I.
Przed bramą wschodu, w nowotnej odzieży,
Jaką rozpękłe zielenią się drzewa,
W brzmieniu podmuchów, w strumieniu co bieży,
Dusza Izydy tajemniczéj śpiewa.
Z uśmiechów ziemi kiedy się rozświeży,
I z chwały niebios wielką pieśń wylewa,
Czaruje ptaszę w topolach nadbrzeży,
Sokoła w Alpach zdumieniem owiewa.
Pieśń ta podobna do wszech dźwięków rdzenia,
W czasów i dziejów odzywa się chórze,
A myśl ją ludzka w hymn rosnący zmienia.
III.
Ostrołuki, obłęki, szyb barwiste czary,
Snem marmurowym zdjęci leżący rycerze,
Skrzydlate gryfy, sfinksy, krociami na wieże
Pnące się napowietrznie, białe jakieś mary;
Smukłe strzały, ościenie, ponure filary,
I jęczącego spiżu powolne pacierze:
Wszystko jest tu promieniem, co blask z nieba bierze,
Ześpiewaniem snów ludzkich z niebieskiemi miary!
O! wielkie dzieło świętych, mistrzów i malarzy!
Najsamotniejszy z twoich wybrałem ołtarzy,
Kędy Maryja płacze Syna swego męki;
I z ukorzonem czołem w tem marmurów niebie,
O Matko Stworzyciela! przynoszę dla Ciebie
Łez gorących ofiarę i lutni mej dźwięki.
IV.
Straszne pod twemi stopy larwy goszczą skrycie,
Płomienie, czarne smoły, tajemnicze trwogi;
Dokoła cierń i kwiaty miewasz w ciągu drogi,
A nad głową gwiazd blaski i nawałnic wycie.
I z niemi jako pielgrzym wędrujesz przez życie,
A gniew ci huczy w piersi, lub czar wzdycha błogi;
Mało wiedząc siwiejesz, w grobieć grzęzną nogi,
A zewłoka twa innym służy za powicie.
Mówią — ja szczerze ufam — że na tamtym brzegu,
Na rozkwitlejszych błoniach, jak znużeni gońce,
Wstaniem rzeźwiejsi, jaśni, po śmierci noclegu:
Bracie! więc z cielesnego wyrwać się więzienia
Niech ci gorzko nie będzie. Jeśli ćmi nam słońce
Ten nasz cień ziemski, wierzaj, nie żałujmy cienia!