Uwaga
Serwis Wedateka jest portalem tematycznym prowadzonym przez Grupę Wedamedia. Aby zostać wedapedystą, czyli Użytkownikiem z prawem do tworzenia i edycji artykułów, wystarczy zarejestrować się na tej witrynie poprzez złożenie wniosku o utworzenie konta, co można zrobić tutaj. Liczymy na Waszą pomoc oraz wsparcie merytoryczne przy rozwoju także naszych innych serwisów tematycznych.

Na morskim brzegu (Harte, 1885)

Z Wedateka, archiwa
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania
<<< Dane tekstu >>>
Autor Francis Bret Harte
Tytuł Na morskim brzegu
Pochodzenie Nowelle
Wydawca S. Lewental
Data wydania 1885
Drukarz S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Wilhelmina Zyndram-Kościałkowska
Tytuł orygin. On the Sea Side
Źródło skan na Commons
Inne Pobierz jako: Pobierz jako ePub Pobierz jako PDF Pobierz jako MOBICały zbiór
Indeks stron
VIII.
Na morskim brzegu
(ON THE SEA SIDE).

O godzinę jazdy od Plaza wznosi się strome wybrzeże, o granity którego, wyżłobione u podstaw, ustawicznie biją fale. Nieco daléj, niby konchy przez przypływ morza wyrzucone, wiejskie chatki, z ogrodzeniem ze szpatu i chróstu, z sadami, z kwitnącemi burakami i kapustą, wyglądają jak akwaryum, ponętnie i fantazyjnie, tak dalece, iż rzecby można, że tam morskie potwory kartofle sadzą i kopią, a syreny pasą i doją delfinów.
Niegdyś w pobliżu miejsc tych, telegraf starego systematu, wyciągał ku dalekim horyzontom ruchome ramiona. Obecnie miejsce telegrafu zajęło obserwatoryum, związane z miastem drutem telegraficznym. Stąd rozchodzą się sygnały.
Krótką opowiem historyę:
Przed niedawnemi czasy, mechanik pewien oszczędnością i pracowitością zebrał tyle, ile mu potrzeba było na podróż żony i dzieci z miejsc rodzinnych, w których ich zostawił, do miasta, w którém pracował. Na miesiąc przed przybyciem oczekiwanych podróżnych, udał się do San-Francisko. Jako mieszkaniec środkowéj Ameryki, nie był oswojony z morzem, jego orkanami i morskiemi podróżami. Przybył zawcześnie. Wystarał się zatém o tymczasową robotę, lecz codziennie wychodził do portu, na spotkanie ukochanych istot. Tak upłynął miesiąc jeden i drugi. Upragnionéj flagi jak nie widać, tak nie widać...
Rok cały tak upłynął.
Po roku, łagodna, wyrazem cierpliwego oczekiwania opromieniona twarz nieznajomego, z którą się już byli oswoili tragarze i robotnicy portu, znikła. Nieznajomy udał się do obserwatoryum, w celu wyręczania strażnika. W pytaniach, które zadawał, tyle było naiwności, nieświadomości i dziecięcéj niemal ufności, że sporo upłynęło czasu, zanim zrozumiał manipulacyę telegrafu i sygnałów.
— Jak długo trzeba czekać na przybycie oznaczonego okrętu? — spytał naprzykład.
Zagadniony strażnik nie umiał dać stanowczéj odpowiedzi.
— Zdarza się rozmaicie.
— Czy zdarza się czekać czasem i rok cały?
— Ba! Bywały wypadki, że okręty uważane za zginione, po paru dopiéro zjawiały się leciech.
Nieznajomy odchodząc uścisnął silnie dłoń strażnika.
Znów upływały tygodnie, miesiące, a oczekiwanych jak niéma tak niéma! Przypływały statki kupieckie, zawijały parowce, przeróżne powiewały flagi, echo po wybrzeżnych wzgórzach roznosiło radosne salwy — zawsze, i codzień, w porcie, w tłumie ludzi, widziéć było można łagodną i cierpliwą twarz wyczekującego mechanika. Wzrok jego tylko nabrał z czasem gorączkowego połysku, a potém — stał się błędnym...
— Czy nie zmylili drogi? Na tych nieznanych, bezbrzeżnych, a tak jednostajnych przestworach wód zabłądzić łatwo.
Rozpytywał majtków, podróżnych, kapitanów okrętów — napróżno!
Czy go opuściła nadzieja?...
Udał się po raz drugi do obserwatoryum. Strażnik nie miał czasu na próżne gawędy, odszedł zatém z niczém.
Zapadł wieczór — wdrapał się na strome wybrzeże, usiadł twarzą do morza zwrócony i tak przesiedział noc całą.
Gdy lekarze, wnosząc z błędnego, szklistego jego wzroku, zadecydowali, że już bezpowrotnie postradał zmysły, zaopiekował się nim znający jego niedolę towarzysz rzemiosła. Nie przeszkadzało mu to udawać się codziennie nad morze i wyczekiwać jéj i dzieci i owego mającego ich przywieźć okrętu. Wyobrażał sobie, że okręt ów, od tak dawna wyglądany, nadpłynie nocą. Nadzieja ta ożywiała go. Pragnieniem jego było zastąpić strażnika przy obserwatoryum i co wieczór, regularnie udawał się nad morze.
Tak przeszły całe dwa lata! Okręty przypływały i odpływały — on czekał cierpliwie, spokojnie.
Mało kto go znał zresztą; nikt się nim nie zajmował i, gdy pewnego poranku nie wrócił, nie zauważano nawet przez dni parę jego nieobecności.
Dopiéro tropienie i szczekanie niezwykłe psa zwróciło uwagę towarzystwa, używającego niedzielnéj przechadzki na brzegach morza. Kilka osób wdarło się na skaliste wzgórze. Tu leżało martwe ciało ubogo odzianego mężczyzny. W kieszeni od surduta znaleziono papiery. Były to wycinki ze starych dzienników, ogłaszające o przybywających okrętach i opisujące morskie wypadki...
Twarz umarłego zwrócona była ku bezbrzeżnym przestworom.....




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Francis Bret Harte i tłumacza: Wilhelmina Zyndram-Kościałkowska.