka w Polsce zapanowała po upadku powstania 1864 r. Cechuje ją piętnem dantejskiego piekła, z którem przejdzie na karty historji.

REAKCJA.

                              Cum vix justus sic securus…
Nie takaś straszna jako cię malują,
Tyś jest szakalem, co pobojowiska
Z trupów obżera i wraca w bagniska –
Ptakiem, co kazi krzyże, gdzie nocują
Na długą noc ci co padli z nadzieją!...
Tyś rekrutacyą ludzi, co karleją,
I coraz krótszą zarazą morową.
Ale już czujesz piętno nad twą głową,
Przeto się miotasz jak żmija pocięta,
Od wszystkich głosów wzgardzona, przeklęta,
I od podłości samej pogardzona,
W piekle wyśmiana, zewsząd opuszczona.
Hulaj! Na stypie narodu, i baluj!...
Wytrwały szyldwach pikiet strzeżesz wrota,
Ty głupszą jesteś niż sama głupota.
O! illuminuj twą hańbę bez granic,
Tańcz Herodiady, gdy ci za nic
Żałoba ludu!... i namiętnie faluj
Bezwstydnym łonem od pogardy wroga,
Kiedyś zwątpiła w naród, w ludzkość, w Boga!
Wróg tobie za to na misie miedzianej,
Jak twoje czoło, – w status quo pisanej,
Da głowę Polski pięknej Herodiadzie
Skrwawioną – bladą, z łzą matek tysiąca –
Hej! Dobrobytem otyła – śmiejąca,
Tańcuj! – „do jutra” trup się w progu kładzie!....

Wiersz ten tłumaczy nam, dla czego prasa reakcyjna, dzisiaj prym w koncercie literatury wiodąca, dla czego jej krytycy, jej profesorowie, jej uczeni i publicyści albo milczeli o Władysławie Tarnowskim, albo też odmawiali mu talentu i poruszali litościwie ramionami na wspomnienie jego poezji i muzyki; [15] to nam tłumaczy wreszcie, dla czego na piszącego te słowa za uznanie jenjuszu Władysława posypały się szyderstwa, kłamstwa i obelgi nawet [16]. Nienawiść jednak manifestująca się obdzieraniem ze sławy jednego z najszlachetniejszych ludzi, szyderstwami z poety i z muzyka o jenjalnych natchnieniach, jak każda nienawiść nie zdoła zakryć piękna, ująć prawdy i zmniejszyć wartości utworów Władysława. Mściła się ona na artyście za jego polityczne poglądy, szpikowała go ustawicznie i wołała te smętne słowa:

          A gdy wracając znużony
         Z dali, gdzie trudem zwyciężam,
         K’Ojczyźnie skrzydła wytężam,
         A słyszę, smętnie wpatrzony,
         Miast orlich duchów witania,
         Syk węży i urągania –
O mój jenjuszu, niech mi błyśnie hardo
Wtedy twa gwiazda! bym się nie rozpłynął
W łzach – ale z niemą marmurów pogardą
                                      Bym zginął! [17] [18]


  1. Jan Bogdan, ożeniony z Małachowską, miał syna Juljana, który poległ w powstaniu 1863 roku, Stanisława więzionego przez Austrjaków za powstanie 1863 roku, obecnie profesora uniwersytetu krakowskiego, i Jana.
  2. Była ona córką Władysława, syna Rafała Tarnowskiego, konfederaty, a więc jego blizka krewną.
  3. Przypis własny Wikiźródeł Władysław miał 4 lata w chwili śmierci matki, a Stanisław 2 lata.
  4. Przypis własny Wikiźródeł Bycie artystą, a już zwłaszcza romantycznym nie było mile widziane ani przez ojców ani przez rodziny osób mających takie ambicje, a to np. dlatego, że zauważono niepokojącą skłonność poetów romantycznych do umierania młodo i bezdzietnie, co zwykle nie jest pożądane ani przez ojców ani nawet przez dalszą rodzinę.
  5. Negro, czarny pies, stróż Akademji i ulubieniec młodzieży, dziwnie przemyślny i śmiały.
  6. Przypis własny Wikiźródeł Wiersz odnosi się do lat do 1857 r., czyli do czasów sprzed autonomii galicyjskiej.
  7. Przypis własny Wikiźródeł Chopina już nie zastał, bo tym razem wyjechał do Paryża po ukończeniu Uniwersytetu Jagiellońskiego na wydziałach prawa i filozofii w roku 1857, a Fryderyk Chopin zmarł w roku 1849, zatem spoczywał już na cmentarzu Père-Lachaise. Doniesienia o tym, że Władysław Tarnowski spotkał Fryderyka Chopina jako dziecko, zatem zapewne w latach 40-tych XIX w.
  8. Przypis własny Wikiźródeł Albert albo Wojciech Sowiński (1805-1880), pianista, kompozytor i pisarz muzyczny. W Paryżu osiadł po roku 1830. W roku 1857 wydał pierwszy „Słownik muzyków polskich”, który jednak wydanie polskie miał dużo później, bo w roku 1874. Komponował także opery, msze utwory na orkiestrę i na fortepian.
  9. Przypis własny Wikiźródeł Rozalię z Sarneckich Bieńkiewiczową – Siostra Władysława Maria była żoną Napoleona Sarneckiego.
  10. Przypis własny Wikiźródeł Śniatynie – czy raczej nie Śniatynce?, pobliskiej Wróblewicom siedzibie Stanisława Tarnowskiego, zwanego za młodu „białym”, w przeciwieństwie do Stanisława „czarnego”, który później został profesorem i rektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz prezesem Akademii Umiejętności z siedzibą w Krakowie.
  11. Pod tytułem „Krzyk życia” w zbiorze „Krople czary”.
  12. List z Warszawy do J. (r. 1858) w zbiorze poezji p. t.: „Krople czary”. (Lipsk, 1865.) Str. 42.
  13. Tamże. zobacz List z Warszawy do J. (1863). Str. 127.
  14. W lat dziesięć potem Rada szkolna krajowa dla braku znajomości języka niemieckiego, nie chciała zatwierdzić na posadzie tego nauczyciela i sprawiła, iż szkółka pozostawszy bez nauczyciela, upadła. [Jeśli miało to miejsce w 10 lat od roku 1866, to szkółka upadła około roku 1876, w każdym jednak razie do roku 1878, bo z tego roku pochodzi treść oryginalnego przypisu p. Agatona Gillera w „Ruchu Literackim” wydawanym we Lwowie, ze strony 396.]
  15. Przypis własny Wikiźródeł Agaton Giller był określonej opcji politycznej, (najpierw przeciwne powstaniu, „prawe” skrzydło „Czerwonych”, a potem w „Białych” i rządzie powstańczym, po powstaniu przeciwnik „Stańczyków”) co mogło go skłaniać do obarczania różnymi winami konserwatystów występujących po powstaniu z programem ugody i autonomii, który rzeczywiście do pewnego stopnia tłumaczyłyby chęć zapomnienia np. „Kropel czary” i pieśni w: „Lutnia. Piosennik polski” Zbiór 2; ale wątpliwe by kompozycji instrumentalnych czy muzyki do tekstów niemieckojęzycznych. Przeciwnie, fakt, że Władysław jako autor nie ograniczał się tylko do tematyk: powstańczej i narodowowyzwoleńczej byłby im raczej na rękę. Gdyż „Stańczycy” to nie nieskalani wiedeńscy ugodowcy, ale byli powstańcy styczniowi, (vide zdjęcie w mundurach autorstwa p. Walerego Rzewuskiego).
  16. Zobacz „Przegląd Lwowski”, organ księży, zamiast miłością ziejących jadami nienawiści, który nie umiał poszanować nawet wznoszącego się grobu wielkiej duszy poety i muzyka. O tem, co się komu pięknem wydaje, nie masz sporu. Są różne gusta na świecie i żadnemu dziwić się nie można. Lecz żeby napaść na kogoś w ten sposób, jak napadł „Przegląd Lwowski” na autora tych o Tarnowskim wspomnień za to, że ma odwagę pochwalić utwory, które się mu podobają, które go zachwycają, że ma jednem słowem odwagę bronić swoje przekonania, rzeczą jest nie godną podziwu, lecz najwyżej pogardy. Ażeby dotknąć niemiłej osoby, ci księża zapienieni złością plują nawet na groby! Ohydny widok…
  17. Zobacz wiersz Tęsknota ducha w nrze 23 „Ruchu Literackiego” z r. b.
  18. Przypis własny Wikiźródeł Władysław Tarnowski Tęsknota ducha.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Agaton Giller.