KRATOS: I oto stanęliśmy na okrajach ziemi,
Pomiędzy scytyjskiego brzegu bezludnemi
Skałami, Hefajstosie! Niech twój umysł zważa
Na rozkaz, dan od ojca, byś tego zbrodniarza,
W żelazne, niezerwalne wziąwszy go kajdany,
Co tchu do tej opoki przykował krzesanej!
Albowiem płomień ognia, twoją chwałę drogą,
Ukradłszy, dał go ludziom... Winien-ci jest bogom
Pokutę: niech ma karę na swój czyn zbrodniczy,
Z Zeusa niechaj się władzą nieuchronną liczy
I zrzeknie się miłości, którą ma dla człeka!
HEFAJSTOS:
Kratosie i ty, Bio! Żadne z was nie zwleka
Wypełnić woli boga, lecz mnie brak odwagi,
Ażebym mógł przemocą do tej turni nagiej,
Na wichrów tych igrzysko, krewne przybić plemię[3].
Lecz muszę to uczynić, ciężkie bowiem brzemię
Na barki swoje ściąga, kto się, nieposłuszny,
Sprzeciwia woli ojca. O ty, wielkoduszny
Temidy prawej synu[4], patrzaj, co się święci:
Z niechęcią mam cię dzisiaj, naprzekór twej chęci
Skutego w te spiżowe, niezłomne łańcuchy,
Do skał odludnych przybić w tej pustyni głuchej,