Uwaga
Serwis Wedateka jest portalem tematycznym prowadzonym przez Grupę Wedamedia. Aby zostać wedapedystą, czyli Użytkownikiem z prawem do tworzenia i edycji artykułów, wystarczy zarejestrować się na tej witrynie poprzez złożenie wniosku o utworzenie konta, co można zrobić tutaj. Liczymy na Waszą pomoc oraz wsparcie merytoryczne przy rozwoju także naszych innych serwisów tematycznych.

Awantura (Kraszewski, 1885)/całość

Z Wedateka, archiwa
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Awantura
Podtytuł Powieść osnuta na plotce
Pochodzenie „Świt“, 1885, nr 44-66
Wydawca Salomon Lewental
Data wydania 1885
Druk Salomon Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: Pobierz jako ePub Pobierz jako PDF Pobierz jako MOBI
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


<section begin="ok01" />
AWANTURA.
POWIEŚĆ OSNUTA NA PLOTCE.
Przez
J. I. Kraszewskiego.
<section end="ok01" />

<section begin="r01" />

26 Maja 1884.
Magdeburg, w twierdzy.

Dlaczego państwo Pawłowiczowie, para gołąbków prawdziwa, choć oboje gołębie lata młodości dawno przeżyli, zwyczaj mieli ze Starego Miasta na przechadzkę wieczorną chodzić nie gdzieindziéj jak do Ogrodu Krasińskich, tego smutnego, opuszczonego i zapomnianego kątka, pozbawionego wszelkiego wdzięku i ogołoconego ze wszelkiego życia — było rzeczą może dla nich samych niewytłómaczoną.
W późniejszych życia latach nic łatwiejszego nad nabranie nałogu. Dosyć jest parę razy powtórzyć czynność jedną, aby się stała potrzebą.
Nie codzień mogli zacni małżonkowie pozwolić sobie przechadzki, ale jéjmość, troskliwa o zdrowie męża, usiłowała go wyprowadzać na świeże powietrze — a nie było serdeczniéj posłuszniejszego męża nad pana Teofila Pawłowicza.
Przed laty wielu para ta szczęśliwych małżonków cieszyła się przyjściem na świat synaczka Lutka...
Dzieciak, ukochany przez rodziców, dochodził już, rozwijając się szczęśliwie, siódmego roku życia, gdy jedna z tych nieubłaganych słabości dziecięcych, które, jak jastrzębie na ptactwo małe, spadają na kolebki, wyrwała z objęć zrozpaczonych rodziców jedyną ich pociechę.
Matka lub ojciec padliby byli ofiarą téj boleści okrutnéj, jaka ich niespodzianie dotknęła, gdyby Salusia nie czuwała nad ukochanym jéj Teofilem, a Teofil nie przemógł swojego żalu dla ratowania żony. Oboje kłamali pobożnie rezygnacyę, poczęli się uśmiechać do siebie, wyszukiwać dystrakcyi, rozrywek, zajęć, czuwać nad sobą i zwolna życie ich stało się znośném.
Lat wiele przeszło od téj chwili tragicznéj zgonu dziecięcia, w któréj oboje rodzice klęczeli załzawieni u zimnych zwłok Lutka. Pan Teofil starał się nie wspominać nawet dziecka, aby żony nie rozżalać, Salusia udawała wesołą, jakby zapomniała jedynaczka, ale oboje w skrytości jeszcze tę stratę opłakiwali.
Bóg ich już późniéj potomstwem nie pocieszył; zostawszy parą gołębi osieroconych, żyć musieli już tylko dla siebie.
Smutne to było życie, pozbawione celu, bez przyszłości, bez możliwéj pociechy. Szczęściem posiwiałe gołębie, związane węzłem wspólnéj boleści, kochały się, może inaczéj jak dawniéj, ale kto wié, czy nie goręcéj, niż kiedykolwiek.
<section end="r01" /> Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 44 Ł 1 2.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 44 Ł 2.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 44 Ł 3.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 44 Ł 4.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 45 Ł 1.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 45 Ł 2.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 45 Ł 3.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 46 Ł 1.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 46 Ł 2.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 46 Ł 3.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 46 Ł 4.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 47 Ł 1.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 47 Ł 2.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 47 Ł 3.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 47 Ł 4.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 47 Ł 5.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 48 Ł 1 1.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 48 Ł 1 2.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 48 Ł 1 3.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 48 Ł 2.png <section begin="r03" />słyszała i nie słuchała. Siedziała z oczyma spuszczonemi, a mąż z trwogą przewidywać się zdawał, że, wedle zwykłéj strategii swéj, humorem złym coś z niego zechce wytargować.
Omylił się tym razem, gdyż hrabina pozostała zadumana, milcząca i nie spojrzała nawet na niego. W myśli jéj powracała, kołując, ta zwrotka niepozbyta, od któréj poczęła rozmowę z Witoldem.
— Co potém?
Groźne symptomata zwiastowały tuż tuż nadciągającą chmurę. Hrabina nie widziała i nie chciała zrozumiéć, że sama ją w większéj części ściągnęła; obwiniała o nią męża.
— Co potém? — zostało bez odpowiedzi.




<section end="r03" />

<section begin="r04" />Pałac Strzeleckich wieczorem nazajutrz wyglądał, jak zaczarowany. Ci, co go oddawna znali i często w nim bywać zwykli, zdumiewali się cudownéj metamorfozie; wszyscy powtarzali zdumieni: — Ależ to szalone kosztować musiało pieniądze!
Hrabia Witold tryumfował.
Pani domu miała na sobie toaletę, sprowadzoną z Paryża, bajeczną sumą opłaconą; aby ją stworzyć, sławny mistrz potrzebowałby portretu, fotografii, informacyi, niemal życiorysu klientki.
Gdybyśmy pragnęli ją opisać, niestety, nie potrafilibyśmy bez osobnych studyów okazać wszystkich piękności jéj, doboru kunsztownego barw i odcieniów, wytworności użytych do kreacji téj materyałów; należałoby naostatek okazać wdzięk linii, które draperye tworzyły i doskonałą harmonię ubioru tego z fizyognomią, z charakterem téj, dla któréj był przeznaczony.
Zdaniem wszystkich konfekcyonista paryzki przeszedł sam siebie.
Atłas, koronki, kwiaty, wstęgi zlewały się w tym prześlicznym stroju, do którego dobrane były i klejnoty, które hrabina miała na sobie.
Nie moglibyśmy zaręczyć, czy one zawierały oryginalne kamienie drogie, jakie się w nich świecić zdawały, ale czyniły wrażenie przepychu, a miały cechy starożytnego, familijnego zabytku.
Hrabina Idalia tego wieczora była jeszcze cudnie piękną, zachwycającą, chociaż wczorajsza chmurka snuła się wciąż po czole.
Strzelecki chodził jak gość z gośćmi, odbierał powinszowania, ściskał, poił, karmił, zaglądał do bufetów i, gdy mu wychwalano bal, całą zasługę urządzenia przyznawał niezrównanemu Witoldowi.
Dla pani Idalii tryumf był tém większego znaczenia, że nawet osoby, które niechętnie z nią zawiązywały stosunki, ciekawość dnia tego do salonów sprowadziła.
Niemi téż szczególniéj zajętą była gospodyni domu.
Wszyscy oddawali sprawiedliwość nadzwyczajnemu smakowi, z jakim zabawa aż do najmniejszych szczegółów była obmyślaną.
Pod rozkazami hrabiego Witolda kilku młodych paniczyków w rozmaitych departamentach rej prowadziło, i najmniejszego niedopuszczano nieporządku. Byli gospodarze przy bufetach, stali dowódcy do tańców, służba doskonale wystylizowana pełniła swe obowiązki z powagą i namaszczeniem.
— Niechże teraz mówią, że jestem zrujnowany — powtarzał w duchu Strzelecki — kto temu zechce uwierzyć?
Zasępił się jednak i westchnął, nie zaglądał do dna, ale wiedział sam, że ruina, w którą wierzyć się wzdragał, nadciągała.
W przestanku między tańcami dla spoczynku ukazały się żywe obrazy, które słynny malarz i niemniéj znakomity urządził artysta. I te się powiodły nadzwyczajnie. Kilka pań w nich z nëbulozów w pierwszorzędne gwiazdy się przeistoczyły.
Strzelecki, który na to wszystko nie pracował, używał, napawał się, cieszył, a że kilku honoracyorów sam przyjmował, najadł się, napił<section end="r04" /> Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 48 Ł 4.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 49 Ł 1.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 49 Ł 2.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 49 Ł 3.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 49 Ł 4.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 49 Ł 5.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 50 Ł 1.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 50 Ł 2.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 50 Ł 3.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 50 Ł 4.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 51 Ł 1.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 51 Ł 2.png <section begin="r05" />nić nie mógł, z wdową bezdzietną po pułkowniku de Bellecourt mezalians był nie tak rażący.
A! — dodała, doskonale odgrywając komedyę — ile łez nieznanych nikomu wylałam za tém w chwili namiętności poświęconém dzieckiem! Co mnie to kosztowało!
Strzelecki poczynał się rozczulać.
— Cóżeś z niém zrobiła? — spytał.
— Nie wiem, czy ty przypominasz już dziś sobie nasze schadzki w Krasińskich Ogrodzie, mnie one do dziś dnia są przytomne. Widzę je, ciebie, siebie i tę bramę, w któréj oczekiwałam Adasia.
Nie wiem, czy naówczas uważałeś parę staruszków w głębi ogrodu, którym powierzałam zwykle dziecię. Zajmowali się niém z wielką troskliwością i miłością — w ich rękach je zostawiłam.
— Więc znaleźć bardzo łatwo — odparł Strzelecki.
— Nie wiem ich nazwiska nawet — szepnęła hrabina, tak jak oni nie znali mojego.
Hrabia poszarpnął włosy.
— Wszystko to brzmi jak bajki z tysiąca nocy! — zawołał.
Idalia rękę położyła mu na ramieniu.
— Cierpliwości — rzekła. — Pozwól mi próbować, ja może dziecko odszukam. Zdaje mi się, że dosyć będzie bezimiennego ogłoszenia w gazecie téj historyi, aby uczciwi opiekunowie zgłosili się z dzieckiem.
— A jeśli nie żyją?
— Chłopiec musi znać historyę swoją — dodała Idalia. — Być może, iż poszukiwania moje nie rychło będą uwieńczone skutkiem, ale nadziei nie tracę.
Podała rękę mężowi, który już zrezygnowany, sofizmami się uspokoiwszy, poczynał wyszukiwać dobrych stron téj awantury, aby na nich odpocząć miękko. Niéma przebieglejszego nad egoizm sofisty.




<section end="r05" />

<section begin="r06" />W jednym z najbardziéj rozpowszechnionych dzienników warszawskich, pomiędzy ogłoszeniami płatnemi, jedno, tajemniczo brzmiące, które długo drukować się wzbraniano, zwracało powszechną uwagę.
Ludzie chłodniejsi mieli je za jakąś mistyfikacyę, drudzy twierdzili, że historya była prawdziwą, inni nareszcie upatrywali w tém koncept redaktora dla obudzenia ciekawości w czytelnikach.
<section end="r06" /> Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 51 Ł 4.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 51 Ł 5.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 52 Ł 1.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 52 Ł 2.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 52 Ł 3.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 52 Ł 4.png <section begin="r06" />co najprędzéj chciał o tém zapomniéć, natychmiast mówić zaczął o czém inném.
Biedna staruszka jąkała się tylko, łzy ocierając. Turek i żydek, młodzi towarzysze Lutka, którzy z nim razem mieli być na maskaradzie, nadeszli właśnie, i chłopak ustrojony, szczęśliwy, wybiegł z nimi.
Pawłowiczowa po oddaleniu się ich padła na kolana, dziękując Bogu. Nie była zupełnie uspokojoną, ale niebezpieczeństwo chwilowo zdało się usunięte. Lutek miał złote serce i historyi własnéj nie chciał brać za swoją.
W kilka dni, pocieszała się stara, ludzie mieli przestać mówić o tém ogłoszeniu i o niém zapomniéć.
Tak sobie pochlebiała.




<section end="r06" />

<section begin="r07" />We czwartek po Popielcu, z południa jakoś, ubierała się z pomocą Rozalii i młodszéj garderobianéj hrabina Idalia.
Od lat kilku każde ubieranie się podstarzałéj pani było niesłychanéj trudności zadaniem, po którego szczęśliwém czy nieszczęśliwém rozwiązaniu otyła Rozalia siadała, pot ocierając ze skroni, dysząc i mrucząc przekleństwa po cichu.
— Ubierać teraz hrabinę! — mówiła — jak Boga kocham, młócićbym wolała.
W niczém jéj dogodzić nie było podobna. Niekiedy, zupełnie już gotowa i ustrojona, zrzucała z siebie wszystko dla jakiegoś nagle dostrzeżonego szczegółu, który ją niecierpliwił. Naówczas darła na sobie suknie, tupała nogami, potrącała sługi, płakała, łajała, dostawała spazmów — szalała.
Strój każdy dla niéj był rzeczą niezmiernéj wagi i rozmysłu.
Miała swe teorye i zasady, które się rozciągały do najdrobniejszych nawet dodatków.
— Tyś głupia, nie jesteś w stanie zrozumiéć, ale dziś mi tak wiele zależy na tém, jak wyglądać będę... tak wiele.
— Jak Boga kocham — przerwała niestrwożona stara sługa — co to mówić! Pani, jak tylko co, zaraz roznerwowana, a z temi nerwami to i Święty Boże nie pomoże.
Strój wybrany był czarny, poważny, niezmiernie wykwintny, ale nie bijący w oczy. Szło o to, aby się pokazać hrabiną prawdziwą i nie zrujnowaną.
Twarz nawet naprzód została umiejętnie umalowaną, nie nadto młodo, niezbyt świeżo. Oczy miały być smutne, usta surowe.
Dokąd z tém licem i strojem miała się udać hrabina, było tajemnicą. Nie chciała brać ani swoich koni, powozu, ani służącego, nie pozwoliła, aby najęty przyszedł po nią do pałacu.
O wycieczce téj ani Strzelecki, ani, co dziwniéj, powiernik najpoufalszy, hrabia Witold, nic wiedziéć nie miał.
Od poniedziałku zapustnego stosunki z nim wcale się nie polepszyły. Dumny przyjaciel domu wymagał, aby go przeproszono, hrabina nie zdawała się wagi przywiązywać do pojednania. Rzeczy zostawały w zawieszeniu. Witold postanowił dotrzéć do głębi tajemnicy, ale potém chciał powoli rozstać się ze Strzeleckimi. Nie miał tu już co robić, i żadnych z nich sobie nie obiecywał korzyści.
Ubieranie się hrabiny, przeciągnięte dosyć długo, skończone zostało nareszcie. Rozalia wyszła, drzwiami trzaskając, a pani Strzelecka, obwinąwszy się szalem, pieszo wysunęła się z pałacu.
Wiedziała, gdzie na nią zamówiony czekać miał powóz, siadła do niego i kazała się wieźć do hotelu Europejskiego.
Tu czekać na nią miała karetka.
W hotelu od dni dziesiątka stali państwo Bartscy. Wiemy już, co ich do Warszawy sprowadziło.
Staruszkowie, dotknięci tak boleśnie stratą dzieci, byli oboje typem osobliwym małżeństwa, które, od lat blizko pięćdziesięciu żyjąc z sobą i kochając się nawet, ani jednego dnia bez żywéj, gwałtownéj kłótni nie przetrwało.
Czy charaktery ich były zarówno drażliwe,<section end="r07" /> Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 52 Ł 6.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 53 Ł 1.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 53 Ł 2.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 53 Ł 3.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 53 Ł 4.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 54 Ł 1.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 54 Ł 2.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 54 Ł 3.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 54 Ł 4.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 54 Ł 5.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 55 Ł 1.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 55 Ł 2.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 55 Ł 3.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 55 Ł 4.png <section begin="r08" />pozadawał tyle pytań, połapał tyle szczegółów, że hrabina powzięła o nim wielkie wyobrażenie.
Po tém wszystkiém zniknął z horyzontu pan Oskar i dwa miesiące upłynęły, a nie dał najmniejszego życia znaku.



<section end="r08" />

<section begin="r09" />Była wiosna już... Po Wielkiéj Nocy, nim się towarzystwo arystokratyczne rozbiedz zdołało za granicę i na wilegiatury, bawiono się jeszcze w tych domach, które zabaw potrzebują, bo innego jak bawiące się życie nie rozumieją.
Nie były to bale zapustne, ale rauty, obrazy, szarady, teatra amatorskie i tym podobne pod pozorami różnych celów dobroczynnych rozrywki. Tańcowano dla paralityków, śpiewano dla ślepych, grano komedye na instytut moralnie opuszczonych dzieci i t. p. Dobroczynne cele mają ten przymiot dobroczynny, że przez nie, jak przez filtr przeszedłszy, każda czynność wychodzi czystą i klarowną.
Osoby, z któremiśmy się poznali w ciągu tego opowiadania, nie wyjmując chylących się ku ruinie Strzeleckich, stały dotąd na stanowiskach tych samych prawie, na którycheśmy je widzieli w rozdziałach ostatnich.
Hrabi Adasiowi, którego długi przypierały do muru, udało się nadzwyczaj szczęśliwie odwlec katastrofę. Sprzedał rujnujące go konie wyścigowe wcale nieźle, ktoś mu pieniędzy pożyczył, krzyczące dłużki dostały coś na poczekanie, a hrabia jadł, pił i był tak wesół, jak za najlepszych czasów. Hrabina ciągle jeszcze uwodziła starych Bartskich tém, że im wkrótce sprowadzi wnuka.
Hrabia Witold, nie zmieniając trybu życia, czekał na coś i nie rozstawał się ze Strzeleckimi.
Chociaż w duszy hrabiny Idalii panował niepokój okrutny, choć losy się jéj ważyły, a Trybulski nie dawał znać o sobie, dopóki żyła w tym wielkim świecie, w którym się tak koniecznie utrzymać starała, nie mogła się uwolnić od wkładanych przez wymagania jego obowiązków.
Musiała więc występować na jakieś przytulisko w roli Maryi Stuart, pokazywać się na wszystkich zebraniach i brać loże na wszystkie amatorskie dobroczynne teatra.
Z jak różnych się one czasem żywiołów składać musiały, wié o tém każdy, co kiedy dotknął tych trudnych zadań towarzyskich. Obok najarystokratyczniejszych imion, gdy zabrakło aktora, musiano go często szukać choćby w warstwach poślednich. Czego się nie robi dla dobroczynności?
W dwu komedyjkach jednego wieczora tak zabrakło jakoś kochanków, że sprawujący obowiązki reżysera, artysta, z którym Lutek Pawłowicz, namiętny teatru miłośnik, był w przyjacielskich stosunkach, zaproponował mu, ażeby sił swych sprobował.
Lutek się palił do wystąpienia — ale się obawiał.
Matusia Pawłowiczowa, przestraszona także, nie chciała pozwolić, aby publicznie się pokazał na scenie.
Ale nie było piękniejszego chłopca do téj roli ani inteligentniejszego... reżyser się uparł, a Lutek opierał się tak miękko, a matusia taka była słaba dla niego, iż do grona amatorów, poświęcających się dla biednych, został wprowadzony.
Było to jego piérwsze zetknięcie się z tym światem, który potajemnie oddawna go pociągał ku sobie.
Lutek, zgadzając się grać, położył za warunek, aby mu, rozumié się płatne, ale w piérwszym rzędzie miejsce zapewniono dla matusi. I temu się opierała Pawłowiczowa, lecz począł ją całować po rękach i zwyciężył.
— Ja matusię sam ubiorę do tego teatru — rzekł — zobaczysz, jak będziesz ślicznie między temi paniami wyglądała.
I nie na żart o ubieraniu matki mówił Lutek.
Sam elegant, od dawna już czuwał nad tém, ażeby się matusia nie opuszczała i wyglądała<section end="r09" /> Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 55 Ł 6.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 56 Ł 1.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 56 Ł 2.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 56 Ł 3 1.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 56 Ł 3 2.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 56 Ł 3 3.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 56 Ł 3 4.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 56 Ł 4.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 57 Ł 1.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 57 Ł 2.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 57 Ł 3.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 57 Ł 4 1.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 57 Ł 4 2.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 57 Ł 5.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 58 Ł 1.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 58 Ł 2.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 58 Ł 3.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 58 Ł 4.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 59 Ł 1.png <section begin="r11" />Chciała sprobować, bądź co bądź. Podstawienie fałszywego wnuka ani na myśl im nie przychodziło, zdawało się niemożliwém.
Bartski, niewiele sobie obiecując po zaniedbanym ośmnastoletnim chłopcu, pragnął tylko, aby przynajmniéj powierzchowność miał przyzwoitą. Spodziewał się, że choć do pięknego Ryszarda był podobnym.
Gdy się drzwi salonu otwarły, a niemi weszła najprzód hrabina Idalia, za nią zaś strwożony znowu i onieśmielony pseudo-Maks, oboje Bartscy wstali i poruszyli się, śpiesząc ku niemu.
Chłopiec, taki, jakimeśmy go widzieli, nieokrzesany, niezdara, miał jedno dobre uczucie — szanował starych. Pamiętał tych, którzy się nim opiekowali sierotą, siwe włosy budziły w nim niemal religijne poszanowanie. W sercu téż złym nie był, choć bieda i opuszczenie zezwierzęciły go. Na widok Bartskich spokorniał, zląkł się i począł, nic nie mówiąc, całować ich po rękach, schylać się do kolan.
Uczyniło to niespodziane, a najlepsze wrażenie, rozpłakali się staruszkowie. Z za łez widzieli wprawdzie wielce niezgrabne stworzenie, lecz ono litość w nich nie odrazę budziło.
Przez chwilę oprócz płaczu nic słychać nie było. Piérwsze słowa, które na zapytanie dziadka odpowiedział Maks, zdradziły w istocie wielkie zaniedbanie, umysł mało rozwinięty, lecz dla tych, co kochać potrzebowali, były to rzeczy podrzędne.
Główna — mieli wnuka, mieli dziedzica imienia, cel w życiu.
Kazano Maksowi natychmiast pozostać u dziadostwa. Przystał na to z chęcią. Matka go pocałowała z czułością dosyć dobrze odegraną i pożegnała się wkrótce, wychodząc z bijącém sercem. Wszystko teraz zależéć miało od losu, od wypadku, od usposobienia dwojga staruszków.
Trybulski, gdy Maks mu nie powrócił, począł zacierać ręce.
— Tysiąc czątych — rzekł — nie chodzi piechotą, ale jeśli, uchowaj Boże, zechcą one wędrować przez palce hrabiego Witolda, oberznie mi je niezawodnie, bo o porękawiczném nigdy nie zapomina.
Nie będziemy opisywali piérwszych chwil pisarza prowentowego, spędzonych na łonie nowéj rodziny.
Dziad i babka w ciągu wieczora płakali razy kilka. Zdumiewali się ciągle. Młodzieniec najwięcéj był zachwycony naprzód wieczerzą hotelu, o jakiéj wyobrażenia nie miał, a ta go wprawiła w humor brylantowy; potém łóżkiem, na którém wyciągnąwszy się, rzekł do siebie:
— Jak Boga kocham, jestem Bartski i nie ustąpię. Będę jadł jak król, pił jak pan i spał jak aniołowie na obłokach. Niech robią ze mną, co chcą, poddam się wszystkiemu, a do prowentu nie powrócę! Adie!




<section end="r11" />

<section begin="r12" />Co człowiek na świat z sobą przynosi, a co na nim zdobywa? Jest to pytanie, narzucające się nieustannie psychologom.
Po rodzicach bierze w spadku organizm wyborowy, lub dwu różnych kombinacyę. To pewna, a organizm ten, posłuszny prawom natury swéj, jest niemal wskazówką przeznaczeń. On kieruje i prowadzi w walce z wpływami zewnętrznemi, które go rozwijają, modyfikują i zmieniają.
Narzędzie duszy, mózg, przychodzi już nastrojony, życie go rozstraja, stroi, przestraja, tępi lub zaostrza.
W Lutku dobitnie czuć było pochodzenie jego. Rozkochana w nim matka przybrana, stara Pawłowiczowa, z całém uwielbieniem swém dla dziecięcia czuła najlepiéj, że ono jéj własném być nie mogło. Czasami przychodziła jéj na myśl dawno słyszana bajeczka o kurze, która wysiedziała kaczęta i, gdy one rzuciły się na wodę, stać musiała strwożona, bijąc skrzydłami na brzegu, bo popłynąć za niemi nie mogła.
<section end="r12" /> Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 59 Ł 3.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 59 Ł 4.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 60 Ł 1.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 60 Ł 2.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 60 Ł 3 1.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 60 Ł 3 2.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 60 Ł 3 3.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 60 Ł 3 4.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 60 Ł 4.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 60 Ł 5.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 61 Ł 1.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 61 Ł 2.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 61 Ł 3.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 61 Ł 4.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 61 Ł 5.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 62 Ł 1.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 62 Ł 2.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 62 Ł 3.png <section begin="r13" />stało, nie dopomniała się o prawo zjedzenia téj resztki.
Pragski mógł się tym wypadkiem pochwalić jak cudem. W świecie już Strzeleckiego miano za żebraka.
Obawiano się zawczasu tego pasożyta, który mógł spaść na rodzinę.
Pragski zyskał imię i wziętość, a o to mu właśnie chodziło.
W Strzelczu, na pograniczu Galicyi, gdzie hrabia Adaś zmuszony był się zamknąć, zaopatrzono pałacyk w to wszystko, co się z Warszawy i innych rezydencyi dało pościągać. Miał więc piwnicę zaopatrzoną, dom ze staroświecka ale po pańsku umeblowany, koni kilka, powozów aż nadto, sprzętu do zbytku, i zrezygnowany był na pustelnię tę, dostawszy kucharza, który pod wskazówkami Raszkana gotował cale znośnie. Inspekta i ogród obiecywały nowalie. Sąsiedztwo Strzelcza było przyjemne, obowiązków nie czuł żadnych hrabia Adaś. Cóż więcéj starzejącemu się było potrzeba?
Miał nawet tyle, iż raz w rok mógł odwiedzić Warszawę i Stępkowskiego.




<section end="r13" />

<section begin="r14" />Lutek ochłonął i uspokoił się zupełnie, dowiadując się, że hrabina Idalia wyjechała za granicę. Wstręt, jaki miał ku niéj, łączył się z obawą.
Wyjazd, o którym mówiono, że jest stanowczym, ruina Strzeleckich, ogłoszona sprzedaż pałacu ich, zapewniały Lutkowi, iż nic już przyszłości jego nie zagrozi.
Z zetknięcia się z większym światem, który nie był bez uroku dla niego, Lutek wyniósł jednak wrażenie niezbyt miłe. Poznał bliżéj tylko hrabinę i Witolda. Instynkt w nim wskazywał mu niebezpiecznego człowieka, szyderstwo nieustanne odstręczało od niego.
Odetchnął teraz, nie potrzebując już ani bywać u hrabiny, ani odwiedzać hrabiego Witolda.
Żal mu było jednéj sympatycznéj Olesi, w któréj był rozkochany i myślał o niéj ciągle.
Nie wiedział o tém, że i w jéj losie zaszła zmiana stanowcza.
Przeznaczeniem jéj było, ażeby krewni podawali sobie z rąk do rąk sierotę. Olesia, śmiejąc się, mówiła, że już przeczuwała zwrot jakiś nowy.
Nie omyliło ją przeczucie.
Hrabina, u któréj była w ostatku na rezydencyi, zaczynała sobie przykrzyć pobyt jéj w swoim domu z obawy, aby w nim nie pozostała na zawsze. Tymczasem nastręczyła się opiekunka nowa. Była nią bezdzietna, niezbyt bogata, ale rządna, oryginalna wdowa z hrabiów * * * senatorowa Lubicka.
Stopień pokrewieństwa, jaki ją łączył z Olesią, był prawie ten sam, co z hrabiną. Lubicka nie miała dotąd nikogo przy sobie, a potrzebowała lektorki i towarzyszki. Rzuciła okiem na Olesię, i dziewczę się jéj podobało.
Senatorowéj brakło dzieci, familii bliższéj, zajęcia, nudziła się. Pobożna dosyć, dewocyi oddać się całkiem nie mogła. Temperament miała żywy i wesoły, świat jako widowisko dosyć ją zajmował. Trochę złośliwości i dowcipu mając sama, umiała je ocenić w Olesi.
Sierota na zadane sobie pytanie, czyby nie chciała zamieszkać z senatorową, bez namysłu przyjęła jéj ofiarę.
Teraźniejsza opiekunka obchodziła się z nią opryskliwie, dumnie i nieustannemi monitami dręczyła, a dowcipu jéj i wesołości znieść nie mogła; nie cierpiały się obie.
— Moja kochana Olesiu — odezwała się do niéj chuda, sucha, kaszląca, ale żywa i wesoła prawie zawsze senatorowa — mnie się zdaje, że my się zgodzimy z sobą; naprzód ja rozumiem młodość, powtóre nie jestem wymagająca. Innych ci obowiązków nie narzucę, oprócz czasem godziny czytania, a potém gawędki. Ja plotki lubię.
Wprawdzie stołu tak wykwintnego jak u hrabiny miéć nie będziesz u mnie, ale ja téż jeść<section end="r14" /> Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 62 Ł 5.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 63 Ł 1.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 63 Ł 2.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 63 Ł 3.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 63 Ł 4.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 64 Ł 1.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 64 Ł 2.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 64 Ł 3.png <section begin="r16" />Widząc, że nie potrafi już nic dobyć z niego, hrabina zmieniła rozmowę, okazała troskliwość o przyszłość syna i chciała się dowiedziéć jakiemu zawodowi miał się poświęcić.
Lutek nie skłamał, mówiąc, że nic nie postanowił i powołania w sobie nie czuł jeszcze.
Chciała wiedziéć o majątku, odparł, że się o niego nie dopytywał, ale w domu był zawsze dostatek.
Niczém z niego nie potrafiła wydobyć więcéj nad kilka słów zimnych, krótkich, zawierających ściśle tylko to, co odpowiedź na pytanie stanowiło.
Rozmowa przedłużała się przez to samo, że Lutek mówić nie chciał, a hrabina Idalia upierała się przełamać tę jego oziębłość i wstręt dla siebie.
Gdy się to działo w jednym pokoju, tuż obok Pawłowiczowa modliła się, płacząc, drżała ze strachu; patrzyła na drzwi ciągle, pragnąc, aby Lutek się co najrychléj wyzwolił.
Po męczeńskiéj godzinie tego badania, na ostatek hrabina wstała zniecierpliwiona, dumna, rzuciła okiem prawie gniewném na Lutka i zapowiedziała mu tonem nakazującym, że nazajutrz widziéć się z nią powinien, bo się to jéj przynajmniéj należało, gdy dla jego interesu jedynie odbyła nadaremnie podróż.
Lutek się skłonił nic nie mówiąc.




<section end="r16" />

<section begin="r17" />Zmuszeni jesteśmy tokiem tego opowiadania zajrzéć teraz do domu starych Bartskich, którzy sfałszowanego wnuka zabrawszy z sobą, wynieśli się z nim do Krakowa.
Wybraniec losu, którego to szczęście spotkało, wcale do niego nie był przygotowany, a przychodziło mu ono zapóźno, aby już rozwinięty organizm pod wpływem szczęśliwszych warunków mógł się bardzo odmienić.
Sierota po biednych oficyalistach, tylko twardéj, a zahartowanéj młodością spędzoną w walce z głodem i chłodem naturze winien był, że wyszedł cało i krzepko.
Jeżeli kto, to on wszystko był winien sobie, lecz nie wiele to stanowiło.
Jednego nauczyła go doskonale bieda, to przebiegłości, milczenia w potrzebie, pokory, posłuszeństwa. Są to przymioty może bierne, lecz w życiu nie do pogardzenia, gdy innych braknie.
Tępego dosyć umysłu, Maks miał jednak tyle rozsądku, że się całkiem z sobą nie odkrywał; czekał, patrzył i pilnował, aby zbyt śmiałego nie zrobić kroku.
Zaraz piérwszego wieczora poczuwszy, że mu tu będzie bardzo dobrze i wygodnie ze starymi Bartskimi, nie przewidując, czego oni wymagać mogą, oprócz poszanowania i uległości, postanowił pokornie się stosować do ich woli.
Biedny chłopiec, który od dzieciństwa doświadczał niedostatku, dla którego trochę lepsza strawa, wypoczynek, czysta odzież, bezpieczeństwo o jutro, były niezmiernie drogiemi zdobyczami, gotów był zastosować się do najdziwaczniejszych nawet żądań, byle nie stracić tego, co tak cudownie spadło na niego.
Zdolności nie miał wielkich, biedny sierota, a gdyby nawet natura go niemi wyposażyła, musiałyby w walce ciężkiéj o chleb powszedni zaniedbane zamrzéć w zarodku.
Ochoty w sobie nie czuł żadnéj, oprócz do wygodnego cielesnego życia. Reszta nie obchodziła go, myśl jego nie sięgała daléj.
Było to zwierzątko jeszcze, mające tylko zewnętrzne cechy człowieka.
Gdy nazajutrz po wygodnym noclegu w hotelu obudził się pan Maks i przypomniał sobie położenie, strach go ogarnął wielki, aby nie stracił pozyskanego szczęścia i począł się modlić.
Dotąd jego religijne uczucia były tylko formą zimną, po raz piérwszy udawał się do Boga z sercem poruszoném.
Obawa go ogarnęła, jak się starym najlepiéj podobać, jak wkupić w ich łaski. Zaledwie zdążył się ubrać w suknie przygotowane, gdy stara Bartska weszła.
<section end="r17" /> Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 64 Ł 5.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 64 Ł 6.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 65 Ł 1.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 65 Ł 2.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 65 Ł 3.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 65 Ł 4.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 65 Ł 5.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 66 Ł 1.png Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 66 Ł 2.png <section begin="r17" />można było może łagodnością na lepszą nawrócić drogę; strasznie nas Bóg karze!
Przez cały dzień Bartski się tak bił z myślami.
List bezimienny miał z sobą.
A gdyby z nim, wypatrzywszy godzinę, udał się do Pawłowiczowéj, tak, aby mógł zastać ją samą?
Zdało mu się to najwłaściwszém.
Nazajutrz, nie bez trudu dopilnowawszy, gdy Lutek wyszedł z domu, udał się na górę.
Ale chora nikogo nie przyjmowała bez wyjątku.
Powrócił do hotelu i wysłał do niéj list, proszący o posłuchanie w sprawie syna.
Podpisany nazwiskiem zmyśloném, nastraszył on Pawłowiczową, która się zlękła, czy Lutek nie popełnił czegoś, z czemby się przed nią taić musiał. Natychmiast kazała prosić Bartskiego, chociaż musiała go przyjąć w łóżku.
Drżała staruszka, gdy się zbliżył Bartski, którego poważna powierzchowność ją uspokoiła trochę.
Pan Waleryan bezimienny list dał jéj do przeczytania. Zaledwie nań rzuciwszy okiem, Pawłowiczowa przyznała się do wszystkiego.
Rozwiązana była wątpliwość.
— Ale państwo mi go nie odbierzecie! — zawołała staruszka. — Zlitujcie się nademną. Niewiele mi życia zostało, jego jednego tylko mam!
Bartski nadto cierpiał, ażeby nie umiał wejść w cudze uczucia i boleści.
— Będziemy się nim dzielić — rzekł cicho.
I popłakali się oboje.
Lutek miał wkrótce powrócić, nie ruszył się już stary i czekał na niego.
Zdumiony chłopak, poznawszy w gościu wczorajszą swą znajomość z ulicy, sam nie wiedział, co to znaczyć mogło.
Pawłowiczowa podjęła się ułatwić zbliżenie do dziadka.
— Lutku, jest to ojciec ojca twojego.
Bartski szeroko otworzył mu ramiona, chłopak się zawahał i rzucił się w jego objęcia. Zaczęły się opowiadania, tłómaczenia, objaśnienia, w których o hrabinie Idalii z obu stron unikano wspomnienia.
W pół godziny stary Bartski wiedział już, że miał przed sobą wnuka, którego nietylko się nie potrzebował wstydzić, ale się nim mógł pochwalić.
Lutek miał wszystkie świetne przymioty ojca, nie mając jego wad i lekkomyślności. Do późnego wieczora Bartski nie mógł się z nim rozstać, nacieszyć nim, nasłuchać go.
Pozostawało rozwiązanie w Krakowie i pozbycie się fałszywego wnuka w taki sposób, aby się na śmiech nie narazić i nie wywołać poczwarnych plotek.
Lutkowi chętnie pozwoliła Pawłowiczowa, aby dziadkowi towarzyszył.
Miał późniéj razem z dziadowstwem wrócić do Warszawy, gdyż obowiązków swych względem przybranéj matki wyrzec się nie chciał.
Bartski nadewszystko zdumiewał się bezinteresownością Lutka, który wcale się nie cieszył świetnością losu, jaki go czekał.
Pobłogosławiony na drogę, ruszył z dziadem do Krakowa.




<section end="r17" />

<section begin="r18" />Starzy Bartscy, rozglądając się po Krakowie, nie mieli jeszcze czasu nabyć tu własności, zajmowali więc dom najęty, którego piérwsze piętro przeznaczone było dla nich, parter dla wnuka, a reszta dla licznéj służby.
Wyjazdem do Warszawy męża, niedosyć dobrze umotywowanym, pani Bartska niecierpliwiła się i niepokoiła. Nie mogła go zrozumiéć.
— Stary — gderała — aby mu się włóczyć, nie usiedziéć na miejscu. My tam żadnych interesów nie mamy.
Dnia, którego powrót był zapowiedziany, jéjmość oczekiwała z herbatą. Uprzedził przybysza list; w przypisku stało, iż Bartski, krewnego dalekiego, pana *** (nazwisko podał piérw-<section end="r18" /> Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 66 Ł 4.png



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.