>
Nie uwierzę w wymiary, cyfry i kwadraty,
nie zmierzą kątów gwiezdnych żadne kątomierze...
— Słuchajcie, owej nocy ktoś we mnie uderzył,
ktoś nazawsze mnie zamknął w ramionach kosmatych.
Całem ciałem go czułem i całym oddechem.
Trząsł ścianami mieszkania. Długim rzędem cieni
wyznawały go senne szeregi kamienic,
a dymy kominami waliły jak wiechy.
Kamienny szereg pieczar, nakrytych dachami
jak muzealne góry, załomy i skały,
w rzece nocy jak ryby olbrzymie pływały,
a księżyc w łusce dachów, tkwił jak lśniący kamień.
W kamienicznych aortach bulgotała woda,
adwokaci do okien twarzami przywarli,
po ulicach krążyli zbudzeni umarli,
i chrapał gdzieś w podziemiach pijany gospodarz.
W ciemnym szynku narożnym, na kręconych słupach,
przy ulicy nazwanej imieniem poety
kręciły się zalotnie półnagie kobiety,
a deszcz o trwożne szyby krwawem błotem chlupał.
Potem w pijanym szynku noc wyła pomocy,
i bezradni uczeni chlipali żałośnie,