Uwaga
Serwis Wedateka jest portalem tematycznym prowadzonym przez Grupę Wedamedia. Aby zostać wedapedystą, czyli Użytkownikiem z prawem do tworzenia i edycji artykułów, wystarczy zarejestrować się na tej witrynie poprzez złożenie wniosku o utworzenie konta, co można zrobić tutaj. Liczymy na Waszą pomoc oraz wsparcie merytoryczne przy rozwoju także naszych innych serwisów tematycznych.

Bezimienna/Tom II/XLVIII

Z Wedateka, archiwa
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bezimienna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wydania 1912
Druk Drukiem Piotra Laskauera
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: Pobierz Cały tekst jako ePub Pobierz Cały tekst jako PDF Pobierz Cały tekst jako MOBI
Indeks stron


{{#lst:Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/155|X248|}} łęga. Ja jeden wróciłem z Polski cały, a wy wszyscy, coście tam pojechali silni, pewni siebie, zdrowi, rozumni, popowracaliście nam do niepoznania. Repnin kochał się w tej tam księżnie. Igelström także, Stackelberg zwolniał, ujęli go, Kreczetników, Kochowski... nawet mądrego Sieviers‘a obałamucili... no! a na tobie Polskę znać! No! Polska, to Polska! Bezkarnie tamtędy nikt nie przeszedł, nikt... Ja ciebie nie poznaję, Puzonów.
— Ano, bom się zestarzał — rzekł jenerał.
— E! nie — odparł Marków — my ich zwyciężyliśmy, zrobiliśmy z nimi, cośmy chcieli, a oni na każdym z nas, co tam dłużej pobył, wycisnęli jakby piętno swoje. Potemkin do nich się umizgał, Repnin nieraz ich bronił, Sieviers płakał nad losem... tylko ja, to nie! Ale mnie ciebie żal, Puzonów, tyś był człowiek gorący, czynny, wytrwały, mogłeś dobrze jeszcze służyć monarchini, a ot tak, gnijesz. Ja radziłbym tobie podać się do Persyi, do brata Zubowa, on zarazby cię pchnął, i mógłbyś dostać, cobyś chciał.
Puzonów ruszył ramionami.
— A mnie to na co? zdrowia nie mam.
— Bo tak gnijesz z dobrej woli w bezczynności. W Persyi i pieniądze i krzyż i rangę wysoką miałbyś jak nic, patrz na innych.
Te namowy więcej podejrzenia, niż ochoty obudziły w jenerale — odpowiadał półsłowami, ni to, ni owo.
— Ja i Platon my twoi dobrzy przyjaciele, wierz mi — zawołał Marków — cóż ja w tem mógłbym mieć za interes? co mnie do tego? ale ja wam dobrze życzę...
— Jeśli mi życzycie dobrze — odparł Puzonów — to mi pomóżcie zostać tak w spokoju, ja nic nie pragnę.
— Ale monarchini potrzebuje takich ludzi, jak wy, Dymitrze Wasiljewiczu — zawołał Marków. — Rosya wielka, ale ludzi nie ma wielu; ze świecą szukać dowódcy, na którego zdaćby się można. To też monarchini na was rozżalona, że jej czynnie służyć nie chcecie.
Puzonów spojrzał nań niedowierzająco.
— Alboż tu ludzi nie trzeba? — rzekł.
— Tak, ale tu, w stolicy, i starzy wydołają, tam młodszych i czynnych kraj potrzebuje... jak wy! jak wy! — dodał gość. — No! wola wasza! tylko pozwólcie powiedzieć szczerze, tym sposobem wy do niczego nie dojdziecie i wyjdziecie tylko na zasztatnego jenerała z połową pensyi.
— A cóż robić? — zapytał Puzonów.
— Co? podać się do armii perskiej, pobyć pół roku i rok i powrócić bogatym, z lentą przez plecy i dowództwem, ot co!
Nagle wstał Marków, śmiejąc się, i zapytał:
— A wasza żona, Helena Janówna, gdzie?
— W domu — odparł spokojnie jenerał.
— Przecie ja ją zobaczę...
— Czemuż nie?
Puzonów zadzwonił na służącego.
— Idźcie do Heleny Janównej na górę i powiedzcie, że przyjdziemy do niej na herbatę.
Służący wyrzekł rosyjskie: — Słucham — i zniknął.
Dwaj panowie mówili jeszcze o wojsku, o wojnie, o tem i owem, nie tykając dworu i spraw drażliwych.
Upłynęło pół godziny, Helena ledwie miała czas przebrać się, obmyć twarz spaloną od zimna i gorączki razem, ale wyszła na zawołanie spokojna, jakgdyby się tego dnia wcale z domu nie ruszała.
Markowa znała mało i nie lubiła go wcale, wiedziała wszakże, iż mu tego okazywać nie potrzeba. Obawiali się go wszyscy więcej może, aniżeli Zubowa, którego był zausznikiem i pomocnikiem.
Marków przywitał ją z wyraźną ciekawością oraz i chęcią przypodobania się; był słodki i nadskakujący. Helena przymuszona została przybrać pozór wesoły i żartobliwy, aby nie dać poznać po sobie, co przebyła. Podejrzywała ona, że Marków, jeśli było posądzenie na nią jakie, mógł przybyć na zwiady i przeszpiegi, nie chciała się dać pochwycić tak łatwo.
— Wiecie, Heleno Janówno, — rzekł — że od czasu, jak byliście u dworu, o was tylko mówią, zajmują {{#lst:Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/158||X248}}


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.