Uwaga |
---|
Bez dogmatu/18 Czerwca.
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bez dogmatu Tom I
|
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wydania | 1906 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cała powieść |
Indeks stron |
{{#lst:Strona:Henryk Sienkiewicz-Bez dogmatu (1906) t.1.djvu/224|II|}} Teraz, gdy niepokój mój powiększa się z każdą chwilą, czuję nietylko to, że mógłbym Anielkę kochać ogromnie, ale że wogóle, mógłbym być bez porównania lepszy, niż jestem. Właściwie, dlaczego ja tak postępuję, jakby poza egoizmem i rozdrażnionemi nerwami nie było we mnie nic więcej! A jeśli niema nic więcej, czemu moja auto-analiza nie wykryje mi tego niewątpliwie? Posiadam odwagę do wyprowadzania ostatecznych wniosków i nie taję przed sobą prawdy, a jednak ten wniosek stale odrzucam. Dlaczego? Bo mam niezachwianą pewność, że jestem lepszy od moich postępków. Przyczyną ich jest jakaś nieudolność życiowa, płynąca po części z rasy, po części z choroby wieku, którego jestem dzieckiem — z tego właśnie przeanalizowania się, które nie pozwala nam nigdy pójść za pierwszym, prostym porywem natury ludzkiej, ale krytykuje wszystko, aż do zupełnego ubezwładnienia duszy. Kiedym był dzieckiem, bawiłem się w ten sposób, żem nakładał pieniądze, jeden na drugi, dopóki słupek, przechylony własnym ciężarem, nie upadał, i nie zmieniał się w bezładną kupkę. Teraz robię to samo z myślami i zamiarami, także dopóty, dopóki nie zwalą się chaotycznie. Stąd daleko łatwiej zdobyć mi się na czyn ujemny, niż dodatni; zniszczyć coś, niż stworzyć. Zdaje mi się, że wielu ludzi inteligentnych choruje na tę chorobę. Krytyka wszystkiego i samych siebie, wyżarła w nas siły dodatnie; brak nam podstaw, brak punktu wyjścia, brak wiary w życie. Oto, dlaczego ja naprzykład nie tyle chcę posiadać Anielkę, ile boję się ją utracić.
Ale, gdy mówię o chorobie wieku, nie chcę się ograniczać na mówieniu wyłącznie o sobie. Że ktoś kładzie się do łóżka w czasie epidemii, to jest rzecz bardzo zwyczajna — a dziś, krytyka wszystkiego jest epidemią, grasującą w całym świecie. Prosty stąd wynik, że rozmaite dachy, pod któremi ludzie żyli, zapadają im się na głowy. Religia, której sama nazwa oznacza wiązanie, rozwiązuje się. Wiara, nawet w wierzących jeszcze, stała się niespokojna. Przez ten dach, który się nazywa ojczyzną, poczynają przeciekać prądy socyalne. Pozostał tylko jeden ideał, przed którym nawet bardzo zuchwali sceptycy czapki zdejmują — lud. Ale na cokole posągu zaczynają już różni psotnicy wypisywać mniej więcej cyniczne koncepta — a co dziwniejsze: pierwsze mgły zwątpienia podnoszą się z tych głów, które z natury rzeczy powinny się chylić najniżej. Przyjdzie w końcu jakiś genialny {{#lst:Strona:Henryk Sienkiewicz-Bez dogmatu (1906) t.1.djvu/227||I}}