Uwaga |
---|
Mazepa (Słowacki, 1894)/Akt II
←Akt I | Akt II Mazepa (Słowacki, 1894) Tragedia w pięciu aktach Juliusz Słowacki |
Akt III→ |
SCENA I
Galeria z arkadami otworzonymi na ogród.
KRÓL, WOJEWODA
KRÓL
- Mój mości wojewodo! to rzecz nie do wiary!
- Paź napadnięty.
WOJEWODA
- Niech mię położą na mary,
- Jeśli ja co rozumiem, najjaśniejszy panie,
- W tej gmatwaninie...
KRÓL
- Niech to już tak i zostanie.
- A waszeć, wojewodo, nie wdawaj się w śledztwo.
WOJEWODA
- Co? Miłościwy panie, moje tu ślachectwo
- Na szwank jest wystawione; assasynium w domu.
KRÓL
- No, przecież się nie stało wielkie zło nikomu,
- Paź tylko przywileju wietrznika nadużył
- I oberwał, mospanie, to, na co zasłużył;
- Dobrze mu tak, niech ładnym się oczkiem nie wabi.
- No - cóż tak wojewodo dumasz?
WOJEWODA
- Wabik babi,
- Ten paź - może się strasznie oparzyć. - Mopanek
- Niechaj się strzeże, niech tu nie szuka kochanek...
- Mój dom nie jest...
KRÓL
- I cóż tak drzesz pas złotolity?
WOJEWODA
- Więc pazik szukał tutaj po nocy kobiéty?
KRÓL
- Wojewodo, ja nie wiem.
WOJEWODA
- Miłościwy panie...
- Pozwól mi - pójdę - ranne zastawić śniadanie.
KRÓL
- Dajem wam wszelką wolność.
Wojewoda odchodzi.
SCENA II
KRÓL
sam
- Ten starzec zazdrośny -
- Jakże taki charakter w starych ludziach sprośny!
- Jaki śmieszny! - Rwał wąsa i rozdzierał pasa,
- A wszystko więził w sobie i krwi tylko krasa
- Wyszła mu na policzki starością zwiędniałe.
- Wstrząsał się, jakby dźwigał na ramionach skałę;
- Widziałem, jak mu błysła źrennica czerwona,
- Gdy wyrzekłszy: kobieta, w myśli dodał: żona.
- Oj, wojewodo! tak mi wyglądałeś wasze,
- Jak Radziejowski, gdy jadł ze Szwedami kaszę. -
- Cóż to? Wojewodzina.
SCENA III
KRÓL - AMELIA
AMELIA
- Panie miłościwy!
- Przyszłam ze skargą.
KRÓL
- Jakżem dumny i szczęśliwy.
AMELIA
- Królu, widzisz mię jeszcze drżącą z przelęknienia,
- Wielką zniosłam obelgę - twarz mi opłomienia,
- Mówić nie mogę. - Niech król w lice mi nie patrzy.
KRÓL
- Któż by chciał na tych licach kwiat oglądać bladszy,
- Kiedy jesteś tak cudnie piękną, gdy się płonisz.
AMELIA
- Królu, ty mię obronisz - ufam, że obronisz,
- Jeśli mię nie chcesz widzieć, panie, pod mogiłą...
- Twój dworzanin mnie zelżył... Panie...
KRÓL
- Jak to było?
AMELIA
- O tak, królu: jak zwykle, dziś o słońca wschodzie
- Szłam na mszę... Pan Mazepa mnie spotkał w ogrodzie,
- Na wąskiej kładce zewsząd okrytej drzewami
- Ukląkł - jam się bladością okryła i łzami,
- Lecz nie chciałam się cofnąć, by nie zdradzić strachu;
- Począł mówić, że poznał mię po róż zapachu,
- Że mu wschodzące słońce powiedziało o mnie. -
- Zawstydzona - ile że ubrana mniej skromnie,
- Bom nie myślała, że mnie kto z ludzi nadybie...
- Musiałam spuścić oczy i w rzeczułki szybie
- Wołać rybek na pomoc i prosić o radę...
- Gdy ten bezczelnik, lica moje widząc blade,
- Rozumiał, że mię z barwą zarazem różaną
- Odleciał wstyd - i z trwogi na kładce zachwianą
- Zatrzymał tak, że usta uczułam na twarzy.
KRÓL
- O, szatan!
AMELIA
- Więc się, panie, zawstydzona skarzy...
- Ufam, że król się ujmiesz za sprawą kobiety...
KRÓL
- Osądź go sama.
AMELIA
- Jak to! - ja mam sądzić - nie ty?
- Królu, ty w naszym domu.
KRÓL
na stronie
- Przeklęty paziku!...
do Amelii
- Pani, w naszym kodeksie jest zbrodni bez liku,
- Lecz takiej nie ma zbrodni ani kary na nią.
AMELIA
- Królu! powiedz mu, że on domu tego panią
- Zhańbił - że podłe serce mu w piersiach uderza,
- Ani serce Polaka, ni serce rycerza;
- Powiedz mu, że my biedne kobiety się bronim
- Wzgardą - więc ja pogardzam - i zapomnę o nim.
- Że choćbym nierządnicą była - nie skorzysta,
- Bo jeszcze ja dlań będę za dumna, za czysta.
- Powiedz mu, że nikogo nie mając za stróża,
- Mogłabym mieć mściciela - lecz mam go za tchórza,
- I wzgarda moja litość urodziła we mnie.
- Ale mu powiedz, królu, że zrobił nikczemnie,
- Powiedz i wypędź - niech go nie widzę przed sobą.
KRÓL
- Czemuż winienem, pani, że z twoją żałobą
- Do mnie przyszłaś?...
AMELIA
- Sądziłam, że króla przytomność
- Nie wstydzi...
KRÓL
- O szczęśliwy król, któremu skromność
- Zawierza i w całym się zdaje zaufaniu,
- Szczęśliwy cię oglądać po świeżym spłakaniu,
- Jeszcze cichymi łzami żalu brylantową. -
- O, nie płacz! Ja ukarzę pazia - daję słowo -
- Ukarzę - i nie ujrzysz go więcej przed tobą.
- Teraz o innych rzeczach pomówimy z sobą,
- Piękna wojewodzino - o zakład, że zgadnę,
- Jak masz imię; być musi imię smętne, ładne. -
- Jakże twe chrzestne imię?
AMELIA
- Amelia.
KRÓL
- Bóg z nami!
- Słowik tej nocy ciągle pod mymi oknami
- Spiewał to imię - jam spał i słyszał po trosze,
- Teraz już z serca tego słowika nie spłoszę. -
- Piękna Amelio! i tak więdnąć tu odludnie? -
- Ten zamek nad jeziorem położony cudnie,
- Ale smętny jak moje we Francji więzienie...
- Te okna, te arkady, te lipowe cienie...
- Ale tu całe życie, prawie przeżyć trudno...
- Amelio, czy ci w zamku tym czasem nie nudno?
- Czy nie żądasz odmiany? - Tu dnie smutne płyną,
- Ja bym w tym zamku umarł już, wojewodzino.
- To więzienie - jak moja francuska wieżyca;
- Ach! było i tam dziewczę tak jasnego lica
- Jak ty, pani - tak w każdym ujęciu okrzętna,
- Która mi wtenczas miłą - a dziś jest pamiętna...
- Jesteś od niej piękniejsza, lecz podobna trochę,
- Ty jesteś smutna, tamte dziewczę było płoche.
- Nieraz oszukiwała więzienia pachołków
- I list z kraju przyniosła w bukiecie fijołków...
- Dziś woń fijołków zawsze mi ją przypomina.
AMELIA
- Jakże się nazywała ta biedna dziewczyna?
KRÓL
- Klaudyja...
AMELIA
- Więc kochała i umarła z żalu.
KRÓL
- Wdową jest po marszałku dzisiaj d'Hopitalu.
AMELIA
- Zapomniała? zdradziła?
KRÓL
- Odmieńmy rozmowę.
- Dziś, gdy mię gryzą kolce korony cierniowe,
- Cóż bym nie dał, by dawne powróciły lata,
- Gdy chleb spleśniały przy mnie, w oknach była krata,
- A serce kochające przy sercu mi biło.
- O, pani! jakże teraz samotnemu miło
- Znaleźć tak piękną smętnych uczuć powiernicę,
- Takie dwie łzy, dwie takie w oczach błyskawice,
- Co z gniewnym ogniem niosą razem przebaczenie;
- Takie słyszeć nad własną niedolą westchnienie,
- Tak białą dłoń i miękką mieć do łez otarcia.
- Tron i koronę rzucić, bez przyjaciół - wsparcia...
- Opuścić kraj, gdzie ludzie są w sercach zatruci,
- Rzucić wszystko, z tą jedną, co nigdy nie rzuci.
AMELIA
- Mogęż odejść?
KRÓL
- O, pani! zostań! - Jedna chwila...
- Ty nie wiesz, że w tej chwili los mój się przesila,
- Że mi korona spada z głowy, co się schyla
- Przed tobą, czarodziejko.
AMELIA
- Mogęż odejść, panie?
KRÓL
- O, dumna! raz niechętne dałaś całowanie
- Czołu pazia - lecz teraz spotkasz...
AMELIA
- Już mi widne...
KRÓL
- Czoło w koronie...
AMELIA
- Zimne...
KRÓL
- Dokończ...
AMELIA
- I bezwstydne.
Odchodzi.
SCENA IV
KRÓL - WOJEWODA
WOJEWODA
spotykając odchodzącą Amelię
- Co to jest? - Do swych, aśćka, idź apartamentów.
KRÓL
- Cóż tak srogi?
WOJEWODA
- Mościwy panie, bez wykrętów,
- Coś mi dziś we łbie jęczy pogrzebowym dzwonem.
- Krew, co się lała, leży pod żony balkonem...
KRÓL
- Co? Pazik taki śmiały?
WOJEWODA
- Królu, proszę o to:
- Wypraw ty mi z zamczyska tę laleczkę złotą,
- Wypraw ją - bo już, panie miłościwy, ranna,
- To jak się dotknę - stłuc się gotowa jak szklanna;
- Ja żony nie podzieram, to święta kobiéta...
- Lecz ten paź, on się czegoś tu, królu, dopyta. -
- Ja ciebie może, panie miłościwy, nudzę,
- Lecz powiadam, jeśli chcesz mieć w dalszej usłudze
- Twojego dworzanina, to go wypraw prędzéj -
- On się tu może zgubić jak worek pieniędzy -
- Złoto wabi - on cały złoty - toć ukradną -
- Wypraw go, mciwy panie, ma figurkę ładną,
- Ja się o niego boję...
KRÓL
- No, mój wojewodo,
- Widzę, że w tobie ta krew to nie szafran z wodą...
- Cieszę się, żeś mi jeszcze czerstwy i ognisty...
- Przyszlij mi pazia - zaraz mu napiszę listy -
- I wyszlę do Warszawy.
WOJEWODA
- A ja mu dam szkapę.
Odchodzi.
SCENA V
KRÓL, potem MAZEPA
KRÓL
- Ja zgrzeszyłem jak dziecko - a paź weźmie w łapę;
- To i dobrze, on w moich zamiarach przeszkadza.
- A jak widzę, to mnie tu on haniebnie zdradza
- I sam pięknie przy własnej patronuje sprawie.
- To i dobrze, z listami pazika wyprawię -
- Zostanę sam, a pomoc mi rychło przybędzie.
Wchodzi MAZEPA.
- Nastraszyłeś mi, waćpan, przed czasem łabędzie.
- Próżno spuszczasz oczęta i przegryzasz wargi,
- Były tu na waćpana, gapiu, różne skargi;
- Wywędrujesz mi stąd precz, z listami do żony.
- Do gabinetu za mną...
Wchodzi do pokoju bocznego.
MAZEPA
- Proszę, jaki słony
- Mój ortodoksus, nigdy tak źle nie zaczynał.
KRÓL
za sceną
- Za mną do gabinetu wać...
MAZEPA
- Diabeł kardynał.
Wychodzi za królem.
SCENA VI
ZBIGNIEW
wchodzi.
- Tu wszedł paź - już go nie ma - zaczekam. - Tą razą
- Niechaj nas po dniu zimne rozsądzi żelazo.
- O! zabić go! a potem zabić się samemu.
- Cóż jest w tej cichej śmierci okropnego? Czemu
- Lękamy się tej ziemi, co nam czoło plami,
- I snu z założonymi na piersiach rękami?...
- Śmierć - innej nie ma drogi przede mną. - O, Boże!
- Gdyby mi kto powiedział wczora, że być może
- Jaki człowiek na ziemi, z sercem ludzkim w łonie,
- Śmielszy niż róża listkiem kryjąca jej skronie,
- Bliższy jej ust niż swojski jej kanarek złoty,
- Szczęśliwszy niż powietrze, niż owe istoty,
- Muszki wieczorne, którym ja zazdroszczę co dnia...
- Ach - nie wiem... wczoraj mi się zdawała to zbrodnia
- Dotknąć jej twarzy... Dzisiaj może bym szalony...
- Tak więc ten, co się pali sam - żar zapalany
- Ciska na serca drugich i winien pożogi,
- Która człowieka wali losowi pod nogi
- Zimnym - zwalanym trupem...
SCENA VII
WOJEWODA, ZBIGNIEW
WOJEWODA
- Waść tu czekasz kogo?
- Waść widzę porysował marmury ostrogą.
- Coż to jest za rysunek... trupia głowa? - Synu,
- Waszeć mi chcesz się rąbać? - wstyd - to człowiek z gminu,
- Takiego wojewoda pod kijem zatłucze...
- Posłałem Chmarę... ja go respektu nauczę...
- Melka niewinna, że krew pod oknem - niewinna;
- Lecz z paziem, co ją sądził ścierką - to rzecz inna.
- Pod kijami odszczeka! Już posłałem Chmarę...
- Zostaw to wszystko, waszeć, na te czoło stare. -
- Czy ty myślisz, że matka o tym nie wiedziała?
ZBIGNIEW
- O! na to ja przysięgnę!
WOJEWODA
- Panu Bogu chwała,
- Że mi nadarzył świętą kobietę za żonę...
- Czy waść uważał? miała oczęta czerwone
- Od płaczu...
ZBIGNIEW
- Bo też każde posądzenie boli...
WOJEWODA
- Posłałem ludzi - będą przy wielkiej topoli
- Koło karczmy na tego czatować gałgana.
ZBIGNIEW
- Lecz jak się król pan dowie?
WOJEWODA
- Króla mam za pana,
- Ale nie w moim domu.
SCENA VIII
Ciż sami, KRÓL i MAZEPA wychodzą z bocznych drzwi.
KRÓL
- Mości wojewodo!
- Paź jedzie do Głuchowa, potem z naszą zgodą
- Powraca do Warszawy; rzecz ukartowana.
- Pozwólże mu waścine uściskać kolana
- I każ mu spuścić mosty.
WOJEWODA
- Niech odjeżdża zdrowo...
- A ode mnie niech przyjmie szablę turkusową
- I rumakiem murzynem nie gardzi na drogę...
- Koń ten bystre ma oczy i lotną ma nogę...
- Oby waści szczęśliwie niósł przez nasze pola
- Do szczęśliwego celu.
MAZEPA
- Jeśli wasza wola,
- Przyjmuję oba dary. - Piękny upominek
- Dobra szabla, a jeszcze lepszy koń murzynek...
- I bodajby to koń był - co kiedyś po lesie
- I po łąkach aż na tron pazika zaniesie,
- Jak to już wywróżyła Cyganka przed laty.
KRÓL
- A lećże mi po łąkach, paziku skrzydlaty!
- Wspomnij o mnie na tronie i bądź mi aliantem. -
- A teraz, wojewodo, chodźmy alikantem
- Pić za szczęśliwą podróż tego pretendenta
- Do korony. -
do Mazepy
- Niech waszeć o listach pamięta.
Odchodzi z wojewodą.
SCENA IX
MAZEPA, ZBIGNIEW
ZBIGNIEW
dobywając szabli
- Mości panie, do szabli!
MAZEPA
dobywa szabli.
- Wiem, co się to znaczy.
ZBIGNIEW
- Strzeż łba!
MAZEPA
- Mości rotmistrzu, jestem syn kozaczy,
- Bić się umiem - lecz wcale nie czuję ochoty
- Tłuc ojca turkusówką w syna pancerz złoty;
- Ani wojewodzica, co jak róża młody,
- Zabiwszy, uciec z zamku koniem wojewody.
- Wreście i to waćpanu w pokorności ducha
- Wyznaję, że mię teraz poruszyła skrucha,
- Że się wstydzę tej w zamku odegranej roli:
- Więc jeżeli szacowny pan Zbigniew pozwoli,
- Ścisnąwszy się jak bracia, rozjedziemy w zgodzie.
- Czar był jakiś w tym zamku, w księżycu, w ogrodzie,
- Co mię obłąkał, ogniem zapalił, miłością;
- Czar trwa - i mnie uniża teraz przed waszmością,
- I szczerym mnie afektem ku niemu zapala.
- Cóż mówisz na to waszmość? czy serce pozwala?
- Czy od proponowanej jest dalekie zgody? -
- Wierzaj mi, wrzućmy nasze zatargi do wody
- I bądźmy przyjaciółmi.
ZBIGNIEW
- Drwisz? czy jesteś tchórzem?
MAZEPA
- Każdy swego honoru powinien być stróżem.
- Zdaj to na mnie; potrafię zniżyć się bez szwanku.
ZBIGNIEW
- Waść zmykałeś tej nocy.
MAZEPA
- Księżyca kochanku,
- Czy pewny jesteś, że ja przed waścią umykał?
ZBIGNIEW
- Mój Boże! jak wąż z bolu pod żelazem ksykał;
- Zdejm rękawiczkę... krwawe masz na ręku znamię.
MAZEPA
- Pewnyż jesteś, że twoje żelazo i ramię
- Temu winne, mospanie, że mam krew na ręce?
ZBIGNIEW
- Wykręcasz mi się podle...
MAZEPA
- Lecz się nie wykręcę.
- Co? - Oto moja ręka... tak, dalibóg krwawa,
- Lecz nie waćpan ją zranił.
ZBIGNIEW
- Ba! to rzecz ciekawa!
MAZEPA
- Mospanie, jak nabierzesz znajomości świata,
- Poznasz, że nieraz cześci albo krwi utrata
- Potrzebną jest, ut salvet miłe nam osoby.
- Waćpan jeszcze przez żadne nie przeszedłeś proby,
- A jednak w tym się właśnie wać znajdujesz razie,
- Że nie tak na odwadze szumnej, na żelazie
- Honor najdroższej tobie osoby spoczywa,
- Jako na roztropności... To sztuka prawdziwa
- Serce mieć pełne ognia, zimne jak lód lice
- I do grobowca z sobą zanieść tajemnicę.
ZBIGNIEW
- Żadnych takich tajemnic nie mam do ukrycia.
MAZEPA
- Więc może ja się mylę. - Każdy ma do picia
- Kielich mniej więcej gorzki; a ja się lituję
- Nad tym, co się codzienną męką serca truje.
- Zdjął mię smutek, gdym ujrzał w chmurach ciemnych losu
- Dwie istoty cierpiące bez jęku, bez głosu,
- Ciche, co mając serca od Chrystusa krwawsze
- Mówią: "Niestety!" dodać zmuszeni: "Na zawsze!"
- Jestem dziecko - lecz takie widząc przeznaczenie,
- Szczere i wielkie w sercu uczułem cierpienie
- I litość - i poświęciłbym siebie...
ZBIGNIEW
- Za kogo?
MAZEPA
- To moja tajemnica.
ZBIGNIEW
- Do szabli!
MAZEPA
- Tak srogo?
ZBIGNIEW
- Serce wydrę...
MAZEPA
- Dlaczegoż pobladłeś jak chusta? -
- Pewien mi pocałunek wiecznie zamknął usta.
ZBIGNIEW
- Kłamiesz jak pies...
MAZEPA
- Koniecznie?
ZBIGNIEW
- Do szabli, mospanie!
MAZEPA
- Ha! kochasz ją.
Biją się. - Zbigniew końcem szabli rozdziera i wyrzuca listy królewskie, które paź był schował
- przy piersi.
ZBIGNIEW
- Dostałeś.
MAZEPA
- Waść lepiej dostanie.
Mazepa wytrąca pałasz z ręki Zbigniewowi i obala go na kolano.
ZBIGNIEW
- Korzystaj z losu, przepędź mi sztychem przez kości.
MAZEPA
podnosząc go
- Zbigniewie! proszę teraz drugi raz waszmości
- O braterstwo i przyjaźń. Daj zemście spoczynek.
- Użyłem słów wabiących gniew i pojedynek,
- Abym poznał, czy wasze jest jednym z tych ludzi,
- Który się w domu ojca szpiegowaniem trudzi
- I odejmuje pokój starca włosom siwym...
- Czy waść jesteś ślachetnym, ale nieszczęśliwym.
- O, tak! Szczerze waszmości chcę być teraz bratem...
Zbigniew rzuca się w objęcia Mazepy.
- Zbigniewie mój, z tym biednym kłócący się światem
- Walką wrącego serca! mój drogi! ślachetny!
- Ty mi się podobałeś - ty w tym zamku świetny
- Jak rycerz dawnych czasów - ująłeś mi serce.
- Słuchaj - twój pożar jeszcze w maleńkiej iskierce,
- A już cię strawił, już cię zwiędniałym uczynił.
- Aniś ty jeszcze w niczym skalał się - przewinił -
- W jej szafirowych oczach twoja bogobojność
- Zostawiła anielskość dotąd i spokojność;
- Lecz to nie potrwa wiecznie, to nie potrwa długo...
- Wierzaj mi - ty być musisz twego losu sługą,
- Bo nie możesz być panem - nie - to niepodobna.
- Zostaw ją tu - jak róża kwiatami ozdobna
- Niech się błyszczy i cicho na słońcu przekwita.
- Lecz ty uciekaj - ciebie już skrzydłami chwyta
- Straszny duch ognia - tobie uciekać potrzeba.
- Wierzaj mi, są miłoście bez gwiazd, Boga, nieba,
- Te wkrótce zetrą serce na proch - tak go znudzą,
- Tak splamią, tyle razy do niczego zbudzą,
- Tyle razy w sen cichy ogłupienia wtrącą,
- Że wreście źródło wspomnień na wieki zamącą -
- To się i z tobą stanie. Jedź ze mną, Zbigniewie!
- Jak dwa motyle w wichru kręcone powiewie
- Przeleciemy przez okna otworzone dworu,
- Gdzie gapie, a w kontuszach różnego koloru,
- Jak ćmy głupie obsiadły starą Francuzicę.
- Przewrócimy ten cały stary świat na nice,
- Brzękiem, śmiechem, szyderstwem napełnimy salę.
- Jak mi serce zagaśnie, to je znów zapalę
- Przy ogniu twego serca - a jak ogień boski
- I w tobie zamrze - wtenczas żadne łzy i troski
- Już nie wrócą i będziem śpiewali victoria!
- Widzisz, moje kazanie gorzkie jak cykoria,
- Wycisnęło ci z oczu łzy, drogi Zbigniewie...
- I cóż?
ZBIGNIEW
- Pojadę z tobą...
MAZEPA
- Dziś przy wielkim drzewie
- Koło karczmy - zaczekam na cię do północy.
ZBIGNIEW
- Nie tam - jedź inną drogą...
MAZEPA
- Co? czy tam Rakocy
- Stoi z wojskiem?
ZBIGNIEW
- Nie pytaj, bo mi wstyd wyjawić...
MAZEPA
- Więc potrafię się w bliskim miasteczku zabawić
- Grą w kości, choćby z jakim wojakiem ciemięgą.
ZBIGNIEW
- Czekaj tu; ja ci każę klacz osiodłać tęgą,
- Wtenczas wiatr nie doścignie.
MAZEPA
- Idź, chłopaku szczery.
Zbigniew odchodzi.
SCENA X
MAZEPA
sam
- Panie Mazepo! teraz wasze innej cery -
- Co się z twoją złoconą zrobiło maszkarą?
- Mówiłeś jak ksiądz - próżno diabeł krzyczał: haro!
- Ty brnął w cnotę jak w błoto, ani dbał o siebie...
- Dwa dni tego humoru, a umrę: i w niebie
- Będę siedział po uszy. - Ba - lecz bies powróci.
Podnosi listy królewskie z ziemi.
- Aha! królewskie listy... Ten król mi coś czmuci -
- Dalibóg! szablą pieczęć przecięta na dwoje -
- Schowam - ja się tej szelmy ciekawości boję;
- To mój wróg - ba! - lecz pieczęć na dwoje złamana.
- Tylko troszeczenieczkę...
Zaziera w listy.
- "Proszę Waszmość Pana"
- Do głuchowskiego pisze komendanta...
Przebiega list oczyma.
- Nieba!
- Ukartowane wszystko na rapt jak potrzeba -
- Ortodoksus chce porwać żonę wojewodzie!
- Dalej - tu widać jakiś przypisek na spodzie -
- Czy ja ślepy? czy bielmo mi na oczach leży?
Czyta.
- "Pana Mazepę - zaraz zasadzić do wieży
- I strzec aż do dalszego z nim rozporządzenia".
Chowa listy.
- Ach, panie ortodoksus - co? - mnie do więzienia?
- A młodziutką starego żonę w twoje łapy?...
- Więc ty myślisz, że wszyscy - włącznie ze mną - gapy,
- Że w twoich sidłach muszki uwikłane zginą? -
- Tej nocy muszę widzieć się z wojewodziną.
- Jej tylko mogę wyznać tę dziecka ciekawość -
- Czegoż się lękam? - Moja zwinność, lotność, prawość
- Wszystko ocali. - Będę ją widział tej nocy...
- Mam jej honor i własną śmierć we własnej mocy;
- Z tym się zgubić nie można.
SCENA XI
ZBIGNIEW wraca, MAZEPA.
ZBIGNIEW
- Koń czeka gotowy.
MAZEPA
- Do widzenia.
Wychodzi.
ZBIGNIEW
sam
- Skończona rzecz - ugiąłem głowy
- Przed nieszczęściem. - Skończona ze mną rzecz - zginąłem.
- Gdyby wiedzieć, że człowiek smutny jest aniołem,
- Że co tu niespokojnych miłości uniknie,
- To będzie miał u Boga. - Mój cień wkrótce zniknie
- I w tej krainie więcej o mnie nie usłyszą. -
- Ale po latach wielu - z jaką straszną ciszą
- Trumny się starych ludzi w jednym lochu schodzą,
- Jakby się nigdy z sobą nie znały - i płodzą
- Robactwo obrzydliwe. - Patrząc na te kości,
- Kto by wtenczas przypomniał ludziom o miłości,
- Odebrałby śmiech dziwny trumien w odpowiedzi
- I odszedłby jak głupiec z mistycznej spowiedzi. -
- Czas jest rozgrzeszycielem. - O! jakże tym błogo,
- Co swe gryzące wiecznie serce przeżyć mogą!
SCENA XII
ZBIGNIEW zamyślony. - Widać AMELIĘ zbliżającą się po drugiej stronie arkad. - KSIĄDZ
- idzie za nią - Amelia staje przed Zbigniewem i uderza go lilią po twarzy.
AMELIA
- Cóż tak smutny?
ZBIGNIEW
- Nic - głowa mi cięży jak ołów.
Amelia daje Zbigniewowi lilię - lecz ksiądz stojący za nią wyrywa kwiat z ręki Amelii i mówi srogo.
KSIĄDZ
- Daj do kościoła - lilia jest kwiatem aniołów.
KONIEC AKTU DRUGIEGO