Uwaga
Serwis Wedateka jest portalem tematycznym prowadzonym przez Grupę Wedamedia. Aby zostać wedapedystą, czyli Użytkownikiem z prawem do tworzenia i edycji artykułów, wystarczy zarejestrować się na tej witrynie poprzez złożenie wniosku o utworzenie konta, co można zrobić tutaj. Liczymy na Waszą pomoc oraz wsparcie merytoryczne przy rozwoju także naszych innych serwisów tematycznych.

Bezimienna/Tom I/XLII

Z Wedateka, archiwa
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bezimienna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wydania 1912
Druk Drukiem Piotra Laskauera
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: Pobierz Cały tekst jako ePub Pobierz Cały tekst jako PDF Pobierz Cały tekst jako MOBI
Indeks stron


{{#lst:Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/117|X142|}} go zdziwiona; przestraszył ją swą twarzą trupią i oczyma czarnemi; na myśl jej jednak przyszło zaraz, iż to być może wysłaniec Siechnowickiego lub Kapostasa. Spytała więc cicho:
— Ale czy to nie omyłka? ze mną?
— Nie, nie — żywo odpowiedział mężczyzna, chwytając ją za rękę — mam z waćpanną pomówić dłużej... o bardzo ważnej rzeczy...
Dzień był dosyć pogodny poczynającej się wiosny, jeden z tych dni, zwiastunów ciepła, które zawodzą, prowadząc potem za sobą śniegi i chłody, wicher i burze, jakby pragnieniu życia urągać chciały.
— Ale gdzieżbyśmy pomówić mogli? — zapytała Hela — czy tu?
— Nie... Idź waćpanna do ogrodu... do ogrodu Mniszchów, jest otwarty, ja tam nadejdę.
Zdziwiona bardzo Helena skłoniła głowę i poszła powoli, nie domyślała się jednak nic złego... zatrwożyło ją tylko, że mężczyzna ów znikł natychmiast, skręciwszy nie wiedzieć gdzie.
Bramę ogrodu Mniszchów znalazła w istocie otwartą, w ogrodzie nie było prawie nikogo, oprócz ogrodników i stróżów, którzy zamiatali liście i pleśni zimowe. Zaledwie weszła w kasztanową ulicę, mężczyzna wysunął się z za marmurowego piedestału wazonu u wschodów... Z trwogą poczęła mu się teraz przypatrywać na nowo... Był wysoki, niemłody, twarzy zżółkłej i pomarszczonej, oczu straszliwie czarnych, zapadłych... których wyraz był ostry i przeszywający... W ustach zaciętych była duma i surowość... On także bacznie się w nią wpatrywał... Hela milczała.
— Przyszedłem tu — rzekł, wytrzymawszy nieco — dla waćpanny dobra i przestrogi. Ale naprzód mów mi szczerze i otwarcie, w jakiem jesteś położeniu... co wiesz o sobie i swem pochodzeniu?
Helena zawahała się, zdawało się jej, iż niepotrzebnie mówiłaby mu o sieroctwie. Odpowiedziała krótko, mianując się córką wdowy po urzędniku i t. p.
— Czy tak waćpannie mówili? — zapytał żółty — bo tak podobno nie jest.

Helena zasłoniła się i zamilkła.
Helena cofnęła się przelękła.
— Waćpanna jesteś sierotą, dzieckiem bez ojca i matki... masz imię Helena Ludwika, chrzczona byłaś u św. Krzyża... Doktór L... przywiózł cię niemowlęciem i oddał w opiekę tej, którą nazywasz matką...

— Gdyby tak było — odparła Helena — cóż to do kogo należy? i co to może kogo obchodzić?
— A gdyby zależało? a gdyby obchodziło? — zawołał, śmiejąc się dziko, mężczyzna — gdyby byli ludzie, dla których waćpanna jesteś niepotrzebną na świecie?
Helena cofnęła się przelękła.
— Nie obawiaj się — rzekł mężczyzna — w tej chwili jeszcze ci nic nie grozi — ja tylko przychodzę z przestrogą życzliwą...
Im prędzej, tem bezpieczniej dla waćpanny, abyś się z kraju oddaliła... i nigdy nie powracała... Tak tylko możesz być pewną, że... że się waćpannie nic złego nie stanie.
— A gdybym została? — zapytała Helena.
— Gdybyś została — rzekł ponuro mężczyzna — ha! to może przyjść chwila i konieczność... taka, że śmierć grozić ci będzie... śmierć! — powtórzył z cicha — śmierć!
Helena zadrżała, łzy puściły się jej z oczu, myślała uciec, ale mężczyzna silnie pochwycił ją z gniewem za rękę.
— Stój waćpanna i słuchaj... zrozumiałaś mnie?
— Ale ja nie jestem panią mej woli — odpowiedziała z oburzeniem dziewczyna — mam obowiązki, kocham matkę i siostrę... jestem nareszcie ubogą i ruszyć się nie mogę, choćbym to życiem przypłacić miała.
— Na ubóstwo znajdzie się rada — przerwał stary — będziecie miały i o czem pojechać i z czego żyć bez ciężkiej pracy... ale wyjechać wam trzeba... daleko... a nie powracać tu nigdy... Pieniądze będą wam dane...
Hela ledwie słowo wyrzec mogła.
— Nie pojmujesz pan położenia mojego — rzekła — jestem młoda, bez doświadczenia, nie rozumiem świata i tych konieczności okrutnych... ani jak ja komu na świecie przytomnością moją szkodzić mogę? Nie stanowię zresztą o sobie, bom winna posłuszeństwo tej, która była mi i jest matką... Mówcie z nią o tem, nie ze mną... niech uczyni, co chce, ja jej będę posłuszną...
Mężczyzna popatrzał na nią z wyrazem jakiegoś gniewu, prawie obrzydzenia, ale razem ciekawie i badawczo... Coś go do niej ciągnąć się zdawało i odpychać razem.
— Masz waćpanna słuszność — zawołał — przyślij mi tu jutro matkę twoją... Ja do was przyjść nie mogę.
— Mamże jej to powtórzyć, coście mi mówili?
— Wszystko... ale pamiętaj, dziewczyno — dodał — jeśli kto więcej o tem się dowie, jeśli słowem zdradzisz mnie... napiszesz na siebie wyrok śmierci...
I znowu powtórzył z wyrazem jakiegoś gniewu:
— Śmierć! Śmierć!
To mówiąc, rozwinął płaszcz, a w ręku jego błysnął sztylet, który natychmiast połą narzucił... okrył się po oczy i milczał.
Hela, blada jak trup, stała, choć chciała uciec co rychlej... nogi jej drżały, a wyraz tych oczu przykuwał ją do miejsca.
— Jutro rano, tu... pamiętaj! — Zarzucił płaszcz na ramię i szybko pobiegł w szpalery...
Hela bez tchu prawie leciała do domu na wschody, otwarła drzwi ostatniem wysileniem i upadła u nóg Ksawerowej, słowa wymówić nie mogąc. Szczęściem mała Julka spała.
Przerażona wdowa podniosła ją, jęła rozpytywać, uspokajać, badać, ale nierychło potrafiła zrozumieć.
Czuła tylko, iż tej drogiej Heli grozi niebezpieczeństwo, i przyrzekła, że pójdzie nazajutrz... choćby na drugi koniec świata, zakląwszy tylko ją, by krokiem nie ruszała się z domu. Domyśliła się Ksawerowa łatwo, ze tajemnica, okrywająca urodzenie Bezimiennej, odzywała się w tem spotkaniu i groźbach.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.