BAJKA XIII.
ATYS I MIRYLA.
DO PANNY DE SILLERY.
Atys rzekł do Miryli: «Ach, nie znasz boleści,
W której razem i rozpacz i rozkosz się mieści!
Chcesz? powiem... nie sądź, że twe serce młode
Obłudnem słowem uwiodę;
Jażbym chciał cię omamić? ja, który tak... cenię
Twój uśmiech, twoje spojrzenie!»
Miryla na to: «A jakże się zowie
Ta boleść, czy też choroba?
Mów, prędko. — W jednem, krótkiem usłyszysz ją słowie:
Miłość. — Prześliczny wyraz! — Więc ci się podoba?
— Bardzo; lecz powiedz, proszę, po czem słabość taką,
Można rozpoznać? co jest jej oznaką?
— Najprzód, uczuwasz smutek i płaczesz potrosze;
Lecz nawet królów rozkosze
Nie są tak błogie, jak owa tęsknica,
Jak te łzy, co bezwiednie spływają ci z lica.
Jeśli samotna błąkasz się po lesie,
Jeśli się w jasnym przeglądasz potoku,
Wnet czyjeś imię echo tobie niesie,
Twarz jakaś zjawia się twojemu oku;
Nie czas już wtedy uciec przed chorobą:
Wszędzie cię ściga to echo zwodnicze,
I zawsze widzisz przed sobą,
To wymarzone oblicze.
Potem, marzenie żywy kształt przybierze:
Gdy się na błoniu zgromadzą pasterze,
Spostrzeżesz nagle, że jeden z ich grona
To imię, twarz tę posiada;
I odtąd, drżąca i blada,
Wesoła, smutna, stęskniona,
Pragniesz go widzieć i unikasz razem;
Gdy się zbliża, doznajesz szczęścia i rozkoszy;
Gdy go niema, żal z lica rumieniec ci płoszy:
Wciąż jedynym a lubym pieszcząc się obrazem
Zapominasz o ludziach, o świecie, o niebie:
Nic nie widzisz, jak tylko jego, a z nim — siebie.
— Czekaj, woła Miryla, przypominam sobie:
Ja już słyszałam coś o tej chorobie...
A nawet... — Nawet? co? dokończ, na Boga!
— Ach, tak: ten smutek, ta trwoga,
Bladość, rumieniec i tajone płacze,
I ów ból, co serce kraje,
Wszystko to prawda: tych uczuć doznaję
Kiedy Batyla zobaczę.»
Nieraz tak dzieje się w świecie,
Że własnej sprawy będąc adwokatem,
Trudzisz się, dręczysz, pracujesz, a przecie
Ktoś inny zyskuje na tem.