Uwaga |
---|
Bez dogmatu/12 Kwietnia.
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bez dogmatu Tom I
|
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wydania | 1906 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cała powieść |
Indeks stron |
{{#lst:Strona:Henryk Sienkiewicz-Bez dogmatu (1906) t.1.djvu/159|II|}} Laura jest wcieleniem takiej piękności i nikt niema prawa wymagać od niej więcej nad to, by była zawsze i wszędzie piękna — ja przynajmniej nie wymagam więcej...
Błogosławię moją biegłość żeglarską, dzięki której w wycieczkach naszych na łodzi możemy być sami. Tydzień temu Laura powiedziała mi w czasie największego upału, że chce jechać na morze. Ona kocha się w skwarze słonecznym, jak Hekate. Lekki powiew odepchnął nas wkrótce dość daleko od brzegu i ucichł nagle. Łaciński nasz żagiel opuścił się wzdłuż masztu. Blaski słońca, odbijając się o wygładzoną, nakształt lustra, toń, powiększały jeszcze znój dnia, choć godzina była popołudniowa. Laura rzuciła się na indyjskie maty, wyścielające dno statku i wsparłszy głowę na poduszkach, pozostała bez ruchu, zanurzona w czerwcowem świetle promieni, przecedzonych przez baldachim łodzi. Opanowało mnie dziwne lenistwo, a jednocześnie, na widok tej kobiety, której greckie kształty rysowały się pod lekką odzieżą, przejmował mnie dreszcz zachwytu. I w niej była jakaś ociężałość; oczy miała zamglone, usta wpół otwarte, w całej postaci niemoc i bezwładność. Gdym ogarniał ją wzrokiem, przymykała powieki, jakby mi chciała powiedzieć: «Otom jest słaba...»
Późno bardzo wróciliśmy do willi i ten nasz powrót pozostanie mi długo w pamięci. Po zachodzie słońca, w czasie którego niebo i morze stopiły się w jeden blask bez granic i rozdziału, nastała noc tak cudna, że drugiej podobnej nie widziałem nigdy na Rywierze. Z toni podniósł się ogromny czerwony księżyc i nasycił ciemności łagodnem światłem, a zarazem rzucił na morze lśniący, szeroki gościniec, po którym płynęliśmy do brzegu. Morze wzdymało się lekko zwykłym nocnym ruchem, podobnym do głębokich westchnień. Z małego portu dochodziły nas głosy ligurskich rybaków, śpiewających chórem pieśni. Powiew wstał znowu, ale szedł od lądu, niosąc zapach pomarańczowego kwiatu. Jakkolwiek nie umiem zatopić się całkowicie w żadnem wrażeniu, byłem jednak pod czarem owej niezmiernej słodyczy, unoszącej się nad lądem i nad morzem, osiadającej, jak rosa na przedmiotach i na duszach. Chwilami patrzyłem na tę piękną, jak Helena, kobietę, która bieliła się przedemną w świetle księżyca i miałem złudzenie, że żyjemy w greckich czasach, że płyniemy gdzieś do świętych gajów oliwnych, w {{#lst:Strona:Henryk Sienkiewicz-Bez dogmatu (1906) t.1.djvu/162||I}}