Uwaga
Serwis Wedateka jest portalem tematycznym prowadzonym przez Grupę Wedamedia. Aby zostać wedapedystą, czyli Użytkownikiem z prawem do tworzenia i edycji artykułów, wystarczy zarejestrować się na tej witrynie poprzez złożenie wniosku o utworzenie konta, co można zrobić tutaj. Liczymy na Waszą pomoc oraz wsparcie merytoryczne przy rozwoju także naszych innych serwisów tematycznych.

Bezimienna/Tom I/LXIV

Z Wedateka, archiwa
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bezimienna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wydania 1912
Druk Drukiem Piotra Laskauera
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: Pobierz Cały tekst jako ePub Pobierz Cały tekst jako PDF Pobierz Cały tekst jako MOBI
Indeks stron


{{#lst:Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/194|X164|}} zwłoki. Z początku myślałyśmy obie, że może... osoba ta, która tu pani pierwszym razem towarzyszyła, a która nam bytności tu swej tak dobroczynną zostawiła pamiątkę, wysłała ją po Helenę.
— A! na Boga! — z trwogą zakrzyknęła przybyła — toby być nie mogło.
— Odradziłam Helenie, ażeby nie szła... wiesz-że pani, co się stało? Oto przez omyłkę, widząc tę kobietę wychodzącą z naszego domu z inną, obcą, która ją wypadkiem poprzedzała, porwano do powozu i uwieziono naszą sąsiadkę... starościnę.
Przybyła drgnęła, zakrywając sobie oczy.
— Łaska Boża ocaliła ją! — zawołała — ale omyłka odkryć się musi, a niebezpieczeństwo grozić będzie. Jestem właśnie wysłana do was, abym wam, którzy tego zdradzić nie możecie, wyjawiła część tajemnicy, dla waszego spokoju i bezpieczeństwa potrzebnej.
Pani ta, którą widziałyście ze mną, jest — jakeście domyślać się mogły — w istocie matką Heleny. Ale Helena jest dziecięciem, z którem nieszczęśliwa ukrywać się musiała. Mąż podejrzywał ją, śledził, i pilnuje dotąd, w obawie o sławę jej i swoją; on gotów jest na wszystko, byle zatrzeć ślad słabości. Wymogła na nim pani, iż na życie jej córki nastawać nie będzie, ale nieszczęśliwe podobieństwo twarzy go niepokoi, postanowił uwieźć za kraj Helenę i umieścić ją, zamknąć gdzieś daleko... Zapewne w klasztorze... któż odgadnie zresztą, co on wymyślić może, by się stąd jej pozbyć!
Zamach dzisiejszy, o którym ja, wcześniej przychodząc, byłabym was ostrzegła, był przeciw niej wymierzony. Na Boga! niechże ona nie wychodzi, niech się nie pokazuje, ukrywa... a może znajdą się środki... może potrafimy zabezpieczyć ją od dalszego prześladowania.
Ale czekaj pani... po tych wypadkach — dodała kobieta — i mnie też nieznajomej łatwo możecie nie ufać... Oto jest od matki Heleny pierścień i — medalion.
Helena spojrzała mimowolnie. Był to drugi medalion zupełnie podobny do tego, który miała zostawiony przez Swobodę... Załamała ręce i pobladła.
— On więc był ojcem moim! — zawołała. — Wypraży te tylko dla Ksawerowej były zrozumiałe. Hela stała zdrętwiała, wzięła medalion, łzy jej potoczyły się, gdy go całowała...
— Cóż mam czynić? — spytała — gdzie się udać? Nie wolno-ż mi choć na chwilę, raz zobaczyć jeszcze tę, której nie mam prawa zwać imieniem matki?
— O ile wiem od pani — odezwała się kobieta — wymożono na niej przysięgę, że nigdy dobrowolnie szukać was i starać się zbliżyć nie będzie. Byłoby to dla niej osłodą, pociechą, życiem... ale o was idzie, bobyście wy przypłacić mogli...
Hela pochwyciła ją za rękę.
— Jesteś jej powiernicą i przyjaciółką — rzekła — będziesz wiedziała, co jej zwierzyć możesz, aby macierzyńskie serce nie pękło. Kto wie, co się stanie ze mną, niech wie o losie moim... i o tem, com wycierpiała...
Ksawerowa chciała ją powstrzymać.
— Nie — rzekła Helena — tyś matką i ona mi jest matką, winnam i jej spowiedź z doli mojej, winnam i od niej zasięgnąć rady, co czynić... Życie mi cięży.
Z siłą i energią, na którą się zdobyła, poczęła Helena opowiadanie przygód swych lat ostatnich, nie kryjąc nic, nie obwiniając nikogo, prócz siebie. Doszła aż do ślubu, znalezienia się po ślubie i poznania ukochanego w tym wodzu, któremu naród powierzył losy swoje. Dowiedziała się także z tego przybyła, iż osobą porwaną była starościna, która tak czynną rolę odegrała w jej nieszczęściu.
— Otóż są dzieje moje — zakończyła wreszcie — co z sobą począć, nie wiem! Proś o radę matki, niechaj ona mną rozporządza... ale jeżeli mi jej rozkazu zabraknie... postanowiłam przebrana wstąpić do wojska i zginąć.
Przybyła ostatniego przypuszczenia słuchać nawet nie chciała, widząc w niem razem z Ksawerową skutek chwilowej egzaltacyi.
— Wszystko spełnię, coście mi polecili — rzekła — ale wiadomości od nas spodziewać się nie możecie. Jesteśmy szpiegowane, śledzone, podpatrywane i kto wie, czy ja dzisiejszej mojej wycieczki nie przypłacę niewolą lub wygnaniem. Powrócę, gdy będę mogła oczu jego uniknąć. Kiedy! Bóg wie — może nigdy. A jeśli mnie {{#lst:Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/197||X164}}


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.