Uwaga
Serwis Wedateka jest portalem tematycznym prowadzonym przez Grupę Wedamedia. Aby zostać wedapedystą, czyli Użytkownikiem z prawem do tworzenia i edycji artykułów, wystarczy zarejestrować się na tej witrynie poprzez złożenie wniosku o utworzenie konta, co można zrobić tutaj. Liczymy na Waszą pomoc oraz wsparcie merytoryczne przy rozwoju także naszych innych serwisów tematycznych.

Ballada o pannach prowincjonalnych i kawalerze srebrzystym

Z Wedateka, archiwa
Wersja z dnia 23:56, 9 wrz 2021 autorstwa imported>Tommy Jantarek (nowa strona)
(różn.) ← poprzednia wersja | przejdź do aktualnej wersji (różn.) | następna wersja → (różn.)
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania
<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Hollender
Tytuł Ballada o pannach prowincjonalnych i kawalerze srebrzystym
Pochodzenie Czas który minął i inne wiersze
Wydawca A. Krawczyński
Data wydania 1936
Miejsce wyd. Lwów
Źródło skany na Commons
Inne Pobierz jako: Pobierz jako ePub Pobierz jako PDF Pobierz jako MOBICały zbiór
Pobierz jako: Pobierz Cały zbiór jako ePub Pobierz Cały zbiór jako PDF Pobierz Cały zbiór jako MOBI
Indeks stron
>


Księżyc rudoczerwony stukał w okna panieńskie,
strome dachy ocierał — ptak puszysty i kot,
dźwięcznie dachy zadrgały pod rudawem, mdłem cielskiem.
— Drogą panny wracały, pełną kałuż i błot.

Ledwie pulchne panienki weszły skromnie do siebie,
w krąg czerwony wpatrzone „przędzę marzeń swych snuć“,
on się wspinał po dachach, dumnie stawał na niebie,
na suficie niebiosów — pająk, kropla i łódź.

I wyzywał, przyzywał, głową miotał po chmurach,
wszystkie — jednę po drugiej brać, mieć, rzucać je mógł
nierealny i mglisty jak perfidna lektura,
niedosiężny a bliski — obłok, płomień i bóg.

Pożądany i celny, i dlatego zwycięski,
że na zawsze samotny chwiejnie może się piąć,
że tym udom i piersiom i westchnieniom paniéńskim
nigdy przygiąć się nie da, ni rozigrać, ni wziąć.

On — kawaler, on — partja, wiecznie w ślubnej podróży,
facet złoty jak złoto, ptak niebieski, a prince,

może drasnąć poduszki, a nie wejdzie do łóżek,
rozesłanych miłośnie — mgiełka, samiec i bies.

No i nie dał się pannom, pulchnym pannom się nie dał,
nocnik wyjrzał spod łóżek, klomb się skrwawił od róż,
puchną tłusto pierzyny, dymi wątła rezeda,
i odpływa kochanek — okręt, widmo i nóż.

Białe rączki powieją, białe chustki się wzbiją
z wszystkich okien ku niebu — jak motyle i ćmy...
— Żegnaj, książę, odpływaj w inne miasta — addio!
Niech cię senne prowadzą mgły, westchnienia i psy.

A on znowu na dachach nisko płonął, inaczej,
i płomieniem czerwonym spadł jak pożar na las,
aż trzasnęły łożnice pod panieńską rozpaczą,
gdy na szczyty sosnowe wiatr go popchnął — aż zgasł.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Hollender.